wtorek, 16 stycznia 2018

MINIATURKI

Miniaturka nr 1.

- Alicja, poczekaj! Ala! – Dobrzański krzyczał do kadrowej, która chciała jak najszybciej zniknąć mu z oczu. Kiedy ją dogonił, od razu przeszedł do konkretów – Wiem, że byłaś u Uli. Musisz mi powiedzieć gdzie ona jest. Ona musi się dowiedzieć wszystkiego, rozumiesz? Błagam cię, daj mi adres tego ośrodka, w którym się zatrzymała. Proszę – w każdy możliwy sposób przekonywał Milewską o tym, że Ula nie jest dla niego tylko kochanką, którą oszukiwał.
- Nie mogę…
- Nie możesz, bo co?! – krzyknął i z impetem uderzył w ścianę, obok której stali – Przepraszam, sama widzisz jak reaguję. Daj mi ten adres, proszę cię. Daj mi go.
- Marek, ona chce o tobie zapomnieć, a ja dając jej twój adres, z pewnością jej tego nie ułatwię – tłumaczyła spokojnie kobieta.
- Ala, ja muszę z nią porozmawiać. Nie mogę pozwolić jej odejść. Doskonale wiesz, że mnie kocha. Jeśli wyjedzie nawet na Alaskę, i tak nie przestanie. Więc skończ te męki i daj ten cholerny adres, proszę cię po raz ostatni – wycedził. Te argumenty okazały się najbardziej trafne, gdyż Milewska zapisała na kartce adres ośrodka, w którym znajdowała się Cieplakówna. Dobrzański nie myślał długo. Wziął kluczyki od auta, kierowanie firmą przekazał w ręce Sebastiana, a sam popędził do Gałdowa. Po drodze kupił kwiaty i krówki. Jazda zajęła mu niecałe trzy godziny. Gdy dojechał już zmierzchało, jednak on nie mógł tracić ani chwili. Przekładanie tego spotkania byłoby gorsze. Powolnym krokiem poszedł do recepcji, w której stacjonował Sosnowski.
- Dzień dobry, w którym domku mieszka Urszula Cieplak? – zapytał uprzejmie.
- Witam! Niestety nie mogę udzielać takich informacji obcym osobom – zawyrokował.
- Nie jestem obcą osobą, jestem partnerem – chrząknął.
- A, w takim razie musi pan iść tędy, skręcić w trzecią alejkę i to będzie drugi domek – gestykulował. Kiedy Dobrzański odszedł kawałek, ten krzyknął – nie! Pomyłka. Musi pan iść tędy, skręcić w drugą alejkę i to będzie trzeci domek – uśmiechnął się dumny z siebie.
- Dziękuję, doskonały z pana nawigator – mruknął i poszedł szybkim krokiem w kierunku wyznaczonego celu.
Ula brała właśnie gorącą kąpiel, gdy usłyszała, że ktoś puka. Pomyślała, że to Piotr po raz kolejny przywiózł kolację, więc po prostu krzyknęła:
- Wejdź, zaraz wychodzę – i oddała się dalszej kąpieli. Postanowiła, że szybko się z nim rozprawi, żeby móc wrócić do wanny i poleniuchować. Dlatego też, dużo nie myśląc, mokre włosy przesuszyła ręcznikiem, a większym owinęła swoje nagie ciało. Wielkie było jej zdumienie, gdy weszła do salonu, a tam zobaczyła siedzącego Marka.
- Chyba nie mnie się spodziewałaś – uśmiechnął się niepewnie.
- Z pewnością nie ciebie – otuliła się szczelniej – co tutaj robisz, skąd masz adres? – mówiła szybko, jakby w amoku.
- Wyciągnąłem go siłą od Alicji. Proszę, to dla ciebie – podał jej kwiaty oraz krówki – Ula my musimy porozmawiać, przeczytałaś chociaż mój list? – zbliżył się, lecz ta się odsunęła.
- Jaki list? Ach ten, zresztą nieważne. Jesteś tutaj, bo potrzebujesz weksli? Są w domu, ojciec na pewno ci je przekaże w moim imieniu… – mówiła sztywno.
- Przestań! Dobrze wiesz, że od weksli się zaczęło, ale później wyszło to, co naprawdę do ciebie czuję. Kocham cię, Ula – mówił, patrząc jej głęboko w oczy – ta noc w SPA nic dla ciebie nie znaczyła, a Wisła nocą? Wtedy wszystko było naprawdę…
- Z tobą nigdy nie wiadomo co jest naprawdę… – spuściła głowę.
- Gdyby mi nie zależało, z pewnością nie jechałbym tych dwustu kilometrów, żeby z tobą porozmawiać. Zrozum wreszcie, że moje uczucie to nie żart.
- W ogóle ci nie ufam. Mam wrażenie, że jesteś w tarapatach i po prostu potrzebujesz po raz kolejny naiwnej brzyduli. A ja nie chcę znowu przez ciebie płakać. Poza tym za chwilę się żenisz, więc jedź teraz do Pauliny, ona cię potrzebuje.
- Alicja ci nie przekazała? – zapytał retorycznie – Odwołałem ten ślub. Nie mógłbym się z nią ożenić wiedząc, że kocham ciebie – westchnął. Odłożył kwiaty i cukierki na stoliczek i wolnym krokiem wyszedł z domku. Ula siedziała jak w amoku i nie wiedziała co zrobić. Dopiero teraz, powoli, dochodziły do niej wszystkie jego słowa. Zrozumiała, że nie chce, żeby sobie poszedł, ale było już za późno. Podeszła zapłakana do drzwi i w tym samym momencie otworzył je on:
- Nie mogłem pójść. Wiem, że kiedy wyjadę stąd bez ciebie, znów będziesz płakać i tęsknić. Zbyt dobrze cię znam, Ula. Wiem, że mnie kochasz i dlatego nie pozwolę ci odejść – przytulił ją najmocniej jak potrafił, ona również odwzajemniła uścisk. Nie liczyło się dla nich nic, poza tą chwilą. Wyznali sobie wszystko, oczyścili relację, która była między nimi. Teraz po prostu cieszyli się sobą. Marek delikatnie pocałował kobietę, a ta nie pozostała mu dłużna. Rozebrała jego marynarkę, odpięła koszulę i zdjęła. On natomiast zsunął ręcznik, który i tak ledwo się trzymał. Oboje uniesieni miłością, opadli na łóżko. Zrozumieli, że czas rozplątać zagmatwane i wyczyścić zaśniedziałe, bo prawda jest zawsze prosta…


Miniaturka nr 2.


Właśnie wróciła z Mazur. Odmieniona, wypiękniona i przede wszystkim z nastawieniem, że Marek Dobrzański już dla niej nie istnieje. Jakaś cząstka niej umarła wraz z nim w jej sercu. Od dawna nie była już brzydulą. Soczewki, nowa fryzura, kilka kilogramów mniej i przede wszystkim nowe ciuchy. Jednak najważniejsze w tej transformacji okazało się nastawienie. Siedząc teraz w swoim maleńkim, rysiowskim pokoiku, czytała zaproszenie:
„Paulina Febo i Marek Dobrzański
zapraszają na ślub,
który odbędzie się o godzinie 12.00
w Katedrze Santa Maria dei Miracoli
w Mediolanie
Po ceremonii ślubnej
Państwo Dobrzańscy
zapraszają do restauracji La Terazzo”
Miała dwadzieścia cztery godziny, żeby znaleźć się we Włoszech. Mimo że dla Maćka, ojca i Ali był to zły pomysł, ona musiała się tam pojawić. Musiała raz na zawsze rozprawić się z mężczyzną, który z niej zakpił. Prezent miała przygotowany od dawna. Pięknie opakowane weksle na udziały oraz oryginalne szwajcarskie praliny – specjalnie dla Pauliny. Była pewna, że się tam pojawi. Patrząc, jak jej ukochany przysięga miłość innej, raz na zawsze o nim zapomni, a jedyne co będzie czuła, to obrzydzenie. Długo nie myśląc, spakowała swoje rzeczy i pojechała na lotnisko. W Mediolanie znalazła się parę godzin później. Wzięła odświeżający prysznic i usiadła na tarasie z lampką wina. „A więc to tyle. Tak wygląda ta cała miłość. Pasmo problemów, mnóstwo łez i wielka niewiadoma. Co on wie o miłości, co ja wiem o miłości. Chyba tylko tyle, że jej nie ma. Już zawsze pozostanie mi patrzeć na tych wszystkich kochających się ludzi. Zawsze z boku, ze strony obserwatora. Muszę dać mu odejść, tak cholernie go kocham i dlatego muszę dać mu odejść. Kocham go – jakkolwiek żałośnie to brzmi i cokolwiek znaczy” – myślała. Teraz nie było już odwrotu. Małżeństwo było dla niej świętością i dlatego jutro postanowiła zobaczyć go po raz ostatni. Położyła się z myślą, że jutrzejszy dzień będzie przełomowy. Wstała wcześnie rano, zjadła śniadanie i pobiegła do fryzjera oraz kosmetyczki. Wróciwszy, ubrała się w najnowszą sukienkę w swojej kolekcji i ruszyła w kierunku katedry. Było mnóstwo gości, fotoreporterów oraz przyjaciół. Jednak nikt nie mógł jej rozpoznać, na jej szczęście. Okazała zaproszenie i zajęła miejsce w kościele. Gdy na zegarze wybiła godzina dwunasta, do katedry najpierw wszedł Marek w towarzystwie Sebastiana, świadka. A tuż po nim Krzysztof miał poprowadzić Paulinę do ołtarza. Kiedy Dobrzański wraz z Olszańskim szli powolnym krokiem, pan młody przystanął na moment przy jednej z ławek. Nie mógł rozpoznać kobiety, ale wszędzie poznałby te oczy. Patrzył na nią przez chwilę i ruszył w kierunku kapłana. Tuż po chwili dołączyła do niego narzeczona.
- Moi drodzy! Zebraliśmy się tutaj, aby przypieczętować związek małżeński tych narzeczonych. Kierowani prawdziwą miłością, zaufaniem, lojalnością i szczerością, chcą zawrzeć związek małżeński. Jakże to cudowny dzień dla ich miłości. To rozpoczęcie kolejnej wspólnej drogi. Niekoniecznie usłanej różami, ale zawsze wyjdą z tarapatów, bo wiedzą, że mają siebie. Zawsze razem – kiedy ksiądz deklamował wstęp, Ula uśmiechnęła się pod nosem. Jakże bardzo się mylił. Mówił o cechach, których właśnie ten związek nie posiadał. Jednak uroniła również łezkę, kiedy wypowiedział ostatnie słowa. Przecież to ona miała być z Markiem na zawsze. Wszystko robili razem, na ostatnią chwilę, ale też na pewniaka. Teraz już dość sentymentów. Ułamek chwili dzielił go od bycia mężem.
- Ja, Paulina, biorę ciebie, Marku za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci – powiedziała z uśmiechem na ustach, bez zająknięcia.
- Ja, Marek – w tym momencie przypomniał sobie te wszystkie chwile, które przeżył z kobietą, która stoi kilka metrów dalej, a powinna być obok. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie walczył do ostatniego tchu. Teraz nic nie zrobi, już za późno – biorę ciebie Paulino za żonę i ślubuję… – resztę wypowiedział bez zająknięcia, bez emocji. Wiedział, że jej nie kocha, będzie tęsknił do Uli. Być może nie prześpi się z inną, ale raczej to przez wzgląd na Cieplakównę, a nie na żonę.
Kiedy uroczystość się skończyła, wszyscy udali się na przyjęcie. Wreszcie nadszedł czas na składanie życzeń. Jako jedna z ostatnich podeszła Ula.
- Chciałabym życzyć państwu szczęścia, miłości oraz tego, że gdy jedno z państwa będzie miało w życiu gorsze dni, drugie zapewni mu poczucie bezpieczeństwa i stabilizację – podała prezent i cmoknęła Paulinę. Od kiedy zobaczyła piękną Ulę, zrozumiała, że nie jest ona taka zła i postanowiła być miła, miała już Marka dla siebie i tylko to się liczyło. Później panna Cieplak cmoknęła Marka:
- Panie prezesie, wszystkiego najlepszego – podała mu weksle, nawet nie spoglądając w oczy.
- Ula… – wyszeptał, kiedy ta udała się do swojego stolika. Zajęła miejsce tuż obok Alicji, która również została zaproszona, jednak dojechała tuż przed ceremonią. Gdy zabawa na dobre się rozkręciła, kobieta obrała sobie barek za najlepsze miejsce w tym dniu. Wypiła już szósty kieliszek martini i ewidentnie chciała więcej. Tam znalazł ją pan młody.
- Wszędzie cię szukam – wyszeptał.
- Słucham pana, w czym mogę pomóc – powiedziała poważnie.
- Nie bądź taka oficjalna. Dlaczego się nie odezwałaś, odwołałbym ślub. Myślałem, że ty… – cedził.
- Jesteś śmieszny. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Od dzisiaj jesteś szczęśliwym mężulkiem, gratulacje – zaśmiała się.
- Dlaczego to robisz? – mówił zraniony.
- Wiesz dlaczego tutaj jestem? Bo widzę cię ostatni raz. Chcę, żebyś cierpiał, tak samo jak ja cierpiałam przez te miesiące. I pewnie tak szybko nie przestanę. Powodzenia i szczęścia.
- Wszystko możemy naprawić – próbował walczyć.
- Nie. Nie ma czego naprawiać. Czas zrozumieć, że ty… Nie. Czas zrozumieć, że oboje przegraliśmy tę miłość…


Miniaturka nr 3.
Minęły dokładnie dwa miesiące od zarządu i dokładnie trzy od wyjazdu do SPA. Ula siedziała w swojej mazurskiej samotni i rozmyślała jak bardzo zmieni się jej życie. Odeszła z FD, ale musi tam wrócić po swoje rzeczy. I to nie jest najgorsze. Najbardziej żałosne według niej jest to, że była nieostrożna i owocem tego jest dziecko, które nosi pod sercem. Na początku było to dla niej szokiem, ale teraz zmieniła swoje nastawienie. Miała dom, przyjaciół i rodzinę, wszyscy obiecali, że pomogą. Była spokojna o swój los. Ale musiała wrócić do firmy po swoje rzeczy. Wiedziała też, że musi poinformować głównego zainteresowanego, iż zostanie ojcem. Ale jak to zrobić, kiedy on jest szczęśliwy w związku małżeńskim? Postanowiła, że nie może ukrywać tego faktu. Jeżeli nie zechce uznać ich dziecka, nie będzie niczego na nim wymuszać. Jak powiedziała, tak zrobiła. Cztery dni później stała przed siedzibą FD. Powolnym krokiem skierowała się do wind i ruszyła na piąte piętro. Podeszła do recepcji:
- Cześć Aniu, ja do prezesa – powiedziała z uśmiechem.
- O jeju! Ulka, to ty?! – recepcjonista nie ukrywała zdziwienia – Musisz chwilę poczekać, Paulina do niego wchodziła. Może pójdź do sekretariatu, tam Viola dotrzyma ci towarzystwa.
„No tak, Paulina tam jest… Pewnie ustalają plany na weekend albo na wakacje. Jak mąż i żona…” – myślała podczas drogi do sekretariatu.
- Cześć Violka – uśmiechnęła się szeroko.
- Mówiłam już, że wszystkie kandydacje na stanowisko sekretarki proszę kierować do Cebulka. Niech mi pani zejdzie w bok i światła nie zastawia – biadoliła.
- Tęskniłam za tobą – Ula wybuchnęła śmiechem.
- Ula?! – wstała gwałtownie – o jeżuniu! To ty!
- To ja… We własnej osobie.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! Siadaj i opowiadaj – nakazała. Trwałoby to wieki, ale na szczęście do Kubasińskiej zadzwonił telefon i musiała udać się do kadr na obowiązkowe szkolenie z zakresu segregacji dokumentów. Słynęła ona z braku kompetencji i teraz Marek postanowił wysyłać ją w różne miejsca firmy, aby ta podszkoliła swe umiejętności.
Ula natomiast zajęła miejsce przy swoim dawnym biurku i nie wierzyła, że znów tam jest. Tak wiele czasu minęło. W końcu zaczęła rozważać, że jej przyjście nie było dobrym pomysłem. Nie może wkraczać z butami w czyjeś życie. Tak się nie da. Właśnie wychodziła z sekretariatu, gdy drzwi od gabinetu Marka się otworzyły i jak strzała wypadła z nich Paulina, a tuż za nią Marek. Zauważył kobietę:
- Przepraszam, pani do mnie? – zapytał. Kiedy Ula się odwróciła, dostrzegł, że postać jest mu znajoma.
- Tak. Ja do ciebie – powiedziała. I dopiero wtedy był na sto procent pewien, że ma do czynienia ze swoją Ulą. Z tą samą kobietą, która kiedyś zaginęła bez jakiejkolwiek wieści.
- Wejdź, proszę – otworzył szeroko drzwi i zaproponował kawy, lecz ta grzecznie odmówiła.
- Musimy porozmawiać – zawyrokowała.
- Gdzie byłaś przez cały ten czas? Szukałem cię. Nikt nie chciał mi powiedzieć, w końcu dowiedziałem się, że masz kogoś i układasz sobie życie na nowo, więc postanowiłem dać ci spokój.
- Słucham? To nieprawda, ale to już nieważne. Oboje odcięliśmy przeszłość grubą kreską i teraz ty jesteś szczęśliwym mężem, a i ja nie narzekam – mówiła, patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie jestem żonaty, na Boga – wybuchnął śmiechem – odwołałem ślub. Chciałem ci to wszystko powiedzieć, ale zniknęłaś. Później zostawiłem list, ale widocznie też nie dotarł. Zresztą nieważne, nie chcesz mnie, rozumiem. Jednak o czym chciałaś ze mną porozmawiać – zaciekawił się.
- Pamiętasz naszą noc w SPA?
- Oczywiście, nie mógłbym jej zapomnieć, to było dla mnie… – nie dokończył.
- Jestem w ciąży – oznajmiła surowo, a on przez dłuższą chwilę milczał. Nie wiedział jak ma zareagować – oczywiście niczego nie oczekuję, po prostu sądziłam, że powinieneś wiedzieć. Możesz również zrzec się praw, nie będę – teraz to jej nie było dane dokończyć.
- Teraz też zamierzasz mi uciec? – przysiadł się obok niej na kanapie.
- Nie… – westchnęła.
- Ula – spojrzał jej głęboko w oczy – czy ty mnie w ogóle kochasz, kochałaś?
- W tym sęk, że ja nie mogę przestać cię kochać. Jesteś oszustem, manipulatorem, a ja lgnę do ciebie. Myślałam, że tam to wszystko będzie prostsze, a jednak się myliłam.
- Daj nam szansę… – ucałował jej dłonie.
- Chyba nie chcę… Wybaczyłam ci już dawno, ale wiesz, że zawsze będzie ta mała rysa… – w jej oczach pojawiły się łzy.
- Ula, gdybym cię nie kochał, już na pewno byłbym z Pauliną po ślubie. A ja cały czas na ciebie czekałem. To była moja kara, twoja zresztą też. Nie pozwolę nam więcej cierpieć. Sprawię, że ta rysa zniknie, ale musisz dać mi szansę. Musisz dać ją nam… – po tych słowach mocno ją pocałował, a ta nie chciała więcej go od siebie odpychać, nie chciała tracić jedynego szczęścia w swoim życiu…


Miniaturka nr 4.
- Może wejdziesz? – Ula powiedziała do Marka, który właśnie przyszedł do niej w odwiedziny. Nie widzieli się ponad cztery lata. Ona wyjechała do Bostonu, by założyć rodzinę z Piotrem, a on próbował układać sobie życie z Pauliną. Uli poniekąd się to udało. Wzięła ślub, urodziła syna, jednak dwa miesiące po jego narodzinach została sama, gdyż jej mąż zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Okazało się, że wiedli tak dostatnie życie za granicą, ponieważ Piotr leczył członków mafii, którzy sowicie płacili mu za milczenie. Kobieta w obawie o życie swoje i syna, wróciła do Polski. Kupiła niewielkie mieszkanie na warszawskiej Ochocie i była w trakcie szukania pracy. O Marku nie wiedziała nic. Dlatego postanowiła pójść do FD, stwierdziła, że może poszukują osoby do jakiejkolwiek pracy. Pech chciał, że spotkała tam jego. Jak się później okazało, pojechał do Włoch, ale wrócił po tygodniu. Nie układało mu się z Pauliną. Nie mógł z nią być, bo ciągle kochał Ulę, nadal kocha… Zatrudnił ją na stanowisku głównej księgowej, gdyż pani Matylda była na półrocznym urlopie zdrowotnym. Przez miesiąc zadomowiła się na stałe w stolicy. Znalazła dla Antka przedszkole, wszystko się układało. Prawie… Ciągle miotali się z Markiem. Oboje bali się nawiązywać do tego, co ich łączy. Aż w końcu jedno z nich postanowiło wykonać pierwszy krok. Tym odważnym okazał się Marek. Wszedł pewnego popołudnia, kiedy większość załogi była na lunchu i dał do zrozumienia kobiecie, że muszą sobie wszystko wyjaśnić.
- Tak dalej być nie może – rzucił.
- Coś robię nie tak? – nie oderwała się od dokumentów. Wstała po dodatkową teczkę, która znajdowała się na regale. Marek wykorzystał ten moment, podszedł do niej i przyszpilił do ściany.
- Czy te cztery lata coś zmieniły? – patrzył głęboko w te dwa błękity – Kochasz mnie jeszcze?
- Marek… – głośniej oddychała.
- Słucham? Może czas na wyjaśnienia.
- To nie jest tak – nie zdążyła dokończyć, gdyż junior Dobrzański wpił się w jej usta.
- A jak?! – on również zaczął głośniej oddychać, nie mógł się jej oprzeć. Wyglądała jeszcze lepiej niż kiedyś. Schudła, zmieniła kolor włosów, czas działał na jej korzyść.
- Nie jestem całkiem sama – odparła i spojrzała na ukochanego. Dla niego był to ogromny cios. Był przekonany, że w jej życiu nie ma żadnego mężczyzny, jakże się mylił. Odsunął się od niej gwałtownie i wyszedł. Ta opadła na krzesło i zaczęła płakać. Teraz, kiedy wydawać by się mogło, że mogą być razem, jej syn stanął na przeszkodzie. Dokończyła starannie swoją pracę i tuż po siedemnastej swe kroki skierowała do przedszkola po Antosia. Dwie godziny później, ona prasowała ich rzeczy, a on bawił się zabawkami w sowim pokoiku. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, Ula myślała, że to Alicja albo ojciec, jednak wielkie było jej zdumienie, gdy okazało się, że to Marek.
- Marek? Zapraszam – patrzył na nią z czułością i nie mógł uwierzyć, że do niej przyszedł.
- Przepraszam, ale wziąłem twój adres z akt i musiałem tutaj przyjść i wyjaśnić wszystko. Chcę, żebyś wiedziała, że czekałem na ciebie bardzo długo. Jeśli teraz masz kogoś, ja znowu poczekam. W końcu jeśli jesteś mi pisana, to i tak będziemy razem.
- Marek… – próbowała coś powiedzieć.
- Daj mi dokończyć. Jeśli jednak uznasz, że nic do mnie nie czujesz, odejdę.
- Mamusiu, kto przyszedł? – Dobrzański nie mógł dokończyć swojego wywodu, gdyż pewien młody człowiek mu przerwał.
- To pan Marek, mój szef – uśmiechnęła się do syna.
- Dzień dobry, pobawi się pan ze mną? – maluch zwrócił się do gościa.
- Zaraz przyjdę – mina Dobrzańskiego była bezcenna – A więc dlatego jesteś niezupełnie sama?
- Dokładnie – uśmiechnęła się – Antek to jedyny mężczyzna w moim życiu.
- Przepraszam, myślałem, że masz kogoś… – miotał się.
- A ja myślałam, że nie chcesz ze mną być ze względu na niego – posmutniała.
- Nie, coś ty. Kocham cię i chcę być z tobą mimo wszystko – podszedł do niej i zaczął namiętnie całować. Pewnie trwało by to o wiele dłużej, jednak pewien młody mężczyzna dał znać, że on też zabiega o względy pana Marka.


Miniaturka nr 5.
- Czy ty w ogóle chcesz za mnie wyjść? – spytał, kiedy Ula zapinała kolczyk. Ubrała się w suknię ślubną już godzinę temu, za chwilę mieli wziąć ślub w jego ogrodzie. Siedział obok, patrzył na nią. Za nic miała sobie ślubne zabobony.
- Tak – spojrzała, nie odrywając wzroku od cyrkonii, którą próbowała założyć.
- Mówisz to jakoś bez przekonania… – posmutniał.
- Słońce, strasznie się denerwuję. Nie wiem co zrobić z tego stresu. W końcu po raz pierwszy wychodzę za mąż – uśmiechnęła się i pocałowała go.
- Mam nadzieję, że ostatni – cmoknął ją w czoło.
Nic nie odpowiedziała, on miał ochotę na więcej, ale byłoby to wielce niestosowne, gdyż za chwilę mieli stanąć na ślubnym kobiercu.
- Piotr, poczekaj do wieczora – odepchnęła go – zaraz się zacznie, idź do ogrodu.
Patrzyła jak mężczyzna opuszcza pokój. Przez chwilę zastanawiała się czy dobrze robi, ale było już za późno. W końcu było jej dobrze. Jak wiele zmieniło się w jej życiu. Zaraz po przyjeździe z Mazur zaczęli się spotykać. Później ona zmieniła pracę. Pracowała teraz jako dyrektor ds. kredytów w jednym z warszawskich banków. W jej życiu bywało również wesoło. Na przykład pewnego razu otrzymała anonimowego maila. Był on zabawny. Korespondowała z tajemniczym „Don Juanem” przez kwartał. W końcu on przestał pisać. Akurat dobrze się złożyło, bo właśnie wtedy zaczęły się przygotowania do ślubu i nie miała głowy do takich spraw. Jednak brakowało jej korespondencji z nieznajomym. Nie znała go, co było intrygujące… Podniecające? Piotr był bardzo ułożonym człowiekiem. Ich wspólne życie zostało dokładnie zaplanowane. Mieszkali razem od jakiegoś czasu. W poniedziałki chodzili do kina, we wtorki na kolację, środy należały do gry w brydża ze znajomymi. Czwartki były zarezerwowane dla rodziny, natomiast w piątki uprawiali seks. Z czasem przyzwyczaiła się do takiego obrotu spraw, jednak prawdą jest, że z czasem znudziła się jej ta stagnacja. Dlatego jedyną ucieczką od tej monotonii były właśnie listy wymieniane z Don Juanem. Ale i on z czasem sobie odpuścił. W czasie wolnym zajmowała się porządkami. Najpierw posprzątała całe warszawskie mieszkanie, a później zabrała się za sprzątanie w jej rodzinnym domu. Była już na półmetku. Poszła do swej sypialni, która niczym nie różniła się od czasów wyprowadzki. Zaczęła od szuflady. Znalazła tam stare dokumenty, umowy z PRO S, a także jedną elegancką kopertę. Jak się później okazało było to zaproszenie na ślub Marka i Pauliny. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę jak wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Było to tuż po przyjeździe, na dzień przed ślubem. Poszła do firmy, zapukała w jego drzwi i weszła cicho, kiedy usłyszała smutne „proszę”.
- Witaj. Ja tylko na chwilę. Nie będę zabierać dużo czasu. Oto moje wymówienie. Nie będziesz mnie musiał dłużej oglądać. Oddaję też weksle, w pełni ufam, że spłacisz ten kredyt. Nie dzwoń do mnie proszę, gdyż zmieniłam numer. Do domu też nie przyjeżdżaj. Zresztą teraz to i tak bez znaczenia, zaraz wylatujesz na swój własny ślub, a ja tu głowę zawracam. Wszystkiego najlepszego – podała mu kopertę i wyszła.
- Ula, żadnego ślubu nie będzie – westchnął do siebie, kiedy ta była już w recepcji. Odpakował zawiniątko. Była tam kartka ślubna, a na niej zapis: „Czy kiedykolwiek kochałeś kobietę tak całkowicie… że dźwięk twojego głosu w jej uszach… wywoływał drżenie jej ciała… które wybuchało tak intensywną rozkoszą… że jedynie łzy mogły przynieść ukojenie? Z najlepszymi życzeniami dla Państwa – Urszula Cieplak”.
Dopiero teraz, po takim czasie zdała sobie sprawę, że Marek jest już dla niej nieosiągalny. Jedyne, co może ją z nim łączyć, jest właśnie to zaproszenie, które wyląduje w koszu. Raz na zawsze zniknie z jej życia. Tak naprawdę już go nie ma. Siedzi teraz w jednej z włoskich kawiarni razem z żoną i upajają się widokiem słońca. Pewnie zamieszkali w Mediolanie, skoro słuch o nich zaginął. Ani jednej wzmianki o ślubie, weselu czy ich życiu… Jednak teraz wszystko już było za nią.
- Ula, gotowa, my tam na ciebie czekamy. Urzędnik właśnie dojechał. Zaraz będzie tata z Alicją – do pokoju weszła Iza.
- Tak, tak. Zaraz. Pomożesz mi tylko zapiąć tę bransoletkę i założyć welon?
- Oczywiście, kochana – uśmiechnęła się do przyjaciółki i zabrała do dzieła. Rozdzwoniła się jej komórka, jednak nie było jej dane odebrać, gdyż krawcowa z FD była w końcowej fazie przypinania welonu do starannie uczesanego koka. Następnie otrzymała wiadomość tekstową. Odczytała ją, kiedy miała wychodzić do ołtarza. „Ula, samolot mnie zawiódł. Wylądowałem pół godziny temu. Tkwię w korku. Nie sądziłem, że droga z Okęcia do Anina zajmie mi wieczność. Jeśli nie jest za późno. Jeśli ty nadal… „Czy spotkałeś kiedyś kobietę, która wzbudziła w tobie taką miłość, że to uczucie zawładnęło wszystkimi twoimi zmysłami? Oddychasz nią, smakujesz… w jej oczach widzisz swoje nienarodzone dzieci… wiesz, że twoje serce znalazło wreszcie dom. Twoje życie rozpoczyna się z nią, a bez niej na pewno się skończy” – ja już spotkałem. Błagam, spotkajmy się w naszym miejscu nad Wisłą, jeśli nie jest za późno. Kocham Cię. Twój Don Juan DeMarco.”
Kiedy to przeczytała w jej oczach nagromadziły się łzy. Również odpowiedział jej cytatem z tego filmu. To on podszywał się pod tajemniczego wielbiciela. W danej chwili przed oczyma stanęło jej całe życie. Podbiegła do taksówki, która stała przed domem i kazała jechać kierowcy nad Wisłę. Jednak tuż przed bramą, zatrzymała ją Iza oraz Ala.
- Dokąd to, Ulka? – zapytała zdziwiona Alicja.
- To nie moja bajka. Jadę do swojej bestii…
- Jak ty tak możesz? Po tylu dobrych rzeczach, które od niego doświadczyłaś… Proszę cię Ula, cofnij się i nie ulegaj chwili. To z emocji – mówiła Iza.
Cieplak spuściła głowę, wysiadła z auta, otarła pojedynczą łzę. Następnie przytuliła przyjaciółki i kazała kierowcy jechać nad Wisłę, uprzednio wracając do pojazdu.
- Muszę gonić to, co jest dla mnie ważne. Kocham Marka. Przepraszam – i odjechali.
Znalazłszy się na miejscu, zobaczyła mężczyznę samotnie siedzącego na brzegu rzeki i wpatrującego się w panoramę centrum. Trzymał ze sobą maleńkie pudełeczko, a w nim cukierki. Właśnie wstawał, kiedy zobaczył, że przyszła. Przystanął, następnie ruszył w jej kierunku. Ona również zrobiła to samo. Kiedy znaleźli się blisko siebie, on wtulił się w jej włosy i rzekł:
- Cicho, nic nie mów. Twoja obecność tutaj tłumaczy wszystko. Kocham Cię.


Miniaturka nr 6.
- Jesteś wreszcie… I jak zamierzasz się dziś wytłumaczyć? – Ula zapaliła nocną lampkę, która znajdowała się w salonie, tuż przy kanapie. Czekała na Marka całą noc, a on zjawił się dopiero nad ranem.
Byli małżeństwem od dwóch lat. Przez pierwsze półtora roku wszystko było idealne, jednak od sześciu miesięcy coś dziwnego zaczęło dziać się z mężczyzną, a ona nie wiedziała jak może mu pomóc. Popołudniami wychodził i wracał rano, czasami znikał z firmy na większość czasu. Wszelkie wyjazdy do szwalni ustalał tak, aby Ula akurat była zajęta. Nikt nie wiedział co się dzieje, ale każdy dostrzegał zmianę. Ludzie cały czas mieli przed oczyma ich piękny ślub. Kościół św. Anny na Starym Mieście pękał w szwach. Narzeczeni zgodnie ustalili, że zobaczą się dopiero przy ołtarzu, więc wielkie było zdumienie Dobrzańskiego, gdy ujrzał swą piękną wybrankę, która dumnie kroczyła przy boku ojca. Ubrana w długą białą suknię, a we włosach lilie. Sebastian, stojący obok, aż gwizdnął, za co dostał burę od księdza. Kiedy składali sobie przysięgę, ona płakała, a on czule głaskał ją po dłoni. Później odbyło się wesele. Podwarszawski Serock idealnie się do tego nadawał. Klimatyczne wnętrze hotelu, sali balowej, w której urządzili przyjęcie, sprawiło, że ten dzień był najważniejszy w ich życiu. Wspólnie ustalili, że po ślubie zamieszkają z rodzicami Marka. Dom był ogromny, a mieszkały w nim tylko trzy osoby – Dobrzańscy Seniorzy i pani Zosia. Wiedli spokojne życie. Kursowali pomiędzy pracą a domem. Zahaczając czasami o Rysiów i wyjeżdżając na wakacje w najbardziej odległe zakątki świata. Aż pewnego dnia, Ula zapragnęła mieć dziecko. Marek nie musiał długo się nad tym zastanawiać. Był pewien, że to właśnie TA kobieta będzie matką jego dzieci. Już je widział w jej oczach, kiedy na nią patrzył. Chciał potomka najbardziej na świecie. Tak naprawdę do pełni szczęścia brakowało im właśnie dziecka. Jednak starali się miesiąc, dwa, pół roku i nic. Ula rozpaczała w ich sypialni, kiedy Marek był jeszcze w pracy, akurat wszedł do pokoju, gdy zobaczył, że jego żona się pakuje.
- Dokądś się wybierasz? – zapytał spokojnie.
- Musimy się rozstać – zawyrokowała bez emocji.
- Słucham? – zaśmiał się – Wracam z pracy, chcę się przytulić do żony, a ta oznajmia mi, że odchodzi. W najlepszych romasidłach tego nie było. Co jest? – podszedł do niej i przytulił.
- Chcę ci zwrócić wolność – wtuliła się w niego i zaczęła płakać.
- Co jest, kochanie? – gładził ją czule po włosach.
- Nie mogę dać ci dziecka. A wiem jak bardzo chcesz je mieć. Musisz znaleźć sobie kogoś, kto w pełni cię uszczęśliwi – płakała.
- Słońce, jeżeli nie będzie nam dane mieć własnych dzieci, adoptujemy. Pokochamy je równie mocno, co kiedyś pokochaliśmy siebie. Będzie nam trudniej, będziemy musieli uczyć się kochać, ale z pewnością to będzie piękna i trwała miłość. Nie możesz ode mnie odejść. Bez ciebie nie dam sobie rady. Przyzwyczaiłem się, że jesteś i zrobię wszystko, żebyś została do końca.
- Ale… – próbowała coś powiedzieć, ale ten przerwał jej pocałunkiem.
Od tamtego incydentu, nie mówili głośno o dziecku. Nadal się nie zabezpieczali, ale sądzili, że na wszystko przyjdzie czas. Jednak z czasem w ich związek zaczął się wkradać chłód. Marek ciągle był zmęczony i od razu chadzał spać. Nie miał ochoty na wspólne wyjścia, kolacje czy zwykłe oglądanie telewizji. Kochali się sporadycznie, jednak kiedy to następowało, był to bardzo namiętny akt przepełniony miłością i wzajemną fascynacją. Uczucie nie wygasło, mimo że na chwilę płomień przygasł. Nadal okazywali sobie miłość, całowali się, przytulali. Jednak Ula czuła, że coś jest nie tak. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy pewnego dnia do jej gabinetu zapukała Dorota, informując, że w konferencyjnej czeka na nią prawnik.
- Witam, Adam Jaskulski. Na polecenie pani męża, przygotowałem wszelkie pełnomocnictwa – po wysłuchaniu tych słów spojrzała pytająco na Marka, który siedział obok gościa.
- Nie rozumiem? – dociekała.
- Kochanie, są to upoważnienia do kont w Szwajcarii i na Cyprze. Mamy tam oszczędności, a oprócz tego formalnie spisane pełnomocnictwo dotyczące udziałów w FD.
- Dlaczego właśnie teraz? – nie rozumiała decyzji męża.
- Jesteśmy po ślubie od prawie dwóch lat, czas uregulować pewne sprawy – uśmiechnął się smutno.
Kolejną sytuacją, która wprawiła ją w zakłopotanie, była ta, w jakiej zastała Marka pewnego wieczoru.
- Co robisz? – zapytała po wyjściu spod prysznica.
- Pakuję się, jeszcze dziś w nocy muszę być w Zurychu – odpowiedział rzeczowo.
- Mogę wiedzieć dlaczego?
- Kochanie, to niespodzianka. Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – pocałował ją, jednak na tym się nie skończyło. Uprawiali namiętny seks, przepełniony finezją, a zarazem delikatnością.
Jednak od kilku dni Dobrzański zachowywał się dziwnie. Wracał późno, nie jadał kolacji w domu. Żona podejrzewała go o najgorsze – romans. Pewnego wieczoru, postanowiła poczekać na niego w salonie.
- Jesteś wreszcie… I jak zamierzasz się dziś wytłumaczyć? – patrzył na nią przez kilka minut. Zobaczył w jej oczach to, czego od dawna się obawiał – niechęć. Postanowił, że czas przestać ukrywać prawdę.
- Nie mam kochanki. Mam guza, guza mózgu. Wszystkie moje wyjścia bez ciebie, moja niechęć do niczego wzięły się właśnie stąd. Przepraszam, że mówię ci o tym dopiero teraz… – westchnął, a potem się do niej przytulił. Ula natychmiast wybuchnęła głośnym płaczem – Nie chciałem, żeby moje cierpienie było twoją męką – ucałował jej włosy.
Następne tygodnie mijały dość szybko, szpital, leczenie… Marek gasł z każdym dniem, ale ona nadal wierzyła, że będzie dobrze. Ilekroć patrzyła na jego oblicze, widziała wszystkie wspólne spędzone dni. Każdą chwilę szczęścia, jaką jej ofiarował. I nawet, kiedy lekarze nie dawali już żadnych szans, ona wierzyła. W międzyczasie i ona strasznie podupadła na zdrowiu. Miewała zawroty głowy oraz podobne objawy. Ogromny stres oraz brak regularnych posiłków, źle na nią działał. Jednak w chwili obecnej liczyło się dla niej tylko jego zdrowie. Pewnego razu, kiedy lekarze po obchodzie załamywali ręce nad Markiem, ona zemdlała. Zabrano ją na szczegółowe badania i obiecała, że później się po nie zgłosi. Lecz nie było jej to dane. Kilka dni po wszystkim, jej mąż był już w agonii. Mówił do niej półsłówkami, ledwo słyszalnie. Widziała jak oddycha, dotyka ją, ale nie widziała jednego – przyszłości dla nich obojga. Nie płakała, on jej nie kazał. Po prostu siedziała przy jego łóżku, do końca trzymała go za rękę. Pewnej nocy, zaczął coraz ciężej oddychać. Po zaaplikowaniu kolejnej dawki morfiny, to częściowo ustąpiło. Po kilku godzinach znów się nasiliło i stało się. Wydał ostatnie tchnienie, wcześniej na nią spojrzał po raz ostatni i uronił łzę. Mimo że nie mógł nic powiedzieć, mimo że był za słaby… Tą malutką łezką chciał pokazać, że przeprasza za wszystko. Po wszystkim, kiedy na monitorze była już tylko cienka kreska, przytuliła się do niego i zaczęła szlochać.
Kiedy nazajutrz pakowała jego rzeczy, natknęła się na białą kopertę, która znajdowała się w szufladzie. Pakunek był zaadresowany do niej, więc go otworzyła.
„Kochanie,
Jeżeli to czytasz, to znaczy, że nie ma mnie już przy Tobie. Tylko fizycznie, bo duchowo nigdy Cię nie opuszczę. Pozostanę z Tobą tak długo, jak tylko Ty zatrzymasz mnie w swojej pamięci. Przepraszam, że zostawiłem Cię samą na tym okrutnym świecie. Żeby było jasne, to nie jest pożegnanie. To krótka rozłąka. Być może masz mi za złe, że nie powiedziałem Ci o tym paskudztwie. Wiedz jednak, że tego nie żałuję. Nie mogłem pozwolić, aby cokolwiek zmieniło się w Twoim życiu. Nie wiesz nawet jaką radość sprawiały mi każde chwile spędzone z Tobą. Nawet wtedy, kiedy kupowałaś firanki. Przez trzy godziny! Taką zawsze dla mnie pozostaniesz: radosną, spontaniczną, pełną nadziei na lepsze jutro. Kiedyś mówiłem Ci, że będę Cię kochał do końca życia. Kłamałem. Będę Cię kochał zawsze. Teraz to ja sprawię Ci niespodziankę. Kiedy zrobiłaś badania, kiedy ze mną było źle, zapytałem o Twoje wyniki. Skarbie, będziemy mieli dziecko. To najcudowniejszy prezent, jaki mogłem Ci dać. Kiedy się o tym dowiedziałem, dla mnie było już za późno, ale dla Ciebie to właśnie ten czas. Dziękuję Ci za wszystko. Kocham Cię. Nie płacz więcej, bo znów będziesz narzekać na woreczki pod oczami, tymi pięknymi chabrami. Dasz sobie radę, a ja będę z Tobą. Do zobaczenia! Twój Marek”
- Pani Urszulo, wiem o wszystkim. Ktoś ważny odszedł, ale pojawi się ktoś w zastępstwie – powiedział cicho doktor i przytulił kobietę. Wraz z zakończeniem rozdziału w życiu, rozpoczął się nowy…


Miniaturka nr 7.

- Cześć dziewczyny, Marek u siebie? – radosna Ula weszła do sekretariatu, w którym stacjonowała Viola i Ania.
- Jasne, rozmawia z Sebastianem. Wchodź – uśmiechnęła się brunetka.
Od pokazu minęło parę miesięcy i w firmie wszystko wróciło do normy. Marek znów objął fotel prezesa, a po wyjeździe Febo, Ula została dyrektorem finansowym. Zamieszkali razem na Siennej. Nie czuli potrzeby, żeby na cito szukać nowego mieszkania, chcieli wybrać coś naprawdę dobrego, ale dopiero po ślubie.
- Mogę? – zapytała, wchodząc do środka.
- Jasne, kochanie. Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość – Marek czule ją pocałował.
- Ja również! – odpowiedziała uśmiechem.
- To ja nie przeszkadzam, czas do pracy, rodacy! – Sebastian teatralnym krokiem opuścił gabinet Dobrzańskiego.
- Marek, mam do ciebie takie pytanie, czysto hipotetyczne, chciałbyś kiedyś mieć dzieci?
- Oczywiście – zapłonęła radością – ale na pewno nie teraz. Za jakiś rok, dwa.
- A, rozumiem – posmutniała.
- Uleńko, mam ważną wiadomość. Otóż otrzymałem propozycję, aby przez rok wykładać public relations. Nasze pokazy okazały się naprawdę strzałem w dziesiątkę i zgromadziły nam ogromną klientelę, a co za tym idzie, nie tylko Polacy o nas usłyszeli. I właśnie ja otrzymałem taką propozycję od uniwersytetu w Nowym Jorku! Wyobrażasz to sobie! – był naprawdę podekscytowany.
- Gratuluję – powiedziała cicho.
- Cieszysz się? – był bardzo radosny.
- Oczywiście – pocałowała go.
- Podpisz wniosek o wizę, ja swoją mam – podał jej plik dokumentów. Nie powiedziała mu o tym, że za siedem miesięcy zostaną rodzicami. Nie chciała tego robić. Uznała, że dowie się tuż przed podróżą. Myślała, że nie chce jej ze sobą zabrać, ale jego plany były odwrotne.
Dwa tygodnie później czekała na niego z kolacją. Ubrana w seksowną sukienkę w napięciu czekała na jego powrót z pracy, który bardzo się opóźniał. Wreszcie wszedł, nie był w najlepszym humorze, jednak ona zaraz miała mu go poprawić.
- Jestem! – wszedł do salonu i oniemiał. Wszystko wyglądało fantastycznie, a szczególnie ona – WOW!
- Podoba ci się? – zaplotła ręce wokół szyi narzeczonego.
- Oczywiście, skarbie – pocałował ją – muszę ci o czymś powiedzieć.
- Mam się bać? – usiadła na kolanach Marka.
- Nie otrzymałaś wizy – spojrzał na nią. Nic nie mówiła, tylko w jej oczach pojawiły się łzy.
- Czyli czeka nas rok rozłąki…
- Ula, jeśli nie chcesz, ja nigdzie nie pojadę – kucnął przy niej. Przypomniały się jej minione dni, kiedy zachwycony opowiadał o uniwersytecie, Nowym Jorku i starych znajomych, z którymi się spotka. Nie mogła mu tego zabronić. Ponadto sam powiedział, że jeszcze dla niego nie nadszedł czas na dziecko.
- Jedź, dam sobie radę. W końcu to tylko dwanaście miesięcy – otarła łzy i uśmiechnęła się do niego.
Parę dni później trzymał w rękach spakowane walizki i czule się z nią żegnał.
- Kochanie, ale na pewno dasz sobie radę? – tulił ją mocno. Ta cały czas płakała. Dodatkowo dobijały ją wahania nastroju i deszcz za oknem, który lał niemiłosiernie.
- Oczywiście, daj znać jak dolecisz. Nie pojadę na lotnisko, bo jeszcze bym cię nie wypuściła z rąk – pocałowała go.
- Odezwę się. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Od jego wyjścia nie mogła znaleźć sobie miejsca. Snuła się z kąta w kąt. Do jego odlotu została godzina. Już jej go brakowało. Dopiero teraz do niej dotarło, że kiedy on wróci, na świecie będzie już dziecko, ich dziecko. Nie mogła mu tego zrobić. Wykazała się straszną ignorancją, nie mówiąc mu nic o ciąży. Postanowiła, że pojedzie na lotnisko, że go poinformuje i pozwoli wybrać. Musiała zdążyć, musiała. Wzięła taksówkę i niedługo później była na Okęciu. Zobaczyła go. Okazało się, że lot ma opóźnienie.
- Marek! – podbiegła do niego.
- Ula, coś się stało? Coś z firmą? – był zaskoczony.
- Nie. Chodzi o nas. Od kilku tygodni próbuję ci powiedzieć, że będziemy mieli dziecko – powiedziała jednym tchem. On patrzył na nią przez chwilę.
- O mało co nie wyleciałem. Dlaczego dopiero teraz? – posmutniał.
- Powiedziałeś, że na razie nie chcesz mieć dzieci, że za rok, dwa. Nie chciałam psuć twoich planów. Myślałam, że dostanę wizę i że będziemy tam razem, ale jak się okazało, że nie, stwierdziłam, że tak będzie dobrze.
- Jak mogłaś tak postąpić. Ty jesteś najważniejsza w moim życiu. Zaraz zadzwonię do Nowego Jorku i poinformuję ich, że jednak będę musiał zrezygnować.
- Cieszyłeś się na ten wyjazd – powiedziała ze smutkiem i łzami w oczach.
- Bardziej cieszę się z faktu, że będę tatą. Chodź tu do mnie – pocałował ją namiętnie i wrócili do domu. Po upojnych chwilach, kiedy Ula przygotowywała kolację, usłyszała w radio komunikat „dziś o 22 czasu polskiego miała miejsce katastrofa opóźnionego samolotu relacji Warszawa – Nowy Jork. Jako przyczynę podaje się ogólne złe warunki atmosferyczne w Europie”. Przeszły ją dreszcze, jednak wyłączyła odbiornik i skierowała się do sypialni, gdzie czekał na nią ukochany…


Miniaturka nr 8.
Właśnie wracała do domu, kiedy zauważyła obcego mężczyznę, samotnie siedzącego na ławce. Postanowiła, że nic nie traci. Dosiadła się. Rozmawiali pięć, dziesięć minut, godzinę. Później zgodnie stwierdzili, że mają ochotę na dużą ilość alkoholu. Kiedy byli już naprawdę wstawieni, zmienili miejsce pobytu. Z zatłoczonego baru, dwójka nieznajomych przeniosła się do jej mieszkania.
- Ale na pewno jesteś wolny? – mówiła między pocałunkami.
- Nie mam czasu na dziewczyny – odparł i wszedł w nią powoli. Kochali się bardzo namiętnie. Oboje byli wytrawnymi kochankami. Było to spowodowane niemałą ilością partnerów, jaka przewinęła się przez ich życie. W międzyczasie pojawił się striptiz. Doza szaleństwa z ogromem pasji i pożądania. Po wszystkim ona zaproponowała wspólną kąpiel. Przystał na ten pomysł z entuzjazmem. Następnie położyli się spać. Ot, zwykłe leżenie obok siebie i trzymanie się za ręce. Kobieta stwierdziła, że ma ochotę na sentymenty. Włączyła ślub swoich rodziców i razem oglądali go z zaciekawieniem. Śmiali się z ludzi, z obowiązującej wtedy mody. Chwilę tańczyli. Było im ze sobą dobrze. W pewnym momencie ilość wypitego alkoholu sprawiła, że kobieta się po prostu popłakała.
- Mamy już nie ma – mówiła, płacząc mu w rękaw.
- Słoneczko, cichutko. Jej jest lepiej – scałowywał jej łzy.
Leżeli tak jeszcze długo. Rozmawiali, trzeźwieli.
- Bo się jeszcze w Tobie zakocham – zaśmiał się – nie, to pewnie niemożliwe – a jej zrobiło się przykro. Niby niczego nie obiecała sobie po tej sześciogodzinnej znajomości, a jednak było jej przykro. Na pewno jej nie zależało, to trwało zbyt krótko, ale spodobał się jej.
- Jutro rano muszę jechać na targi. Ale widzimy się o 21 w Lesie Kabackim – powiedział, zasypiając.
- Może pojadę z tobą? – zaproponowała.
- Kumple mieliby sensację. Innym razem – przytulił ją i zasnął.
Rano, kiedy kobieta jeszcze spała, zostawił jej kartkę: 21. I wyszedł. Cały dzień zajęły mu targi. Jej dzień należał raczej do nieudanych. Ogromny ból głowy, po prostu kac. Niczego sobie nie obiecywała, ale czekała z utęsknieniem, aż znów wybije godzina 21. W końcu nadeszła. Wsiadła w samochód i skierowała się w stronę lasku. On już tam czekał. Siedział w swoim Lexusie. Przysiadł się do jej auta.
- Proszę, to dla Ciebie – podała mu czekoladę.
- Nie mam ochoty – odparł sucho.
- Nie lubisz słodyczy? – zaśmiała się.
- Lubię, ale nie mam ochoty.
- Może pojedziemy do mnie? – zaproponowała, nie chciała z nim uprawiać seksu. Chciała porozmawiać, pobyć.
- Nie mam czasu. Musimy poważnie porozmawiać, o wczoraj – spojrzał na nią.
- Tylko nie mów, że masz żonę albo owłosione plecy – zaśmiała się. Ten uśmiechnął się i odpowiedział.
- Żony nie mam, ale mam dziewczynę – w tym momencie czas się dla niej zatrzymał. Zrozumiała, że dopuściła się zdrady.
- Jak długo? – odparła sucho, gardziła sobą.
- Cztery lata…
- Cztery lata?! I co, źle ci z nią?! – krzyczała.
- Nie, jest zajebiście – odpowiadał cicho.
- A, jest zajebiście i dlatego ty postanowiłeś ją zdradzić – mówiła już spokojniej – Boże, jestem szmatą. Dopuściłam się zdrady…
- Raczej w niej uczestniczyłaś. To moja wina. Czuję się z tym strasznie – mówił zrezygnowany.
- Pytałam ci się, kurwa, kilka razy czy jesteś wolny. Tak, tak. Jestem, nie mam czasu na dziewczyny – naśladowała go.
- Możesz przestać? – było mu ciężko.
- Powiesz jej? – powiedziała twardo, patrząc w jego oczy.
- Nie…
- A może to i lepiej. Każda normalna kobieta ciebie by rzuciła, a mnie pobiła…
- Ona taka nie jest – powiedział cicho.
- Przyjechałeś sprawdzić, czy nikomu nie powiem? Możesz być spokojny…
- Ula, naprawdę myślisz, że po to tu przyjechałem?
- Co ty sobie kurwa, myślałeś? Że co? Wczoraj ze mną sielanka, kąpiel, seks, a dzisiaj do swojej dziewczyny? Jesteś dla mnie skończony jako mężczyzna. Jako człowiek coś tam jeszcze masz, powiedziałeś mi prawdę. Gardzę tobą za to, że ją zdradziłeś i to po czterech latach…
- Możesz mi nie dokładać? Przestań, to był pierwszy raz…
- Sprawdziłeś, że nikomu nie powiem. Jesteś wolny, możesz iść.
- Skończ – nie chciał wysiąść z auta.
- Dlaczego? Pytam, dlaczego się ze mną przespałeś?!
- Dobrze się rozmawiało i jakoś tak…
- Dobrze rozmawia mi się z co drugim, ale to nie powód do zdrady. Nie zdradzam i nie biorę udziału w zdradach. Nie buduję swojego szczęścia na cudzym nieszczęściu… Bądź spokojny, oficjalnie się nie znamy. Po prostu robiłeś dla mnie jakiś projekt czy coś. A jak kiedyś pójdziemy ulicą to powiem ci: cześć, a twoja dziewczyna zapyta, kto to? Odpowiesz: a, laska, z którą cię zdradziłem po czterech latach…
- Możesz sobie ze mnie nie żartować? – mówił spokojnie, prawie płacząc.
- Wiesz co, na początku chciało mi się krzyczeć, później śmiać, a teraz płakać. Mam cię dosyć. Z mojej strony możesz być spokojny, że nikt się nie dowie.
- Wiesz co, chyba przyjechałem tu tylko po to, żeby się upewnić, że nikomu nie powiesz – powiedział.
- No, to masz tę pewność. Na razie i powodzenia w życiu – mówiła przez łzy.
- Chcesz tak po prostu się rozstać? Bez żadnego kontaktu.
- Przecież o to ci chodzi, nie? Wyjdź z mojego samochodu…
- Ula…
- Marek, wyjdź!
Odjechała z piskiem opon. Jechał za nią przez chwilę, żeby sprawdzić czy jest w stanie prowadzić. Kiedy tylko ruszyła, z jej oczu popłynęły strumienie łez. Miała siebie za najgorszą. Nienawidziła jego. Nienawidziła siebie. Nienawidziła świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ja wiem, że Ty chcesz X

- Wszystko gotowe, proszę przyłożyć sobie wacik i zgiąć rękę, krew powinna przestać zaraz lecieć – pielęgniarka nakleiła plaster w okolicy ...