wtorek, 16 stycznia 2018

OPOWIADANIE NR 2.

Przecież sama tego chciała. Wielokrotnie mu powtarzała, że między nimi „nic”. Teraz, siedząc samotnie w swoim gabinecie, tak naprawdę wiedziała, że została sama ze sobą. Pomimo ogromnego sukcesu kolekcji, pomimo premii i podziękowań z każdej strony, ona czuła ogromną pustkę. Zostawił ją. Nienawidziła siebie za to, że pozwoliła mu odejść. Żałowała, że wtedy w szpitalu, nie wtargnęła do jego sali, żeby się z nim spotkać. Teraz nie zostało jej po nim nic. Błąd. Został jej list, który napisał jej, kiedy była w pshemkowej samotni. Cały czas nosiła go przy sobie, jakby chciała wmówić własnej jaźni, że jest z nią. Tymczasem był z inną, kilkaset kilometrów dalej. Po raz setny dzisiaj przeczytała tekst, który widniał na kartce:
Ula,
wiem, że kartka do Ciebie, zapisana w pośpiechu przy Twoim biurku niczego nie załatwi. Ale wiem, wierzę, że jeśli pozwolisz mi powiedzieć Ci coś prosto w oczy, to powiem Ci, że dzięki Tobie zrozumiałem, co to jest miłość i wiem na pewno, że nie to łączy mnie z Pauliną. I że na pewno jej nie poślubię…
I jeszcze jedno na pewno wiem: że Cię kocham.
Marek
Czekam o piętnastej nad Wisłą w miejscu, gdzie to wszystko zaczynałem rozumieć.
Teraz nie mogła sobie wybaczyć, że tam nie poszła. Pewnie w chwili obecnej byłaby z nim w szczęśliwym związku. Otarła pojedynczą łzę, która powoli spływała po jej twarzy. Prezesem była świetnym, ale prywatnie – wrakiem człowieka. Otrzymała telefon od Ani, że państwo Dobrzańscy są już w drodze do firmy. Dzisiaj miała zakończyć się jej przygoda z Febo&Dobrzański na dobre. To znaczy właściwie już tylko z Febo, bo Dobrzański był dla niej niedostępny od dawna.
- Tak? – podniosła niespiesznie słuchawkę.
- Ula, rodzice Marka już są. Czekają w konferencyjnej – powiedziała spokojnym głosem Ania, która czuwała nad wszystkim po pokazie.
- Dziękuję, zaraz tam przyjdę – wyjęła puderniczkę i szybkim ruchem poprawiła makijaż. Po raz kolejny przyodziała maskę, która codziennie jej towarzyszyła: śmiech, radość z życia i poczucie humoru. Musiała pokazać światu, że doskonale daje sobie radę.
- Witam państwa bardzo serdecznie – weszła z uśmiechem na ustach i podała dłoń obojgu Dobrzańskim. Domyślam się w jakim celu się tutaj spotkaliśmy, więc przejdę do meritum. Tutaj – pokazała na białą teczkę, którą trzymała w dłoni – mają państwo wstępne zestawienia kosztów, zyski i straty. Choć nie ukrywam z radością, że tych pierwszych jest znacznie więcej. Oczywiście wszelkie dokładne dane będzie można przedstawić dopiero za jakieś trzy do sześciu miesięcy, ale tego dokona mój następca.
- Pani Ulu, proszę usiąść. Dziękuję za szybkość w działaniu, ale my nie w tej sprawie – kontynuował Krzysztof. Kobieta spełniła jego prośbę, lecz jej mina nie ukrywała, że nie wie co ją czeka.
- Proszę się nie bać, spokojnie. Chcielibyśmy panią o coś prosić. Z racji tego, że nasz syn wyjechał do Włoch, prosimy, żeby została pani jeszcze na stanowisku prezesa przez co najmniej pół roku. Mam nadzieję, że do tego czasu Marek wróci, a jeśli nie, powołamy na stanowisko innego prezesa w drodze konkursu. Mam pewność, że Aleks już nie wróci, gdyż zrzekł się udziałów na rzecz Pauliny. Tak więc, zgadza się pani? – Cieplak nie wiedziała jak zareagować. Patrząc na Krzysztofa chciała się zgodzić, jednak kiedy przeniosła swój wzrok na Helenę, nie była pewna. Dobrzańska nie darzyła ją sympatią.
- Co Pani o tym sądzi? – zwróciła się do matki ukochanego.
- Jeżeli mój mąż tak zadecydował, nie pozostaje mi nic innego, a poprzeć jego zdanie i decyzję – wyartykułowała dość wyraźnie, aby Ula zrozumiała, że ta nie darzy jej sympatią.
- Nalegam pani Urszulo, doskonale się pani spisała – puknął w charakterystyczny sposób laską o podłogę.
- Proszę dać mi dwa dni do namysłu. Odezwę się w czwartek – wstała i już chciała się żegnać, kiedy senior wtrącił.
- Helenko, chciałbym zamienić słówko z panią Ulą, poczekasz w samochodzie?
- Oczywiście – cmoknęła go w policzek i wyszła, wcześniej żegnając się z p.o. prezes Cieplak.
- Proszę nie przejmować się moją żoną. Ona zachowuje się tak, ponieważ jeszcze się na pani nie poznała. To Marek wszystko zniszczył, spokojnie i ona to zrozumie. Chciałbym jednak, żeby przez prywatne obiekcje mojej żony, nie ucierpiała firma.
- A co będzie, jeśli Marek… – chciała zapytać, lecz senior doskonale wiedział o co jej chodzi.
- Z tego, co wiem, nie zamierza wracać. Tak więc proszę się zgodzić…
W uszach brzmiały jej tylko trzy słowa: nie zamierza wracać. To zupełnie wybiło ją z rytmu. Nie wierzyła, że kiedykolwiek straci go na zawsze, a jednak.
- Dobrze, zgadzam się – odparła.
- Cudownie, więc nic się nie zmienia. Teraz, z racji większych zasobów pieniężnych możemy dać Pshemko pole do popisu z nowymi, drogimi kolekcjami.
Tymczasem w gabinecie dyrektora HR, trwała normalna, wesoła konwersacja.
- Słucham? – powiedział Olszański bawiąc się piłeczką do golfa.
- Hej stary, jak ta ci idzie obijanie się? – Marek wybuchnął śmiechem.
- Bardzo śmieszne. Mam prawo na odrobinę luzu. Nieźle się z Ulką napracowaliśmy po pokazie. Stary, jak dawno cię tutaj nie było – westchnął z żalem.
- Tylko miesiąc, nic nadzwyczajnego. Mów co u was. Oglądałem relację z pokazu, zdjęcia, chyba naprawdę wszystko się udało.
- Tak, Ula nieźle się narobiła ze wszystkim. Mam nadzieję, że zostanie z nami jeszcze – mówił dobitnie.
- A jak twoje relacje z Violką? – Dobrzański nie ukrywał, że temat ukochanej był dla niego od niedawna tematem tabu.
- Super. Marek, co z tobą? – zdjął nogi z biurka i usiadł w pozycji godnej dyrektora.
- To znaczy? – odparł popijając łyk kawy.
- Normalnie nie dawałbyś mi odporu, pytałbyś o nią co chwila, a ty nic.
- To nie tak, ja próbuję zapomnieć, rozumiesz? Uciekłem aż do tych pieprzonych Włoch, żeby dać sobie z nią raz na zawsze spokój.
- I jak ci idzie? – powiedział, ale za chwilę tego pożałował. Słyszał po drugiej stronie ciszę, aż w końcu Marek wycedził.
- Nigdy przed nią nie ucieknę.
- Wracaj, nie męcz się dalej. Zaraz ktoś ci ją sprzątnie sprzed nosa… – zaśmiał się.
- Oboje mamy prawo do szczęścia. Kocham ją, dlatego pozwalam jej odejść – zasmucił się – muszę kończyć, odezwę się niebawem. Trzymaj się!
Godziny tego dnia w firmie mijały bardzo powoli. Ula miała wyznaczone jeszcze jedno spotkanie z firmowym prawnikiem, który miał zastąpić ówczesnego z racji emerytury. Nie paliła się do tego, żeby się wybrać, ale niestety nie miała innego wyboru. Tuż po szesnastej do jej gabinetu zapukała Violetta, że nowy sędzia jest na boisku. Co miało oznaczać, że prawnik jest już w firmie. Po kilkunastu minutach przeszła do konferencyjnej. Kiedy mężczyzna wstał, zaniemówiła. Był olśniewający. Nie chodziło o jego urodę, gdyż był raczej przeciętny. Miał jednak to coś w sobie. Dłuższe blond włosy, zielone oczy, idealnie skrojony garnitur i maniery. Kiedy się uśmiechał, jego oczy stawały się bardzo radosne i świeciły naturalnym blaskiem.
- Witam bardzo serdecznie. Miło mi poznać, Kacper Olszewski – podał jej dłoń, kiedy podała mu swoją i obie się złączyły, przeszedł ją przyjemny dreszcz.
- Urszula Cieplak, mnie również miło poznać. Może napije się pan kawy? – zapytała z grzecznością w głosie.
- Jasne, chętnie. Poproszę czarną z cukrem – uśmiechnął się, a kobieta w tym właśnie momencie przypomniała sobie o jej Marku. Pił dokładnie taką samą kawę. Nie było dnia ani godziny, żeby o nim nie myślała. Jednak on postanowił inaczej, wybrał inne życie, bez niej, a Ula musiała to zaakceptować. Rozmawiało się im bardzo dobrze. Czuła się naprawdę komfortowo, rozmawiając z mężczyzną, którego widzi po raz pierwszy w życiu. Omówili wszystkie sprawy zawodowe, aż wybiła godzina osiemnasta.
- Jak późno, przepraszam. Zasiedziałem się. Podwieźć gdzieś panią? – powiedział z uśmiechem.
- Nie chciałabym wykorzystywać…
- Ależ to żaden problem, naprawdę. I tak dzisiaj czeka mnie jeszcze kurs do malowniczej wioski Rysiów, gdyż przygotowuję wycenę działek, które są zagrożone przez syndyka.
- Jakiż to zbieg okoliczności, ja właśnie mieszkam w Rysiowie – uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła.
- Ruszajmy.
Wyszli z konferencyjnej. Pech chciał, że w windzie natknęli się na Violettę i Sebastiana, którzy znów bili swoje rekordy.
- Cześć – prezes chrząknęła, żeby przerwać ich dzieło.
- Oo, Ula i pan arbiter – Viola zachichotała.
- Taki z sądu, to sędzia. A poza tym pan Kacper jest adwokatem, kochana – Ula w sposób dość prosty wytłumaczyła przyjaciółce w czym rzecz.
Dla Cieplakówny wybawieniem okazał się parter. Wysiedli z windy i od razu swe kroki skierowali do Mercedesa Kacpra, zaparkowanego przy tylnym wejściu do FD.
- Cebulku, widziałeś? – Violetta knuła spisek – Ula już nie kocha Marka. Jedzie z tym tamtym i już nie tęskni do Mareczka kochaneczka – ubolewała.
- Dajmy im spokój, są dorośli. Chodź, maleńka – posłał do niej uwodzicielskie spojrzenie i udali się w stronę mieszkania mężczyzny.
- Bardzo dziękuję za podwózkę. Zapraszam pana na kawę – uśmiechnęła się.
- Niestety, praca czeka. Ale mam dwie prośby, w drodze rewanżu – kokietował.
- Słucham? – dociekała.
- Przejdźmy na ty. Kacper – podał rękę po raz kolejny.
- Ula – uśmiechnęła się.
- A teraz druga. Czy nie zechciałabyś umówić się ze mną na kawę w sobotę popołudniu? – zrobił minę, dzięki której kobieta nie mogła odmówić.
- Zgoda, w takim razie do soboty.
- Wpadnę po ciebie o szesnastej. Pa – odjechał z piskiem opon.
Następnego dnia Ula nie czuła się najlepiej. Doskwierało jej osłabienie i strasznie bolała ją głowa. Zrzucała to na karp przepracowania. Zgodnie z ojcem stwierdziła, że za dwa tygodnie bierze urlop i wyjeżdża do samotni. Musi to wszystko odreagować. Marka, pokaz, pracę, lecz przede wszystkim i głównie MARKA. Gdziekolwiek by nie była, zawsze go widziała. W snach, marzeniach, w wannie i lodówce, to wszystko stawało się obsesją. Poszła do pracy, a tam czuła się jeszcze gorzej. Krzyczała na wszystkich, była blada, w rezultacie, rozmawiając z Danielem o przynoszeniu poczty do sekretariatu, zasłabła. Alicja, która znajdowała się w pobliżu, natychmiast zadzwoniła po pogotowie. Funkcjonariusze znaleźli się na miejscu dość szybko, zabrali ją do szpitala. W drodze podłączyli jej glukozę i zaaplikowali środek na uspokojenie, gdyż kiedy się ocknęła życzyła sobie powrotu do pracy. Na pogotowiu, zbadał ją uroczy staruszek, który znał już przyczynę wszystkiego. Nakazał, aby usiadła na kozetce, a sam przekazał jej informację.
- Gratuluję, jest pani w ciąży…
- Ale jak to? – mina Uli była co najmniej dziwna.
- Mam pani wytłumaczyć skąd się biorą dzieci? – staruszek uśmiechnął się dobrotliwie. Ta odpowiedziała mu groźnym spojrzeniem – Proszę się nie martwić, tylko udać do lekarza. Dyżurny stwierdził, że to około dziewiątego tygodnia, więc dopiero początek. Radzę jednak wybrać odpowiedniego dla siebie fachowca i jak najszybciej zrobić potrzebne badania.
- Dziękuję bardzo, do widzenia – chwiejnym krokiem wyszła z gabinetu i udała się do wyjścia. W myślach ganiła sama siebie, że nie zabezpieczyła się wtedy w SPA. To musiało stać się wtedy, bo z nikim innym nie spała od dawna. A poza tym termin się zgadzał. Nie dowierzając, zamówiła taksówkę. Udała się do lekarza, który swoją praktykę prowadził niedaleko siedziby FD.
- Dzień dobry, ja do doktor Garlik – powiedziała do recepcjonistki.
- Rozumiem, że nie była pani umówiona? – odpowiedziała uśmiechem.
- Nie, ale to chyba pilna sprawa – Cieplak zachowywała się jak w amoku.
- Rozumiem. Proszę zaczekać – poszła zapytać przełożonej jak pokierować kobietę. W tym samym czasie komórka Uli się rozdzwoniła.
- Tak? – cicho dała znak, że żyje.
- Ula! No mówże co z tobą? – Alicja nie kryła rozdrażnienia.
- Wszystko dobrze, opowiem później. Wpadniesz do nas na kolację na dwudziestą? – dociekała.
- Dobrze, będę. Ale na pewno wszystko okej?
- Tak. Do wieczora – zdążyła odłożyć telefon do torebki, gdy w drzwiach pojawiła się młoda kobieta w wieku około trzydziestu pięciu lat i zaprosiła Urszulę do gabinetu.
- Witam, Anna Garlik. Miło mi – podała dłoń.
- Urszula Cieplak. Przepraszam, że tak poza kolejką, ale ta wiadomość spadła na mnie niespodziewanie – uśmiechnęła się blado.
- Domyślałam się, że chodzi o ciążę. Rozumiem, proszę się nie krępować ani niczego nie obawiać. Wszystko będzie dobrze – Ula pomyślała, że każdy tak mówi, a tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy z powagi tych słów. To nie ta lekarka została z dzieckiem faceta, który już jej nie chce, który wyjechał do Włoch, żeby ułożyć sobie życie na nowo.
- Mam nadzieję – tyle zdołała wykrztusić zanim lekarka poprosiła o przygotowanie do badania. Po wszystkim wykonała jeszcze USG. Płód był tak mały, że jedynym rozsądnym wyjściem okazało się dopochwowe. Na koniec wizyty, została znów poproszona do biurka.
- Początek trzeciego miesiąca. Rozwiązanie około trzeciego kwietnia. Dzidziuś rozwija się prawidłowo. Proszę bardzo, to dla mamusi – podała jej wydruk, na którym praktycznie niczego nie można było dostrzec, oprócz małej fasolki – pani Urszulo, naprawdę proszę się nie przejmować. Dziecko to dopiero początek. Widzimy się za miesiąc, tymczasem proszę wykupić te witaminy i spokojnie żyć. Do zobaczenia – podała jej dłoń na pożegnanie.
- Dziękuję, do widzenia – zabrała ze sobą wszystko, co powinna. Udając się powolnym krokiem do firmy, patrzyła na zdjęcie maluszka, który się w niej rozwijał. Łzy spływały po jej twarzy. Z jednej strony cieszyła się na myśl, że będzie mamą, ale z drugiej okoliczności nie były najlepsze. Ojciec dziecka nie miał ochoty się z nią widywać, według jej podejrzeń. A ona chciała dla bobasa jak najlepiej.
- Kochanie, dlaczego pojawiasz się w złym momencie – powiedziała do siebie, trzymając się za swój w ogóle niewidoczny brzuch.
Kiedy weszła do firmy, wszyscy ją obstąpili. Szczególnie Violetta chciała wiedzieć co dolega jej przyjaciółce.
- Przemęczenie. Możemy wracać do pracy – powiedziała do grupki, a następnie udała się do gabinetu. Godziny w pracy ciągnęły się w nieskończoność. Kobieta większość dnia poświęciła na przemyślenia, aniżeli na pracę, jednak opłacało się. Doszła do konkretnych wniosków. Wreszcie była zmuszona kupić samochód i wykorzystać prawo jazdy, które nabyła zaraz po pokazie. Teraz sytuacja wymagała od niej większej aktywności. Autobusy czy taksówki nie byłyby dobrym rozwiązaniem. Szczególnie teraz, pod koniec sierpnia, kiedy panuje niebywały upał i łatwo o omdlenie. Stwierdziła, że nie może wyprowadzić się z Rysiowa, gdyż sama nie da sobie rady w opiece nad dzieckiem, a musi przecież pracować.
Po skończonej kolacji, Beti poszła do siebie, pobawić się lalkami, a Jasiek z Józefem i Alą, czekali w salonie na Ulkę, aż wyjdzie ze swojej sypialni i coś im wyjaśni. Przeczuwali, że może chodzić o coś poważnego, ale spekulacje zostały zdementowane chwilę później, gdy główna zainteresowana pojawiła się w drzwiach.
- Nie będę owijać w bawełnę. Jestem w ciąży – spojrzała poważnie na familię.
- Rozumiem, że Marek… – Alicja próbowała dokończyć swoją myśl, ale przyjaciółka nie pozwoliła jej na to.
- Tak, Marek jest ojcem mojego dziecka, ale nie dowie się nigdy o jego istnieniu. Układa sobie życie na nowo, a dziecko może zniszczyć jego plany. Tak postanowiłam i proszę, uszanujcie moją decyzję. Mogę liczyć na waszą dyskrecję? Oczywiście chwilowo, ciąży nie ukryję na długo.
- Jasne, siostra nie bój się. Pomożemy ci – Jasiek podszedł do Uli i przytulił.
Dni mijały dość szybko. Cieplakówna pogodziła się z tym, że będzie mamą. Swoje maleństwo traktowała jak cud. Mimo że Marek nie będzie już nigdy jej, miała ich wspólne dziecko. Kiedy nadszedł weekend, przygotowywała się do spotkania z prawnikiem. Punkt szesnasta, czarny Mercedes zaparkował przy bramie. Wyszła na spotkanie z Kacprem, z uśmiechem na ustach.
- Hej – uśmiechnęła się jeszcze piękniej niż dotychczas.
- Witaj – pocałował ją w policzek na powitanie – gotowa na nieznane?
- Ruszajmy – powiedziała, ciężko wypuszczając powietrze przez nos.
Na miejscu znaleźli się niecałą godzinę później. Jak się okazało, Kacper zabrał Ulę na tor kartingowy. Kobieta była zdumiona i zaskoczona, oczywiście, pozytywnie.
- To co, idziemy się przebrać? – mężczyzna uśmiechem zachęcił do zabawy. Jednak kobieta zachowała trzeźwe myślenie, pomimo zaskoczenia. Nie mogła pozwolić sobie na takie ryzyko. Nie w obecnym stanie. Z jednej strony, nie chciała mówić Olszewskiemu o swojej sytuacji, ale zrozumiała, że to szczerość jest jej mottem życiowym. Właśnie przez brak szczerości, straciła bezpowrotnie miłość swojego życia.
- Kacper, poczekaj. Najpierw musimy porozmawiać – spojrzała na niego niepewnie.
- Chodźmy do mojego boksu – skierował ją w odpowiednie miejsce – coś się stało?
- Chcę, żebyś wiedział, że nie jestem zupełnie wolna. Dowiedziałam sięo tym kilka dni temu i dla mnie też to był szok – mówiła jednym tchem.
- Nie mów, że masz męża – poważnie się wystraszył.
- Nie, spokojnie – zaśmiała się – jestem w ciąży – mężczyzna spojrzał na nią z czułością, a następnie przytulił do siebie.
- Łączy cię coś z ojcem dziecka? – powiedział, nie odrywając się od niej.
- Nie. Między nami wszystko skończone. On nigdy nie dowie się o tym, że to jego maluch…
Dzień minął im bardzo szybko. Prawnik szalał na torze, a Ula ze śmiechem przyglądała się jego poczynaniom. Po wszystkim, udali się na kolację do bistro, które znajdowało się na terenie toru. Bawili się świetnie. Ula po raz pierwszy, po Marku, poczuła, że na nim świat się nie kończy. Kocha go, ale co z tego, skoro czasem miłość to za mało. Kiedy Kacper podwiózł Ulę pod dom, nie mógł oprzeć się i zapytał.
- Mogę liczyć kiedykolwiek na spotkanie? – zapytał, robiąc minkę kilkuletniego dziecka.
- Wtorek, lunch? – szybko skwitowała.
- Będę po ciebie w firmie o trzynastej – znów cmoknął ją w policzek, a ona nie oponowała.
- Stary, już wolałem, jak dzwoniłeś, nie musiałem cię na tym Skypie oglądać – Seba chichotał.
- Dzięki, wiedziałem, że darzysz mnie miłością. Co słychać? – Dobrzański starał się kontaktować z kumplem w miarę możliwości.
- Wszystko dobrze. Violetta już na dobre się zadomowiła, w pracy wszystko gra. Ty, słuchaj, będziesz na tym bankiecie, co go twoja mama organizuje w połowie października?
- Zapomniałem całkowicie, ale pewnie Paula będzie chciała przyjechać, więc z chęcią dotrzymam jej towarzystwa.
- Na pewno chodzi o Paulinę? – dociekał Olszański.
- Skończ i nie patrz tak na mnie – oburzył się Dobrzański.
- Dobra, dobra. Tylko, żebyś później nie obudził się z ręką w klozecie – Seba przygroził.
- Gdzie? – Marek parsknął śmiechem.
- Violka tak mówi i coś w tym jest, naprawdę – Sebastian pił poranną kawę i rozkoszował się widokiem na budzącą się Warszawę tuż po weekendzie.
- Seba, odstaw to, co bierzesz albo się podziel. Słuchaj, uciekam. Zdzwonimy się później. Na razie. Pozdrów ludzi z firmy! – pomachał jak księżniczka i zniknął z ekranu.
- Ta, chyba jednego ludzia – westchnął sam do siebie i wyłączył komputer.
Praca w firmie szła bardzo sprawnie. Pani prezes w stanie błogosławionym miała więcej werwy i zapału. O swojej ciąży powiadomiła tylko Izę i Elę, wiedzieli również Maciek z Anią. Violetta nie byłaby dobrym spowiednikiem, gdyż jej osoba jest z góry zaprogramowana na „tajemnice nie są dla mnie”. Nastał wtorek, Daniel powiadomił panią prezes, że czeka na nią gość. Ta, szybko się zerwała i chwilę potem znalazła się przy recepcji.
- Dzisiaj to ja muszę ci coś powiedzieć – pocałował ją w policzek i razem udali się do wyjścia…
- Mam się bać? – zaśmiała się.
- Skądże. Idziemy coś zjeść, a później zabieram cię na spacer. Teraz musisz o siebie dbać – uśmiechnął się do niej, gdy cały czas czekali na windę. Na ich nieszczęście Sebastian wyszedł właśnie z windy, gdy zauważył panią prezes i jej znajomego, kiedy debatowali w najlepsze.
- Cześć – powiedział do Uli, wchodząc do recepcji.
- Hej, będę za godzinę – uśmiechnęła się i razem z Olszewskim wkroczyli do windy.
- Jasne. Ula, zapomniałem ci powiedzieć wcześniej, masz pozdrowienia od Marka – niestety nie zauważył jej reakcji, gdyż drzwi windy się zamknęły. Jednak nastrój kobiety momentalnie się zmienił.
- Coś się stało? – powiedział Kacper z zainteresowaniem.
- Nie, skądże. To właśnie jest problem, który rozwiązał się sam – dała mu do zrozumienia, że to właśnie on jest ojcem jej dziecka. Na szczęście podróż z góry nie trwała długo. Przez drogę do restauracji nie pytał o nic. Zjedli w ciszy i udali się na spacer. Zupełnie nieświadomie zabrał ją do parku, w którym spędzała większość czasu z ukochanym. Jeszcze bardziej wybiło ją to z równowagi. Milczała, kiedy spacerowali.
- Od kiedy wyszliśmy z firmy, coś się stało – zagadywał.
- Po prostu muszę kupić samochód, a za bardzo się na tym nie znam – tłumaczyła ze spokojem.
- Może wybierzemy się razem do salonu i pomogę ci coś wybrać? – zaproponował delikatnie.
- Jasne, jasne. Byłoby super. Przepraszam cię, ale muszę już wracać. Godzina minęła – uśmiechnęła się. Odwiózł ją pod firmę i umówili się na piątek wieczór. Po raz kolejny cieszył się ze spotkania, ale jednak miał jej coś zakomunikować, a tego nie zrobił. Piątek to będzie dobry dzień na poważną rozmowę.
- Wróciłam, tato! – krzyknęła Cieplakówna, wchodząc do domu.
- Dobrze, że jesteś. Chciałbym z tobą porozmawiać – rzekł, wchodząc do przedpokoju.
- Przebiorę się i możemy rozmawiać całą noc – cmoknęła go w policzek i zniknęła w swoim pokoju. Kiedy zasiedli przy stole, Józef czuł się nieswojo, aż w końcu powiedział.
- Co ty na to, żeby Alicja ze mną zamieszkała? – spojrzał na nią. Ula milczała przez dłuższą chwilę, aż w końcu powiedziała:
- Super sprawa, jestem za. Wreszcie będziesz naprawdę szczęśliwy – uśmiechnęła się – przepraszam cię, ale mam dużo pracy – zniknęła w czeluściach sypialni.
- Udało się – powiedział zadowolony do telefonu.
- Ula, mogę? – Ania weszła niespiesznie do gabinetu pani prezes.
- Jasne – oderwała się od pracy.
- Kończy się praca nad kolekcją zimową, trzeba przygotować umowy dla modelek. Wojtek powiedział, żeby jutro przyszedł prawnik.
- Załatw go na jutro. W czwartki powinien mieć wolne i może do nas wpadnie – wytłumaczyła.
- Już to zrobiłam. Będzie przed lunchem.
- Dziękuję ci bardzo – uśmiechnęła się i wróciła do pracy.
Tymczasem w Mediolanie, w jednej z willi, trwała przyjemna konwersacja.
- Marco, dostaliśmy zaproszenie na bankiet charytatywny twojej mamy. Pojedziemy? – przysiadła się do niego na kanapę.
- Jasne, mama się ucieszy z naszego przyjazdu. Wina? – zaproponował przyjaciółce.
- Z chęcią – kiedy podawał jej kielich, ta próbowała go cmoknąć, jednak ten uniknął kontaktu fizycznego.
- Paula, mówiłem ci – był wyraźnie zmęczony ciągłym powtarzaniem kobiecie, że są już tylko i wyłącznie przyjaciółmi.
- Przepraszam, nie powinnam – wstała i wyszła.
- Nie powinnaś… – westchnął i upił łyk napoju.
- Dziękuję, że mogłeś przyjść i tak szybko przygotowałeś te umowy, jestem ci szalenie wdzięczna – uśmiechnęła się do znajomego.
- Nie ma za co. To ja się cieszę, że dogadujemy się na polu zawodowym jak i prywatnym. A propos, pozwoliłem sobie przygotować ci ofertę kilku aut. Co ty na to? – podał jej kilka zdjęć modeli, które wydały się dla niego najodpowiedniejsze.
- Nie sądziłam, że tak szybko się za to weźmiesz – spojrzała na niego z zadowoleniem.
- Zapraszam cię na lunch, tam omówimy dokładnie co i jak, co ty na to? – zaproponował.
- Skoro tak – oboje udali się do pobliskiej restauracji. Wybór Uli padł na auto Hyundai Santa Fe. Okazał się terenowy, z pewnością pomieści wózek i to nawet bez potrzeby składania.
- Dziękuję ci za pomoc. Naprawdę. Jutro pojadę do salonu i dopełnię formalności – szli wolnym krokiem ulicami stolicy.
- Hej, to moja broszka. Nie zapomnij, że jestem prawnikiem. To musi być nasze wspólne dziecko, a poza tym to kolejna okazja, żeby się z tobą spotkać – uśmiechnął się do niej czule. Kiedy odprowadził ją pod drzwi firmy, pożegnał się cmoknięciem w policzek i ruszył do swojej kancelarii. Ula również udała się do swojego gabinetu. Tam czekały na nią dziewczyny.
- Mówże, kim jest ten przystojniak! – trajkotała Ela.
- Kacper. To tylko znajomy – tłumaczyła.
- Przed nami nic nie ukryjesz… Nawet Iza już wie wszystko – Alicja na bieżąco informowała Izę, która znajdowała się na urlopie macierzyńskim. Kilka dni po pokazie powiła synka, któremu nadano imię Franek.
- Wszystko? – Ela dociekała.
- Ja nie – Ala położyła dłoń na sercu na znak, że nie wie nic na temat rozpoczęty przez koleżankę z bufetu.
- Wy mi o czymś nie mówicie! – żachnęła się.
- Jestem w ciąży. Początek trzeciego miesiąca. Ojcem jest Marek, masz nikomu nic nie mówić, z wyjątkiem Izy. Aniu, ciebie również proszę o dyskrecję. Szczególnie Violetta nie może się o tym dowiedzieć. Moje dziecko nie będzie miało ojca.
- Super, jeszcze tydzień i będę śmigać – Ula wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Zapraszam na kolację z okazji nowego zakupu – powiedział poważnie Olszewski.
- Więc nie mogę odmówić. Jednak to ja stawiam. Tak bardzo mi pomogłeś – Kacper mrugnął do Uli, po czym zawiózł do „restauracji” – mieliśmy zjeść kolację.
- Zjemy. U mnie. Będziesz miała okazję zobaczyć jak mieszkam – pomógł jej wysiąść.
Kilka minut później znaleźli się na drugim piętrze w apartamentowcu na Mokotowie. Okolica była naprawdę cudowna. Dookoła park i cisza. Przed blokiem miejsce dla dzieci i dorosłych.
- Muszę wreszcie powiedzieć ci, co mi leży na sercu, zapraszam – skierował ją do jadalni.
Po skończonym posiłku, kiedy pili herbatę, prawnik zaczął.
- Nie będę ukrywał, że zależy mi na tobie. Nie poznałem cię może od deski do deski, ale wiem, że jesteś bardzo w moim typie. Pewnie zdziwiła cię moja reakcja na wieść o twojej ciąży. Zdaję sobie z tego sprawę. Już tłumaczę dlaczego tak zareagowałem – podszedł do komody i wyjął z niej zdjęcie – to moja żona Marlena. Długo nie mogliśmy mieć dzieci, aż w końcu zdecydowaliśmy się na in vitro. Była w czwartym miesiącu ciąży, kiedy zmarła. Wracała właśnie od siostry, gdy potrącił ją jakiś pijany typ. Uciekł z miejsca wypadku, a ona się tam wykrwawiała. Aż w końcu dostałem telefon, że jest w szpitalu. Po kilku godzinach zmarła. Nienawidziłem całego świata, życia. Zabrano mi żonę i dziecko. Sprawca w końcu został schwytany. Osobiście dopilnowałem, żeby już nie wyszedł na wolność. Całe odszkodowanie przeznaczyłem na rzecz walki z alkoholizmem. Pomimo tego, że on siedzi w areszcie, mnie wcale nie było dobrze. Straciłem żonę, a to największa porażka. Ale teraz, po pięciu latach, wreszcie poznałem kogoś, kto staje się dla mnie równie ważny. Chcę się wami zaopiekować. Jestem bezpłodny, więc możliwość wychowania z tobą twojego dziecka jest dla mnie szansą, cudem. Spróbujmy, może nam się udać – pogładził czule jej dłoń. Kobieta cały czas ocierała łzy, które kapały jej po policzkach.
- Jesteś pewien, że chcesz się wikłać w związek z ciężarną? – zapytała, popłakując.
- W całym moim trzydziestosześcioletnim życiu nie byłem tylu rzeczy pewien, co przez dwa tygodnie z tobą.
- Wiesz, że nie zastąpię ci żony… – chciała dokończyć, ale przerwał jej, cmokając delikatnie w usta. Nawet się nie spostrzegli, a znaleźli się w jego sypialni.
- Tak bardzo cię potrzebuję – wyszeptał jej do ucha, a później powolnym ruchem w nią wszedł.
- Uleńko, nie chcę cię budzić, ale twój telefon dzwoni nieprzerwanie od kilkunastu minut – powoli podał jej aparat, cmokając w szyję.
- Halo? – powiedziała zaspana.
- No gdzie ty jesteś, córcia? Wydzwaniam jak głupi. Już się bałem, że coś się stało.
- Nie, spokojnie. Za godzinę będę w domu.
- Pospiesz się, bo Ala przywozi swoje rzeczy i przyjeżdża na obiad – tłumaczył.
- To która już godzina?! – zerwała się na równe nogi.
- Już po pierwszej. Czekam na ciebie, pospiesz się. Pa – odłożył słuchawkę.
- Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś? – zwróciła się do Olszewskiego, który przypatrywał się całej rozmowie, siedząc na komodzie w swojej sypialni. Teraz wstał i podszedł do niej, po czym objął.
- Wiesz jak smacznie spałaś – uśmiechnął się – a ja zdążyłem popracować i zrobić śniadanie.
- Muszę podziękować. Zmykam do domu – palcem pstryknęła go w nos i już chciała iść do łazienki, ale ten przytrzymał ją za rękę.
- Odwiozę cię, ale najpierw coś zjemy – cmoknął ją szybko i wypuścił z rąk.
Ania w poniedziałkowy poranek uwijała się jak mrówka. Przed chwilą odebrała telefon od Heleny Dobrzańskiej, że ta wpadnie do firmy o czternastej, więc musiała wyrobić się z wszystkim do tej godziny. Jednym z utrudnień był fakt, że jej szefowej nie było jeszcze w pracy, a i telefonów również nie odbierała.
- Cześć Anka! – Viola z impetem wparowała do sekretariatu. Miała szczęście, że spóźniając się po raz kolejny w tym miesiącu, nie trafiła na Ulę. Ta pojawiła się parę minut później z Kacprem.
- Witajcie! Przepraszam za spóźnienie, ale korki straszne – Kubasińska lustrowała wzrokiem towarzysza pani prezes – a bo wy się jeszcze nie znacie z Violką. To jest Kacper, a to moja asystentka Viola.
- Miło mi – podał kobiecie dłoń, ta z niedowierzaniem oddała uścisk.
- Aniu, zaprowadź Kacpra do konferencyjnej, zaraz tam będę – kiedy asystentka dopełniła obowiązków, Violka nie mogła się powstrzymać.
- Ty, widziałaś, ma nowego amaranta normalnie ta Ula.
- No i co z tego? – mówiła nie odrywając się od pracy.
- Jak to co z tego? A co z Markiem? – rozpaczała teatralnie.
- Viola, uspokój się i weź do roboty. Z tego co wiem, to go nie ma. I raczej nie zamierza wrócić. Więc w czym problem? – zapytała retorycznie.
- Wy to się w ogóle nie znacie. Zobaczycie, zobaczycie, powiadam! – usiadła ciężko na krześle i włączyła komputer.
Punktualnie o czternastej w progu sekretariatu stanęła Helena Dobrzańska. W recepcji zaanonsowała swoje przyjście, a Ania zaprowadziła ją wprost do gabinetu swojej przełożonej.
- Może kawy? – zwróciła się do seniorki.
- Poproszę, napije się pani ze mną? – zwróciła się do Uli.
- Oczywiście, jednak poproszę herbatę – spojrzała porozumiewawczo na przyjaciółkę, która wiedziała o odmiennym stanie kobiety.
- Może przejdę do meritum. Jestem u pani z okazji mojego balu charytatywnego – mówiła spokojnie, acz biło od niej chłodem w stosunku do Cieplak.
- Rozumiem, Ania wspominała…
- Właśnie. Zazwyczaj organizuję go na początku września, ale z racji absencji mojego syna oraz ambasadorki marki, muszę przełożyć to na czternastego października. I w związku z tym, że dokładnie na ten czas przypadają trzydzieste trzecie urodziny Marka, przygotuję bal, a nie jak początkowo miał być zaplanowany bankiet.
- W czym mogę pomóc ze swojej strony? – powiedziała popijając herbatę, którą Ania przyniosła minutę temu.
- Chciałabym, żeby Pshemko zaprojektował jakąś kolekcję, oczywiście unikatową, którą będzie można kupić tylko na pokazie. Jest pani prezesem, więc oczywiście przyszłam z tym do pani.
- Podpiszę stosowny dokument, dzięki któremu wszelkie sprawy związane z bankietem i FD nie będą wymagały mojej ingerencji, a upoważnienie będzie należało do pani – powiedziała, po czym szczerze się uśmiechnęła.
- Cóż, w takim razie dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że pani zaszczyci nas swoją obecnością? Jako prezes naszej marki, byłoby dobrze, gdyby się jednak pani pojawiła.
- Nie mogę odmówić – odłożyła filiżankę.
- Dziękuję za rozmowę, pójdę już. Do widzenia – wstała i pożegnała się.
- Do widzenia – odpowiedziała. Nie miała problemu z tym, że będzie jeszcze więcej pracy z kolejną kolekcją na szybko, ale miała jeden problem. Nazywał się Marek Dobrzański. Mieli się spotkać po trzech miesiącach. Ona jakoś by to przeżyła, ale martwił ją jeden fakt. Ciążowego brzucha długo nie ukryje. Już pojawiło się małe uwypuklenie, a co dopiero w połowie października, gdzie będzie to już czwarty miesiąc z hakiem. W związku z tym, postanowiła poprosić o coś Kacpra. Długo nie myśląc, zadzwoniła do niego, jednak bezskutecznie. Jak się okazało, kiedy oddzwonił do niej dwie godziny później, był na rozprawie. Umówili się na siedemnastą pod firmą. Dostali zaproszenie na kolację od Alicji. Nie mogli nie skorzystać. Jednak chwilę przedtem, w ogrodzie rozmawiali.
- Kacper, wiem, że moja prośba może okazać się dziwna… – mówiła plącząc się.
- Do rzeczy – podszedł do niej i objął.
- Rozmawiałam dzisiaj z Heleną Dobrzańską, kojarzysz?
- Jasne, znam dobrze seniorów. Nasi rodzice się znają. Oni chyba mają syna, ale nie wiem. Jego nie znam. Niedawno wróciłem zza granicy i nie miałem przyjemności, a co jest? – Ula była zdumiona, że Kacper nie skojarzył faktów. Ale może to i lepiej, będzie jej łatwiej poprosić go o przysługę.
- Na tym balu będzie pewien człowiek, ojciec mojego dziecka, nie chcę, żeby się dowiedział, że to jego bobas. Z racji tego chciałabym cię prosić… Jeju, jakie to głupie – odwróciła się.
- Ula! – powiedział głośniej.
- Możemy oficjalnie poinformować wszystkich, że to nasze dziecko? – spojrzała na niego zniecierpliwiona.
- Oczywiście kochanie, dla ciebie wszystko. Słuchaj, może to wszystko za szybko się toczy, ale co ty na to, żeby zamieszkać razem? Mam duże mieszkanie, a wy się tutaj ciśniecie. Będziesz mieć bliżej do pracy i do mnie – cmoknął ją. Kobieta nie była do końca przekonana co do tej propozycji, ale zgodziła się, ponieważ potrzeba bliskości była większa.
- Zgoda – uśmiechnęła się.
Wrzesień upłynął nadspodziewanie szybko. Przygotowania do kolekcji szły pełną parą. Wszystkim brakowało Izy, bo z nią byłoby jeszcze szybciej. Jednak ta miała wrócić dopiero po Nowym Roku. Ula, która od niedawna mieszkała z Kacprem, chciała wyprawić parapetówkę i zaprosić najbliższych przyjaciół. Zaplanowała to na jedną z sobót. Wśród zaproszonych gości znaleźli się Ania z Maćkiem, Ela z Władkiem, Iza z Leszkiem oraz Violka z Sebastianem. Alicja znacznie zmniejszyła swoje udzielanie się na polu towarzyskim, od kiedy zamieszkała z Józefem. A poza tym uroczysta kolacja dla rodziców obydwu stron odbyła się kilka dni wcześniej. Spotkanie przebiegło w naprawdę miłej atmosferze:
- Witaj Ulu, jak miło, że możemy cię poznać – powiedziała mama Olszewskiego.
- Warto było tłuc się tym samolotem, żeby cię poznać – zawyrokował ojciec.
- Przynajmniej byliście szybciej niż tym pociągiem – odparł Kacper.
- Zapraszam do jadalni – zawyrokowała Ula.
Po niespełna półgodzinie dojechali Cieplakowie i kolacja przebiegała w naprawdę miłej atmosferze. Józefa dziwił fakt, że rodziców ukochanego jej córki nie dziwił fakt, że ma ona dziecko z innym, a ich syn to zaakceptował. Byli ludźmi postępowymi. Mieli na uwadze wyłącznie dobro własnego dziecka. Bardzo polubili wybrankę Kacpra i ubolewali, że mieszkają w Krakowie, gdyż w przeciwnym razie mogliby odwiedzać ich częściej. Jednak praktyka adwokacka pana Joachima znajdowała się w sercu krakowskiego Kazimierza od lat i sam nie wyobrażał sobie wyemigrować do innego miasta. Rodzice Uli odjechali wieczorem, a Kacpra zostali do jutra. Pożegnali się czule i kazali przysiąc młodym, że odwiedzą ich niebawem. Jednak dzisiejszego dnia na kolacji pojawili się inni ludzie. Zanim zaczęli jeść, Olszewski wstał i powiedział:
- Cieszę się, że jesteśmy tutaj wszyscy razem. Razem z Ulą mamy wam coś do przekazania – spojrzał na przyjaciół. Wszyscy, z wyjątkiem Sebastiana kibicowali związkowi tych dwojga. On nie mógł na to patrzeć. Był rozdarty między Marka a Ulę. Doskonale pamiętał, jak jego przyjaciel miotał się, żeby ją odzyskać, a teraz usychał bez niej. Było dla niego logicznym, iż oboje się kochają, lecz starają się przed sobą uciec. Lecz wiadomość, którą usłyszał przed chwilą, zwaliła go z nóg.
- Otóż spodziewamy się dziecka – kiedy wypowiedział te słowa, wszyscy zaczęli głośno klaskać i wiwatować. Jedynie para siedząca na końcu stołu przy oknie, oniemiała. Kiedy wszyscy składali życzenia szczęśliwym rodzicom, on powiedział do ukochanej.
- Violka, ewakuacja – wstali, pożegnali się z domownikami tłumacząc swoje nagłe wyjście pilnym telefonem. Szybkie gratulacje złożone w biegu oraz natychmiastowe przywołanie windy sprawiło, że oboje pobledli.
- Co teraz będzie? – Kubasińska spojrzała na swojego mężczyznę.
- Nie wiem Violka, teraz to już chyba nie zejdą się z Markiem – nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą.
Kiedy wrócili do domu, Viola natychmiast położyła się spać, a Sebastian postanowił porozmawiać z przyjacielem przez Skype’a. Konwersowali dobrą chwilę o niczym, aż do Seby zadzwoniła Ula.
- Tak? – powiedział zakłopotany, gdyż jego kumpel patrzył na niego z ekranu monitora.
- Sebastian, prosiłabym, abyś nie informował nikogo o tym, o czym dowiedzieliście się w dniu dzisiejszym. Violka już wie, obiecała, że nie powie. Teraz tylko pozostaje mi twoje zapewnienie – mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Jasne, obiecuję. Skoro tego chcesz, Ula – westchnął.
- Dziękuję. Dobrej nocy – odparła radośniej i rozłączyła się. Olszański pozostał przez chwilę w szoku. W końcu dzwonił do przyjaciela, żeby powiadomić go o tej nowinie, a tymczasem nie mógł tego zrobić.
- Dzwoniła Ula, prawda? – Marek patrzył na przyjaciela beznamiętnie. Ten kiwnięciem głowy potwierdził słowa kumpla – Macie razem jakieś sekrety? – dociekał.
- Wiesz, sprawy firmowe. Ale pewnie i tak już o nich wiesz – kręcił – Marek, przepraszam cię, ale muszę już kończyć. Zdzwonimy się później – zamknął laptop.
- Do ciebie też dzwoniła? – Viola zaszła go od tyłu.
- Nie wiem co teraz będzie. Chyba już tylko koniec…
Marek ze zdumieniem obserwował ekran laptopa. Jego przyjaciel był szalony, ale nie wiedział, że do tego stopnia. Najpierw budzi go późnym wieczorem smsem, żeby zalogował się na komunikatorze, a teraz ni stąd ni zowąd kończy rozmowę. Wiedział, że dzwoniła Ula. Jego Ula. Szkoda, że nie dzwoniła do niego. Ile by dał, żeby usłyszeć jej głos. Nalał sobie whisky i patrzył na śpiący Mediolan. Jak dawno jej już nie widział. Od czerwca. Jednak miał szczerą nadzieję, że zjawi się na bankiecie w październiku. Od ponad miesiąca oszukiwał się, że jej nie kocha, że da sobie bez niej radę. Jednak rzeczywistość była inna. Każdego dnia budził się i myślał o niej. Co robi, jak się czuje. Nie rozmawiał o niej z nikim innym, jak tylko z ojcem. Mama nienawidziła jego ukochanej za rozbicie związku z Paulą. A tato bronił jej jak córki. Właśnie przypomniał sobie rozmowę, którą odbyli po jednym ze spotkań z Ulą.
- I jak tato, co tam w firmie?
- Byliśmy dzisiaj z mamą. Wszystko ma się świetnie. Ula zgodziła się zostać z nami przez jakiś czas – mówił spokojnie.
- Co u niej? – dociekał.
- Synu, sam powinieneś z nią porozmawiać. Kiedy się z nią widzieliśmy była jakaś blada, ale z tego co wiem, to na nic nie choruje.
- Pytała o mnie? – liczył na twierdzącą odpowiedź, jednak się przeliczył.
- Marku, ona myśli, że ty we Włoszech układasz sobie życie z Pauliną. Nie możesz wymagać od niej niczego. Nie chcę jej bronić, ale to ty w sposób okrutny ją wykorzystałeś.
- Wiem tato i nie mogę cofnąć czasu, ale nie mogę również wrócić…
- Nie licz na to, że kiedy już zdecydujesz się na powrót ona padnie ci w ramiona. Dlaczego ty jesteś tam z Pauliną i dajesz jej nadzieję na cokolwiek. Wracaj do domu i do pracy.
- Nie teraz tato, jeszcze nie teraz…
Zastanawiał się jak długo będzie balansował na granicy swojego życia. Przecież on wcale nie chce tutaj być. Jego miejsce jest kilkaset kilometrów dalej, przy ukochanej. Doszedł do wniosku, że przylot do Polski na bankiet, będzie doskonałą okazją do tego, żeby zostać tam na stałe.
Siedzieli przy śniadaniu na tarasie. Lekkie i rześkie włoskie powietrze, muskało ich twarze. Paulina była bardzo szczęśliwa, że jest z nią. Pomimo tego, że mieli osobne sypialnie, ona czuła, że jest z nim blisko. Jednak teraz miało to ulec zmianie.
- Paula, na kiedy zabukowałaś bilety do Warszawy? – zapytał, smarując croissanta dżemem.
- Na trzynastego października. Wieczorem będziemy w Warszawie. Hotel też zarezerwowałam. Jednak nie mam jeszcze powrotnych, musimy kupić na miejscu, coś się stało z tutejszą bazą danych.
- Może to i dobrze – odłożył wszystko i potarł dłoń o dłoń.
- Nie rozumiem? – upiła łyk herbaty.
- Zostaję w Polsce na stałe. Nie wracam już do Włoch – powiedział zdecydowanie, patrząc jej prosto w oczy.
- Zadzwonię do jakiegoś biura nieruchomości i powiem, żeby znaleźli dla nas jakiś dom – pogładziła jego rękę.
- Paulina, nie zrozumiałaś mnie, ja zaczynam życie od nowa. I nie ma w nim miejsca dla ciebie, przepraszam – ujął jej dłoń i złożył na niej czuły pocałunek.
Załatwianie wszystkich spraw, związanych z przylotem, nie zajęło mu wiele czasu. Po kilku dniach był gotowy do odlotu. Mało tego. Skontaktował się z biurem nieruchomości i znalazł dla siebie mieszkanie w centrum. Tego lokum nie można było nazwać mieszkaniem, to był apartament. Cztery pokoje, dwie łazienki, przestronna kuchnia, garderoba i przedpokój. Klimatyzowane, własne miejsce w podziemnym garażu. A to wszystko w przystępnej cenie. Marek wiedział, że teraz już musi wrócić, nie ma odwrotu. Samochód zmienił już w Mediolanie. Porzucił Lexusa na rzecz Ferrari, wybrał model 458. Czerwony kolor, który idealnie komponował się z jasną, skórzaną tapicerką wewnątrz.
Kalendarz wskazywał trzynastego października. Od godziny chodził nerwowo po swojej sypialni. Za kilka godzin miał wylądować na Okęciu. Stamtąd już tylko półgodziny drogi do Uli. Nie wiedział czy może pozwolić sobie na to, żeby ją odwiedzić. Był bardzo niepewny o swoją przyszłość. Liczył na to, że chwilę zajmie mu wyjaśnienie wszystkiego z ukochaną, aż w końcu będą razem.
Punkt osiemnasta wylądowali w Warszawie.
- Dziękuję ci Paula za te kilka wspólnie spędzonych miesięcy, mam nadzieję, że jutro zechcesz mi towarzyszyć na bankiecie. A tymczasem mam coś dla ciebie – podał jej podarunek.
- Marco, nie musiałeś – patrzyła z uwielbieniem na kolię z diamentami i nie mogła się nadziwić, że coś takiego jej podarował – jutro wpadniesz po mnie do hotelu o dziewiętnastej? W godzinę powinniśmy zdążyć dojechać – uśmiechnęła się lekko.
- Oczywiście, do jutra – cmoknął ją w policzek i wsiadł do swojej taksówki. Kilkadziesiąt minut później stał na jednym z dwóch tarasów w swoim apartamencie i patrzył na Warszawę. Była połowa października, a pogoda była wspaniała. Patrzył na Wisłę, wzrokiem próbował odszukać miejsce, w którym zrozumiał, że ją kocha. Jednak jego apartament znajdował się znacznie dalej. Nie chciał siedzieć bezczynnie. Postanowił, że najlepszym rozwiązaniem okaże się telefon do przyjaciela.
- Hej stary, no co tam? – Seba mówił ospale.
- Jestem na miejscu. Wyskoczymy na drinka? – powiedział rzeczowo.
- Za pół godziny pod 69 – rzucił i się rozłączył. Dobrzański wykorzystał ten czas na szybki prysznic i ruszył na spotkanie z kumplem. Na swojej mapie w kierunku klubu, celowo obrał sobie ulicę Lwowską. Przejeżdżając, zatrzymał się na chwilę pod biurowcem. Nagle usłyszał pukanie w szybę i znajomy głos:
- Ttuu nie można pa..pa..parkować – ochroniarz nie wiedział, że ma do czynienia z prezesem.
- Wiem doskonale panie Władku, zaraz uciekam.
- Ppan prezes, mmmiło mi – podał mu dłoń. Marek wytłumaczył, że już ucieka i odjechał z piskiem opon. Jego auto robiło furorę na warszawskich ulicach. Cieszył się bardzo, że jego kolega Fabio zdążył przywieźć go do stolicy zanim on sam się zjawił. Kiedy zaparkował przed klubem, nie zdążył mrugnąć okiem, a znalazła się przy nim długonoga blondynka.
- Hej, co słychać? – kokietowała.
- Wszystko gra – uśmiechnął się.
- Idziemy potańczyć. Chociaż właściwie mam lepszy pomysł. Zapraszam na kolację ze śniadaniem – mrugnęła. Marek w odpowiedzi się zaśmiał.
- Nie tym razem, kumpel na mnie czeka. Miło było poznać – pomachał do Seby, który stał przy wejściu.
- Dziękuję bardzo, do widzenia – Marek odebrał właśnie garnitur z siedziby FD. Po cichu liczył, że ona tam będzie. Jednak na marne. W sumie nie mógł się dziwić. Była siedemnasta. Ona pewnie oddawała się jakimś zabiegom kosmetycznym czy fryzjerskim. Ale przynajmniej miał pewność, że tam będzie. Był dzisiaj w miejscu, gdzie miał się odbyć bal. Sala balowa hotelu Marriott. Wyglądała naprawdę dobrze. Mama musiała wybrać to miejsce ze względu na dostępność hotelu. Dla niego nie miało to znaczenia. Czekał tylko, żeby ją zobaczyć.
Marek wrócił do domu, wszedł pod prysznic, założył garnitur i był gotów do wyjścia. Podjechał taksówką po Paulę i razem przyjechali pod Marriott. Było mnóstwo fotoreporterów, którzy nieustannie robili im zdjęcia. Kiedy już wreszcie znaleźli się na miejscu, znaleźli miejsca przy wybiegu, gdyż pokaz rozpoczynał dzisiejszą uroczystość. Wszędzie jej wypatrywał, jednak bezskutecznie. Aż w końcu zgasły światła. Kiedy na wybiegu pojawiła się Helena, Dobrzański zauważył jak dwie postaci zajmują miejsce w pierwszym rzędzie. Niestety nie wiedział kto to był. Z letargu wyrwał go głos matki:
- Witam wszystkich państwa bardzo serdecznie. Spotykamy się dzisiaj, żeby celebrować dwie okazje. Mianowicie pierwszą z nich jest doroczny bankiet charytatywny, lecz w związku z drugą okazją, będzie to bal. Muszę się pochwalić, że dzisiejszego dnia, mój jedyny i cudowny syn kończy trzydzieści trzy lata i jest to niebywała okazja, żeby świętować. Marku, zapraszam na scenę – przy akompaniamencie gromkich braw, znalazł się na podeście. Nie wiedział co powiedzieć, jednak sprawa rozwiązała się sama. Orkiestra specjalnie wynajęta na tę okazję zaczęła grać mu sto lat. Wszyscy stali i śpiewali. Zrobiło mu się bardzo miło. On sam zapomniał, że dzisiaj minął kolejny rok jego życia. Po krótkim przemówieniu, zszedł ze sceny i zajął miejsce koło Pauliny.
- Zapraszam na pokaz najnowszej kolekcji Pshemko, zaprojektowanej specjalnie dla mojej fundacji – Helena zachęciła do podziwiania.
- I jak stary, kacyk męczy po wczoraj? – Marek stał z kieliszkiem szampana w dłoni i rozmawiał z Sebastianem.
- Nic mi nie mów. Miałeś ze mną te drinki sączyć, a ty tylko soczki – zganił go.
- Taksówką miałem jechać, ale ostatecznie wybrałem się autem i to dlatego – upił łyk trunku – widziałeś gdzieś…?
- Ulkę? – uniósł wysoko brwi.
- Dokładnie – przytaknął.
- Zdaje się, że musisz ją sam poszukać. Na pewno niejedną rzeczą cię dziś zaskoczy – powiedział smutno.
- Sebastian! Szukam cię i szukam. No chodźże ze mną zatańczyć, a nie stoisz jak miś pod miotłą – Viola trajkotała – Marek! O jeżuniu! – zaczęła całować Dobrzańskiego.
- Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiał się – no, biegnijcie tańczyć.
Sam dopił szampana, odstawił kieliszek i zrobił rundkę po sali w poszukiwaniu Uli. Zobaczył ją przy bufecie z owocami. Właśnie odkładała patyczek od owocowego koreczka. Wreszcie zdobył się na odwagę, żeby do niej podejść. Kiedy się zbliżał, ta się odwróciła. On ujrzał te piękne oczy, ale zjeżdżając wzrokiem niżej, ujrzał coś jeszcze. Nowe życie pod jej sercem…
Było już za późno, spojrzała na niego. Ujrzał w jej oczach coś, czego brakowało mu przez te wszystkie miesiące bez niej. Teraz miały w sobie coś jeszcze. Może to ten charakterystyczny blask spowodowany ciążą. Patrzył na jej błękitną suknię i nie mógł się nadziwić. Był pod ogromnym wrażeniem jej urody, wdzięku. Brzuszek, który wystawał spod luźnego materiału dodawał jej uroku. Jednak po chwili zdał sobie sprawę z tego, co to oznacza. Była zajęta. Ułożyła sobie życie na nowo. Teraz już nie było możliwości, żeby do niego wróciła. Przecież nie zostawi ojca swojego dziecka dla niego. Był załamany. Cała nadzieją, którą miał w sobie, wyparowała. Teraz pozostało mu tylko podejść i kulturalnie porozmawiać, jak przystało na przyjaciół.
- Witaj – podszedł i przywitał ją cmoknięciem. Ta nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Po tylu dniach i nocach, po wylaniu litrów łez, wreszcie stał obok niej. Jednak teraz to nie było takie proste. On był szczęśliwy, a i ona układała sobie życie na nowo. Żałowała jedynie, że wcześniej nie dowiedziała się o ciąży, może wtedy zostałby z nią. Odruchowo złapała się za brzuch.
- Cześć. Miło cię widzieć – uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła.
- Widzę, że u ciebie wiele zmian – spojrzał na jej brzuch – który miesiąc?
- Już prawie piąty – odparła zbyt szybko, gdyż później tego pożałowała. Wiedziała, że Dobrzański nie jest głupi, że może domyślić się, że to jego dziecko.
- Ula, czy to moje dziecko? – ściągnął brwi i spojrzał na nią wzrokiem pełnym nadziei. Już miała odpowiedzieć, kiedy podszedł do nich Kacper.
- Marek?! – podszedł do znajomego.
- Kacper! – mężczyźni uściskali się wylewnie – A na imprezach studenckich nie ujawniłeś się, że jesteś z tych Dobrzańskich – śmiali się oboje – co za nietakt, przepraszam. Uleńko, kochanie, to mój kumpel Marek. Poznaliśmy się kilka lat temu, ale ja wyjechałem, później on zapadł się pod ziemię. A to moja narzeczona Ula – Dobrzański nie ukrywał zdziwienia, kiedy usłyszał słowo na n wypowiedziane przez Olszewskiego.
- Jakby ci to… – nie wiedział co powiedzieć.
- My się znamy – uśmiechnęła się miło.
- Marco, tutaj jesteś – Paulina podeszła do grupki ludzi z taką szybkością, że kolia od Marka, którą miała na sobie, spadła jej na podłogę.
- Może pomogę? – rzekł Olszewski, który podniósł cacko, które spadło wprost pod jej nogi.
- Byłabym wdzięczna, to prezent od Marka, bardzo dla mnie ważny – uśmiechała się od ucha do ucha. W tym czasie Ula i Marek patrzyli na siebie jak zahipnotyzowani. On nie mógł uwierzyć, że ona za chwilę nie będzie wolna, a ona, że znów wrócił do Pauliny.
- Może zatańczymy – zawyrokowała Paulina do wszystkich.
- Jeśli możesz, zatańcz z Kacprem, ja muszę dokończyć rozmowę z Ulą – cmoknęła go w policzek i ruszyli z Olszewskim w tany. On również cmoknął Cieplakównę, z tym, że prosto w jej malinowe usta.
- Mam coś dla ciebie. W końcu nieczęsto w życiu kończy się trzydzieści trzy lata – sięgnęła do torebki i podała mu maleńkie pudełeczko. Kiedy je otworzył, był zdumiony. Zobaczył bransoletkę z niewielką zawieszką. Spojrzał na nią pytająco.
- To azuryt. Sprawdź, co oznacza. Wszystkiego najlepszego – po raz kolejny miała okazję na kontakt fizyczny.
- Dziękuję ci bardzo. Nie wiedziałem, że jesteś zaręczona – odparł chowając prezent do kieszeni marynarki.
- Nie jestem. Kacper się pospieszył z nadawaniem mi rangi swojej przyszłej żony. Jesteśmy na etapie docierania się i wspólnego mieszkania – powiedziała, popijając sok żurawinowy – jak wam się układa z Pauliną? – spojrzał na nią ze smutkiem. Zrozumiał, że ona cały czas myślała, że on i panna Febo są razem. Oni byli tylko i wyłącznie przeszłością. Chociaż nie dziwił się, że mogła tak pomyśleć. Paula bardzo często publicznie okazywała mu uczucia, które wykraczały poza sferę przyjaźni.
- Nie jesteśmy razem. Do Włoch pojechaliśmy jako przyjaciele. Zresztą teraz to i tak nieważne, bo ja zostaję, a ona wraca – musiał już teraz sączyć whisky.
- Zostajesz? – powiedziała ze zbytnim entuzjazmem, co nie uszło jego uwadze.
- Tak i dlatego pomyślałem sobie, że może mógłbym wrócić do firmy. W końcu kiedyś się dogadywaliśmy – wrócił wspomnieniami do tych wspaniałych chwil, w których mógł bezkarnie przebywać w jej towarzystwie. Tęsknił za godzinami rozmów, za wspólnym milczeniem. Za kawiorem i zapiekankami jedzonymi wspólnie. Brakowało mu nawet tych momentów, w których go ganiła, a później wzajemnie się przepraszali. Czy to właśnie miłość? Czy na tym to wszystko polega? Chciał zapomnieć, ale się nie udało. Próbował zapominać z Flavią i Moreną. Ale żadnej z nich nie chciał nawet pocałować, o seksie nie wspominając. Zapraszał na spacer, ewentualnie obiad, a później grzecznie odprowadzał pod dom. Teraz nie miał już nic. Nie chciał wkraczać pomiędzy nią a Kacpra. Swoją drogą dziwne, że Ula nie powiedziała swojemu partnerowi o tym, że kiedyś z Markiem łączyło ich coś więcej. Może dla niej nie miało to już żadnego znaczenia, a on przeżywał wszystko ze zdwojoną siłą.
- Mógłbyś wpaść w poniedziałek do firmy i wtedy obgadalibyśmy szczegóły? – zapytała.
- Jasne. Nie ma problemu. Ula… Pięknie wyglądasz – uśmiechnął się do niej, ukazując przy okazji swoje dołeczki, które z pewnością dodawały mu uroku.
- Dziękuję bardzo. Przepraszam cię, ale będziemy się zbierać. Jestem zmęczona. Jeszcze raz sto lat. Do zobaczenia – powiedziała i odeszła w kierunku szatni, a on patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Dziwił się dlaczego wszyscy patrzą na nich z takim przejęciem. Może dla ludzi z firmy ciąża Uli była równie wielkim zaskoczeniem co dla niego. Tego nie wie nikt, tylko sama zainteresowana.
- Marzę o kąpieli…- powiedziała Ula, przytulając się do Kacpra, kiedy jechali windą do jego mieszkania.
- Nie ma problemu, załatwione – wziął ją na ręce i wniósł do mieszkania. Najpierw zaniósł ja do sypialni, gdzie rozebrał do naga, a następnie do łazienki. Sam szybko się rozebrał i wszedł z nią do wody.
- Jak cudownie – powiedziała opierając się o jego tors.
- Mnie też jest przyjemnie – pocałował ją w czółko – mogę zadać ci jedno pytanie?
- Jasne – spojrzała mu w oczy.
- Czy Marek jest ojcem twojego dziecka? To o niego chodzi, prawda? – mówił, głaszcząc jej twarz. Nic nie odpowiedziała, tylko przytaknęła głową – Spokojnie, kochanie. To zamknięty rozdział, powiesz mi, kiedy będziesz gotowa – odparł.
- Powiem ci teraz – przez ponad półgodziny opowiadała Kacprowi o wszystkim, co łączyło ją z Markiem. Ten nie mógł uwierzyć, że jego kumpel mógł się posunąć do czegoś takiego. Postanowił, że spotka się z nim jak najszybciej i wytłumaczy co nieco.
- Wystarczy, nie rozmawiajmy o nim. Pragnę ci przypomnieć że jutro po południu wybieramy się do lekarza.
- Jak to? – zdziwiła się.
- Odwołałaś wizytę, bo chciałaś osobiście nadzorować przygotowanie kolekcji na bal – przypomniał.
- A tak, racja. Pójdziesz ze mną?
- Oczywiście, jutro mam tylko dwa spotkania i o trzynastej zabieram cię z domu i jedziemy – pocałował ją czule – kocham cię.
Ulę zaskoczyły te dwa słowa. Tak naprawdę przez cały okres trwania ich związku nie padły z ust żadnego z nich. Nie wiedziała jak się zachować, więc po prostu przemilczała wszystko. Ostatni raz takie wyznanie przeczytała w liście od Marka. Myślała, że wszystko minęło już bezpowrotnie, a tymczasem pojawił się znowu i jej serce znów zaczęło mocniej bić.
- Rączka, nóżka, pupa. Maluszek się odwrócił i nie widać płci, ale spokojnie. Na następnej wizycie wszystko będzie jasne. Chcą państwo posłuchać jak bije serduszko?
Kiedy Ula usłyszała miarowe bicie serca dziecka, nie mogła powstrzymać się i zaczęła płakać. Kacper przytulił mocno kobietę. Lekarka dała mu delikatnie do zrozumienia, żeby uspokoił partnerkę, a następnie żeby przyszli do jej biurka.
- Kochanie, weźmiemy płytę i będziemy słuchać ją w domu aż do znudzenia. Nie płacz, nie możesz się denerwować, bo nasza fasolka będzie niespokojna – czule gładził jej włosy. W domu znaleźli się około godziny dwudziestej. Ula od razu zasnęła, a Kacper nie mógł oprzeć się pokusie i oglądał na okrągło nagranie i płakał.
W innej części miasta rozmowę prowadziła para przyjaciół.
- Powinienem sprać cię na kwaśne jabłko za to, że nie powiedziałeś mi o tym, że ona jest w ciąży, a w dodatku, że ma kogoś! – Marek nie był zadowolony z faktu, że Ula jest już dla niego nieosiągalna.
- Stary, ona nie pozwoliła mi mówić. Pamiętasz tę naszą rozmowę na Skype? Właśnie wtedy miałem ci powiedzieć, ale ona zadzwoniła i klops – kiwnął na barmana, aby znów podał im po szklance whisky – co teraz?
- Byłem rano u rodziców i powiedzieli, że ona sama nie powiadomiła ich o ciąży, więc pewnie będzie do końca roku, a później odejdzie. Ja wracam, muszę powoli wdrażać się w funkcjonowanie FD. Mam nadzieję, że jakoś to ogarnę – popił napój.
- Jesteś pewien, że oni tak na poważnie ze sobą?
- Nie wiem. Zwierzyła mi się tylko, że zamieszkała z nim. No, ale chyba na bardzo poważnie, skoro spodziewają się dziecka…
- Marek, nie wydaje ci się to dziwne? Zobacz, ona jest już na oko w piątym miesiącu ciąży, a przecież wtedy nie znała tego gościa.
- Skąd wiesz który to miesiąc. Mi powiedziała, że to nie jest moje dziecko, więc raczej jego…
Poniedziałkowy ranek nie był najlepszym dla Uli. Nie dość, że spóźniła się do pracy, to jeszcze wysiadł prąd w całej części Śródmieścia z racji jakiejś poważnej awarii. Mało tego, Kacper wparował do firmy w porze lunchu, kiedy nikogo nie było w recepcji i chciał wyciągnąć Ulę na jedzenie. Jednak ta oponowała, gdyż za dużo ludzi opuściło firmę i ktoś musiał czuwać na posterunku.
- Innym razem, dobrze? Teraz naprawdę nie mam ochoty, a poza tym czekam za Markiem, byliśmy umówieni na dzisiaj – mówiła przeglądając dokumenty.
- Słucham?! – nie dowierzał.
- Nie zapominaj, że to jego firma i ma święte prawo tutaj być.
- A ty razem z nim! Mało ci? A co będzie, kiedy któraś z twoich przyjaciółek przez pomyłkę mu wypapla, że jesteś z nim w ciąży?! – powiedział na tyle głośno, że osoba, która stanęła w drzwiach sekretariatu, znieruchomiała. Pech chciał, że tą osobą okazał się główny zainteresowany, szczęśliwy tatuś z zaskoczenia, Marek Dobrzański…
- Widzimy się później, cześć! – Olszewski z impetem wyszedł z gabinetu, o mało nie taranując Marka. Natomiast Ula i Dobrzański patrzyli na siebie przez kilkanaście sekund, nie mówiąc nic. Każde słowo wypowiedziane w tej chwili, mogło ponieść za sobą ogromne konsekwencje. Jednak Marek po kilku minutach wszedł do jej gabinetu, zamknął za sobą drzwi i usiadł na kanapie. Ułożył twarz w dłonie i zastygł. Wszystkiemu przyglądała się kobieta, stojąca przy biurku. Odłożyła dokumenty i usiadła obok niego.
- A więc to tak… – wreszcie się podniósł i spojrzał na nią ze smutkiem – Tkwiłem tam tyle czasu, nie wiedząc, że muszę być tutaj. Wystarczyłby jeden twój telefon, jeden – jego słowa wypowiadane w sposób bardzo dosadny, acz spokojny sprawiły, że Ula się wzruszyła.
- Nie chciałam, żeby moje dziecko przeszkodziło ci w odbudowywaniu związku z Pauliną – tłumaczyła, patrząc w przestrzeń.
- Ula na Boga, jak mogłaś pomyśleć, że nie chciałbym wiedzieć o istnieniu naszego dziecka – szczególnie podkreślił przedostatnie słowo – a poza tym już wiesz, że między mną a Paulą od dawna wszystko skończone. Co teraz będzie? – spytał ją, patrząc w jej błękitne oczy.
- Chyba to wszystko za daleko zaszło. Nie moglibyśmy być już razem. Za dużo się wydarzyło – mówiła opanowana, chociaż serce biło jej jak oszalałe. On spuścił wzrok i patrzył w podłogę. Po chwili znów na nią spojrzał i z prędkością światła opuścił jej gabinet. Wyparował z firmy i wsiadł do swojego auta. Pędził jak oszalały. Jechał przed siebie, właściwie nie wiedział dokąd. Warszawa była już daleko za nim, a on nie spuszczał nogi z gazu. W końcu dojechał nad Wisłę. Jedyną rzeczą jaką miał ochotę zrobić, to rzucić się w tę toń, jednak nie mógł. Kiedy uspokoił emocje, zdał sobie sprawę, że będzie ojcem. Tkwił bezczynnie we Włoszech, a ona potrzebowała go tutaj, na miejscu. Sebastian miał rację, ktoś inny sprzątnął mu ją sprzed nosa. Siedział tak z godzinę, aż w końcu zadzwonił jego telefon. Wyświetlił mu się nieznany numer, postanowił nie odbierać, ale sytuacja powtórzyła się kilka razy.
- Słucham – rzucił oschle.
- Tu Kacper, musimy się spotkać – Olszewski również nie miał milutkiego głosu.
- O dziewiątej w Platinium. Przy głównym barze w prawym rogu – powiedział spokojnie, po drugiej stronie usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki.
- Pięknie – powiedział do siebie i rzucił kamieniem w stronę rzeki.
Chodziła po mieszkaniu w tę i z powrotem. Czekała od kilku godzin, aż wróci. Na zegarze było już po dziewiątej, a ta zaczynała się niecierpliwić. Odkurzyła, posprzątała, przygotowała obiad na następny dzień, a jego nadal nie było. W końcu, oglądając film na kanapie w salonie, zasnęła.
Tymczasem w innej części Warszawy trwała konwersacja pomiędzy dwójką znajomych.
- Czego ode mnie chcesz? – mówił Dobrzański, który postanowił nic nie pić, żeby zachować trzeźwy umysł.
- Daj jej spokój, stary. Ona już cię nie kocha, między wami koniec – Olszewski patrzył na Dobrzańskiego zawziętym wzrokiem.
- Kacper, skąd ty możesz wiedzieć co siedzi w jej głowie… – zaśmiał się.
- To nie ja zostawiłem ją na prawie pół roku – patrzył na niego z pogardą – ale wiesz co, muszę ci za to podziękować. Teraz łączy mnie z nią bardzo wiele. Wspólne śniadania, poranki i zasypianie. Wspólne plany i marzenia. To w moich ramionach zasypia i budzi się. Już nie jesteś niezbędny do życia. Daj sobie spokój, póki czas – podkreślił dobitnie.
- Być może jadasz z nią wspólne obiadki, ale nie zmienisz jednej rzeczy. Nas łączy wspólne dziecko i dlatego tak łatwo nie zrezygnuję – odszedł w stronę wyjścia pewnym krokiem. Olszewski został na miejscu i wiedział, że przegrał tę bitwę, ale nie wojnę. Co prawda nie może mieć dzieci, ale nie dopuści, żeby Marek zabrał mu to, co ma najcenniejsze – Ulę. Kilka kieliszków wystarczyło, żeby się upić. Wrócił do domu około północy. Wszedł i z impetem zamknął drzwi. Nie chciał hałasować, ale jego stan nie pozwolił mu na kontrolowanie sytuacji. Wszedł do salonu i zobaczył śpiącą ukochaną. Podszedł do niej bliżej i pogłaskał po brzuchu.
- Kochanie, obiecaj, że mnie nie zostawisz, obiecaj – zaczął płakać.
- Co się stało? – odparła zaspana – Gdzie byłeś?
- Błagam cię, Uleńko – nie mógł przestać płakać. Kobieta postanowiła, że pomoże mu dostać się do sypialni, aby jak najszybciej mógł zasnąć. Sama postanowiła zostać na kanapie. Po raz pierwszy widziała Kacpra w takim stanie. Nie sądziła, że taki facet jak on topi smutki w alkoholu, jednak myliła się.
Dni mijały dość szybko, Marek nie pojawiał się w firmie, chociaż miał do niej wrócić. Tak naprawdę słuch o nim zaginął. Jednak Ula miała ważniejsze rzeczy do roboty. Właśnie na ostatni dzień października zaplanowali pokaz zimowej kolekcji. Na tę okazję wybrali Salę Bankietową na Stadionie Narodowym. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Kreacje z najwyższej półki. Mistrz z synem naprawdę się spisali. Teraz mieli o wiele większy budżet, to też ich imaginacja miała większe pole do popisu. Modelki idealnie prezentowały wszystkie stroje. Zarówno suknie, spodnie, bluzki, jak i kurtki i serię czapek czy szali. Dodatkowo FD wypuściła nowość – torebki. Jednak ten projekt był w stu procentach dziełem Wojtka i Pshemko nie miał prawa się do tego wtrącać, tak jak sam obiecał. Goście byli zachwyceni. Również Ula promieniała. Siedzący obok niej Kacper był rozluźniony i spokojny, popijał wodę z logo jednego ze sponsorów, aż zauważył Dobrzańskiego. Momentalnie zesztywniał i mocno chwycił ukochaną za rękę, w celu pokazania Markowi, że to do niego ona należy. Dobrzański zignorował zachowanie Olszewskiego, gdyż patrzył tylko i wyłącznie na Ulę. Wyglądała lepiej niż te pół miesiąca temu. Jej większy brzuszek dodawał jej uroku. Tym razem miała na sobie krwistą, czerwoną sukienkę oraz usta pod kolor. Zrezygnowała z dodatków. Miała na sobie płaskie buty, które ułatwiały jej chodzenie. Kiedy trwał bankiet, Marek podszedł do Cieplak, która stała w towarzystwie swojego partnera
- Witajcie – uśmiechnął się niepewnie.
- Hej, dawno cię nie widziałam – powiedziała Ula.
- Musiałem załatwić parę spraw w Szwajcarii, ale już wróciłem. Możemy porozmawiać? – zwrócił się tylko i wyłącznie do Uli.
- Nie mamy przed sobą tajemnic – Kacper mocniej przytulił do siebie Cieplakównę.
- Nalegam – spojrzał przenikliwie w jej oczy Dobrzański.
- To zajmie mi chwilę – powiedziała do niego.
- Będę w pobliżu – pocałował ją namiętnie w usta i odszedł.
- Poinformowałem moich rodziców o tym, że będą dziadkami i zapraszają nas jutro na obiad. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. A poza tym mam coś dla naszego dziecka.
- Syna, to będzie chłopczyk – uśmiechnęła się do niego.
- Naprawdę? – zaśmiał się ze szczęścia – To cudownie. Jezu, nie spodziewałem się tego, że poznam płeć – Marek nie ukrywał, że było to dla niego ogromnym zaskoczeniem. Jednak dla Uli również. Kilka dni wcześniej, będąc w gabinecie, z niedowierzaniem patrzyła na mały ekranik. Jej dziecko rozwijało się prawidłowo i to było dla niej najważniejsze. Kiedy Kacper dowiedział się o tym, że to będzie chłopczyk, omal nie krzyczał ze szczęścia.
- O której mam być u twoich rodziców? – spytała rzeczowo.
- Przyjadę po ciebie o dwunastej – zaproponował.
- Nie trzeba. Będę swoim autem – mężczyzna zdziwił się na wieść o tym, jak wiele zmieniło się w życiu Urszuli.
- W takim razie o trzynastej – uśmiechnął się do niej, pożegnał i odszedł. Musiał teraz tylko powiedzieć rodzicom, że Ula zgodziła się spotkać. Do tej pory miał przed oczami scenę, która miała miejsce nie tak dawno temu w jego domu rodzinnym.
- Marek, witaj. Zjesz z nami? – Helena przywitała syna, który właśnie wszedł do jadalni.
- Dziękuję, dla mnie tylko kawa. Jadłem niedawno. Muszę z wami o czymś porozmawiać.
- Słuchamy, synu – mówił Krzysztof spokojnie.
- Będziecie dziadkami, Ula jest w ciąży – szybkim tempem powiedział wszystko. Krzysztof w ogóle nie przeraził się wiadomością, którą przed chwilą usłyszał. Natomiast Helena rzuciła sztućce na talerz, odsunęła go i wstała z miejsca.
- Rozumiem, że to ma być jakiś żart – złapała się w talii.
- Nie, dlaczego? – powiedział, sącząc kawę, którą podała mu pani Zosia kilka minut temu.
- Przecież ta kobieta ma mężczyznę, to on z pewnością jest ojcem jej dziecka – próbowała wytłumaczyć synowi.
- Nie, mamo. To moje dziecko, jestem tego pewien, a poza tym ona sama mi to potwierdziła.
- A może chce wyciągnąć od ciebie pieniądze na tego bękarta! – krzyknęła.
- Dość! – zareagował Krzysztof – Pogódź się z tym, Heleno, że zostaniesz babcią. Jeśli nie chcesz znać swojego wnuka, akceptuję to, ja jednak mam inne zdanie w tej kwestii – powiedział dosadnie. Kobieta spojrzała na niego z niedowierzaniem i opuściła jadalnię, udając się na górę.
- Co o tym sądzisz tato? – powiedział do ojca.
- O zachowaniu mamy czy o ciąży Uli? – dopytał – O mamę się nie martw, porozmawiam z nią. To, że będziecie mieli dziecko, to cudowna wiadomość.
- Też się cieszę i dlatego mam do ciebie prośbę. Potrzebuję z sejfu tych dokumentów, upoważnień do konta w Szwajcarii. Chcę mu założyć lokatę.
- Oczywiście nie ma problemu…
I właśnie teraz, kilka dni po tym zdarzeniu, Marek czekał przy wjeździe na poseję rodziców na swoja Ulkę. Kiedy zobaczył ją w terenowym aucie, nie krył podziwu. Szybko wysiadła i razem udali się do środka. Po chłodnym przywitaniu przez Helenę i bardzo hojnym przez Krzysztofa, doszła do wniosku, że nie będzie tak źle, jednak myliła się. Głos zabrała Helena:
- Dobrze, przejdźmy do meritum. Czego pani oczekuje od Marka w związku z – te słowa nie mogły jej przejść przez gardło – waszym dzieckiem?
- Słucham? – spojrzała z niedowierzaniem na matkę ojca swojego dziecka.
- Sądzę, że najlepiej będzie jeśli najpierw napijemy się herbaty – zawyrokował Krzysztof po skończonym obiedzie.
- Nie, najlepiej będzie, jeśli porozmawiamy teraz – powiedziała stanowczo Ula – co do pani pytania. Niczego nie oczekuję od Marka. Będzie mógł widywać syna, kiedy tylko będzie chciał.
- A co z alimentami? Nazwiskiem? – Helena była bardzo dosadna.
- Mamo! – krzyknął młody Dobrzański.
- Nie potrzebuję żadnych alimentów. Mały będzie nosił moje nazwisko lub nazwisko Kacpra, o to nie musi się pani martwić – mówiła w miarę możliwości, spokojnie.
- Wystarczy. Sądzę, że dość tego przesłuchania – senior uśmiechnął się dobrotliwie do Cieplakówny.
- Ostatnie pytanie: jaką mamy pewność, że pani nie zamierza wrobić Marka w to dziecko? – Dobrzańska tymi słowami uderzyła w samo sedno. Ula spojrzała na nią ze łzami w oczach i powiedziała:
- Żadną. Nikogo nie zamierzam wrobić, mój syn nie musi uczestniczyć w życiu żadnego z państwa. Dziękuję za obiad, do widzenia – szybkim krokiem wyszła z domu Dobrzańskich i rozpłakała się na dobre. Próbowała wyjąć z kieszeni kluczyki od auta, ale poczuła szarpnięcie. Okazało się, że to Marek przytula ją do siebie z całej siły. Ta jeszcze bardziej się rozkleiła. Nie mogła uwierzyć ile jadu jest w tej kobiecie. Jak można traktować tak ludzi. I nie chodzi tu tylko o to, że będzie babcią, ale jak można obchodzić się w sposób tak dosadny. Rozumiała, że Helena mogła jej nie polubić za wszystko, co wyrządziła Paulinie, ale z drugiej strony nosi pod sercem jej wnuka, chociażby z tego powodu należy się jej szacunek.
- Przepraszam cię za nią, naprawdę cię przepraszam – mówił, głaszcząc czule jej włosy.
- Dość – próbowała mu się wyrwać, ale okazał się silniejszy – jeśli tak ma to wyglądać, to odejdź. Zostaw mnie w spokoju! Dam sobie radę sama – płakała mu w rękaw.
- Nie ma mowy, rozumiesz. Nie ma mowy! Kocham cię! – cały czas patrzył w jej zapłakane oczy. Nie mógł znieść tego, że ona kiwa przecząco.
- Gdybyś kochał, nie odszedłbyś ode mnie – spuściła głowę, nieustannie płacząc.
- Nie mogłem patrzeć, jak układasz sobie życie na nowo, beze mnie. Gdybym wiedział, że jesteś w ciąży, już dawno bylibyśmy razem – przyłożył czoło do jej czoła.
- Dlaczego mnie oszukałeś? Gdyby nie to… – z trudem łapała powietrze.
- Usiądź, Ula. Spokojnie – zaprowadził ją do ogrodu i posadził na drewnianej kanapie. Natychmiast dołączyła do nich pani Zosia, która przyniosła wodę dla ciężarnej. Również pojawił się Krzysztof.
- Dziecko, nic ci nie jest? – dociekał. Poważnie martwił się o Ulę.
- Dziękuję, już mi lepiej. Wszystko dobrze. Mam pytanie, czy mogłabym zostawić u państwa moje auto, wrócę taksówką – mówiła ledwo słyszalnie.
- Odwiozę cię, a sam nią wrócę – uśmiechnął się do kobiety. Cieplakówna nie czuła się najlepiej. Dlatego postanowił, że nie będzie narażał na utratę zdrowia i zaniesie do jej auta. Chwilę później żegnał się z ojcem:
- Wrócę niebawem. Ta rozmowa nie została skończona – dał do zrozumienia rodzicielowi, że jego matka zachowała się skandalicznie.
- Ula, obudź się. Jesteśmy na miejscu – podjechał pod blok, w którym mieszkała wraz z Kacprem. Nie chciała się obudzić, więc Marek postanowił, że najlepszym rozwiązaniem będzie zaniesienie ją do domu. Kiedy Olszewski zobaczył ich w drzwiach, znieruchomiał.
- Wpuścisz mnie czy mam ją zabrać do siebie? – spytał retorycznie. Kacper natychmiast odsunął się z drogi Dobrzańskiemu i pokazał, gdzie jest ich sypialnia. Marek chciał zdjąć Uli płaszczyk, jednak jej facet wtrącił:
- Dam sobie radę. Poczekaj w przedpokoju – prezes FD wyszedł na zewnątrz, a prawnik przebrał ukochaną w pidżamę – co wy jej zrobiliście? Jest rozpalona, ma gorączkę. To był wasz ostatni obiadek.
- Daj sobie spokój – Dobrzański z pogardą w głosie wypowiedział to zdanie. Następnie podał mu kluczyki i dowód rejestracyjny auta Uli. Sam wziął taksówkę i chwilę później znalazł się z powrotem w domu rodziców. Kiedy wszedł do salonu widział, jak matka pije wino i patrzy na ogród przez drzwi od tarasu.
- I co z nią? – staruszek niepokoił się o zdrowie niedoszłej synowej.
- Jest rozpalona. Musi obejrzeć ją lekarz, a to wszystko przez popis mamy. Za co ty ją tak nienawidzisz? – podszedł do niej bliżej i uklęknął obok.
- To przez nią nie jesteście z Paulinką szczęśliwi… – wypowiedziała te słowa, w ogóle nie patrząc na syna.
- Czy ty sądziłaś, że z nią byłbym szczęśliwy? Mamo, my osobno budujemy swoje szczęście i doskonale nam idzie. Rozmawiałem niedawno z Paulą. Ma się świetnie. Wcale świat nie kończy się na jednym związku. Mamo – usiadł obok – to Ula jest TĄ kobietą. Musiałem ją perfidnie wykorzystać, żeby się o tym dowiedzieć. A teraz to i tak nie ma znaczenia. Ma innego, ale mam przynajmniej tą małą kruszynę do kochania. Więc proszę, okaż więcej zrozumienia. Jedyną osobą odpowiedzialną za rozpad mojego związku z Paulą jestem ja, a nie Ula. Proszę cię, daj jej żyć. Ona nosi pod sercem moje dziecko i musi je urodzić, rozumiesz? – popłakał się podczas swojej przemowy. Helena wydawała się niewzruszona jego wyznaniem. Lecz po chwili odrzekła:
- Przepraszam cię, ale to dla mnie za dużo. Potrzebuję czasu – pocałowała go w policzek i wyszła z pokoju. Marek siedział i nie wierzył w to, co przed chwilą usłyszał.
- Hej Aniu, ja do Uli. Mogę? – były prezes domu mody Febo&Dobrzański wszedł z uśmiechem do sekretariatu.
- Cześć. Nie mam jej od dwóch dni, jest na zwolnieniu lekarskim. Wszelkie sprawy mam przekierowywać do Sebastiana, ale on na urlopie, więc sama nie wiem co robić.
- Ja zajmę się wszystkim. Zajmę jej gabinet.
- Super, jeszcze chwila i zwariowałabym – powiedziała z rozpaczą w głosie.
- A gdzie Violetta?
- No właśnie na urlopie… Z Sebą…
- A tak – mrugnął do niej porozumiewawczo i zniknął w czeluściach swojego dawnego gabinetu.
Jeden dzień wcześniej w mieszkaniu pana Kacpra Olszewskiego trwała burzliwa dyskusja.
- Musisz przecież jechać na to sympozjum, nawet ze mną nie dyskutuj – mówiła Ula, która od kilku godzin miała podwyższoną temperaturę.
- Nie mogę cię zostawić w takim stanie, skarbie – mówił, przytulając ją.
- To dla ciebie ogromna szansa, a ja wytrzymam ten tydzień, naprawdę. Maluszku – zwróciła się do swojego brzuszka – razem wytrzymamy, prawda? Widzisz, zgadza się – uśmiechnęła się do Kacpra.
- Gdyby coś się działo, natychmiast do mnie dzwoń i przylecę od razu – groził palcem.
- Z Toronto w dwie godziny – zaśmiała się do niego.
Kiedy dwie godziny później opuścił mieszkanie, kobieta postanowiła skorzystać z tego, że jest sama i wzięła gorącą kąpiel. Kilkanaście minut później położyła się spać, jednak bardzo źle się czuła. W pewnym momencie zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością i zmuszona była zadzwonić po pogotowie. Zabrano ją dość szybko. Przeprowadzono rutynowe badania i kazano czekać. Właściwie cały czas spała ze zmęczenia.
W innej części Europy, w Austrii. A dokładnie w Wiedniu, swój urlop spędzała para zakochanych. Violetta Kubasińska i Sebastian Olszański. Panna K zawsze chciała zwiedzić Austrię i Oceanię, więc bez żadnej konsultacji z ukochanym wykupiła tutaj pobyt. Jakże wielkie było jej zdumienie, gdy się dowiedziała, że samolotem leci się tutaj około trzech godzin. Jednak kiedy Sebastian wytłumaczył jej, że Australia to jednak coś innego niż Austria, jej to nie przeszkadzało. Zauroczyła się tym miejscem. Szalała na zakupach, a Olszański z bólem serca podawał jej swoje karty kredytowe. Pewnego dnia, kiedy Violka znajdowała się w hotelowym SPA, mężczyzna wpadł na pewien pomysł. Skoro od kilku miesięcy mieszkali już razem, nic nie stało na przeszkodzie, żeby wreszcie zalegalizować ten związek. Olszański wiedział, że do tego potrzebna jest odpowiednia oprawa i „gra wstępna”, gdyż Kubasińska bez pierścionka do ołtarza nie pójdzie. Jako, że nie był człowiekiem pozbawionym wyobraźni, wiedział, że jego miłość spędzi w salonie piękności jeszcze co najmniej trzy godziny. Miał więc dostateczną ilość czasu na to, żeby pójść do jubilera i wybrać odpowiednie cacko. Poszukiwania zajęły mu niecałe pół godziny, gdyż już w drugim sklepie trafił na to, czego szukał. Pierścionek wyglądał cudownie. Miał delikatny diamencik i był wykonany z białego złota. Wiedział, że będzie idealnie pasował do smukłych dłoni i palców Violetty. Dumny wracał do hotelu. Zamówił szampana, obiad. Przebrał się w garnitur i oczekiwał na ukochaną. Po godzinie, ta zjawiła się cała w skowronkach. Nie spodziewała się takiego przywitania. Jednak kiedy usłyszała te magiczne słowa „Kochanie, wyjdziesz za mnie?”, zemdlała. Po kilkunastu minutach od odzyskania przytomności, wreszcie się zgodziła. Zakochani przypieczętowali ich miłość i narzeczeństwo upojnym seksem, który trwał cały dzień.
- Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie zawiedziemy – mówił Marek do mężczyzn, którzy właśnie podpisali z nim umowę.
- Wie pan, potrzebujemy kilkuset takich strojów, a pańska firma miała konkurencyjną ofertę, więc nie mogłem się nie zgodzić. Poza tym prezes Cieplak jest naprawdę kompetentną osobą, proszę ją serdecznie pozdrowić – uśmiechnął się.
- Z największą przyjemnością – mężczyźni pożegnali się. Marek od razu przekazał umowę Ani, aby ta zrobiła z nią co trzeba. Sam udał się do gabinetu i z szuflady wyjął telefon. Włączył go i otrzymał powiadomienie, że Ula próbowała się do niego dodzwonić sześć razy. Poważnie się zaniepokoił. Od razu wybrał jej numer. Po kilku sygnałach odebrała.
- Marek, błagam cię, przyjedź natychmiast. Nasze dziecko ma jakiś konflikt serologiczny, nie mam pojęcia co to jest, a nie chcą mi nic powiedzieć. Błagam cię, przyjedź – płakała.
- Zaraz będę, podaj adres – szybkim tempem wyparował z gabinetu wprost do windy. W szpitalu znalazł się chwilę później. Ordynator oddziału czekał już na niego przy wejściu do pokoju Ulki…
- Rozumiem, że pan Marek Dobrzański? – ordynator zwrócił się do mężczyzny.
- Tak, miło mi – podał mu rękę.
- Andrzej Goc, mnie również. Celowo tutaj na pana czekam, gdyż pani Cieplak powiadomiła mnie o pańskim przyjeździe. Możemy spokojnie porozmawiać u mnie w gabinecie? – zaproponował.
- Oczywiście, jak najbardziej – szybkim krokiem udali się na koniec korytarza do przestronnego pokoju. Goc usiadł i wyjął jakieś plakaty. Pokrótce wytłumaczył przyszłemu ojcu o co chodzi w konflikcie serologicznym ich dziecka.
- Już panu mówię w czym rzecz. Konflikt serologiczny to inaczej choroba hemolityczna noworodka. Jest to nic innego jak niezgodność grupy krwi matki z grupą krwi dziecka. Na ogół w pierwszej ciąży nie jest to nic strasznego, ale tutaj z panią Cieplak mamy wyjątek. Cierpi na poważne alergie na ryby i w dzieciństwie brała silne leki, które lekarz źle dostosował do jej grupy krwi. Pani Urszula ma grupę krwi Rh dodatnie, natomiast pan ujemne. Pech chciał, że dziecko odziedziczyło grupę krwi po ojcu. Organizm pani Cieplak zaczął wytwarzać przeciwciała od dawna, jednak w ostatnim czasie znacznie się to nasiliło. Do krwiobiegu pani Uli dostała się krew maluszka podczas badania zgodności. Było to badanie wewnątrzmaciczne i stąd takie problemy. Gdyby nie to, podejrzewam, że wszystko byłoby dobrze. W lżejszych przypadkach powoduje to u dziecka niedokrwistość, w gorszych nawet śmierć płodową. Musimy podać pana dziecku krew przez pępowinę, mam nadzieję, że to wystarczy. Chwilowo poziom przeciwciał aż tak bardzo nie zagraża dziecku, jednak musimy je ciągle obserwować. Jeśli poziom bilirubiny przekroczy 150mg na litr krwi, trzeba będzie wykonać cesarskie cięcie i podawać krew. Miejmy nadzieję, że maluszek da sobie radę chociaż do ósmego miesiąca. W innym wypadku może być bardzo słaby i po prostu umrzeć. Nie wiem czy pan w ogóle zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, może to być dla pana nowe. Jednak teraz najważniejsza jest cierpliwość. Każdy bodziec źle działa na panią Ulę.
- Co mogę zrobić w obecnej sytuacji? – spytał z troską.
- Jeśli mógłby pan oddać krew, byłoby to pomocne. Na jutro planowałem przetoczenie krwi przez pępowinę. Czekam na mojego kolegę, specjalistę w tym zakresie. Panie Marku – zwrócił się do Dobrzańskiego.
- Słucham? – zaciekawił się.
- W Stanach produkowane jest serum dla matki, gdyż dla niej to również nie jest bezpieczna sytuacja. Jednak ten lek nie jest refundowany. I przyznam, że nie należy do najtańszych. Jeśli znalazłby pan jakąś dozę gotówki, polecałbym, aby to kupić – dla Marka nie było rzeczy niemożliwych. Był gotów sprzedać wszystko, żeby tylko pomóc Uli. Żadna kwota go nie przerazi, a razie potrzeby poprosi o pomoc ojca, w końcu to on od dawna jest po jego stronie.
- Jak najszybciej je zakupię. Czy mógłby pan zamówić ten lek? – powiedział poważnie.
- Pojawia się problem. Z racji ceny, trzeba go odebrać osobiście z Seattle. Jeśli pan chce, mogę zamówić, jednak odebrać musi pan osobiście z gotówką i dowodem osobistym.
- Oczywiście, proszę się tym zająć jak najszybciej. Jaka jest cena? Muszę zlecić wypłatę gotówki – tłumaczył.
- Sto piętnaście tysięcy złotych za sto kapsułek. Mam nadzieję, że do końca ciąży wystarczy – uspokoił go.
- Pójdę do Uli, uspokoję ją i wytłumaczę wszystko o transfuzji – uśmiechnął się blado.
- Najpierw proszę oddać krew, to pierwszorzędna sprawa.
- Dobrze. Dziękuję bardzo, do zobaczenia – podał mu rękę oraz wizytówkę, aby pozostali w kontakcie. Działania Marka nabrały ekspresowego tempa. Oddał krew dla syna, a następnie udał się do sali ukochanej. Leżała i patrzyła w okno.
- Ula – podszedł niepewnie bliżej łóżka. Spojrzała na niego przez chwilę, a później znowu patrzyła w okno.
- Co z nim będzie? – położyła rękę na swoim brzuchu.
- Silny chłopak. Wiem już, że po mnie ma grupę krwi i dlatego mamy malutki problem, ale za chwilę go rozwiążemy – usiadł na krześle przy łóżku.
- Co teraz? – podniosła się i oparła na łokciu. Zauważyła, że Marek ma podwinięty rękaw od koszuli i ślad po pobieraniu krwi.
- Oddałem krew, jutro zrobią mu transfuzję. Hej, spokojnie – pogładził ręką jej twarz, kiedy zauważył, że ta zaczyna płakać – mówiłem ci, że jest silny. Da sobie radę. A mamusia nie może się rozklejać, musi być silna i brać przykład z synka.
- Będzie dobrze, prawda. Musi – spojrzała na niego z żalem w oczach.
- Nie ma innej opcji – przytulił ją do siebie jak najmocniej potrafił. Siedział z nią tak długo, aż zasnęła. Pojechał do sklepu, kupił jej parę rzeczy i pojechał również do jej mieszkania, aby zabrać co nieco. Wrócił rano. Ula już nie spała. Zabrała od niego rzeczy i poszła się wykąpać. Widać było po jej zachowaniu i nastroju, że bardzo obawia się zabiegu. Zwłaszcza, że w nocy odebrała telefon od Kacpra:
- Hej słońce, przepraszam, że nocą, ale mam teraz wolne. Wracam za tydzień z dobrą wiadomością. Byłbym za dwa dni, ale profesor poprosił mnie o konsultację w sprawie afery gangsterskiej sprzed roku, a to ogromne wyróżnienie. Masz coś przeciwko?
- Nie, skądże – na siłę próbowała stłumić szloch.
- Świetnie. Więc do wtorku. Pa! – odłożył słuchawkę, a ta przepłakała resztę nocy. Był tak podekscytowany, że zapomniał spytać co u niej. A z nią nie było najlepiej. Bardzo się bała. Tak naprawdę mogła liczyć na Marka i ojca. Jego również nie powiadomiła o zajściu. Nie chciała go denerwować. Z jego sercem nie było najlepiej. Nie powiedziała mu o niczym. Ani o zachowaniu Heleny na obiedzie, ani o tym. Miała nadzieję, że nie będzie musiała go informować o rzeczach najgorszych, związanych z jego wnukiem. Po kilkunastu minutach wyszła z łazienki. Marek czekał na nią ze śniadaniem i herbatą.
- Niczego nie przełknę – powiedziała i usiadła na łóżku beznamiętnie.
- Mam coś dla ciebie – pokazał na swój lewy nadgarstek – pamiętasz tę bransoletkę, którą dałaś mi na urodziny? Sprawdziłem co oznacza azuryt. Znalazłem kilka opcji. Jednak na najbliższy czas wybieram: uznanie dla życia i pogodę ducha oraz miłość. Nasze dziecko musi czuć, że wierzymy, rozumiesz. Proszę – zdjął i zawiesił ją na nadgarstku Uli – wygramy to, obiecuję.
- Mogę cię o coś prosić? – powiedziała przez łzy.
- Jasne, słucham?
- Pójdź ze mną na tę transfuzję i po prostu trzymaj mnie za rękę. Nie zostawiaj mnie, proszę – ścisnęła jego dłoń, a jemu krajało się serce. Nie mógł sobie nawet wyobrazić jak cierpi. Jest bezradna wobec nieszczęścia, jakie dotknęło ich dziecko. A to wszystko przez grupę krwi. Zastygli na kilka minut. Ich kontemplację przerwał sztab lekarzy, który wkroczył do sali.
- Witam państwa. Nazywam się Erwin Rydzki. Przeprowadzę zabieg. Spokojnie, proszę się nie bać, wszystko będzie dobrze. Podamy pani znieczulenie miejscowe, więc będzie miała pani pełną świadomość. Tatuś dziecka będzie nam towarzyszył? – Ula pokiwała twierdząco głową – Dobrze, w takim razie zabierzemy teraz panią na salę, aby przygotować wszystko, co niezbędne. A mąż dołączy za kilkanaście minut, zgoda? – uśmiechnął się mile. Żadne z nich, ani Ulka, ani Marek nie sprostowali błędu lekarza co do stanu cywilnego tych dwojga. Po co… Teraz było coś ważniejszego niż ich niesnaski. Dziecko, które było cudem. Miało w sobie ogromną wolę życia, ogromną wolę walki. Pomimo tego, że nie było planowane, było kochane. Jego rodzice nie chcieli nawet słyszeć o tym, że za kilka miesięcy nie będzie go z nimi. Za chwilę miał się wzmocnić prezentem od taty, jego krwią.
- Panie Marku, ja również mam dla pana informacje – powiedział ordynator – za dwa dni można odebrać lek z Seattle. Lot ma pan dzisiaj w nocy, jeśli pan chce, moja asystentka może się wszystkim zająć.
- Będę wdzięczny – podał mu dłoń i zadzwonił do banku. Zapowiedział, że zgłosi się za kilka godzin po gotówkę, która ma na niego czekać.
- Proszę się rozluźnić. Poczuje pani w pewnym momencie ukłucie, jednak nie będzie ono bardzo bolesne – mówił główny operator.
- Spokojnie, jestem z tobą – Marek ubrany w specjalny fartuch siedział tuż przy głowie Uli i ściskał jej dłoń. Kobieta ewidentnie była pod wpływem jakiś środków uspokajających, gdyż zachowywała się spokojniej niż wcześniej. Uważał, że to dobre wyjście. Stres w nadmiarze źle jej służył. Błąd, stres w ogóle jej źle służył. Po kilku godzinach było po wszystkim. Kobieta została przewieziona na oddział intensywnej opieki, gdyż liczyła się każda minuta. Musiała przebywać w idealnie sterylnych warunkach i ciszy. Pierwsze godziny były decydujące. Każda najmniejsza infekcja mogła skończyć się tragicznie. Dobrzański odebrał pieniądze i poleciał do Stanów, zostawiając dla Uli list u pielęgniarki prosząc, aby sama zainteresowana go przeczytała. Rankiem na Okęciu wylądował Olszewski. Był zmęczony i od razu pojechał do domu, żeby podzielić się z Ulą dobrą wiadomością. Jednak jej tam nie było, ani jej rzeczy. Chciał jej zrobić niespodziankę i wrócił wcześniej, a tym samym to ona zrobiła ją jemu. Udał się do firmy, a tam usłyszał straszną nowinę. Szybko pojechał do szpitala, a tam zastał Ulę, kiedy czytała jakiś list:
Ula,
przepraszam, że piszę zamiast powiedzieć Ci to osobiście, ale muszę wyjechać na niecały tydzień. Wrócę jak najszybciej. Naprawdę to pilne.
Marek
- Uleńko, co się stało? – wparował bez odzieży ochronnej do jej pokoju, jednak reakcja lekarza dyżurującego była natychmiastowa. Wydalił go z sali i wytłumaczył wszystko. Ten nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
Dni mijały dość szybko. Ula nadal nie mogła opuszczać oddziału ze wzmożoną opieką lekarską. Marek w ogóle się nie pojawiał. Cieplak była pewna, że posłuchał matki i już nie chce bawić się w tatusia. Było jej bardzo przykro, zawiodła się na nim. Jednak on właśnie był w drodze z lotniska do szpitala. Kiedy oddał tabletki w ręce lekarza, natychmiast do niej poszedł. Trafił na Olszewskiego.
- Jak mogłeś wyjechać i zostawić ją samą?! – prawnik nie krył oburzenia.
- To nie ja zostawiłem swoją kobietę nie wiedząc, że jest w szpitalu – odgryzł się.
- To była nasza ostatnia rozłąka. Zabieram ją na stałe do Toronto. Tam zapewnię im właściwą opiekę medyczną. A ty biegnij do tej swojej panienki, od której wracasz. Bardziej jej się przydasz niż tutaj…
- Porozmawiam z nią – Marek chciał wejść do pokoju Uli, lecz jej partner utrudnił mu to – skoro ją zabierasz do Kanady, to chyba już ci nie zagrażam – Olszewski pochlebnie zareagował na te słowa, gdyż pozwolił mu wejść. Kiedy Marek wszedł, zauważył, że matka jego dziecka czyta gazetę.
- Cześć – uśmiechnął się.
- Hej – odpowiedziała bez cienia uśmiechu – jak wakacje?
- Słucham? – parsknął śmiechem.
- Byłeś na wakacjach podobno, więc pytam jak się podobały – mówiła.
- Ja byłem… – nie zdążył dokończyć, gdyż właśnie do sali wszedł Kacper.
- Skoro jesteśmy tutaj we trójkę, to chyba mogę oficjalnie powiedzieć, że chcę cię zabrać, kochanie, do Toronto. Dostałem tam staż i za miesiąc wylatujemy. Do tego czasu sytuacja się ustabilizuje i zmienimy otoczenie – przysiadł się do Uli i namiętnie ją pocałował. Ta była w ogromnym szoku w związku z powyższym.
- Chyba musicie porozmawiać, zostawię was samych – powiedział z żalem i opuścił salę. Cieplakówna odprowadzała go wzrokiem.
- Skarbie, cieszysz się? – był bardzo rozentuzjazmowany, kiedy jego rywal opuścił salę.
- Nie mogę tak wyjechać – mówiła z niedowierzaniem.
- Załatwiłem wszystko, wytłumaczyłem twojemu ojcu. Spokojnie, nic nie wie o tym, że jesteś w szpitalu, powiedziałem, że odpoczywasz. Słuchaj, dostałem super staż. Później własna kancelaria za oceanem, ogromna szansa. Później nasz syn będzie mógł się kształcić na najlepszych uczelniach. Nie sądzisz, że to ogromna szansa? – nie dopuszczał jej do słowa.
- Twoje argumenty są słuszne, ale muszę to jeszcze przemyśleć.
- Dobrze, więc cię zostawiam i uciekam do sądu. Wpadnę wieczorem. Pa, skarby – ucałował Ulę i pogłaskał jej brzuch.
W tym samym czasie po szpitalnym korytarzu krążył Marek Dobrzański. Nie dowierzał w wydarzenia, które miały miejsce na jego oczach. Pomimo niepewności i zawahania, wszedł do Uli.
- Milcz, tylko słuchaj. Chciałem tylko wyjaśnić ci parę spraw. Pierwsza: nie myśl, że wyjeżdżając z tym dupkiem za granicę oddam ci pełne prawo do opieki nad moim, nad naszym synem. Mało tego, jeśli chcesz opuścić kraj, będę walczył o spędzanie połowy roku z dzieckiem. Druga sprawa to nazwisko. Na pewno nie pozwolę, żeby krew z mojej krwi nosiła nazwisko zupełnie obcego człowieka. Co to, to nie. I po trzecie: dla twojej wiadomości nie byłem na wakacjach, ani u kochanki, gdyż takowej nie posiadam. Kacper niech wreszcie przestanie dookoła wyczuwać zagrożenie i przestanie siać postrach i plotki swoimi niedoinformowanymi ustami. Powiedziałem ci nie raz, że cię kocham, ty jak widać już nie. Nie mam pretensji, masz takie prawo. Ale wiedz, Ula, że syna ci nie oddam. Za długo czekałem na szczęście, żeby wypuścić je z rąk. Tyle chciałem ci powiedzieć i idę stąd. Nie będę cię nachodził. Kiedy będziesz miała wyjechać, daj znać. Cześć – spojrzał na nią po raz ostatni i wyszedł. Kobieta nie wytrzymała długo i natychmiast zapłakała w poduszkę. Natychmiast skoczyło jej tętno i przyszedł lekarz, aby skontrolować sytuację, a zaraz po nim wyjątkowo gadatliwa pielęgniarka.
- Powiem pani, że ma dobrze z tymi chłopami. Jeden wychodzi, drugi przychodzi. Ale ten pan Marek to klasa. Specjalnie dla pani pojechał do tej Ameryki po te tabletki, żeby pani nie poroniła i sam zapłacił tyle pieniędzy, no no… – zagwizdała, podłączając kroplówkę.
- Ile? – zapytała chlipiąc.
- Z tego co słyszałam, to kosztuje ponad sto tysięcy złotych, więc ma chłopina gest, a pani to się na jednego nie może zdecydować. Ja to bym wiedziała kogo brać – puściła do niej oczko – dobrej nocki i do jutra.
Ulę zaskoczyły wieści, o których dowiedziała się przed chwilą. Nie sądziła, że Marek tak postąpi. Jednak już wiedziała dlaczego nie chce jej powiedzieć dokąd i po co jedzie. Gdyby się dowiedziała o cenie leku, z pewnością nie przyjęłaby jego prośby. Tabletki i tak jej podawano, a ona nawet nie spostrzegła, że pośród tylu jedna jest warta ogromnych sum. Było jej przykro z powodu Dobrzańskiego, miała wyrzuty sumienia i zły humor. On jednak minął, kiedy przyszedł do niej Olszewski.
- Kochanie, spójrz co mam dla ciebie – pokazał na katalogi z akcesoriami dla niemowląt.
- Nie za wcześnie na takie rzeczy?
- Ależ skądże, musimy wybrać co nieco. Nie mogę się doczekać, kiedy maluszek pojawi się na świecie. Właśnie, musimy wybrać imię! – chichotał z radości. Ula odłożyła na chwilę gazety, które czytała i powiedziała Kacprowi:
- Marek też ma prawo zadecydować. Nie mogę wszystko robić sama. To nasze wspólne dziecko – podkreśliła.
- Nie musisz mi o tym mówić – posmutniał.
- Kochanie, spokojnie. Będziesz równie ważny w życiu maluszka, ale po prostu jego biologiczny tato też ma coś do powiedzenia, wiesz – pocałowała go.
- Kocham cię szalenie – uśmiechnął się.
- Ja ciebie też kocham. Przemyślałam sprawę Toronto i to wcale nie jest głupi pomysł – ucałował ją namiętnie. Ula długo myślała o pomyśle Olszewskiego. Po wszystkich perypetiach związanych z Markiem, doszła do wniosku, że to najlepsze wyjście. Pół roku będzie spędzać w Polsce, z rodziną i tym samym ojciec będzie mógł się widywać z małym, a drugie pół w Kanadzie. Ucieknie tak przed wszystkimi demonami. Powoli zakochiwała się w Kacprze. Okazywał jej ogromną miłość, troskę i zrozumienie. Była pewna, że będzie wspaniałym ojcem dla malucha. Nie musiała bać się o to, że ją oszuka, że zostawi, nie spełni jej oczekiwań. Nie chciała zostawiać ojca i rodziny, ale musiała troszczyć się o swoją przyszłość, już nie tylko o swoją. Po dokładnym przeanalizowaniu sytuacji uznała, że ta decyzja jest nieodwracalna. Co do nazwiska rozumiała obawy Marka i postanowiła, że dziecko będzie podpisywać się Dobrzański. Przynajmniej tyle mogła mu obiecać.
Oglądali śpioszki, wózki i zabawki do późna. Uśmiali się przy tym do łez. W końcu do sali Cieplakówny wszedł lekarz dyżurujący.
- Przepraszam, ale czas odwiedzin się skończył, musi już pan iść do domu. Pacjentka musi odpocząć – powiedział z uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, już mnie nie ma. Do jutra, słońce – pocałował ją czule i wyszedł.
- Zazdroszczę pani, tyle czułości – zaśmiał się, sprawdzając wyniki badań – moja narzeczona również namawia mnie na dziecko. Twierdzi, że nic tak nie zbliża dwojga ludzi jak wspólny malec. Dobrej nocy – uśmiechnął się i wyszedł z sali, aby udać się do innych pacjentek. Po raz kolejny Ula zaczęła rozmyślać. No właśnie wspólne dziecko, a czy dziecko innego też zespala związek?
- Dzień dobry pani Urszulo, mogę? – do sali wszedł Krzysztof z naręczem róż.
- Oczywiście, zapraszam. Przepraszam za anturaż, ale tkwię tutaj od dawna i nie zachwycam – uśmiechnęła się i odłożyła książkę, którą aktualnie czytała.
- Chciałbym porozmawiać o moim wnuku – na myśl o potomku syna bardzo się rozpromienił.
- Słucham? – zaciekawił ją.
- Po pierwsze jak się czuje bobas i mamusia?
- Dziękuję, dobrze. Jutro wieczorem znów czeka go transfuzja, bo nie jest wszystko tak, jak być powinno, ale cóż zrobić. Musimy dać radę – zaczęła płakać.
- Wszystko będzie dobrze, nie ma innej opcji. Marek nie pozwoli, żeby waszemu synowi stała się krzywda – przytulił ją po ojcowsku.
- Mam jeszcze mnóstwo rzeczy na głowie w związku z maluszkiem, ale zupełnie nie mam do tego głowy. Musimy wybrać dla niego imię, nie może być wiecznie nazywany dzieckiem czy bobasem.
- Ja właśnie w tej sprawie – podał jej chusteczkę na otarcie łez – czy imię Antoni ci się podoba? – powiedział do Uli po imieniu, jednak szybko się zreflektował – czy pani się podoba? Przepraszam za słowa.
- Spokojnie, pani Krzysztofie. Proszę mi mówić po imieniu – uśmiechnęła się – a co do imienia. Śliczne – pogłaskała się po brzuchu.
- Cieszę się. Chciałem, żeby maleńki miał coś w prezencie od naszej rodziny. Z tego, co opowiadał Marek nie będę często widywał wnuka, mam chociaż nadzieję, że imię po moim ojcu przyniesie mu szczęście – było mu smutno, że nie będzie miał wnuka tylko dla siebie.
Ula nie wiedziała co odpowiedzieć w tej sytuacji, więc po prostu zwiesiła głowę.
- Proszę mnie zrozumieć, albo chociaż spróbować – zasmuciła się.
- Nie mam żalu. Jedynie nadzieję, że Antek pozna dziadka – rozpromieniał – będę uciekał, nie chcę, żebyś się męczyła. Do zobaczenia!
- Dziękuję za kwiaty, są piękne – posłała mu uśmiech, kiedy wychodził.
- Mógłbyś do mnie wpaść, jeśli to nie problem? – powiedziała Ula, dzwoniąc do Marka dzień po wizycie jego ojca – Chciałabym porozmawiać.
- Zaraz będę w szpitalu. Oddam krew i przyjdę do ciebie.
- Czekam na ciebie, pa – odłożyła słuchawkę.
Usłyszał od niej piękne słowa. Lecz nie były one wypowiedziane w tym kontekście, jakim by chciał. Wiele dałby, żeby za kilka miesięcy czekała na niego z synem w domu i pichciła obiad dla całej trójki. I właśnie z takimi słowami dzwoniła do niego, do firmy. Oddawszy krew, udał się w dobrze znanym kierunku. Kiedy wszedł, uśmiechnął się pod nosem. Zobaczył ukochaną, która stała przy oknie, obserwując pierwszy śnieg tej zimy, mimo iż do grudnia zostało troszkę czasu. Zachwycił go ten widok. Chrząknął i ta spostrzegła, że wszedł.
- Hej. Dzisiaj to ty słuchaj. Antoś będzie nosił twoje nazwisko. Co do wyjazdu. Pół roku będę spędzać z nim w Polsce, pół w Kanadzie. Na pewno twój syn nie da oo sobie zapomnieć własnemu ojcu. Czas wybrać kilka rzeczy dla maluszka i chciałam, żebyś mi w tym pomógł, żebyś w tym uczestniczył – podała mu katalog, który sama wcześniej oglądała.
- Antoś? – pojedyncza łza spłynęła mu po policzku, była to łza szczęścia.
- Pan Krzysztof ma łeb do imion – puściła mu oczko. Usiedli na łóżku obok siebie i wybierali śpioszki, body, spodenki i buciki. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie, jednak czas gonił. Kilka godzin później weszli sanitariusze, aby znów przygotować Ulę do zabiegu. Wiedziała, że znów nie będzie to przyjemne uczucie zarówno dla matki jak i dla dziecka, jednak sytuacja tego wymagała.
- Pójść z tobą? We dwoje raźniej – posłał jej pokrzepiający uśmiech.
Znów powtórzyła się sytuacja sprzed kilku dni. Siedział obok niej i wspierał. Tym razem wycieńczona bólem i płaczem, zasnęła. Będąc już na sali wzmożonej opieki medycznej, cały czas spała. Usiadł obok niej i pocałował w czoło, dając do zrozumienia, że jest z nią. Nad ranem wygoniły go pielęgniarki i opuścił szpital, gdyż musiał zająć się firmą. Kiedy Cieplakówna się obudziła, zastała przy łóżku Kacpra. Myślała, ze to on siedział z nią całą noc, całował i tulił. Była mu wdzięczna.
- Kochanie, nowy dzień – uśmiechnął się – mam coś dla ciebie – podał jej pudełeczko. Ta spojrzała na niego: – Wyjdź za mnie…
Dni upływały niesamowicie szybko, aż nastała połowa dwunastego miesiąca roku. Marek Dobrzański znajdował się w Smyku i robił zakupy dla Antka. Oczywiście wiele osób już zapowiedziało, że uraczy bobasa ciuszkami, na przykład sam Mistrz, jednak znając gusta jego jak i Violi, wolał nie ryzykować. Znajdował się już przy wyjściu, kiedy napotkał Olszewskiego.
- Cześć – powiedział z grzeczności.
- Cześć – odpowiedział chłodno – nie musisz nic więcej dokupować, kompletujemy wszystko.
- Akurat sam zadecyduję czy kupić synowi cokolwiek czy sobie odpuścić, więc daruj – zignorował go.
- Myślisz, że czymkolwiek zbliżysz ją do siebie? To koniec zabieram ją daleko od ciebie, nie chcę, żeby miała coś wspólnego z Dobrzańskimi.
- Będzie miała, dziecko – podkreślił po raz setny.
- Jeśli wszystko, co planuję, się powiedzie, Antek będzie nosił moje nazwisko – powiedział z dumą.
- Chłopie – podszedł bliżej – ty jesteś jakiś chory. Zrób sobie dziecko, a później nim manipuluj. Daj spokój synowi mojemu i Uli – rzucił na niego karcące spojrzenie i wyszedł. Skoro Kacper był na zakupach, miał chwilę czasu, żeby na spokojnie porozmawiać z Ulą. Skierował się do szpitala.
- Hej – podszedł do niej i cmoknął w policzek – przepraszam, że nie byłem od zabiegu, ale nad ranem wygoniła mnie pielęgniarka, a później miałem młyn w pracy. Patrz co mam – wskazał na cztery torby z dumnym uśmiechem.
- Cześć – odwzajemniła uśmiech – byłeś ze mną całą noc? – zapytała ze zdumieniem.
- No tak, chciałem zostać jeszcze dłużej, ale nie mogłem, kazali mi iść. Przepraszam, że nie dałem znaku życia.
- Nic się nie stało – wzięła go za rękę i pogłaskała, on usiadł obok niej na łóżku.
- Antoś będzie nosił moje nazwisko? – zapytał, głaskając jej dłonie.
- Tak, obiecałam. Chyba, że nie chcesz.
- Ja bardzo chcę, ale Kacper powiedział, że planuje coś, w wyniku czego mały będzie Olszewski. Nie chcę wchodzić z butami w twoje życie, ale Kacper wyraźnie próbuje odizolować cię od wszystkiego. Dlaczego nie ma tutaj twojego ojca? Myśli, że jesteś na wakacjach, kiedy dowie się prawdy, będzie rozczarowany. Mało tego, knuje jakieś swoje intrygi, nie podoba mi się to.
- Oświadczył mi się – odparła cicho.
- A, to dlatego mówił o tym, że mały będzie nosił jego nazwisko. Formalnie dzieci noszą nazwisko małżonka. Nie wierzę – wstał i popatrzył w okno – zgodziłaś się?
- Jeszcze nie. Sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Ie wyobrażam sobie swojego życia za parę lat. Mam kursować pomiędzy Kanadą a Polską? Przecież Antek pójdzie do szkoły, Kacper chyba nie myśli zbyt przyszłościowo. Dostał kontrakt, przed końcem roku musi być tam, musimy – spojrzała na niego.
- Ula, zostań tutaj. Proszę cię. Wiesz, że zabierasz coś, co należy do mnie i lecisz z synem na koniec świata dla obcego człowieka. Wierzę, że on może zapewnić ci godziwe życie, ale zapewniam, że mnie również na to stać. Jestem w stanie płacić alimenty w wysokości twojej dotychczasowej, prezesowskiej pensji. Nie chciałbym tracić Antosia. Przemyśl to, błagam. Do tej pory starałem się nie reagować pochopnie, ale już dłużej nie mogę. Ula – podszedł do niej i znów otulił swoimi dłońmi jej dłonie – zaufaj mi. Pomogę ci – patrzyli sobie głęboko w oczy. Trwałoby to o wiele dłużej, gdyby do sali nie wtargnął Kacper.
- Zobacz, kochanie, co kupiłem – wszedł z uśmiechem, jednak szybko znikł on z jego twarzy.
- Przemyśl moje słowa – pocałował ją w czółko i wyszedł z sali.
- Czego chciał? – Olszewski dociekał.
- Rozmawialiśmy o dziecku… – w sumie nie skłamała. Ich rozmowa tyczyła się między innymi o dalsze życie Antosia.
- Skoro tak – wyraźnie się uspokoił – dzwonili do mnie z Kanady. Mieszkanie już czeka. Pozostaje kwestia mebli i innych rzeczy – paplał zadowolony, lecz przerwało mu pukanie.
- Proszę – powiedziała ledwo słyszalnie Ula.
- Witam państwa – do pokoju wszedł ordynator.
- Dzień dobry, właśnie opowiadałem narzeczonej o naszym wylocie do Kanady.
- Wspaniale, jednak rozumiem, że minie jeszcze sporo czasu – uśmiechnął się Goc.
- Do końca miesiąca już niewiele – Olszewski sprostował.
- Panie Kacprze, pan chyba nie rozumie. Nie puszczę pani Uli nigdzie w takim stanie. Tym bardziej, że poziom bilirubiny u dziecka gwałtownie spadł, czekamy jak najdłużej będzie można i wykonujemy cesarskie cięcie, żeby podawać małemu krew. Jeśli pani Cieplak poleciałaby tym samolotem, z pewnością byłby to jej ostatni lot. Nie wyrażam zgody. Pani Ulu, na jutro zaprosiłem pana Marka. Będziemy robić wywiad rodzinny co do zgodności serologicznej. Tymczasem dobrej nocy – uśmiechnął się blado do kobiety i opuścił pokój.
- Do widzenia – westchnęła – sam słyszałeś, nici z naszego wylotu. To znaczy dla ciebie droga nadal jest otwarta, mówię o sobie i Antosiu.
- Nie chcę zostawiać was samych – przytulił się do niej i płakał. Ula wreszcie zebrała się na odwagę i powiedziała.
- Kacper, ja potrzebuję mężczyzny, który będzie twardy, w którym będę miała oparcie. Nie mam przy tobie poczucia bezpieczeństwa. Ja sama jestem kłębkiem nerwów, a muszę pocieszać ciebie. Nie mogę narażać się na takie stresy. Nie mogę narażać mojego syna. Chyba pomyliliśmy miłość z czymś innym. Zrozum, że nie zastąpię ci żony, przepraszam. Chcę się rozstać w zgodzie. Wyjedź i znajdź sobie kogoś, kogo pokochasz całym sercem i to z wzajemnością.
- Ale ja cię kocham – tłumaczył.
- A może pokochałeś mnie, bo jestem w ciąży? Potrzebujesz dziecka, a nie kobiety. Moje ma już ojca, nie mogę mu go odebrać. Przepraszam – pogłaskała go po twarzy. Sama otarła pojedynczą łzę, która wypłynęła z kącika jej oka.
- Bądź szczęśliwa – po raz ostatni wpił się w jej usta i wyszedł.
Ula wiedziała, że jakiś etap w jej życiu się skończył, nic już nie będzie takie samo, takie jak dotychczas. Jednak nie zostawała z niczym. Kilka miesięcy temu, kończąc rozdział pod tytułem „Marek” została ze stertą chusteczek, a teraz miała dziecko. Kiedy emocje opadły, dopiero zdała sobie sprawę, że jej ono naprawdę chore.
Tymczasem w innej części miasta trwała rozmowa pomiędzy dwojgiem mężczyzn.
- Znajdę cię i zniszczę, jeśli po raz kolejny ją skrzywdzisz. Nie zasługujesz na jej miłość, nie mówiąc o dziecku – prawnik bardzo władczym tonem wypowiedział zdania.
- Nikogo nie zamierzam krzywdzić. Wręcz przeciwnie. Staram się być tatą dla Antka – Dobrzański sączył whisky.
- Na serio chcesz jej teraz odpuścić, teraz, kiedy droga wolna? – dociekał.
- Właśnie dlatego, że droga wolna, muszę dać jej odetchnąć. Dziecko jest najważniejsze – dobitnie wypowiedział swoje racje.
- Szanowni państwo, pani doktor zabierze panią na USG, pokaże pani Antoniego, bo z tego wszystkiego nie miała pani okazji go zobaczyć w pełni świadoma. Badanie wykonywaliśmy albo podczas znieczulenia lub w innych okolicznościach – uśmiechnął się Goc – po wszystkim porozmawiamy.
- Panie doktorze, czy ja również mogę? – Dobrzański spojrzał na lekarza.
- Jeśli pani Ula nie ma nic przeciwko – kobieta kiwnęła przecząco. Chwilę później znaleźli się w specjalnym gabinecie przeznaczonym do badania. Marek trzymał kobietę za rękę. Kiedy na monitorze ujrzeli swoje maleństwo, omal nie posiadali się ze szczęścia. Po chwili maluszek ziewnął. Jednak najbardziej rozczuliło ich bicie serduszka. Dobrzański mocniej ścisnął rękę ukochanej, na znak, że jest z nią ciałem i duchem.
- Jak więc państwo już wiedzą, choroba państwa dziecka rozwija się w zawrotnym tempie. Dokładnie ustaliliśmy termin porodu. Pańska ginekolog pomyliła się o prawie miesiąc. To dużo, biorąc pod uwagę pani regularne miesiączki. W związku z tym rozwiązanie nastąpi w połowie marca. Dokładnie trzynastego. Dzisiaj mamy szesnasty dzień grudnia. Jest już więc pani w ostatnim trymestrze. Jednak Antek jest jeszcze za słaby, żebyśmy mogli go potrzymać w inkubatorze. Musi być jeszcze w macicy. Tam są jego naturalne warunki do rozwoju. Co nie oznacza bierności z naszej strony. Od pana weźmiemy krew, ale to za mało. Stąd mój wywiad. Ktoś z państwa rodziny ma grupę krwi pana Marka?
Dobrzański zamknął oczy, zwiesił głowę i wypowiedział cicho:
- Moja matka…
- W takim razie nie będzie żadnego problemu, prawda?
- Wie pan, sytuacja jest skomplikowana – tłumaczył.
- Idą święta, doskonały okres. Zresztą proszę mi wierzyć, że nic nie zespala rodziny jak dziecko, proszę być dobrej myśli. Daję państwu czas na po świętach, Sądzę, że tydzień to nie jest aż tak wiele czasu.
Lekarz wyszedł z pokoju, a Ula patrzyła beznamiętnie na Marka.
- Załatwię to, nie musisz w ogóle się tym przejmować – włożył za ucho opadający kosmyk.
- Obyś miał rację, twoja mama raczej nie zapatruje się pozytywnie na moje dziecko – zapłakała.
- Mam gdzieś jak się zapatruje na naszego Antosia. Już straciła syna, mam nadzieję, że się opamięta, bo nigdy nie zobaczy wnuka…
- Dzień dobry, Mareczku, jakże dawno cię u nas nie było – starsza kobieta ze łzami w oczach i radością w sercu, witała prezesa.
- Dzień dobry, pani Zosiu. To prawda. Nie po drodze mi tutaj ostatnio – uśmiechnął się blado – są rodzice?
- Tak, tak. W salonie, herbaty? – zaproponowała życzliwie.
- Poproszę – uśmiechnął się najpiękniej jak umiał, odetchnął i szybkim krokiem ruszył w dobrze znanym mu kierunku.
- Witaj synu, wreszcie odwiedziłeś staruszków! – Krzysztof nie krył radości – Co u pani Uli i mojego wnuka?
- Właśnie ja w tej sprawie – powiedział, spoglądając na matkę, która nie oderwała się od czytania książki – mamo, muszę cię o coś prosić – dopiero po tych słowach, spojrzała na syna.
- Ile potrzebujesz? – powiedziała poważnie.
- Dziewięćset, co miesiąc – skwitował.
- W złotych? – mówiła, jakby dobijała targu.
- Nie, w krwi – powiedział dobitnie. Nie wiedział, czy jego reakcja nie była zbyt ostra. Jednak widząc minę matki zrozumiał, że była nazbyt łagodna.
- Mam dawać swoją krew tej kobiecie? Przecież ona ma rodzinę – podniosła głos.
- Daj jej spokój. Powiedziałem ci, że ona niczego od ciebie nie chce! Chodzi o mojego syna, rozumiesz! Chodzi o moje dziecko, nie muszę chyba podkreślać, że o twojego wnuka.
- Ja oddam krew – zawyrokował senior.
- Tato, niestety nie możesz. Po pierwsze nie zgadza się grupa, a po drugie przeżyłeś zawał, bierzesz leki – tłumaczył – mamo, mogę na ciebie liczyć?
- A co jeśli się nie zgodzę? – spojrzała pewnie na Marka.
- Będę szukał wszędzie. Jeśli zdążę, nic się nie stanie. Jeśli się spóźnię, mój syn nie przeżyje – akurat kiedy wypowiadał te słowa, do salonu weszła pani Zosia z herbatą. Bardzo się zaniepokoiła tym, co usłyszała. Postanowiła, że najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej opuści pomieszczenie.
- Zostaw adres, pojawię się tam w najbliższym czasie – rzuciła i wyszła z pomieszczenia.
- W sumie to kiepska kolacja wigilijna, ale liczy się atmosfera – powiedział z uśmiechem na ustach.
- Dziękuję. A teraz śmigaj do domu, są święta – odpowiedziała.
- Mój dom jest tam, gdzie jesteście wy – spojrzał na nią z nadzieją w oczach. Miał nadzieję, że być może ten dzień okaże się przełomowym. Chciałby, żeby zrozumiała jak wiele dla niego znaczy, znaczą. Gdyż już teraz są prawdziwą rodziną. Za chwilę na świecie pojawi się dziecko, owoc ich miłości. I wtedy nic nie będzie stało na przeszkodzie do ich szczęścia. Antek pomógł im zrozumieć, że są dla siebie najważniejsi. Ula mogła liczyć na Dobrzańskiego w najtrudniejszych momentach życia, a on nie zawodził. Cieszyła się, że wyszło na jaw, że to on jest ojcem malucha. W przeciwnym razie zostałaby w związku bez miłości, który z czasem umarłby śmiercią naturalną. Jednak w obecnej chwili dla Marka liczyła się tylko jej reakcja.
- Dziękuję ci za wszystko, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy twoje poświęcenie – wzięła go delikatnie za rękę.
- A ile ja dla ciebie znaczę? – powiedział niepewnie. Jednak skoro nadzieja matką zakochanych, trzeba w sposób klarowny dociekać o swoją przyszłość.
- Wiele. Czasami aż boję się, że za wiele – po tych słowach mocno ją do siebie przytulił i trwali tak przez chwilę. Kiedy wreszcie wyswobodził ją ze swojego stalowego uścisku, złożył na jej ustach czuły pocałunek, którym określił wszystkie swoje uczucia. Był pewien, że nie da jej odejść. Gdyby nawet chciała go zostawić, nie byłoby takiej opcji.
Dni mijały bardzo szybko, zarówno dla Uli jak i Marka. Kobieta z każdym dniem czuła się coraz gorzej. Końcówka ciąży źle na nią działała. Była opuchnięta, bolały ją plecy. Jednak prawdziwa próba pojawiła się na początku lutego. Kiedy oglądała telewizję, złapał ją skurcz. Marka nie było akurat w pobliżu, pojechał do domu się odświeżyć. W pierwszej kolejności, zadzwoniła jednak do niego.
- Tak? – powiedział spokojnie.
- Marek, strasznie mnie boli. Mam skurcze, gdzie jesteś? – powiedziała przez łzy.
- Na parkingu, będę za chwilę! – rozłączył się.
Po kilkunastu minutach do jej sali przyszli lekarze, że istnieje szansa, iż rozpoczęła się akcja porodowa. Nie było to dobre dla dziecka, z racji tego, że jest jeszcze ono bardzo małe.
- Proszę państwa, proszę się uspokoić, to może potrwać jeszcze kilka godzin. Kiedy skurcze się nasilą, proszę dać znać. Teraz tylko czekamy – profesor uśmiechnął się i wyszedł.
Ula była bardzo wystraszona. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że już na początku lutego ich maluch będzie na świecie. Jednak najbardziej martwiło ją to, że dla jej syna nie ma jeszcze krwi. Dawców mieli szukać w połowie drugiego miesiąca roku.
- Marek, nie mamy dla niego krwi. On musi mieć transfuzję – płakała zarówno z bólu, jak i z bezradności.
- Moja matka oddała swoją krew, ja również jak tylko mogę, to robię. Na pierwsze kilka transfuzji w zupełności wystarczy. Cały czas szukam. Wszystko jest w porządku – przytulił ją i uspokajał.
Kobieta postanowiła wstać z łóżka i chodzić. To pomagało uśmierzyć ból. Kiedy po kilku godzinach, biorąc kąpiel, odeszły jej wody, postanowiono, że czas zabrać ją na porodówkę.
- Jeżeli brak pani sił, jestem skłonny zgodzić się na cesarskie cięcie – powiedział lekarz, kiedy zabierano ją z sali.
- Nie, chcę być jak najszybciej sprawna po porodzie, więc spróbujemy naturalnie.
- Rodzinnie? – spojrzał na Marka.
- Rodzinnie – odpowiedziała Ula podczas kolejnego skurczu.
Dwadzieścia minut później leżała na niewygodnym łóżku, a Dobrzański trzymał ją za rękę. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie to emocjonujące przeżycie. Kobieta bardzo cierpiała, a on czule gładził ją po głowie. Po kilku godzinach, ona opadała z sił, lecz nie chciała się poddać.
- Pani Urszulo, zróbmy cesarskie cięcie – zaproponował.
- Dam radę – jak powiedziała, tak zrobiła. Po kilkunastu minutach usłyszeli krzyk malutkiego chłopczyka, który ważył zaledwie 2145 gram i mierzył 48 centymetrów. Mimo ogromnego wyczerpania, była bardzo szczęśliwa.
- Spójrz – Marek pokazał jej synka, którego trzymał delikatnie na rękach – dziękuję – pocałował ją.
- Musimy go już zabrać – powiedziała młoda pielęgniarka.
Ula ze łzami w oczach żegnała swojego maleńkiego synka. Wiedziała, że jeszcze wiele czasu musi minąć, żeby mogli być prawdziwą rodziną. Jednak wiedziała również, że pokonają wszystko dzięki temu, że mają siebie.
Godzinę później leżała na sali poporodowej. Była wyczerpana, a do tego płakała z bezsilności. Zauważyła, że Marek wszedł do jej sali z nietęgą miną. Chciała od razu poznać prawdę. Bez owijania w bawełnę.
- Nie próbuj niczego ukrywać – powiedziała stanowczo.
- Antoś ma żółtaczkę poporodową, powiększoną wątrobę i śledzionę. Poziom bilirubiny jest za wysoki, zaraz będą przetaczać krew przez pępowinę.
Ula zacisnęła powieki. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Natychmiast zaczęła wstawać z łóżka.
- Dokąd się wybierasz? – zapytał ją z troską.
- Do mojego synka, leży tam sam. Potrzebuje matki – rozkleiła się, kiedy nie mogła wstać z miejsca, gdzie leżała z powodu braku sił. Dobrzański natychmiast do niej podszedł, wtulił się w jej włosy i uspokajał. Obiecała, że jeszcze trochę odpocznie, a później razem odwiedzą ich malucha. Jednak długo nie mogła zasnąć. Kiedy wreszcie to nastąpiło, Marek opuścił ją, żeby pójść do syna. Miał co najmniej zdziwioną minę, kiedy zobaczył tam swoją matkę, która trzymała maluszka za rączkę.
- Mamo? – podszedł bliżej.
- Antoni Dobrzański – wskazała na kartę identyfikacyjną na inkubatorze – pięknie.
Dopiero teraz Marek zauważył, że płakała. Niczego nie powiedział, tylko ją przytulił. Wiedział jak wiele kosztowało ją przyjście tutaj.
- Przepraszam cię synku, naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Cichutko, wszystko będzie dobrze – mocniej ją objął.
- Miło mi, Antek, że czujesz się lepiej – pediatra zwrócił się do niespełna czteroletniego chłopca, którego przed chwilą zbadał – mamusiu, mam dobre wieści. Nasz maluszek może już skończyć ze swoją dietą i można powoli wprowadzać mu do menu wszystkie produkty.
- Nawet pan doktor nie wie jak się cieszę – odetchnęła, ubierając malca.
- Proszę jeszcze tylko wykupić te witaminy i można za tydzień jechać na te wakacje do Grecji. Och, jakże wam zazdroszczę – doskonale udał, że się gniewa.
- Pan doktor też zasługuje na odpoczynek. Dziękujemy. Do widzenia!
Mama z synkiem wyszli z kliniki i od razu przywitały ich promienie lipcowego słońca. Przez chwilę szukali Marka. Kiedy jednak usłyszeli krzyki z pobliskiego placu zabaw, wiedzieli gdzie się udać. Gdy znaleźli się przy wejściu, omal nie posiadali się ze śmiechu. Dobrzański biegał za swoją dwuletnią córką, która była od góry do dołu ubrudzona lodami czekoladowymi. Nie chciała ani odebrać sobie loda, ani wytrzeć. Gdy ojciec złapał swą księżniczkę i odebrał jej berło, ta zaczęła płakać. Ula wtedy postanowiła wkroczyć do akcji. Prawda było, iż Julka była uosobieniem wszystkich cech, które posiadał Marek. Mimo tego, że była młodsza, podporządkowała sobie brata i ojca. Tylko mama pozostała nieugięta. Jednak Dobrzański niczego nie odmawiał swoim pociechom.
- Kochanie, ratuj – Marek błagalnym głosem zwrócił się do żony.
- Już idę, no chodź skarbie – Julka pobiegła do mamy i złożyła na jej ustach brudnego buziaka.
- Co ja z wami mam… – westchnął Dobrzański, po czym wziął syna na barana i razem za żoną i córką udali się do budki z lodami, żeby załagodzić kryzys. Niewielki kryzys.
K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ja wiem, że Ty chcesz X

- Wszystko gotowe, proszę przyłożyć sobie wacik i zgiąć rękę, krew powinna przestać zaraz lecieć – pielęgniarka nakleiła plaster w okolicy ...