wtorek, 16 stycznia 2018

OPOWIADANIE NR 1.

Ja Ciebie bardzo, bardzo kocham Ula…
Te słowa od kilku godzin chodziły jej po głowie. Kiedy wszedł na scenę, wszystko odbywało się jak w amoku: uściski, gratulacje, życzenia, wywiady. Lecz teraz liczyli się tylko oni. W jego niespełna pięćdziesięciu metrowym mieszkanku na Siennej. Byli oni i była ich miłość. To ona wygrała. Wydawać by się mogło, że od tego dnia wszystko będzie dobrze, wszystko skończy się tak jak w komediach romantycznych. Nie, będzie inaczej. Będzie lepiej. Miłość okupiona cierpieniem, oczekiwaniem, rozplątywaniem zaplątanego i wyjaśnianiem wszystkich spraw, które zostawały niewyjaśnione. Kiedy godzinę temu wrócili do mieszkania, zajęli się rozmową. Nie jedzeniem, seksem, pieszczotami, zajęli się rozmową. Ona wyjaśniła, że byłą w szpitalu, że płakała, czekała, martwiła się, pochowała ich miłość. On wytłumaczył, że już nad Wisłą wiedział, ale był tchórzem, był pierdzielonym tchórzem, który nie walczył o swoją miłość. Jako jedynak miał wszystko na tacy, teraz musiał walczyć sam. Kiedy wszystko stało się jasne, potrzebowali bliskości, potrzebowali siebie. To wszystko nie trwało długo, ale było bardzo zmysłowe, metafizyczne. Po wszystkim uraczył ją namiętnym pocałunkiem i zasnął. Ona długo rozmyślała, po czym zasnęła. Następnego dnia obudził go aromat kawy.
- Kochanie, wstawaj. Już ósma – powiedziała z czułością, zapinając kolczyk.
- Jeszcze pięć minut… – rzekł jak zwykle zaspany Marek.
- W takim razie do firmy jadę sama, tylko nie spóźnij się, błagam – pocałowała go i zniknęła za drzwiami.
Kiedy pół godziny później znalazła się w firmie, poczuła się jak wtedy. Niespełna rok temu. Kiedy niepozorna dziewczyna z podwarszawskiej wsi Rysiów, starała się o pracę w domu mody. Wjechała na piąte piętro, oczywiście wcześniej witając się z Władkiem, odbierając ponowne gratulacje. Teraz chodziła po recepcji. W myślach miała swój nieudany start, sen na kanapie. Z amoku wyrwał ją Daniel, który punktualnie pojawił się w pracy.
- Dzień dobry, pani prezes! – krzyknął uradowany.
- Ojej, Daniel, cześć. Jak po pokazie?
- Wszystko w jak najlepszym porządku, nie balowałem długo, w końcu dzisiaj musimy wziąć się do roboty! – zasalutował.
- Jak to mówi Violetta, lecimy zatrężala! Poproszę o klucz – posłała mu uśmiech.
Szybkim krokiem weszła do sekretariatu. Oczywiście Ania była już na miejscu, chociaż mogła przyjść na dwunastą, w pracy pojawiła się o normalnej porze. No tak, na nią zawsze można było liczyć. Cieplakówna zabrała od niej wszystkie dokumenty, podsumowania, bilanse, wszystko potrzebne do pracy.
Tymczasem na Siennej, budzik zadzwonił o godzinie dziesiątej. Dobrzański szybkim ruchem wstał z łóżka i zauważył, że jego ukochanej nie ma.
- Ula, Ula, Uleńko, Skarbie gdzie jesteś?! – biegał po całym mieszkaniu i krzyczał.
Po chwili, wbiegając ponownie do sypialni, zauważył na szafce kartkę od ukochanej ” Pewnie zaśpisz, śniadanie w lodówce. Kocham Cię, Ula „. Momentalnie na jego twarzy zagościł uśmiech. Udał się do łazienki, skonsumował śniadanie, udał się pod prysznic i postanowił od razu udać się w kierunku Lwowskiej, do pracy. Nie, do Uli. Jego Uli.
Oczywiście w firmie Febo&Dobrzański Fashion praca trwała w najlepsze. Wszyscy pojawili się w firmie oprócz trzech osób: Violetty, Sebastiana oraz Marka. Nawet Pshemko miał już masę pomysłów na nową kolekcję jesień/zima. Kiedy Ula robiła zestawienie kosztów, do gabinetu wpadła Violetta, która tryskała energią już od progu:
- Uleczko, Ulianko, ty moja najlepsza przyjaciółko, jesteś moją braterską duszą! Albo raczej siostrzaną! Uleńko, miłość nas wreszcie dopadła! Ja to wiedziałam, że ty i Marek to jak dwie połówki chleba, i to takiego ciemnego. Bo wiesz, ja na diecie jestem, takiej nowej, w gazecie wyczytałam – kiedy Viola prowadziła swój monolog, Ula się uśmiechnęła.
” Co ja bym bez ciebie zrobiła ” – pomyślała, jednak mimo wszystko postanowiła przerwać jej monolog.
- Violka, do rzeczy!
- Walnę z grubej rury, jak hydraulik normalnie! Sebastian mi się oświadczył!
- Naprawdę?! To wspaniale, wreszcie spełniły się twoje marzenia! – Ula autentycznie cieszyła się ze szczęścia przyjaciółki kiedy obie jak szalone skakały po gabinecie.
- Będę Panią Cebulkową!
- Tak, Viola. Będziesz. Jednak teraz musimy ostro brać się do roboty i udowodnić naszym facetom, że mimo wszystko dajemy sobie bez nich radę!
- Jasne, szefko!
Ula naprawdę dziękowała Bogu, że znalazła się w FD. Gdyby nie to, jej życie przypominałoby nudny żywot mnicha. Ale teraz miała ich wszystkich. Podeszła do półki, na której miała zdjęcia rodziny, przyjaciół oraz Marka. Tak, dzisiaj również ramka z Dobrzańskim spoczęła na półce. Stała tak przez moment i wpatrywała się w to wszystko i dziękowała, po prostu dziękowała losowi, za to, co jej dał.
- Myślałem, że mi uciekłaś, a wspaniały sen okazał się koszmarem – Marek podszedł do niej od tyłu i złapał ją w tali, po czym mocno przytulił.
- Nie mogłabym ci uciec, już nie – pogładziła jego policzek.
- Wiesz, kiedyś sądziłem, że to co nas łączy, to zwykła przyjaźń, ale okazało się, że to…
- Kochanie – powiedzieli jednym głosem, potem złożył na jej ustach pocałunek, którym dał jej do zrozumienia, że to wszystko co przeżyli, to prawdziwa miłość.
Od czasu pokazu minęły dwa miesiące. W tym czasie wiele rzeczy w życiu Uli i Marka oraz nie tylko ich, uległo zmianie. Violetta szalała, ponieważ Sebastian zaproponował ich ślub za dwa miesiące, dokładnie 25. grudnia. Kubasińska się cieszyła, ale jednak wpadała w furię, ponieważ to strasznie mało czasu. Jednak Seba wiedział jak ją udobruchać. Wiele nie musiał robić, po prostu zaproponował wspólne mieszkanie, na co Violka zareagowała aprobatą. U Eli i Władka również wszystko było w jak najlepszym porządku. Zaręczyli się i stopniowo przygotowują Julka na to, że niebawem wezmą ślub i mały będzie miał nowego tatę. Chociaż tak naprawdę ochroniarz już był dla ośmiolatka ojcem. Sprawy Ani i Maćka wreszcie się rozwiązały i znaleźli porozumienie. Szczególnie mama Szymczyka była zadowolona, ponieważ zaakceptowała Anię jak rodzoną córkę. Maria wraz z mężem byli jednak przeciwni, żeby młodzi razem mieszkali. Oni w sumie również nie chcieli niczego zmieniać, przyspieszać. Było im dobrze, jak było. Natomiast Izabela Gajda, główna krawcowa Pshemko, nie czuła się najlepiej. Była już w dziewiątym miesiącu ciąży i z niecierpliwością czekała na swojego potomka. Jej mistrz wraz z synem pracowali w skupieniu, nie chcąc narażać jej na niepotrzebne stresy. Alicja i Józef wreszcie zaczęli nadawać na wspólnych torach. Zachowywali się jak nastolatki, które mają po szesnaście lat. Jednak postanowili wziąć ślub, żeby Beatka wreszcie czuła, że ma pełną rodzinę, tym bardziej, że Jasiek z Kingą wyjechali na rok za granicę. Młodzi chcieli się dorobić, więc odłożyli studia na rok. Rysiowski dom wzbogacił się o Alę, ale zubożał o Jaśka i… Ulę. Tak, panna Cieplak została mieszkanką stolicy, za sprawą swojego chłopaka, któremu na tym zależało. Zresztą powiedział jej to w niecodziennych okolicznościach. Ona pracowała w gabinecie prezesa, suma summarum, swoim. On natomiast wpadł, aby ją porwać na lunch.
- Koniec pracy, ogłaszam godzinną przerwę! – teatralnym tonem rzekł Marek.
- Nie mogę, właśnie przygotowuje nową umowę ze StarSportem, a jeszcze inni kontrahenci chcą wejść na rynek i otworzyć butiki z naszymi rzeczami, znaczy kreacjami mistrza – powiedziała, nie odrywając się od papierów. On natomiast podszedł do niej, zabrał dokumenty i czule rzekł:
- Chcę, żebyś była moja.
- Jestem twoja – zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Nie będziesz mi mydlić oczu, kobieto – zażartował – poważnie mówiąc, skoro nie mogę jadać z tobą lunchu, chcę mieć przy sobie podczas śniadań i kolacji.
- Jesteś śpiochem, nie dasz rady co rano do mnie przyjeżdżać na śniadanko, kiedy ty do pracy zasypiasz – dała mu „prztyczka” w nos i z powrotem usiadła za biurkiem.
- Zamieszkaj ze mną – powiedział jednym tchem.
Ula nie wiedziała co ma zrobić, z jednej strony bardzo chciała, ale czy z drugiej stronie byli na to gotowi? Tak, z całą pewnością. Każdego dnia zakochiwali się w sobie coraz bardziej. Kiedy odwoził ją do domu, po półgodzinie otrzymywała smsa „Jestem w domu, sam. Nie ma Cię, tęsknię. Kolorowych snów. Kocham Cię, Kruszyno”. Niezmiennie od kilku tygodni takie smsy były codziennością. Tak więc postanowiła:
- No nie wiem, masz jedną łazienkę, a ja lubię długie kąpiele – zaczęła go kokietować.
- Taaak? Nie wiem czy zauważyłaś, kochanie, ale mam też dużą wannę – zaczął ją namiętnie całować.
I tak oto zapadła decyzja o wspólnym mieszkaniu. Więc dni w FD upływały beztrosko i przyjemnie. Pewnego dnia, kiedy Marek siedział pochylony nad dokumentami w konferencyjnej, weszła do niego Ula.
- Tak dłużej być nie może…
- Coś się stało? – rzekł zniecierpliwiony.
- To ty powinieneś być prezesem. Ja byłam tylko chwilowo, wróć proszę na stanowisko.
- Ale mnie jest tu dobrze, kruszyno – uśmiechnął się do swojej kobiety.
- W takim razie odchodzę – rzuciła twardo.
- Nie! Tak się bawić nie będziemy, panno Cieplak! – położył ją na stole – Zgadzam się na prezesurę, jeśli ty zajmiesz stanowisko Aleksa, Dorota jest tylko sekretarką, a nie ma komu sekretarować, jak to Violka mówi.
- Stosujesz te metody, co dawniej, szefie? – zaczęła oddawać pocałunki.
- Wszystko w słusznym celu – ich poczynania stały się coraz bardziej namiętne, ale jak strzała wparowała Kubasińska!
- Ratunku, pomocy!
- Co się stało?! – powiedziała Ula odrywając się od juniora Dobrzańskiego.
- Przytyłaś?! – Marek udawał zafascynowanego wtargnięciem dziewczyny kumpla.
- Wiesz Marek! Jak możesz! Ja tutaj haruję, orzę jak możę, jak murzyn jaki na plantacji ryżu! Ale nie o ciebie chodzi. O…o Izę. Ona nie żyje!
- Co?! – krzyknęła jeszcze obecna pani prezes i szybko pobiegła do pracowni. Marek usadził Violkę na krześle i kazał się nie ruszać.
- Urszulo, coś się dzieje z Izabelą! – rzekł przerażony mistrz – Moja muza, moja Izabela umiera, o niebiosa! Dlaczego mi to robicie córy egipskie?!
- Pogotowie zaraz będzie – powiedział Wojtek.
- Ja nie umieram! Ja rodzę! – krzyczała Iza.
- Izuniu, wszystko będzie dobrze, spokojnie. Niedługo zostaniesz mamą. Wojtek, dzwoń do Leszka – krzyknęła do młodego.
- Tędy panowie, tędy proszę – Marek instruował ratowników – Kochanie, oni już ją zabierają, chodź, nie przeszkadzajmy.
- Ja muszę z nią jechać, Marek, podwieziesz mnie? Albo wezwij mi taksówkę, ktoś musi tutaj być!-spokojnie zawiozę cię.
Marek nie sądził, że jego ukochana tak żywo zareaguje na owe zdarzenie. Zawsze była spokojna, opanowana. To ona była tą wyciszoną stroną ich związku. Kiedy dojechali na Karową, nie spodziewali się, że to wszystko tak szybko się potoczy. Po godzinie na świat przyszedł Aleksander Gajda – pierwszy syn Izabeli i Leszka.
- Pójdę do niej – powiedziała z czułością.
- Poczekam na ciebie, nie chcę jej krępować.
Kiedy Ula weszła do sali, w której leżała jej najlepsza przyjaciółka, łezka zakręciła się jej w oku.
- Prześliczny, gratuluję – uściskała koleżankę.
- Chcesz go potrzymać? – Iza uśmiechnęła się.
- Nie zrobię mu krzywdy? – Cieplakówna była naprawdę wystraszona, ale kiedy trzymała małe zawiniątko na rękach, absolutnie się rozkleiła, nie zauważyła nawet, kiedy do sali wszedł Leszek.
- Cześć kochanie, jak się czujesz? – spytał z troską.
- Przedstawiam ci naszego syna.
Ula oddała małego ojcu, sama pożegnała się z małżeństwem i wyszła z sali. Marek widząc ją zapłakaną, zaniepokoił się.
- Coś jest nie tak?
- Nie, spokojnie. Oboje czują się dobrze. Rozkleiłam się tak, bo chyba odzywa się we mnie jakiś instynkt macierzyński. Może to po prostu szczęście przyjaciółki – szlochała. Dobrzański mocniej ją przytulił, po czym wyszli ze szpitala i skierowali się na Lwowską tylko po rzeczy. Wiedział, że Ula i tak nie będzie potrzebna nikomu, a i on sam miał dość wrażeń jak na jeden dzień. Kiedy po kolacji siedzieli na kanapie i oglądali jakieś romansidło, Marek zamyślił się i rzekł:
- Chciałbym mieć z tobą dziecko…
- S..słucham? – Ula nie mogła ukryć zdziwienia.
- Chciałbym mieć z tobą dziecko, kruszyno. Widziałem jak żywo zareagowałaś wczoraj na syna Izy. Jestem pewien, że byłabyś wspaniałą mamą – bardzo czule i spokojnie mówił do ukochanej.
- Pytanie czy ty tego chcesz i czy jesteś na to gotowy – spojrzała na niego wymownie.
- Jak mógłbym nie być gotowym, żeby połączyło nas coś wyjątkowego. Coś z mojej i twojej krwi. Połowa ciebie i pół mnie. Wtedy mielibyśmy tę naszą miłość ucieleśnioną – uśmiechnął się.
Dobrzański ewidentnie zaskoczył pannę Cieplak. Nie sądziła, że zechce mieć z nią dziecko. To znaczy, myślała, że to nastąpi, ale raczej później niż wcześniej. W sumie nie było w tym nic dziwnego, ale ona była raczej tradycjonalistką. Najpierw wolałaby nosić status narzeczonej, z czasem żony, dopiero za jakiś czas matki. Jednak skoro on tak chciał, skoro chciał przeskoczyć dwa wcześniejsze etapy, żeby mieć z nią dziecko.
- Zgadzam się – powiedziała cicho.
On żywo na to zareagował, najpierw ją pocałował, a później zaniósł do sypialni. Ułożył delikatnie na łóżku i zaczął obcałowywać każdy zakamarek jej twarzy, szyi. Kiedy stwierdził, że ciuchy do niczego im się nie przydadzą, po prostu zdjął z niej sukienkę oraz swoją garderobę. Wyznaczał ustami szlaki po jej ciele, aż doszedł do jej kobiecości…
- Maaarekk – mówiła cicho, pomiędzy spazmami rozkoszy.
Sama nie pozostawała mu dłużna, on był już gotowy na ostateczne starcie, pobudziła go jeszcze bardziej masując ręką. Kiedy wreszcie opadli na łóżko, Marek chwilę na nią patrzył:
- Kocham cię – pocałował ją i wolnymi ruchami po kilkunastu minutach doprowadził do orgazmu, niedługo potem on sam eksplodował – nie sądziłem kiedyś, że taki seks da mi spełnienie.
- Zawsze byłeś szybkim strzelcem, rumakiem? – zaczęła się z niego śmiać.
Tymczasem na ulicy Jana Sobieskiego, na Mokotowie trwała zagorzała dyskusja.
- Violka, ale po co ci 150 osób? – rzekł zrezygnowany – Chcesz obcych ludzi z ulicy zbierać?
- No przecież trzeba zaprosić całą firmę i cały Pomiechówek – wyliczała.
- Nie popadajmy w skrajność, spójrz – wskazał na listę – zaprośmy Ulę z Markiem, Anię z Maćkiem, Alicję z Józefem, Gośkę Poznachowską z kimś tam, moich rodziców, twoich i tyle.
- A Iza i Leszek, a Ela i Władek z dziećmi?! A Pshemko? To on będzie mi projektował kreację. A Wojtek?! – krzyczała – Cebulku, połowę gości byś ominął!
- Iza, Ela? Od kiedy się z nimi przyjaźnisz?
- Jak śmiesz! Przecież to one zorganizowały wielkie pojednanie z Anią! Jeśli dalej nie będziesz się interesował moim życiem, to ze ślubu nici! – teatralnym krokiem weszła do sypialni – Aha, dzisiaj stacjonujesz na kanapie!
- Co ja z nią mam – westchnął.
Listopad zawitał w Warszawie. Prawdziwa polska jesień nawiedziła nie tylko parki, ulice, skwery, ale też serca. Ludzie stali się pochmurni, chodzili nabuzowani. Ale na pewno nie pracownicy FD. Właśnie za godzinę miał się odbyć próbny pokaz dla sieci butików Amerigo. Była to bardzo lukratywna opcja, ponieważ kontrakt gwarantował rozprowadzanie kolekcji nie tylko w butikach polskich, ale głównie za granicą. Ula robiła ostatnie podsumowania w swoim gabinecie, Marek rzetelnie dopinał szczegóły, zarówno ze strony prezesowskiej, ale i jako wieloletni PR-owiec chciał dopilnować tej strony. Jako, że Violetta miała być główną modelką pokazu, Ania miała zająć się gośćmi. Po godzinie, wszyscy z niecierpliwością czekali na kontrahentów. Banaszyk zaprowadziła gości do konferencyjnej, a sama poszła powiadomić szefa.
- Marku, przyjechali – powiedziała zdenerwowana.
- Fajnie, dziękuję za informację. Aniu, przygotuj proszę kawę, ja pójdę po Ulę – starał się ukryć zdenerwowanie. Kiedy był tuż przy gabinecie Uli, zauważył, że Doroty nie ma na stanowisku, wszedł do jej gabinetu i zauważył jak sekretarka podaje Cieplak wodę.
- Coś się stało? – podszedł niespokojnie i przykucnął koło ukochanej – Dziękuję, Dorota. Możesz wracać do pracy.
- Nie, to tylko chwilowe zasłabnięcie – upiła wodę – już mi lepiej. Ci od Amerigo przyjechali już?
- Tak, ale sam się mogę nimi zająć, ty odpoczywaj sobie.
- Nie, to nasze wspólne dziecko – uśmiechnęła się blado – drugie.
- I nie ostatnie – zapewnił i potwierdził pocałunkiem.
Kiedy szli do konferencyjnej, nie spodziewali się, że spotkają dwójkę ludzi w swoim wieku. Jeden, bardzo zdystansowany przyglądał się Uli, drugi natomiast żartował i wygłupiał się.
- Witam panów, Marek Dobrzański, to dyrektor finansowa Urszula Cieplak.
- Miło mi, nazywam się Julian Skawski, a to mój wspólnik Kornel Mikulski – powiedział mężczyzna, który od razu zaskarbił sobie sympatię Dobrzańskiego.
- Nie będziemy przedłużać, chodźmy do pracowni Pshemko na pokaz.
- Pani Urszulo, mogę z panią chwilę porozmawiać – powiedział Kornel zdecydowanym tonem.
- O finansach oczywiście.
- Oczywiście – zaakcentował.
Markowi nie spodobało się to, że Ula ma rozmawiać z tym mężczyzną. Widział jak na nią patrzy, lecz stwierdził, że nie będzie robił cyrku, tylko uda się z Julianem na pokaz.
- Czy da się pani zaprosić na biznesowy lunch?
- Dobrze, powiem, żeby moja sekretarka powiadomiła Marka i pana Skawskiego.
- Nie zrozumiała pani, pójdziemy we dwójkę – uśmiechnął się.
- Skoro tak – nie wiedziała czy ma iść, ale dla dobra sprawy nie oponowała – Dorota, powiedz później Markowi, że jestem na lunchu z panem Mikulskim.
- Oczywiście.
Po godzinie Marek wraz z Julianem, z którym przeszli na ty, umówili się w dniu jutrzejszym na podpisywanie kontraktu.
- Dziękuję bardzo w imieniu swoim i wspólnika, który ewidentnie przepadł – powiedział z uśmiechem.
- Dziękuję również, do jutra – uścisnęli sobie dłonie.
Marek wolnym krokiem wszedł do gabinetu, wykręcił wewnętrzny 107, ale nikt nie odpowiedział, więc wybrał 106:
- Dorota, gdzie jest Ula?
- Poszła na lunch z panem Mikulskim – odrzekła sucho.
- Z kim poszła?!
Nie wierzył własnym uszom, w sumie wiedział, że był zazdrosny. Jednak to wszystko wynikało z tego, że po raz kolejny mógł ją stracić na rzecz jakiegoś Sosnowskiego czy innego Dąbrowskiego. Czekał do szesnastej. Zadzwonił, nie odbierała. Tuż po siedemnastej po prostu pojechał do domu, jak inni pracownicy. Poczuł się dziwnie. Nie chciał się nią dzielić. A ona poszła na lunch… a może na lunch ze śniadaniem? Siedział na kanapie w salonie i sączył whisky, nagle zauważył, że drzwi do mieszkania się otwierają, a w nich staje Ula.
- Miło cię widzieć – powiedział, nie odrywając się od fascynującego programu o wytwarzaniu drewna.
- Co jest? – podeszła do niego i objęła.
- Aż tak dobrze się z nim bawiłaś, że nie mogłaś odebrać? – spojrzał głęboko w jej oczy.
- Jeśli chcesz wiedzieć bawiłam się świetnie, mało tego pod wpływem chwili wreszcie zapisałam się na prawo jazdy, a to wszystko to nie koniec… – mówiła uradowana.
- Skończ! Zachowujesz się, jakbym był twoją przyjaciółką, mam dość słuchania o twojej randce! – wziął kurtkę i wyszedł z domu, co zaakcentował głośnym trzaśnięciem drzwiami.
- Wynegocjowałam zyski większe o trzydzieści procent… – mówiła już cicho do siebie.
Nawet nie płakała, nie miała ochoty na robienie pierogów. Nicość. Po prostu usiadła na kanapie i rozmyślała o ich wcześniejszych kłótniach, raniły ją. Najbardziej zranił ją wtedy, kiedy ją oszukiwał, a ona dowiedziała się o intrydze. Ale przecież ona nie była niczemu winna. Dla niej był to czysto biznesowy lunch, który się trochę przedłużył, tyle. Stwierdziła, że nie będzie się dłużej przejmować. Wzięła gorącą kąpiel, usiadła do dokumentów. Zadzwonił telefon. Spojrzała na ekran, oprócz tego, że nie odebrała siedmiu połączeń od Marka, zauważyła, że dzwoni do niej sama seniorka Dobrzańska.
- Tak, słucham?
- Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam, ale nie mogę dodzwonić się do syna. Mogę zająć chwilę?
- Oczywiście.
- A więc Krzysztof i ja mamy dla was propozycję. Co ty na to, abyśmy we czwórkę wybrali się na Rodos? Mamy tam mały domek niedaleko plaży.
- Brzmi cudownie, naprawdę, ale nie wiem co na to Marek – westchnęła.
- Jak to, nie ma go w domu? – zaniepokoiła się, tak jakby jej maleńki Mareczek miał nadal pięć lat.
- Jest u Sebastiana, załatwiają jakieś rzeczy odnośnie ślubu – skłamała niczym zawodowa aktorka.
- W takim razie czekam na telefon od ciebie, Uleńko. Daj znać jak najszybciej. Dobrej nocki! – powiedziała uradowana.
- Dziękuję i wzajemnie – rozłączyła się.
Kiedy Ula próbowała zasnąć, Marek włóczył się ulicami Warszawy. Nie brał auta, po prostu spacerował. Stwierdził, że z Siennej nad Wisłę za daleko, więc przeszedł się tylko na Plac Defilad. Kiedy wracał, zdał sobie sprawę, że przecież ona nie mogła go zdradzić. Na pewno nie jego Ula. Sama przeżywała kiedyś każdy jego romans z inną modelką. Opamiętał się, otrzeźwiał i wrócił do domu. Poszedł pod prysznic i położył się obok niej. Ula udawała, że śpi. On niczego nie mówiąc, wtulił się w nią i zasnął, ona również po jakimś czasie, ale wcześniej uroniła kilka łez.
Następny dzień nie zapowiadał się najlepiej. Ula wstała strasznie zmęczona, mimo że spała dość długo. Była ociężała. Nie pomogły nawet ziółka Alicji, które parzyła mężowi. Ubrała się, zamówiła taksówkę i pojechała do firmy. Postanowiła nie budzić Marka, przecież to on nie chciał wczoraj nawiązać z nią kontaktu. Było ciut po dziewiątej, kiedy Ula weszła do budynku. Miała wsiadać do windy, ale zauważyła Violettę z ogromnym kartonem.
- No zobacz Ula, znowu jakiś obraz czy coś! Pamiętasz, jak kiedyś taki sam dostała Paulina od Lwa. Normalnie mam Vu jade.
- De javu, Violka – zaśmiała się Cieplak.
- No przecież mówię. Pomóż mi to wtaszczyć na górę i zobaczymy dla kogo to. Może dla mnie? Jakiś książę na białym rumaku pragnie mnie posiąść za żonę i odbić Cebulkowi – rozmarzyła się, a Ula sama mocowała z pakunkiem.
- Viola! Skończ te swoje fantazje i mi pomóż – zaniosły ogromne pudło do konferencyjnej.
- No, to do kogo to? – powiedziała do Cieplak, która czytała bilecik.
- Do mnie… – powiedziała zdziwiona.
- Dostajesz prezenty i musisz sama je targać. Ale z tego Marka romantyk za pięćset złotych – trajkotała.
- To nie Marek…
- A kto?!
- Kornel.
Violka teatralnym ruchem opadła na krzesło, po chwili jednak wydobyła z siebie głos.
- Może otwórz, co? – sekretarka zabrała się za odpakowywanie prezentu – A, to tylko obraz, znowu… Lew obraz, ten obraz. Co oni jakieś karnety na te obrazy mają czy jak?
- Violka spójrz kto na nim jest…
- O jeżuniu! To ty! Ale jak to kiedy mu pozycjonowałaś?!
- W ogóle mu nie pozowałam…
- Patrz, nie dość, że bogaty to jeszcze artysta. No, no zamieniasz Marka na lepszy model. A raczej na lepszy malarz – sprzedała jej kuksańca łokciem – wracam do pracy, jakby coś, wal jak w młot!
Ula nie mogła uwierzyć własnym oczom. Co prawda wspominał jej, że maluje. Ale dlaczego namalował właśnie ją. To było chore. Jednak dyrektor finansowa zostawiła pakunek, a sama udała się do swojego gabinetu. Po godzinie wpadł do niej Marek z naręczem białych róż, które uwielbiała. – Kochanie, przepraszam. Byłem zazdrosny, chorobliwie. Ale jak tak bardzo się boję, że ktoś mi ciebie odbierze – mówił spiesznie.
- Nie bądź głuptasem. A poza tym wynegocjowałam większe zyski – uśmiechnęła się.
- Jesteś moim aniołem, kruszyno – pocałował ją.
- Marek, muszę ci o czymś powiedzieć. Po pierwsze twoi rodzice zapraszają nas na wakacje. A po drugie dostałam prezent.
- Od rodziców? – rzekł siadając wygodnie na kanapie i nalewając sobie wody z karafki.
- Nie, od Kornela.
- Czy jemu na rozum padło? Co on sobie ubzdurał. Jezu! Załatwię to dzisiaj, jeśli pozwolisz, okej?
- Dobrze, ale bądź delikatny, proszę.
Wymienili się setką pocałunków, najlepsze jednak postanowili zostawić na wieczór. Kiedy marek był już w drzwiach i miał wychodzić, rzekł do Uli:
- Wieczorem zajmiemy się produkcją naszych dzieci – uśmiechnął się jak ośmiolatek, po czym puścił do niej oczko i uciekł.
- Co ja z tobą mam – westchnęła z czułością.
Po trzech godzinach Ula i Marek siedzieli w konferencyjnej, a Violka wprowadziła Mikulskiego i Skawskiego. Podpisanie kontraktu trwało bardzo krótko, już mieli się zbierać, ale Marek poprosił o chwilę rozmowy Kornela.
- Powiem wprost, nie życzę sobie, żeby obdarowywał pan moją narzeczoną takimi prezentami. Dzisiaj kurier odniesie panu ten obraz. Na przyszłość, proszę jej dać spokój. Inaczej nie zareaguję jak wspólnik, a jak narzeczony bardzo kochający swoją kobietę.
- Rozumiem – powiedział oschle.
- Żegnam – rzucił Marek i poszedł do swojego sekretariatu, gdzie trajkotały trzy kobiety o jakimś nowym aktorze, który podbił ich serca.
- Ale on ma grzejnik, jakie ciało, jakie mięśnie – rozmarzyła się Violka.
- Z takim to tylko konie kraść, na krok nie odstępować – kontynuowała Ania.
- Z łóżka nie wychodzić – rzuciła ze śmiechem Ula.
- Ykhm – chrząknął Marek – Mam się czuć zazdrosny? Ranisz moją męską dumę – objął ją w talii i poszli do jego gabinetu. Niestety nie dane im było długo nacieszyć się sobą, ponieważ odwiedziła ich Helena.
- Witajcie dzieci, wiem, że miałam czekać na telefon, ale wolałam przyjść osobiście. To jak, zgadzacie się?
- Ja jestem jak najbardziej za, wrócę opalona prosto na ślub Sebastiana i Violetty – uśmiechnęła się do przyszłej teściowej.
- W takim razie jedziemy!
- To dobrze, już zarezerwowałam bilety. Wylatujemy za dwa tygodnie, wracamy 21.grudnia! – mówiła pobudzona – Wreszcie spędzimy razem więcej czasu, bez żadnych komórek i innych takich.
Rozmowa była bardzo miła i przyjemna. Pod koniec dnia Ula już czekała na Marka przy windzie i dostała smsa od Kornela „Przepraszam, gdybym wiedział, że masz narzeczonego, nigdy nie mieszałbym się między Was.” Ula odpisała „Spokojnie, nic się nie stało. Mogłam cię wczoraj poinformować, ale jakoś nie było okazji. Dziękuję za wspaniały dzień”
- Kochanie… – podeszła do Marka, który właśnie przyszedł.
- Słucham? – wcisnął przycisk przywołujący windę.
- Powiedziałeś Mikulskiemu, że jestem twoją narzeczoną? – zaciekawiła się.
- A chciałabyś nią być? – zagadał z uśmiechem.
- Nawet bardzo… – pocałowała go.
Marek potrzebował chwilę, poszedł do gabinetu, uklęknął i złożył przysięgę.
- Może nie jest to romantyczna sceneria, ale to tutaj wszystko się zaczęło. Nie mam kwiatów, ale mam coś cenniejszego, moje serduszko i pierścionek z brylantem, który na pewno zrekompensuje kwiaty – żartował – Kruszyno, czy zechcesz zostać moją żoną?
- Tak – pocałowała go i bardzo się rozkleiła. Ten włożył jej na palec pierścionek. W domu przypieczętowali ich miłość. Ula była pewna, że jeśli nie teraz, to na pewno na Rodos zajdzie w ciążę. Już nie jako dziewczyna Dobrzańskiego, ale jako narzeczona. Minął listopad, minęła ich podróż, na której świetnie się bawili. Cieplakówna poznała Dobrzańskich z zupełnie innej strony. Co prawda nie czuła się najlepiej, ale obarczała to tym, że na pewno to klimat, albo ciąża. Ciąża, której oboje chcieli. Jak mówili, wrócili dwudziestego pierwszego grudnia. Pojechali do Rysiowa i obdarowali całą rodzinę pakunkami. Ula miała straszną migrenę, dlatego nie zabawili tam długo. Święta spędzili właściwie pół na pół. Najpierw kolacja u rodziców Marka, potem Uli. Młodzi, wychodząc od Cieplaków, na chwilę przystanęli koło samochodu.
- Kochanie, dzisiaj mija rok… – powiedział Marek.
- Rok od czego? – nie wiedziała o co chodzi.
- A podobno to ty jesteś tą romantyczną częścią naszego związku… Od naszego pocałunku, głuptasie.
- Aha i co z tego? Przecież liczy się chwila obecna, żyjmy chwilą, chwile są ulotne…
Marka zdziwiło zachowanie narzeczonej. Ale stwierdził, że być może to przez… ciążowe humorki.
Kiedy kalendarz wskazał 25. grudnia, zaproszeni goście stawili się w kościele pod wezwaniem św. Anny na warszawskim Wilanowie. Ula i Marek obowiązkowo jako świadkowie, stali z boku, a państwo młodzi ślubowali sobie dozgonną miłość, wierność i uczciwość. Ula obserwowała całe zajście z rozmarzeniem, ale i bólem. Od kilku dni strasznie źle się czuła. Najchętniej w ogóle nie wychodziłaby z łóżka, ale nie mogła zawieść przyjaciół. Po ślubie kościelnym, wszyscy udali się do hotelu Marriott w centrum stolicy, aby móc bawić się na przyjęciu. Ula wirowała w tańcu z Markiem, lecz ten nagle się zaniepokoił.
- Ula, co ci jest? – wystraszył się.
- Nic… – uśmiechnęła się.
- Leci ci krew z nosa – podał jej chusteczkę – pojedźmy na pogotowie.
- Przestań, po prostu za bardzo szalałam – pocałowała go, ale on pozostawał czujny. Jednak do końca wesela nie działo się już nic niepokojącego.
Mijały dni, aż w końcu nadszedł ostatni dzień roku. Państwo Olszańscy zaprosili znajomych do siebie. W gronie gości znaleźli się Ela, Władek, Ania, Maciek, Ula, Marek, Iza z Leszkiem i Olkiem. Dobrzańscy spędzali Sylwestra z Cieplakami w ich rezydencji. Wszystko było wyśmienicie. Dziewczyny przygotowały posiłki, alkohol lał się strumieniami. Niestety nie dane to było Markowi. Dzień wcześniej umówił się z kolegą ze studiów i do tej pory nie mógł patrzeć na alkohol, po suto zakrapianej imprezie. W pewnym momencie Ula poszła do łazienki, minęło pół godziny.
- Ula, robisz własną imprezę? – dobijała się Ela – Ula? Halo, Ula!
Otworzyła drzwi i zauważyła pannę Cieplak, która leży bezradnie na podłodze.
- Marek! Ula zemdlała! – Dobrzański wziął narzeczoną na ręce, po chwili byli już w taksówce. Znaleźli się w szpitalu na Stępińskiej. Poddali Ulę szeregowi badań, Marek czekał na jakiekolwiek wieści. Bał się, że jeśli jest w ciąży, to mogła stracić dziecko. Jednak z rozmyślań wyrwał go lekarz.
- Dobry wieczór, Andrzej Rawski, zapraszam pana do gabinetu.
Poszli, w tle słychać było fajerwerki, byli już w kolejnym roku. Marek usiadł, spodziewał się, że zaraz lekarz powie mu coś o Uli, dziecku.
- To białaczka.
Marek zwiesił głowę, uronił kilka łez, po czym westchnął
- Ten rok wspaniale się zaczął…
Marek wyszedł z gabinetu lekarza i skierował się do sali panny Cieplak. Na korytarzu na chwilę przystanął, odetchnął. Nie mógł się rozkleić, to on musi być teraz dla niej podporą. Musi ją wspierać, pomagać, przede wszystkim musi z nią normalnie żyć. Ale jak powiedzieć kobiecie, którą kochasz, że jest chora i to poważnie… Postanowił jej nie okłamywać. Przysięgli sobie, że nigdy więcej kłamstw. A to prędzej czy później wyszłoby na światło dzienne.
- Kochanie, jesteś. Rozmawiałeś z lekarzem? Jestem w ciąży? – mówiła zafascynowana.
Marek nie wiedział jak ma się zachować. Odwrócił się, otarł łzę, która samotnie spłynęła po policzku.
- Nie jesteś w ciąży, kruszyno – podszedł i pogładził ją po dłoniach.
- W takim razie to przemęczenie? – spojrzała w jego stalowe oczy, które teraz epatowały szarością.
- To… białaczka… – powiedział i zaraz tego pożałował. Ula patrzyła na niego i płakała, łzy kapały po policzkach, na pościel. On postanowił ją przytulić i po prostu z nią być, nic nie mówić, tylko wspierać swoją obecnością. Po godzinie zasnęła z wyczerpania. On wziął do ręki telefon i napisał krótkiego smsa do Seby „Złóż wszystkim najlepsze życzenia. Ula ma białaczkę, ale zachowaj to wyłącznie dla siebie”. Wysłał i wyłączył telefon. Pojechał na Sienną, spakował kilka rzeczy Uli, potem zadzwonił do lekarza ich rodziny, który z racji wieku Nowy Rok świętował z żoną i wnukami w górach. Ten polecił mu prywatną klinikę w Otwocku. Następnego dnia zjawił się u narzeczonej z dobrą informacją. Jest nadzieja, jest ratunek. Razem pokonają wszelkie przeciwności. Jednak ona go zaskoczyła:
- Ja nie chcę się leczyć, chcę umrzeć w spokoju – powiedziała ze łzami w oczach.
Marek żywo wyszedł z sali i na korytarzu po prostu oparł się o ścianę i zsunął na podłogę, szlochając. Nie mógł inaczej zareagować na słowa Uli. Ona nie mogła się poddać. Nie ona! Urszula C. nigdy się nie poddaje. On nigdy nie zapomniał jakim heroizmem się wykazała biorąc dla niego najpierw jeden, później drugi kredyt. Ile odwagi miała w sobie, fałszując raport. Nie mógł pozwolić jej odejść. Za pięćdziesiąt lat i owszem, ale nie teraz. Teraz muszą razem walczyć i się nie poddawać. Zostawił ją samą, stchórzył. Pojechał do Józefa i poinformował go o tym bardzo delikatnie.
- Moja Ulka… – usiadł na krześle z wrażenia – Marku, ratuj ją.
- Jasne, ale ona się poddała, nie chce się już leczyć, musi pan ze mną pojechać i ją przekonać.
- Oczywiście, jedźmy.
Prawdą jest, że choroba zbliża ludzi. Józef dziękował Dobrzańskiemu, że był przy niej, starał się o ratunek. Wiedział, że chłopak poruszy niebo i ziemię, żeby ona żyła. Kiedy przyjechali pod szpital, Marek wysadził Józefa, po czym rzekł:
- Pojadę do ojca, on zna dobrych profesorów. Powiadomię przyjaciół. Panie Józefie – spojrzał na niego – ja nie pozwolę jej umrzeć.
- Mam nadzieję – płakał.
Chłopak sam nie wiedział co ma robić, działał jak w amoku. Pojechał do Wilanowa, do rodziców.
- Marku! Ja miło, że wpadłeś! Zaraz dam ci zdjęcia do Uli z Grecji. Pewnie odsypia po wczorajszej imprezie. Nawet nie odebrałeś, kiedy dzwoniłam z życzeniami – mówiła z uśmiechem.
- Nie mamy teraz głowy do zdjęć – spojrzał smutno – jest ojciec?
- W saloniku na górze, czyta. Zaraz powiem, żeby zszedł na dół do salonu. Coś się stało? – zmartwiła się i pogłaskała syna.
- Mamooo… – zaczął płakać jak pięciolatek, rzucił się na matkę i mocno ją przytulił – Ulaa, onaa, ma białaczkę, roozumiesz!
- Co się tutaj dzieje?! – właśnie w drzwiach stanął senior.
- Ula jest chora na białaczkę… – rzuciła zrezygnowana Helena.
- Limfatyczna? – Krzysztof zapytał rzeczowo.
Marek nie miał siły na rozmowę, po prostu usiadł. Zosia zaparzyła mu ziółka na polecenie Heleny. Krzysztof wykonał kilka telefonów, po czym wrócił do rodziny:
- Jutro szesnastej w Otwocku czeka na nią miejsce. Leczenie opłacę ją, nie martwcie się. Ulą zajmie się profesor Faluszyński, wieloletni praktyk w dziedzinie białaczki limfatycznej. Marku – zwrócił się do syna – nie pozwolę się jej poddać, ona już jest moją córką.
- Dziękuję tato. W takim razie ja pojadę do niej, może Józef przekonał ją do leczenia, bo ona sama nie wyraziła takich chęci.
- Jesteśmy w kontakcie – powiedział ojciec i uściskał go.
- Marku, pomódl się. Najświętsza Panienka mi pomogła i dzięki Niej mam ciebie.
Marek skinął głową, był wdzięczny rodzicom za wsparcie. Potem, żeby mieć wszystko z głowy, pojechał do Seby i poinformował go o sytuacji. Ten miał się zająć powiadomieniem przyjaciół. Na razie w firmie nie mieli niczego wiedzieć na ten temat. Dobrzański nie stacjonował długo u Olszańskich, bowiem czekała na niego ukochana. Kiedy wszedł do pokoju, spała. Ojciec siedział na łóżku i patrzył na nią. Marek skinieniem głowy poprosił go na zewnątrz.
- Udało się, zgodziła się. Przekonałem ją.
- Wspaniale panie Józefie, jutro zajmie się nią profesor i wszystko będzie dobrze. Dam znać, odwiozę pana.
- Nie, dziękuję, żona po mnie przyjechała. Marku, nie zostawiaj jej.
- Nie ma mowy, jest na mnie skazana – uśmiechnął się blado i pożegnał.
Nie chciał przeszkadzać ukochanej, więc poszedł do sklepu, kupić jej jakieś produkty, nie mogła nic nie jeść. To wpłynęłoby jeszcze gorzej na stan jej zdrowia. Po godzinie cicho wszedł do sali i wypakował wszystko, ręką pogładził jej lico.
- Kruszyno, nie pozwolę ci odejść, rozumiesz. Masz walczyć i się nie poddawać. Musisz żyć, jeśli nie dla mnie, to dla samej siebie. Tak bardzo cię kocham – pocałował ją w czoło.
Ula delikatnie otworzyła oczy, bardzo cicho powiedziała:
- Wszystko będzie dobrze, prawda?
- Oczywiście – pocałował ją i położył się obok niej na łóżku.
Wydarzenia następnych dni działy się bardzo szybko. Ula praktycznie zamieszkała w Otwocku. Marek codziennie pokonywał te trzydzieści kilometrów. Z każdym dniem miał coraz większą nadzieję. Lekarz przedstawił im plan leczenia. Najpierw zaczną radioterapią, później kilka chemioterapii, jeśli i to nie pomoże, usuną śledzionę. Chociaż mieli nadzieję, że nie dojdzie do ostateczności. Pierwsze tygodnie były nie najgorsze. Gehenna zaczęła się potem. Ula po pierwszej chemioterapii strasznie się czuła. Marek nie mógł znieść takiego widoku, czuł się strasznie, tak bardzo chciał jej pomóc, a był bezradny. Siedzieli u niej przyjaciele, rodzina. Ale najlepiej czuła się sama. Sama ze sobą.
- Poszli już? – wszedł Marek.
- Tak, to nie jest miejsce dla małego dziecka. Iza też była zmęczona.
- Teraz ja zajmę się tobą – pocałował ją.
- Przepraszam cię, ale mogłabym zostać sama? Za dwa dni mogę wrócić do domu na przepustkę, wtedy do mnie przyjedziesz, dobrze? – mówiła spokojnie.
- Dlaczego nie mogę być z tobą dzisiaj i jutro? – zapytał smutno.
- Muszę odpocząć, ty też. Żyjesz moją chorobą.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale, proszę idź już – powiedziała i odwróciła się na drugi bok, nie chcąc nawet się z nim pożegnać.
Marek pojechał do domu, właściwie postanowił się przejść z zamiarem uzupełnienia barku, jednak nogi, a raczej serce zaprowadziło go do bazyliki św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Wszedł niepewnie, rzadko tam bywał. Wybrał miejsce, w którym mógł spokojnie się pomodlić.
- Cześć – zwrócił się do figury Jezusa – nie chcę się do Ciebie modlić, chcę porozmawiać. Wiem, że rzadko bywam w kościele. Ale wiedz, że bardzo Ci za wszystko dziękuję, dziękuję za moją Ulę. Ale proszę cię, nie zabieraj mi jej, nie teraz. Jeśli chcesz, weź mnie, ale ją oszczędź. Jeśli ona, jeśli wygra tę walkę, będę dozgonnie wdzięczny, bo tak naprawdę wiele ci zawdzięczam. Zawdzięczam ci wszystko, zawdzięczam ci ją, przede wszystkim ją – mówił cicho i płakał.
Z kościoła wyszedł ze łzami w oczach, jakiś podstępny dziennikarzyna, paparazzo zaczął mu robić zdjęcia z ukrycia. On sam w ogóle się tym nie przejmował, świat go nie interesował.
Następnego dnia zwołał wszystkich w konferencyjnej, po czym wygłosił przemówienie:
- Moi drodzy, zebraliśmy się tutaj, ponieważ chciałem zdementować plotki. A raczej nie plotki. To prawda, Ula jest chora na białaczkę. W tym czasie zastąpi ją Adam, możecie liczyć na mnie, ale nie będę w pełni dyspozycyjny. Sebastian będzie moim zastępcą, można tak powiedzieć, ale również mój ojciec będzie wpadał. To tyle, dziękuję wam za uwagę.
- Marek, jakby coś, zawsze możesz na nas liczyć – powiedziała Ania.
- Jasne, dziękuję.
Do domu wrócił bardzo późno. Mało tego, wysprzątał mieszkanie na błysk. Chciał, żeby czuła się dobrze. Nazajutrz pojechał do Otwocka, już na niego czekała.
- Gdzie twoja walizka, Kruszyno? – zagadał.
- Po co mi walizka, skoro wrócę tutaj za kilka dni. Mam jakieś rzeczy na Siennej – odparła – idziemy?
- Tak, jasne – podrapał się po głowie w geście rezygnacji i poszedł za nią.
Do domu jechali w milczeniu. Raz po raz zerkał na nią, patrzyła za okno. Była nieobecna, nie próbowała nawiązać z nim kontaktu. Kiedy dotarli na miejsce, Ula zapytała:
- Bardzo ładnie posprzątałeś mieszkanie. Wiem, że przejeżdżaliśmy koło sklepu, ale mam prośbę. Mógłbyś pojechać kupić mi tuńczyka?
- Oczywiście – objął ją i pocałował – cieszę się, że cię mam. Niedługo wracam, odpocznij.
Był zadowolony, że wraca jej apetyt. Może to dom tak na nią działał, nieważne. Wrócił do domu.
- Kochanie, masz tuńczyka i jeszcze kilka innych rzeczy – nie odpowiedziała mu, znalazł tylko kartkę leżącą na stole w jadalni:
„Marku,
Nie mogę dłużej tego ciągnąć. Nie chcę, żebyś musiał to oglądać. Nie chcę, żeby twoje życie ograniczało się do kursowania pomiędzy domem a szpitalem. Już jestem wykończona fizycznie i psychicznie, a będzie gorzej. Po prostu nie chcę, żebyś patrzył na moją śmierć. Chcę odejść w spokoju, bez żadnych chemii i innych rzeczy. Widocznie Bóg tak chce. Kocham Cię, ale czasami miłość nie wystarczy. Dziękuję, że chociaż przez chwilę mogłam Cię mieć. Byłeś, jesteś i będziesz moim największym szczęściem.
Nie zapomnij o mnie. Kocham Cię,
Kruszyna”
- Pan Marek Dobrzański? – odezwała się kobieta w słuchawce.
- Tak, słucham.
- Pani Urszula Cieplak zasłabła, pogotowie wiezie ją już do Otwocka.
- Ale jak to, gdzie?! – pytał zdenerwowany.
- Godzinę temu, na lotnisku. Już w karetce, kiedy odzyskała przytomność, powiedziała, że mamy pana poinformować. Jest w drodze do swojej kliniki.
- Dziękuję za informacje – powiedział z ulgą.
Kamień spadł mu z serca. Trzy godziny temu wyszła i nie mógł się z nią skontaktować. Pojechał do FD, nad Wisłę, obdzwonił przyjaciół. A teraz się odnalazła, chciała uciec. Lotnisko. Czyli to miało być daleko od wszystkich. Chciała… umrzeć. To słowo nie mogło mu przejść przez gardło. Długo nie myśląc, wsiadł w auto i popędził w kierunku południowo-wschodniej drogi wylotowej ze stolicy.
- Urszula Cieplak? – popędził do okienka.
- Jest na badaniach, pokój ten sam – odparła z uśmiechem rezydentka, która znała doskonale Marka i pacjentkę.
Po niespełna kilkunastu minutach, przywieźli ją na salę. Kiedy sanitariusze wyszli, Marek wybuchnął:
- Dlaczego to zrobiłaś?! Coś ty sobie myślała!
- Nie krzycz na mnie – patrzyła bez wyrazu.
- Ula, z tobą nie da po dobroci, może krzykiem coś zdziałam! Kocham cię, kocham i nie pozwolę ci odejść, a jakieś durne listy-testamenty możesz mi pisać za pięćdziesiąt lat! Nigdy nie pozwolę ci się poddać, rozumiesz! Przestań być egoistką! Masz dla kogo żyć! – powoli się uspokoił – A teraz idę do profesora dowiedzieć się jak bardzo sobie zaszkodziłaś.
Wyszedł, a ona zdała sobie sprawę z wielu rzeczy. Prawdą jest, iż była fatalną narzeczoną, a jeszcze gorszym pacjentem. Przemyślała wszystko. To prawda, miała całe życie przed sobą. Chciała zostać panią Dobrzańską, mieć dzieci, wnuki, białą suknię z welonem i dom na przedmieściach. Może potrzeba było takiego szoku, żeby ona wreszcie to zrozumiała.
W tym samym czasie kilka kroków dalej, w gabinecie bogato wystrojonym we wszelkiego rodzaju dyplomy i certyfikaty, trwała poważna konwersacja.
- Panie Marku, nie będę owijał w bawełnę – mówił Faluszyński – jest źle. Wdała się infekcja spowodowana prawdopodobnie kontaktem z większą populacją. Pojutrze musimy podać następną dawkę chemii, ale jeśli infekcja nie ustąpi…
- To? – zaniepokoił się.
- Jeśli pacjentka pomimo zakażenia, będzie chciała przyjąć lek, zrobimy to na jej własne ryzyko.
- A co jeśli chemia zostanie podana później? – dociekał Dobrzański.
- Wtedy może nastąpić rozwój wtórny. To znaczy wątroba i śledziona rozrosną się do rozmiarów, które nie pozwolą normalnie funkcjonować. Mogą, oczywiście, ale nie dłużej niż kilka tygodni. Panie Marku, w związku z zaniedbaniem pacjentki, proszę się przygotować na najgorsze – odpowiedział zatrwożony.
- Dziękuję za szczegółowe dane. Do widzenia.
Nie czuł żalu, smutku, złości, jego serce ogarniała tylko miłość. Uczucie, które żywił do istoty, której mogło za chwilę zabraknąć. Wszedł do niej. Stała przy oknie i patrzyła na park przed kliniką, kiedy zauważyła, że wszedł, podeszła i powiedziała:
- Miałeś rację, byłam straszną egoistką. Teraz wszystko będzie dobrze, musi. Prawda? – przytuliła się mocno.
- Oczywiście skarbie, musi – wtulił się nią tak, jak gdyby czas stanął w miejscu.
Następnego dnia Ula czuła się gorzej, ale zwalała to na wynik eskapady na lotnisko. Nie wiedziała, nie podejrzewała nawet w jak poważnym stanie się znajduje. O tym nie chciał jej informować. Uważał, że to może być ponad jej siły. Siedział z nią cały dzień, za wszelką cenę chciał pokazać, że patrzy na nią jak na kobietę, a nie jak na osobę chorą. Żartowali, rozmawiali, oglądali zdjęcia z wesela Seby i Violki, wigilia FD, Rodos – to wszystko było nie tak dawno temu. Ula rozpaczała, że opalenizna Marka jeszcze go nie opuściła, a ona jest z kolei blada jak ściana. Marek nic nie odpowiedział. Omijał ten temat skrzętnie.
- A pamiętasz to zdjęcie? – powiedziała Ula, kaszląc – Wyszedłeś wtedy z wody cały mokry i przytuliłeś mamę, ja byłam autorem zdjęcia – kobieta nie mogła przestać kaszleć.
- Wszystko okej, dobrze się czujesz? – sprawdził jej czoło – Chyba masz temperaturę.
- Strasznie źle mi się oddycha, mógłbyś poprosić pielęgniarkę? – mówiła dusząc się.
Po kilku sekundach grupka lekarzy zajmowała się Ulą, jego wyproszono z sali. Później wyszedł doktor, który udzielał pomocy:
- Zrobiło się poważnie. Jutro przed chemioterapią poinformujemy pacjentkę o wszelkich możliwych komplikacjach. Teraz otrzymała tabletki nasenne, proszę wrócić jutro i wypocząć, to będzie dla państwa długi dzień.
Wszedł do niej na chwilę. Pocałował jej dłoń, poprawił poduszkę, przykrył. Po swojemu, po markowemu. Pojechał do domu, pod prysznicem emocje dały górę. Z impetem uderzył w ścianę, kalecząc się. Niezdarne owinięcie ręki wystarczyło. Odrobina masochizmu korzystnie wpłynęła na jego nerwy, choć przez chwilę czuł choć jedną milionową tego, co przeżywała ona. Swoista empatia czy wyrób podobny pomógł mu zasnąć, to i myśl, że będzie dobrze.
Następny dzień nie zaczął się najlepiej. Jakiś niezdarny lekarzyna poszedł do Uli sam, zanim jeszcze Marka nie było. Kiedy do niej wszedł, zauważył ją skupioną.
- Naprawdę chcesz teraz ze mną być? Za chwilę zacznie się męka… Był u mnie przed chwilą lekarz – westchnęła ciężko.
Marek w duchu przeklął medyka za brak profesjonalizmu, ale otrząsnął się, bo właśnie weszła pielęgniarka z całym zestawem.
Cieplak z godziny na godzinę słabła, on patrzył na nią bezradnie i co jakiś czas zwilżał jej spierzchnięte usta. Modlił się. Sam się sobie dziwił. Kto by pomyślał, że Dobrzański będzie szukał pomocy od samego Boga. Ula spała, a raczej czuwała. Mimo że sprawiała wrażenie nieobecnej, słuchała co mówi jej narzeczony.
- Daj nam choć kilka lat, zaufaj naszej miłości, możesz wszystko, spraw, żeby moje największe szczęście trwało, żeby była ze mną. Proszę Cię, proszę – mówił cicho, ledwo słyszalnie.
Ula bardzo chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Była zbyt słaba, po prostu mocniej ścisnęła dłoń ukochanego. On wiedział, że jest z nim.
- Panie Marku, mogę na chwilę prosić? – profesor otworzył drzwi i tym samym wpuścił trochę światła do pokoju, w którym panował mrok – Jest źle, najlepiej będzie zawiadomić najbliższą rodzinę. Na wszelki wypadek proszę się po raz ostatni pożegnać z narzeczoną…
Stał nad jej grobem. Czuł się dziwnie. Ksiądz coś prawił o przemijaniu, wszyscy obserwowali w skupieniu dębową trumnę. Był sam, pomimo wszystko, opuściła go. Dwaj wrogowie zaprzysięgli się, żeby ją zniszczyć: Choroba i Śmierć. Najpierw brutalnie zagrała ta pierwsza, a kiedy ewidentnie wygrała, pałeczkę przejęła druga i zadała ostatni cios. Dobrzański trzymał w ręku białą różę. Ileż to razy on kupował jej białe róże! Za to, że ugotowała wspaniały obiad, że zrobiła śniadanko do łóżka, podała wyśmienitą kawę, odkurzyła. Jednak najczęściej dostawała kwiaty z prostego powodu: za to, że jest. Dziękował jej za to, że ma kogo kochać. No właśnie kochać, a nie tylko sypiać, jeść i bywać na mieście, tylko być cieleśnie i metafizycznie. I teraz miało tego wszystkiego zabraknąć? Co z dziećmi? Miały być mądre po mamie i urocze po ojcu. On być może będzie miał jeszcze dziecko, ona już nie. Marek spojrzał w prawą stronę, w kierunku swojego niedoszłego teścia. Płakał jak małe dziecko. Stracił coś bardzo cennego, swoją pierworodną córkę. Najpierw pochował żonę, teraz Ulę. Kto będzie następny? Dlaczego i za co los tak go karze? Urszula była dla niego całym światem. Oczkiem w głowie. Dobrzański patrząc na niego mógł myśleć, że Józef ma do niego żal. Oddał mu ją, miał się opiekować, a tymczasem stoją nad jej grobem. Jednak najbardziej poruszył go widok Beatki. Patrzyła z zaciekawieniem na tłum, dociekała dlaczego wszyscy tak rozpaczają. Ojciec uprzedził ją, że Uli już nie będzie. Odeszła do lepszego świata. A może tego nie zrobił. Po prostu powiedział, że idą na pogrzeb. Tuż koło Cieplaka stał syn Jan. Zmężniał, płakał. Starał się to ukryć i to, że cierpi, ale nie udawało mu się. Jak można zamaskować największą tragedię w rodzinie? Kto będzie teraz ich spoiwem, pocieszycielem i dobrą duszą tej rodziny? Alicja? Tak, z pewnością ona będzie starała się zapewnić komfort psychiczny wszystkim, ale czy sama da radę? Teraz ledwo stoi na nogach, wsparta o męża. Przez te wszystkie miesiące bardzo zżyła się z pasierbicą. Sama nie miała córki i była wdzięczna Bogu, że Ula była namiastką własnego dziecka. Po drugiej stronie cmentarza stali Dobrzańscy. Bardzo polubili przyszłą synową, wiedzieli, że ich jedyny syn jest z nią szalenie szczęśliwy. Spoważniał, zaczął myśleć o dziecku, budowie gniazda rodzinnego. A teraz wszystko legło w gruzach. Nie przez żadną trzecią osobę w ich związku, a przed śmierć. Helena delikatnie ocierała łzy, tak bardzo chciałaby teraz stać przy synu, ale on wybrał dla siebie miejsce tuż przy trumnie. Krzysztof trzymał nerwy na wodzy. Bardzo nie chciał pokazać, że cierpi. Jednak jego dusza krwawiła. Niewątpliwie oddałby życie, aby jego syn był szczęśliwy. Oddałby życie za Ulę. Paradoksalnie sam Pshemko też zjawił się na cmentarzu. Zawsze powtarzał, że klimaty związane z przejściem w inny świat go nie dotyczą, blokują jego wenę, złe siły wchodzą mu do twórczego umysłu i pozbawiają artystycznych wizji. Jak więc można było sądzić, każdy obecny zdziwił się, że mistrz się zjawił. On sam dzisiaj postanowił wtopić się w tłum. Stanął z tyłu i ukrył twarz w dłoniach, jednak okazanie słabości przez niego byłoby niedopuszczalne. Wymieniając „listę gości” wydarzenia, nie można zapomnieć o Macieju Szymczyku, najlepszym przyjacielu zmarłej. Pomimo tego, że od czasu kiedy byli w związkach coraz mniej czasu spędzali razem, byli bardzo zżyci. Zawsze mogli na siebie liczyć. Obowiązywała ich bezwarunkowa przyjaźń, a nawet bratersko-siostrzana miłość. Największą rozpaczą wykazywała się sama Violetta Olszańska. Nie mogła przestać płakać. Pomimo uciszania przez męża, próby wyprowadzenia z cmentarza, pozostawała nieugięta. Chlipała bardzo głośno, traciła wiele. Za śmiercią Uli kryło się coś więcej. Viola traciła przyjaciółkę, terapeutę i dobrego ducha, który gościł w jej życiu. Pojawili się również mniej spodziewani goście: rodzeństwo Febo. Paulina z pogodnym wyrazem twarzy stała koło Aleksa i głaskała psa, którego brat trzymał na rękach. Ewidentnie przyszła udowodnić, że teraz nic i nikt nie stoi na przeszkodzie do wspólnego życia Marka i jej. Piotr Sosnowski – o tym nazwisku nie trzeba przypominać. Ula była dla niego bardzo ważną osobą, która miała zostać na dłużej, została tylko przelotnie. A teraz nie ma jej dla nikogo. Jednak teraz wszyscy byli najbardziej zapatrzeni nie w Marka, ale w Izę. Właśnie ona zabrała głos:
- Właściwie nie wiem co powiedzieć. Na pewno nie można pozwolić jej odejść bez słowa. Odeszła niespodziewanie, po ogłoszeniu wyroku – uroniła łzę – kiedy odwiedzałam ją w szpitalu chciała żyć, chciała walczyć. Jednak nie udało się jej wygrać. Osobiście nie zapamiętam jej jako tej osoby, którą zniszczyła choroba. Dla mnie pozostanie Ulą, która przyszła do firmy jako niepozorna dziewczyna, a odnalazła szczęście. Znałyśmy się krótko, bo czymże są niespełna dwa lata w porównaniu z wiecznością. Jednakże poznałam ją dobrze. Nie chodzi mi o przesłodzone komplementy, ale o prawdę. Wielokrotnie ratowała innych z opresji, szczególnie ciebie, Marku – spojrzała na niego.
Dobrzański przeniósł wzrok na Izę. Ona kontynuowała, teraz zwracając się bezpośrednio do niego.
- Dałeś jej wiele, siebie, swoją miłość. Przyszła do ciebie, żebyś był jej pracodawcą, a zostałeś najważniejszą osobą w jej życiu. Jestem ci bardzo wdzięczna, że nie pozwoliłeś się jej poddać, że myślałeś, nie myślałeś. Wiedziałeś, że z tego wyjdzie. Znałam wasze plany. Pamiętam jak Ula mówiła mi o dzieciach. Wiesz, zawsze kiedy o tobie wspominała jej oczy błyszczały, a na policzkach pojawiał się rumieniec. Wielokrotnie powtarzała, że teraz najchętniej zabrałaby ciebie i uciekła na koniec świata, daleko. Uciekła, tyle że sama. Zupełnie obco czuję się tutaj, mam wrażenie, że zaraz ona wstanie i zrobi nam dobry żart. Niestety tym razem to nasze ostatnie spotkanie. Do zobaczenia kochana – głos się jej łamał, nie mogła mówić dalej.
Teraz głos zabrał Marek:
- Dziękuję, że z nami byliście, wspieraliście, każdy na swój niepowtarzalny sposób. Jestem pewien, że ona teraz patrzy gdzieś z góry. Ja jednak zawsze będę ją nosił w sercu…
- Mogą panowie zamknąć trumnę – powiedział ksiądz do pracowników zakładu pogrzebowego.
- Nie! – Dobrzański rzucił się do trumny i zaczął płakać na piersiach Uli.
Obudził się zlany potem, szpitalne krzesło pomagało w śnieniu o koszmarach, spojrzał na Ulę. Spała. Odetchnął, jednak nie na długo. Aparatura wydała charakterystyczny dźwięk na znak, że serce przestało bić.
Wszystko działo się jak w amoku, wbiegli lekarze, zaczęli ją reanimować, on wyszedł z sali. Powiedziano mu coś o tym, że ma powiadomić ojca, on nie słyszał, on wiedział, że jego Ula będzie żyć. Podobno sny są odwrotne, więc ten też był. Zaraz tam wejdzie, potrzyma ją za rękę. A za kilka miesięcy będą znowu szczęśliwi. Teraz przyszedł mu do głowy inny pomysł. Jak tylko poczuje się lepiej, weźmie z nią ślub. Choćby w szpitalu, w kaplicy, ale weźmie. Tym samym jeszcze bardziej zmotywuje ją do tego, że musi żyć. Z letargu wyrwał go dźwięk komórki.
- Słucham?
- Marku, dzwonię, żeby się dowiedzieć jak z Ulą, dzisiaj miała mieć kolejną chemię – mówił niespokojnie Józef.
- Śpi, zobaczymy za jakiś czas, będę pana informował, proszę iść spać, już późno – skłamał i szybko zakończył rozmowę.
- W takim razie, czekam na informacje. Dobranoc – rozłączył się.
Bardzo dziękował przyjaciołom i wszystkim innym, że pozwolili mu być ze sobą sam na sam. Nie zawracali mu głowy ciągłymi telefonami i pytaniami. Było mu trudno, oni to rozumieli i nie chcieli przeszkadzać. Co prawda Helena czasem pytała, ale kiedy wiedziała, że syn nie ma ochoty na rozmowę, nie naciskała. Było mu wystarczająco ciężko.
Teraz siedział na korytarzu. Dojrzał. Stało się to w zastraszająco szybkim tempie. Tylko dlaczego to jego dojrzewanie było okupione cierpieniem Uli? Gdyby mógł zabrać od niej wszystkie lęki i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Dopiero teraz zrozumiał czym są pieniądze i bogactwa wobec choroby. Miał bogactwo, ale teraz zupełnie się nie liczyło. Fakt, zapewnił jej odpowiednią opiekę i klinikę, ale na tym lista się kończy. Tajemniczego specyfiku, który by ją wyleczył, nie wymyślono, więc na tym kończyła się rola pieniędzy. Błyskawicznie zerwał się z krzesła, kiedy lekarz dyżurujący wyszedł z sali.
- I? – sucho zapytał.
- Pacjentkę udało się uratować, jednak serce już słabnie. Najbliższe godziny będą decydujące. Jeśli dożyje do rana, jest szansa na poprawę. Mimo wszystko proszę być dobrej myśli. Profesor pojechał już do domu, ale jeśli pan chce, mogę go powiadomić.
- Nie, dziękuję. Porozmawiam z nim jutro, bardzo panu dziękuję.
Z powrotem wszedł do sali, pielęgniarka regulowała kroplówkę. Inna poprawiała pościel. Marek skinieniem głowy podziękował im za troskę. Kiedy wyszły, przygasił światło i zaczął do niej mówić, chciał metodą placebo ją uzdrowić:
- Uleńko, pomyślałem sobie, że wreszcie musimy kupić jakieś mieszkanie, znudziło mi się gnieżdżenie na tych pięćdziesięciu metrach, nie wiem czy chcesz mieszkać w domu czy może w jakimś większym apartamencie? Może dom będzie lepszy, kiedy nasze dzieci przyjdą na świat, będziemy mogli bawić się z nimi w ogrodzie. Ciekawe czy zostaną takimi geniuszami jak rodzice – kokietował – jednego jestem pewien. Będą wspaniałe po mamusi, no po tatusiu też – uśmiechnął się – dlatego, kochanie musisz z tego wyjść. Właściwie nie masz wyjścia, wszyscy postanowili za ciebie.
Tak bardzo chciał, żeby mu odpowiedziała. Wiele by dał, żeby cofnąć czas. Kazałby się jej przebadać, może zapobiegliby takiemu zdarzeniu. Teraz żyje chwilą, nie obchodzi go praca. Właściwie zapomina o jedzeniu. Bywa w domu tylko po to, żeby się zdrzemnąć i wykąpać. Nie może sam tam przebywać, za bardzo wszystko mu się z nią kojarzy. Wchodząc do sypialni czuje zapach jej perfum, jej rzeczy w szafie. W łazience kosmetyki, w kuchni książki kucharskie. Wszystko na nią czeka. Najbardziej denerwowało go to, że paparazzi czasem za nim biegali. Był dość rozpoznawalny w warszawskim światku. Mimo tego, że jego prawnicy wystosowali oficjalne pisma, wolał mieć oczy dookoła głowy. Nie pozwoli, aby jakiś dziennikarzyna nie dawał spokoju jego rodzinie. Teraz nie mógł spać, poszedł po kawę. Pierwszą, drugą, szóstą. Wołałby coś mocniejszego, ale musiał trzeźwo myśleć. Mijały godziny. W sali oprócz ciszy co jakiś czas można było usłyszeć charakterystyczne piknięcie na znak, że serce bije. W wielkiej niepewności dotarł do rana. Poranny obchód odbywał się w milczeniu. Stan pacjentki okazał się ciężki, ale stabilny.
- Panie profesorze, jest szansa, że z tego wyjdzie? – zapytał z nadzieją.
- Szansa jest zawsze, nie można tracić nadziei. Jeśli pan ją straci, ona będzie to czuła – podał mu dłoń, po czym wyszedł.
Marek poczuł, że to nie musi być koniec. Jakby to powiedziała Viola „jeśli widzisz światełko w tunelu, to nie musi od razu być pociąg”. Kolejne godziny upływały dość spokojnie, w ciszy. Nikt im nie przeszkadzał. Właśnie wpatrywał się w aparaturę. Zerknął na jej twarz. Tak wspaniale wyglądała, nawet jak spała. On czuł, że w niej jest życie, musi tylko otworzyć oczy i zacząć żyć. Jednak mimo wszystko czuł się fatalnie, był bezradny wobec choroby. Jednakowoż był dziwnie spokojny, czuł, że Bóg mu pomoże. Kiedy tak czuwał, usłyszał ciche pukanie.
- Proszę – wstał z krzesła.
- Cześć Marek. Wiem, że nie powinnam tutaj przychodzić, pewnie to, co dla ciebie mam w ogóle cię nie obchodzi, ale muszę ci to pokazać – mówiła cicho Ania.
- Jasne, rozumiem, skoro to ważne, chodźmy do bufetu.
- Mogę się z nią przywitać, skoro już tu jestem? – wskazała na śpiącą Ulę.
- Tak, tak – wskazał na łóżko.
- Cześć Ulka, muszę powiedzieć ci w sekrecie, że 15. czerwca widzimy się na ślubie, moim i Macieja. Zdrowiej, jesteś świadkową – pogładziła ją po dłoni.
Dobrzańskiemu podobało się to, że przyjaciele cały czas byli z nimi. Długo nie myśląc udali się do bufetu szpitalnego i Banaszyk zaczęła:
- Sprawy generalnie mają się dobrze, ale wypadałoby wreszcie urządzić pokaz kolekcji wiosna/lato. Fox Fashion zaplanowało takowy na 20. lutego więc są o krok przed nami. Druga kwestia jest taka, że niedługo kwietniowe targi w Mediolanie i ktoś musi na nie pojechać. Mówiąc ktoś, myślę prezes. To chyba dwie najważniejsze kwestie. Wszystko idzie w miarę dobrze. Pshemko uspokoił się, od dawna nie sprawia problemów. Adam pomimo swojej osobowości, daje radę na stanowisku. Violka wzięła teraz wolne, ale spokojnie wyrabiam. Twój tata i Seba wspaniale dowodzą. Jednak nie zmienia to faktu, że brakuje w tej firmie was – powiedziała smutno.
- Miło, że tak sądzicie – uśmiechnął się blado – wpadłem na pomysł, żeby pokaz odbył się w Walentynki.
- Marek, ale to przecież za dziewięć dni! – nie ukrywała zdziwienia.
- Wiem, ale przecież Pshemko ma jakieś projekty. Z pewnością je ma. Żeby uszyć kilka prototypów nie potrzeba wiele. Pamiętasz jak było z Gusto? Też na wariackich papierach – zaśmiał się.
- Masz rację, zajmę się tym i będę cię informować. No dobrze, a co z targami?
- Aniu, do targów jeszcze dwa miesiące. Uwierz, że tak daleko moje plany nie wybiegają – rzekł smutno, przypomniał sobie o Uli.
- A tak w ogóle jak ona się czuje? – chciała wiedzieć.
- Jest ciężko, ale stabilnie. Najgorsze już chyba za nami. Ale czekaj, czekaj słyszałem coś o waszym ślubie – zainteresował się.
- Nie chcemy już dłużej czekać. Zamieszkamy razem, jakoś to będzie.
- Z pewnością. Wybacz Aniu, ale chciałbym już wrócić do Uli.
- Oczywiście, trzymajcie się.
Kiedy się pożegnali, Marek odetchnął. Co prawda firma była ważna, ale nie teraz. Pokaz pokazem, może odbyć się o dowolnej porze. Zdrowie jego ukochanej jednak nie będzie czekać. Powolnym krokiem udał się do pokoju numer 17. Usiadł koło łóżka, przeczesał dłonią włosy i zamknął oczy. Nie wiedział nawet kiedy zasnął, zmęczenie dawało mu się we znaki. Obudził go dopiero znajomo brzmiący dźwięk:
- Pięknie wyglądasz jak śpisz, kochanie – powiedziała cicho, patrząc na niego oczami pełnymi miłości i nadziei…
- Skarbie – uśmiechnął się do niej czule, ukazując rząd białych zębów.
- Żyję? – próbowała żartować.
- Najgorsze za nami, teraz będzie już tylko lepiej. Możemy odetchnąć pełną piersią – mówiąc, cały czas gładził jej włosy – jak się czujesz?
- Strasznie chce mi się spać – mówiła ledwo słyszalnie.
- Poczekaj chwilę na lekarza, a potem śpij do woli – zadzwonił dzwonkiem, czym przywołał pielęgniarkę, ta udała się po profesora i lekarzy.
Badania Uli trwały piętnaście minut, teraz odbyły się powierzchownie. Nie chcieli jej męczyć, woleli poczekać, aż nabierze więcej sił. Marek czekał na korytarzu, jeszcze chwila, a dowie się czegoś więcej od profesora.
- Panie Dobrzański, zapraszam do mnie – odrzekł spokojnie Faluszyński.
Kiedy obaj mężczyźni weszli do gabinetu, starszy zaczął:
- Pani Urszula przeżyła, co jest niewątpliwie ogromnym sukcesem. Nie będę ukrywał, że jestem pełen podziwu dla pana wiary i wytrwałości. Rokowania są dobre. Ze wstępnych badań wynika, że leki, które podawaliśmy pana narzeczonej znacznie uśmierzyły ból, również chemioterapia pomaga. Mimo że organizm został potwornie wyniszczony, udaje mu się regenerować. Szczerze mówiąc w nocy było źle, zatrzymanie akcji serca nie wróżyło najlepiej. Jednak teraz mam nadzieję, że będzie coraz bardziej widoczna poprawa. Zaplanowałem jeszcze dwie chemie. Jeśli po ich badaniu, choroba ulegnie remisji, będzie wszystko dobrze. Przynajmniej przez jakiś czas. Jutro, najdalej za dwa dni, jeśli pacjentka oczywiście będzie się dobrze czuła, chcę dokładnie zbadać wątrobę i śledzionę.
Marek słuchał z ogromnym zaciekawieniem. Z jednej strony cieszyło go to, że wszystko ma się ku lepszemu.
- A co z tą infekcją? – dociekał.
- Są jeszcze jakieś śladowe ilości bakterii, ale nie na tyle silne, że utrudniają funkcjonowanie narządów. Mają państwo ogromne szczęście, naprawdę.
- Panie doktorze, proszę być ze mną szczery. Jest jakieś „ale”?
- Chemia musi być podawana w pewnych blokach czasowych, jednak nie wiem czy pani Urszula przeżyje kolejne dawki. Następna miała być podana za tydzień, będę jednak musiał przesunąć to o kilka dni. Nie wiem co z tego wyjdzie, szczerze powiedziawszy pani Urszula sama sobie zaszkodziła. Gdyby nie jej eskapada, już byłaby znaczna poprawa, a tak pozostaje nam tylko czekać. Proszę mi wierzyć, to zabrzmi banalnie, ale robię wszystko, co w mojej mocy.
- Dziękuję, szczerze dziękuję – podał mu dłoń i udał się do sali narzeczonej.
- Podejdź bliżej – powiedziała do niego Ulka.
- Myślałem, że śpisz. Nie chciałem ci przeszkadzać, kruszyno.
- Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Oczywiście – patrzył w jej oczy, które powoli odzyskiwały swój blask.
- Możesz jechać teraz do domu, wykąpać się i położyć spać?
- Nie chcę cię – nie dane mu było dokończyć
- Nie zostawiasz mnie na długo, raptem jeden dzień. Proszę cię, zrób to dla mnie. Aha, zjedz coś, wyglądasz mało korzystnie – uśmiechnęła się.
- Komplement od narzeczonej lekarstwem na wszystko – pocałował ją w czoło – w takim razie będę jutro, odpoczywaj. Kocham Cię, Kruszyno.
- Kocham Cię – popatrzyła na niego blado i nie potrzebowała zbyt wiele czasu, żeby zasnąć.
Marek wsiadł w samochód i udał się do domu. Tak jak Ula poleciła, wziął prysznic i zjadł jakąś mrożonkę. Jednak nie mógł zasnąć. Stwierdził,że najlepiej będzie zadzwonić do Cieplaka i uspokoić go.
- Halo?
- Dzień dobry, panie Józefie. Dzwonię, żeby zapewnić, że wszystko jest w porządku. Ula czuje się dobrze, dokładne badania będzie mieć jutro – mówił ze spokojem.
- Dzięki Bogu, możemy do niej wpaść z Alicją?
- Umówmy się, że jutro po badaniach dam państwu znać. Dobrze?
- Jesteśmy w kontakcie. Pozdrów ją – rozłączył się.
Dobrzański nie mógł zasnąć. Od dawna odwykł od regularnego snu. Zegar wskazywał osiemnastą. Długo nie myśląc, wsiadł w samochód i postanowił wybrać się najpierw do Wilanowa, a później na Sobieskiego.
- Marku, dawno cię tutaj nie było…
- Dzień dobry, pani Zosiu. Rodzice w domu?
- Tak, mają gościa.
- W takim razie nie będę przeszkadzał – zmierzwił ręką włosy.
- Skądże, wchodź. Odwiedziła nas Paulina.
- Paulina Febo?
Powolnym krokiem wszedł do salonu. Sam nie wiedział czy obawiał się spotkania z nią. Faktem jest, iż zachował się strasznie. Nie dość, że w ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu, w ogóle jej nie informując, to jeszcze od tamtego czasu jej nie przeprosił. Jakoś nie miał ochoty na jakiekolwiek konwersacje z panną Febo. Najpierw zaabsorbowany był Ulą, później nowi kontrahenci w firmie, a teraz ta choroba. Nie mógł w chwili obecnej opuścić domu, musiał to wziąć na klatę.
- Dzień dobry – na dźwięk tego głosu, Paulina szybko się odwróciła w jego kierunku i przez chwilę patrzyła zahipnotyzowana.
- Marku, witaj. Usiądź, proszę – matka go pocałowała, po czym wskazała na krzesło obok Włoszki.
- Cześć Paula – cmoknął ją w policzek, dopiero wtedy ta się ocknęła.
- Witaj Marku. Nie sądziłam, że cię tutaj spotkam.
- Miało mnie tu nie być, ale jakoś tak wyszło – mówił patrząc na nią uśmiechem.
- Słyszałam o Cieplak, znaczy o twojej – plątała się.
- Narzeczonej – upił łyk herbaty, którą właśnie przyniosła gosposia.
- Narzeczonej – powtórzyła.
- Marku, Paulina wróciła do Polski, co za tym idzie, chciałaby też wrócić do firmy.
- Oczywiście, każda para rąk się teraz przyda.
- Słyszałem, że planujesz pokaz 14. lutego – powiedział Krzysztof, opierając ręce na lasce.
- Tak, liczę na twoją pomoc.
W pokoju zapanowała cisza, którą przerwała Włoszka.
- Aleks chce przekazać mi swoje udziały. Sam już nie wróci do firmy. Otworzył w Mediolanie własny dom mody. Mam nadzieję, że to nie sprawia wam problemu?
- Nie, skądże. Podział i tak nie ulega zmianie – mówił senior – po połowie akcji w rodzinie Febo i tak samo w rodzinie Dobrzańskich.
- Cudownie. Dziękuję wam, kochani, ale będę się zbierać. Muszę się rozpakować – wstała i pożegnała się ze wszystkimi.
Wyszła dumnym krokiem z domu, dopiero w taksówce się rozpłakała. Tak bardzo zazdrościła Uli. Dzisiaj uczucia na nowo odżyły. Jednak go kochała. Mimo wszystko. Słyszała o jej białaczce. Wiedziała, że cierpi. Jednak w pewnej chwili pomyślała, że oddałaby wiele, żeby być na jej miejscu, żeby to o nią się tak troszczył. Tak naprawdę Cieplakównie okazał więcej czułości przez pół roku, niż jej przez siedem lat. Czy chciała się zemścić? Nie, raczej chciała ich unikać. Wiedziała, że jest na straconej pozycji, on kochał inną.
Tymczasem wewnątrz rezydencji, głos zabrała Helena:
- Nie chciałam rozmawiać o waszych prywatnych sprawach przy Paulinie. Co z Ulą? – denerwowała się.
- Coraz lepiej, chociaż w nocy przez moment myślałem, że to koniec. Chciałem was poprosić o pomoc w organizacji pokazu w firmie. Ula potrzebuje mnie bardziej niż FD. Mógłbym na was liczyć?
- Oczywiście, nie ma problemu – Krzysztof mimo wieku i choroby, wiedział, że syn sam sobie nie da rady.
- Będę się już zbierał.
- Odprowadzę cię – już za drzwiami, Marek patrząc w dal, powiedział
- Uściskaj od nas Uleńkę! – krzyknęła Helena
- Przepraszam, tato, że po raz kolejny cię zawodzę. Nie zajmuję się firmą, tak jak chciałbyś tego.
- Marku, jestem z ciebie dumny – spojrzał na syna, a z jego oczu popłynęły łzy – dojrzałeś. Mieć takiego syna to skarb.
Junior bardzo ucieszył się na te słowa. Zawsze chciał to usłyszeć. Nie sądził jednak, że kiedykolwiek to nastąpi. Jednak Aleks był ciągle tym lepszym, ale teraz doceniono także i jego. Nie odparł nic, po prostu przytulił ojca, po czym udał się do Seby. Tam zastał ogólny rozgardiasz. Już podczas rozmowy przez domofon słychać było krzyki, ale postanowił wejść na górę.
- Nie będziesz mi urządzał życia, nie chcę, to nie. Nie będę tego robić. Jak się nie uspokoisz, to cię wywalę na zbity bruk! – hałasy dobiegały z wnętrza mieszkania na trzecim piętrze.
- Ale Violka, ja chcę dla ciebie jak najlepiej!
Dobrzański po chwili zastanowienia nacisnął dzwonek. Nawet nie usłyszeli, więc postanowił wejść, bez pukania. Właśnie przed oczyma przeleciała mu poduszka z kanapy.
- Hej, co się tutaj dzieje? Uspokójcie się! – prawił.
Małżonkowie podbiegli koło niego i trajkotali w najlepsze. Jeden głośniej od drugiego.
- Rozumiesz to?! – krzyczał Seba.
- No właśnie nie, dlaczego nie chcesz jej wypuszczać z domu? Nie wiem o co cała kłótnia.
Dopiero wtedy Sebastian zdał sobie sprawę, że jego kumpel nie wie o niczym.
- Violetta jest w ciąży i chce nadal pracować.
- Ale przecież ja jestem zdrowa jak konik morski!
- Słyszałaś, że lepiej się oszczędzać!
- Chcesz, żebym siedziała w domu, zaniedbała się i wyglądała jak dziesiąte dziecko ciecia, a ty sobie będziesz zające gonił! Miałam japonki na oczach, wychodząc za ciebie! – teatralnym ruchem wyszła z pokoju do sypialni i trzasnęła drzwiami.
- Stary, gratuluję. Naprawdę, w końcu wujkiem będę – uśmiechnął się.
- Dzięki, dzięki. Wchodź, nie będziemy tutaj stali – zaprosił gestem do salonu – czego się napijesz?
- Kawę, mocną.
- A co u Uli? – Sebastian krzątał się po kuchni, nie przerywając konwersacji z Markiem.
- Dobrze, dlatego tutaj jestem. Ona wie tyle, że teraz śpię. A ja jakoś nie mogę. Byłem u rodziców, nie zgadniesz kogo zastałem.
- Paulinę – odpowiedział zupełnie normalnie.
- Skąd wiesz? – zdziwił się.
- Była w firmie. Zaczęła zaprowadzać jakieś swoje porządki. Stwierdziła, że chyba postara się o jakiś gabinet, bo teraz nie ma gdzie stacjonować. A konferencyjna nie jest dla niej. Rozstawiał wszystkich po kątach.
- No proszę, a takie niewiniątko zgrywała. Zobaczymy jak to będzie – upił łyk kawy – a ty jak tam, tatuśku?
- Nic mi nie mów. To nawet nie jest śmieszne. Powiedziałem jej, żeby wzięła wolne. No i wzięła, ale już chce wracać. Dasz wiarę?
- Stary, daj jej żyć – śmiał się z niego kumpel.
- Ona jest w ciąży, ma siedzieć w domu i odpoczywać – mówił z powagą.
- Przecież i tak nie usiedzi. Znasz ją, zaraz zacznie robić zakupy przez internet, wydzwaniać po Meksyku i innych krajach. To ty się wykończysz i nerwowo i finansowo – mówił z udawaną powagą.
- Może masz rację – pomyślał.
Panowie rozmawiali razem jakąś godzinę. Później Dobrzański faktycznie poczuł się zmęczony i pojechał do domu. Po raz pierwszy od dawna zasypiał spokojnie. Dopiero następnego dnia obudził go budzik. Wstał w doskonałym humorze. Wziął prysznic, kupił jakieś jedzenie i kwiaty. Śniadanie postanowił zjeść z ukochaną. Po niespełna godzinie drogi, był już na miejscu. Wszedł cicho do sali.
- Spałaś w ogóle? – podszedł i pocałował ją – Witaj.
- Ileż można spać, kochanie- uśmiechnęła się.
- Mam coś dla ciebie – pokazał na pieczywo i dodatki.
- Wspaniale się zapowiada.
- Masz pozdrowienia od ojca, dzisiaj wieczorem wpadnie, jeśli zechcesz. Moi rodzice też ściskają. Seba i Viola też są z nami, ale teraz mają też inne sprawy na głowie, a właściwie jedną.
- Mianowicie? – powiedziała pijąc łyk herbaty.
- Spodziewają się dziecka…
Ula po tych słowach spojrzała na niego ze smutkiem, a z oczu zaczęły jej kapać łzy…
- Kochanie, my też będziemy mieli pięknego bobasa. Sama zobaczysz. Jeszcze będziesz narzekać, że ja ciągle chcę więcej, bo na jednym na pewno nie stanie – głaskał ją – uspokój się. Teraz nie możesz się tak przejmować. Wszystko będzie w jak najlepszym porządku, mamy siebie. Mamy wszystko.
- Może masz rację. Ale co jeśli nie będę mogła dać ci dziecka. Stanę się potworem, a nie kobietą – szlochała.
- Przestań nawet tak myśleć. Ciągle marudzisz, a nie dostrzegasz pozytywów życia, uspokój się, słońce. Jeszcze będziecie spacerowały z Violką po Łazienkach, pchając wózki. Nie teraz, ale później na pewno.
- Co ja zrobiłabym bez ciebie – pogłaskała go po policzku.
- Drodzy państwo, nie chcę przeszkadzać, ale pani Ula za chwilę ma badania, zamierzam ją przygotować – weszła rezydentka, która miała zająć się Cieplakówną.
- Oczywiście, już uciekam. Będę czekał na korytarzu – zwrócił się do ukochanej.
Po niespełna godzinie badań, Ula wróciła na salę. Okazało się, że z wątrobą wszystko w jak najlepszym porządku, natomiast gorzej ze śledzioną. Po podaniu kolejnej dawki chemii okaże się, czy trzeba ją usunąć. Najlepiej byłoby nie, wiadomo. Posiadanie tej części trzustki, chroni organizm przed zakażeniami, jego brak powoduje wytwarzanie mniejszej ilości przeciwciał. Jednak w tym momencie nic nie zależało od nich…
Tydzień zleciał niesamowicie szybko. Wszystko działo się jak w amoku. Marek w domu praktycznie już nie bywał. Bo jeśli nie firma i nowa kolekcja, to szpital i Ula. Kobieta dzielnie znosiła trudy i znoje klinicznej codzienności. Nie wyszła już ani razu na zewnątrz, żeby się nie narażać. Z bliskimi porozumiewała się tylko przez skype’a. Marek przychodząc do niej ubierał się w strój chroniący Ulę od zarazków. Przegapiła wiele spraw, jak na przykład chrzest Olka, ale cóż, ważniejsze było jej zdrowie. Dobrzański borykał się z innym problemem. Okazała się nim pewna Włoszka. Ciągle się z nim kłóciła, a jeśli nie, to nachalnie próbowała do niego wrócić. Podczas z jednej z rozmów, Marka poniosły emocje:
- Cześć, mogę? – zapukała do gabinetu prezesa.
- Właściwie już wychodziłem. Coś nie tak z biżuterią do pokazu?
- Nie, tylko chciałam porozmawiać z Tobą o nas… – spojrzała wymownie.
- Słucham? – na chwilę odłożył pakowanie dokumentów do teczki i oparł się rękoma o blat biurka.
- Bo właściwie dlaczego tak się stało? – usiadła na kanapie i się rozpłakała.
W tym momencie Dobrzański nabrał do niej sentymentu. Właśnie taką Paulinę poznał. Niewinną i naturalną. Później wielokrotnie był świadkiem jej słabości. Od jakiś pięciu lat miał jednak wrażenie, że ta kobieta pozbawiona jest łez. Była twarda jak skała. Niejeden mężczyzna mógł jej tego zazdrościć. Patrząc teraz na nią, miał ochotę po prostu się do niej przytulić. Podszedł delikatnie i pogładził ją po plecach.
- Oboje wiemy, że to już nie miało sensu. Przeze mnie, chyba nie zasługujesz na kogoś takiego jak ja… – mówił do niej.
- Ale ja tylko ciebie chce – rzuciła się na niego i zaczęła całować. Chłopak w porę się opanował i odepchnął ją od siebie.
- Paula! Nie ma dla ciebie świętości?! – zaczął krzyczeć.
- A dla ciebie jest?! Ile razy mnie zdradzałeś?!
- Wyjdź. Nawiasem mówiąc, moje życie uległo zmianie od kiedy jestem z Ulą.
- Jesteś seksoholikiem, twoją naturą jest zdradzanie. Z tobą i nią będzie tak samo! Będzie przez ciebie płakać nie raz! – wrzeszczała.
- Wyjdź, proszę. Póki mam swoje nerwy na wodzy – otworzył jej drzwi. Oparł się o regał i spojrzał na korytarz, przez niezasłonięte rolety patrzyła na niego Iza. Z jej oczu można było wyczytać złość. Szybkim krokiem wyszła z FD. Marek popędził za nią.
- Iza, czekaj!
- Mam nadzieję, że to co wiedziałam to głupi żart…
- Paula mnie pocałowała. Ja kocham Ulę. Jesteś obrzydliwy.
- A Ty opacznie interpretujesz rzeczywistość! Pamiętasz, jak zadzwoniłaś do Uli, kiedy wróciła z Mazur. Ona się załamała. Ja wtedy stanąłem w jej drzwiach, myślała, że to przez to, że Paulina mnie odrzuciła. Więc jeśli tym razem zechcesz wysnuwać wnioski, zinterpretuj sytuację. Jeśli chciałbym zdradzić Ulę, uwierz mi, że wybrałbym anonimową modeleczkę. I na pewno poszedłbym do hotelu, a nie do firmy. Przemyśl to i nie waż się informować o tym Ulę, niebawem ma chemie i ma się nie denerwować! Cześć! – rzucił i wrócił do firmy.
Iza przemyślała sytuację i następnego dnia przeprosiła Marka. Tak więc oprócz tej sytuacji wszystko toczyło się swoim powolnym tempem. Nadszedł dzień chemii Uli. Od rana była zniecierpliwiona. Dobrzański długo nie przyjeżdżał, przez co martwiła się dodatkowo o niego.
- Pani Urszulo, proszę się położyć. Chciałbym już zacząć – profesor wraz z pielęgniarką weszli do sali.
- Oczywiście – z lękiem wypisanym na twarzy położyła się na łóżku. Zawiodła się na Marku, powtarzała mu wczoraj, że jutro chce, żeby z nią był. On się zgodził. Jednak jej przypomniało się w tej chwili też to, że chciała, żeby zaczął korzystać z życia. Faktycznie, chyba się tym zajął. Na drugim końcu miasta, w celu odstresowania Marek umówił się ze starą „znajomą” na lunch.
- Dziękuje ci, Jula. Gdyby nie ty, czekałbym na ten model jeszcze z trzy miesiące. Naprawdę miałem już dość jeżdżenia tą ogromną terenówką – uśmiechnął się.
- Jak to dobrze mieć wtyki u koordynatorki w salonie Lexusa – spojrzała na niego.
- Tak – również zerknął ukradkiem w jej oczy, bał się, że dawne pożądanie wróci – mogę kluczyki. Chciałbym mieć już go w garażu.
- Oczywiście – podała mu je – Marku, masz ochotę na kawę?
- Bardzo chętnie, naprawdę. Ale innym razem, dobrze? Muszę być w Otwocku za – spojrzał na zegarek – pół godziny temu! – krzyknął.
- Coś się stało? – zapytała zdziwiona, kiedy ten zaczął zbierać dokumenty.
- Opowiem innym razem. Przepraszam, muszę już lecieć. Trzymaj się – cmoknął ją w policzek i wybiegł z restauracji. Dziewczynie znowu pozostało oczekiwanie. Za każdym razem musiała na niego czekać. Doskonale wiedziała, że takich jak ona, Dobrzański ma setki. Ona głupia wierzyła. Tak było i tym razem, skrycie liczyła, że prędzej czy później ich drogi ponownie się skrzyżują.
Tymczasem Marek złamał mnóstwo przepisów. Pędził jak szalony swoim nowym autem i po niespełna dwudziestu minutach wbiegał po schodach do sali narzeczonej. Ta leżała na łóżku i patrzyła w okno ze łzami w oczach.
- Przepraszam, nawaliłem – zbliżył się powoli. Kiedy dostrzegł, że ręka Uli podłączona jest pod kroplówkę z dziwnym płynem, ciarki przeszły mu po plecach.
- Mam do ciebie prośbę – pokazała na kłębek włosów, który leżał obok łóżka i na maszynkę, którą trzymała w dłoniach.
Chłopak nie wiedział co zrobić. Przeraziło go to, co miało nastąpić. Bał się, że jego ukochana wraz z utratą włosów, straci pewność siebie i pogodę ducha. Spełnił jednak jej prośbę. Po wszystkim chciała lusterko. Podał jej, zachowała spokój. Usiadł obok niej, próbował nawiązać rozmowę. Wspomniał o firmie, znajomych, nowym samochodzie, wyjaśnił spóźnienie. Ula natomiast ukrywała swój ból. Tak bardzo nie chciała pokazać, że cierpi. Brzydziła się samą sobą, nie mogła przestać myśleć o tym, że będzie dla Marka ciężarem. Jej nastrój to jedna wielka parabola. Raz jest lepiej, a raz gorzej. Na wiele rzeczy tak naprawdę przygotował ją lekarz, jak na wypadanie włosów. Ale czy można przygotować kobietę na to, że straci swoją seksualność na rzecz choroby, czy może raczej zdrowia?
- Kochanie, masz na coś ochotę?
- Mam. Obiecujesz, że spełnisz moją prośbę? – uśmiechnęła się blado.
- Jasne – ukazał swoje dołeczki, uśmiechając się.
Ula najpierw spojrzała na rękę. Do żył ciągle napływała nowa dawka chemii, która ją niszczyła. Następnie przeniosła wzrok na pierścionek zaręczynowy. Przypomniała się jej historia przy windzie. Zdjęła go powoli. Marek milczał, patrzył z zaciekawieniem. Podała mu błyskotkę.
- Jesteś wolny, zniknij z mojego życia, proszę.
Marek próbował coś powiedzieć, ale kobieta przerwała mu.
- Czasami miłość to za mało. Potrzebujesz kobiety, kochanie, a nie imitacji.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał z powagą.
- Tym razem tak będzie najlepiej. Oboje wiemy, że moja śmierć to kwestia czasu. Nieważne jak długo wmawiałabym sobie, że wyzdrowieję. Masz czekać na moją śmierć? Spójrz na siebie. Rwiesz się do ludzi. Idź na pokaz, godnie reprezentuj firmę. Pojutrze wasz wielki dzień.
- Dobrze, to twoja decyzja. Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebowała, możesz na mnie liczyć – schował pierścionek do kieszeni i pocałował ją w czoło.
Wyszedł na korytarz. Szanował jej decyzję. Nie miał więcej siły na błagania. Sama musiała dojrzeć do tego, czy chce z nim być. Pojechał do firmy. W międzyczasie zdążył zgarnąć trzy punkty karne i sześćset złotych mandatu. W FD był tykającą bombą. Oberwał Adam, za błędy w kosztorysie, Daniel i Wojtek. Po siedemnastej do jego gabinetu zapukał Sebastian.
- Odwiozę Violkę i wrócę taksówką. Chodzisz wściekły, pójdziemy się napić.
- Nie…
- Wiem, Ula cię zabije, musisz być trzeźwy. Spokojnie, narzeczona, z którą jesteś w poważnym związku, daje popalić. Widzisz, a ze mnie się śmiałeś rechotał.
Dobrzański nie odrywając głowy znad dokumentów, powiedział:
- Nie ma żadnej narzeczonej, ani związku.
- Wracam za pół godziny – Olszański szybko wyszedł.
Marek wstał, podszedł do półki i zrzucił wszystko, co na niej było. Nie chciał tak żyć. Ula ciągle coś kombinowała. Albo było dobrze, albo z kolei odseparowywała go od siebie. Nie chciał o tym myśleć. Szczególnie pomógł mu drink, którego właśnie sączył z przyjacielem w 69.
- Czas na coś mocniejszego, a nie pojemy jakieś świństwo dla małolat – zadeklamował brunet.
- Co masz na myśli? – na myśl o czymś mocniejszym, Sebastian poczuł ucisk w gardle.
- Dwa razy wódka – powiedział stanowczo.
Sebastian po trzech kolejkach spasował. Był w miarę trzeźwy, wolał zająć się kumplem. Nie wiedział jaki głupi pomysł wpadnie do głowy Dobrzańskiemu. Było grubo po północy, a on wcale nie miał dość. W pewnym momencie rozdzwoniła się komórka, Seba dał do zrozumienia, że warto odebrać.
- To pewnie mama albo jakieś pożyczki – mówił ledwo.
- A jeśli to Ula? – zaniepokoił się.
- Nie ma żadnej Uli! – wrzasnął, kilka osób spojrzało na niego.
- Daj, jednak odbiorę – Marek podał mu komórkę. Sebastian przez chwilę rozmawiał, po czym rzekł do przyjaciela:
- Wiem, że dla ciebie jej nie ma, ale w tym momencie ona jest na stole operacyjnym. To tak, gdybyś chciał wiedzieć…
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się jak to jest kochać? Co to w ogóle znaczy? Czy można wyczerpać dozę miłości czy jest to raczej ciągle napełniający się zbiornik w sercu i duszy? On wiedział, że ma już dość. Pomimo tego, pijany pojechał do niej. Był tam Józef z żoną i jego rodzice. Operowali jego ukochaną, którą oddał bez walki. Podszedł do nich i spojrzał smutno. Następnie oddalił się o kilka kroków, tuż za rogiem zsunął się po ścianie, usiadł mimowolnie. Z marynarki wypadł mu pierścionek. Trzymał go w dłoni i pozwolił kilku łzom spłynąć po policzku. Ostatecznie nie wiedział czy ją kocha. Czy kiedykolwiek ją kochał. Bo tak naprawdę co to znaczy? Wspólne mieszkanie, spędzanie czasu i praca = miłość? Pewnym jest, że nie chciał, żeby odeszła, ale również miał dość jej zachowania. Kiedy pojawiał się problem, ona go odtrącała. On jest tylko człowiekiem, z wieloma sprawami może nie dać rady. Minęło parę godzin. Stał z kawą. Cały alkohol uszedł z niego. Właśnie z sali operacyjnej wyszedł profesor.
- Usunęliśmy śledzionę. Wykonaliśmy wstępne badania pooperacyjne, popołudniu będą wyniki. Następnie je powtórzymy. Tyle mogę powiedzieć państwu w chwili obecnej. Przepraszam – powiedział i odszedł do gabinetu.
- Ja pojadę do domu, dobrze, że z nią w porządku – powiedział Marek i zbierał się do wyjścia.
- Synu, tylko na tyle cię stać? – Krzysztof powiedział z wyrzutem.
- Nic na siłę. Nie chce mnie, widocznie nie bezpodstawnie. Kiedy mnie zastanie, jeszcze bardziej się zdenerwuje, a tego nie chcę.
- Wiem, że nie chcesz już z nią być, przez jej chorobę. Mimo wszystko dziękuję ci za to, co dla niej zrobiłeś – powiedział Józef.
- Panie Cieplak, to ona nie chce być ze mną. Do widzenia – rzekł smutno i zostawił czwórkę ludzi z wielkim niedowierzaniem w oczach.
Wrócił do swojego mieszkania. No właśnie, do swojego. Już nie do ich wspólnego. Czuł się dziwnie. Dopiero teraz poczuł, że tak naprawdę został sam. Wiedział, że spotka się z krytyką, że jak on mógł ją teraz zostawić. Ale nikt go nie próbował nawet zrozumieć. On również był samotny, cierpiał. Potrzebował bliskiej osoby. Jeśli ona już go nie chciała, on starał się to zrozumieć. Może podchodził do tego egoistycznie, ale miał już dość tak wielu niewiadomych. Chciał, żeby ona domyślała się, że jemu też jest ciężko, ponieważ patrzy na śmierć najbliższej mu osoby. Nie chciał odejść. Ale teraz uznał, że skoro to poprawi jej nastrój, to może wcześniej wyzdrowieje. Tak, Marek cały czas wierzył, że Ula będzie całkowicie zdrowa.
Minął tydzień. Dobrzański zasypiał i budził się sam. Ileż to razy w ciągu nocy budził się i tulił twarz do poduszki, szlochając. Czuł się strasznie źle. Nie chciał tego więcej znosić. Ale przecież gdyby ona chciała, dałaby mu znać, prawda? Tak więc minęło siedem długich dni. Odbył się pokaz, który okazał się ogromnym triumfem Pshemko i sztabu PR. Prezes skupił się na pracy, której było co niemiara. Próbował skontaktować się z Cieplakówną, ale w ostatniej chwili naciskał czerwoną słuchawkę, przerywając połączenie. Normalny człowiek, nieznający Marka, wchodząc do jego mieszkania, mógłby pomyśleć, że ten oszalał. Wszędzie widoczne były ślady kobiety. A to ciuchy, perfumy, kosmetyki, buty. Jakby chciał uświadomić kogoś, że to tak ma być i koniec. Może jednak MIAŁO być… Pewnego dnia, wchodząc do bufetu, natknął się na Alicję, która wróciła z urlopu, nie chcąc wpadać na Dobrzańskiego.
- Alicja, cześć. Co u… Uli? – powiedział gładząc brwi, swoim charakterystycznym gestem.
- Ma się dobrze, dziękuję – wzięła kawę.
- Jak działa na nią szpital, lepiej?
- Wróciła do domu. Przepraszam, ale mam zaległości w pracy i muszę już iść – skierowała się do wyjścia, lecz po chwili cofnęła się na moment – mógłbyś podarować jej choć jeden telefon, ten ostatni.
Dobrzańskiego zatkało. Nie wiedział, że jest aż tak dobrze. Skoro wróciła do domu to znak, że są jak najbardziej dobre rokowania. Teraz tym bardziej nie mógł się z nią skontaktować. Mogłaby to odebrać jako chęć powrotu do osoby zdrowej oraz trwanie przy niej tylko w zdrowiu. Zabrał kawę i wrócił do swojego gabinetu.
- Marku, Paulina i pan Krzysztof czekają na ciebie w konferencyjnej – powiedziała Ania.
- Dziękuję. A Viola gdzie? – spojrzał na puste biurko.
- Od dzisiaj na L4.
- No tak, tak – zaniepokoił się – nie wiesz czego mogą ode mnie chcieć?
- Nie mam najmniejszego pojęcia.
Dobrzańskiemu nie pozostało nic, tylko udać się do sali konferencyjnej. Kiedy tam wszedł, reszta zarządu czekała na niego.
- Marku, usiądź – rozkazał Krzysztof – zebrałem was tutaj, ponieważ nadesłano do mnie pewną ofertę z Andaluzji, dokładnie z Cordoby.
- To znaczy? – Paulina zaciekawiła się – Uważam, że powinniśmy skupiać się na Włoszech, a nie na Hiszpanii.
- Pozwólmy dokończyć ojcu – Marek ją zganił.
- Firma Santana przesyła pewną propozycję. Mianowicie, nasza ekipa w postaci prezesa, projektanta i asystentów jedzie do nich na trzy miesiące, następnie w drodze wymiany, oni przyjeżdżają tutaj.
- Co będziemy z tego mieli oprócz wycieczki? – ironizowała Włoszka.
- Lukratywny kontrakt. Organizowanie pokazów partnerskich i wkroczenie na kolejny rynek – hiszpański. Na start dostajemy milion Euro do podziału na dwie firmy. Uważasz, że to mało korzystne? Musimy w to wejść.
- Skoro tak, jestem skłonna się zgodzić, ponieważ pieniędzy nigdy dość.
- Tak więc trzeba tylko poinformować Anię i Pshemko. Marku, zajmiesz się tym?
- Zaraz, to znaczy, że ja też mam tam pojechać na tyle?
- Oczywiście, zostanie tam stworzona kolekcja, odbędzie się pokaz, na którym się pojawimy. Musisz nas godnie reprezentować.
- Nie zgadzam się, nie ma mowy – Marek oponował, nie mógł zostawić Uli na tak długo, mimo że nie byli już razem, musiał zostać w Warszawie. W razie „w” musiał tu być.
- Synu, zostałeś przegłosowany.
- Ostateczną odpowiedź dam jutro, jeśli nie wyrażę zgody, ustąpię ze stanowiska – rzucił na odchodne, po czym opuścił salę. Szybkim krokiem udał się do gabinetu, informując po drodze Anię i prosząc, żeby ona uczyniła to samo z Pshemko. Chwilę myślał, doszedł do wniosku, że może ucieczka tak daleko, byłaby rozwiązaniem. Ostatecznie jednak postanowił zostać. Już raz o mały włos by wyjechał, tym razem musi zostać. Z takim nastawieniem wrócił do domu. Krzątał się po kuchni, próbując coś sobie upichcić, nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Stały w nich Alicja i Violetta.
- Cześć, co was sprowadza? Wejdźcie – wpuścił je do środka.
- Przyjechałyśmy po rzeczy Uli – powiedziała zdecydowanie starsza z kobiet.
- Słucham? – wiedział co nastąpi, ale nie był na to gotowy. Wierzył, że może się opamięta i wróci.
- Nie utrudniaj, szybko się uwiniemy i uciekamy. Violka wie, gdzie Ula trzymała wszystko. Nie utrudniaj.
- Nie mogła sama się pofatygować? – zapytał ze złością.
- Marek, ona nie ma ochoty cię oglądać, ona nie chce cię znać. Jesteś dla niej zamkniętym rozdziałem…
- Tato, zgadzam się… Jadę… Kiedy?… Okej, rozumiem. Będę gotowy. Nie pojawię się w firmie do tego czasu… Tak będzie lepiej dla firmy… – rozłączył się.
Zadzwonił do ojca, zaraz po tym, jak kobiety opuściły jego mieszkanie. Teraz nie zostało mu po niej nic. Nawet jej zapach. Tylko jakaś pustka, w sercu, w życiu. Jeszcze godzinę temu chciał zostać, teraz jedyną sensowną opcją była ucieczka. Miejsce docelowe na najbliższy kwartał: Cordoba.
Trzy dni później Dobrzański, Pshemko z Wojtkiem i Ania wylądowali na lotnisku w Sewilli, następnie udali się autem do Cordoby. Na miejscu przywitała ich deszczowa pogoda. Nie było zimno, jak na końcówkę lutego, było znośnie. Kiedy wysiedli z auta, obok nich pewna para konwersowała po hiszpańsku o walentynkach. W tym momencie Dobrzański przypomniał sobie, że Ula w ogóle nie odpowiedziała na wysłane przez niego kwiaty. Jedyne na co mógł liczyć z jej strony, to krótki sms o treści „Dziękuję za kwiaty, nie musiałeś”. Szybko wrócił na ziemię, ponieważ Pshemko od kilku chwil próbował nieudolnie nawiązać kontakt z boyem hotelowym. Z racji obaw o wenę mistrza i życie drugiego, wkroczył. Weszli do środka, tam przywitał ich prezes Julio Santana oraz Lucia Tolojas. Kobieta, jak się okazało była wieloletnią asystentką Julio. Jednak nie można przypisać im romansu z jednej prostej przyczyny, Santana był zdeklarowanym homoseksualistą. Jego i asystentkę łączyła tylko i wyłącznie przyjaźń.
- Witam państwa. Osobiście chciałem spotkać się po przylocie. Z reguły robi to za mnie mój zastępca, jednak tak wspaniałych gości, nie mógłbym potraktować inaczej. Panie Marku – zwrócił się do Dobrzańskiego – jak się miewa ojciec?
- Dziękuję, dobrze – odpowiedział perfekcyjnym angielskim.
- To wspaniale. Nie chcę przedłużać. Proszę się odświeżyć. Następnie mój szofer, który będzie do państwa dyspozycji, przywiezie państwa na kolację do restauracji opodal firmy. Przy okazji pokażę państwu miejsce pracy na najbliższe trzy miesiące.
- Dziękujemy bardzo, do zobaczenia – Ania popisała się doskonałym hiszpańskim, czym wzbudziła ogromny szacunek u Lucii i Julio.
Po dwóch godzinach, wszyscy zasiedli do kolacji. Przedstawiono sobie ludzi, którzy będą ze sobą współpracować. Ze strony polskiej byli to Ania, Pshemko, Wojtek i oczywiście Marek. Natomiast po stronie hiszpańskiej, byli to Lucia, Jesus – adoptowany syn Julio, zarazem jego zastępca, Maria, projektant Omar Cesso i kilkoro szwaczek. Wszyscy doskonale bawili się w swoim towarzystwie. Następnie, po suto skrapianej winem kolacji, udano się do hotelu i domów. Tylko Marek pozostał na miejscu z Lucią.
- Chcesz zobaczyć firmę? – zapytała z uśmiechem.
- Jasne, ale czy o tej porze nas wpuszczą? – zainteresował się.
- Znam kod do alarmu – mrugnęła porozumiewawczo.
Jak pomyśleli, tak zrobili. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że oni sami byli lekko wstawieni i ich refleks znacznie zmalał. Tak więc kiedy wkroczyli do budynku, zdołali przekląć w duchu, ponieważ alarm zaczął strasznie głośno dawać znać o obecności intruza na pokładzie. Po paręnastu minutach przyjechał Jesus oraz ekipa zabezpieczająca. Kiedy okazało się, kto okazał się włamywaczem, śmiechu było co niemiara. Lucia i Marek zgodnie postanowili odłożyć wycieczkę po firmie do jutra. Kiedy wracali jedną taksówką, kobieta mimowolnie zasnęła oparta o jego ramię. Znalazłszy się pod domem Hiszpanki, Marek delikatnie ją obudził.
- Lucia, obudź się, jesteśmy na miejscu – mówił spokojnie.
- Tak szybko? – powiedziała zaspana.
- Zmykaj do łóżka, jutro ciężki dzień – pomógł jej wysiąść.
- Dziękuję za wszystko – cmoknęła go w policzek – do jutra.
Marek wróciwszy do hotelu, wziął prysznic, po czym usiadł przy kominku i rozmyślał. Zdał sobie sprawę, że od kilku godzin w ogóle nie pomyślał o Uli. Był pewien, że ten wyjazd był strzałem w dziesiątkę. Pomimo tego, że cholernie za nią tęsknił, wiedział, że to jedyna terapia.
Następnego dnia rano, wykonał telefon do Polski, żeby powiadomić o wszystkim ojca, zadzwonił również do mamy, żeby ją przeprosić za wyjazd bez pożegnania, musiał jednak spytać:
- Mamo, czy wiesz co z Ulą?
- Profesor powiedział mi w tajemnicy, że wszystko jest dobrze. Paradoksalnie ta operacja była dla niej lepszym rozwiązaniem. Teraz dojeżdża na kroplówki i ma się coraz lepiej.
- Miło to słyszeć – odetchnął z ulgą – mamo, muszę kończyć, zaraz zbieram się do firmy. Musimy zacząć pracę nad kolejną kolekcją. A i pozdrów tatę od Julio.
- Uważaj na siebie, maleńki. Kocham cię – Helena z troską w głosie pożegnała się z pierworodnym.
Dni w Cordobie zamieniały się na tygodnie. Wszyscy mieli już dość tego natłoku zajęć. W przeciwieństwie do wszystkich największym zaangażowaniem wykazał się Pshemko, który pracował w pocie czoła. Ania z Marią również dopieszczały szczegóły. Natomiast Marek, Jesus i Lucia dopinali szczegóły kontraktu. Do pokazu został tydzień. Przez pozostałe, wiele rzeczy uległo zmianie. Mianowicie, Dobrzański bardzo zbliżył się do Tolojas. Pokazała mu wiele ciekawych miejsc w mieście. Nawiązała się pomiędzy nimi nić sympatii. Oboje byli jednak do siebie bardzo zdystansowani.
Tymczasem w Polsce, dokładnie w stolicy, przy ulicy Lwowskiej, trwała pewna rozmowa.
- Jesteś pewna swojej decyzji?
- Jak najbardziej, ile można czekać.
- Uleńko, jesteś jeszcze bardzo słaba. To stanowisko ciągle będzie na ciebie czekać – Krzysztof martwił się o niedoszła synową.
- Panie Dobrzański, czekałam już wystarczająco długo. Potrzebuję tej pracy, odskoczni.
- A co z Markiem? – zaciekawił się.
- Z tego, co wiem jest w Andaluzji. Proszę się nie martwić, on mi zupełnie nie przeszkadza. To, że się rozstaliśmy w żaden sposób nie będzie rzutować na moją pracę. Tak więc kiedy wróci, będziemy doskonale współpracować na płaszczyźnie prezes – dyrektor finansowy.
- Skoro tego chcesz…
- Chcę – spojrzała na niego z powagą, jednak po chwili posłała mu wielki uśmiech.
- Sprawa z firmą Santana jest już praktycznie dopięta, ale kiedy oni do nas przylecą, to ty zajmiesz się finansami.
- Oczywiście – skinieniem głowy pożegnała się i już chciała wychodzić, gdy nagle Senior rzucił:
- Pięknie wyglądasz, córeczko – Ula ze łzami w oczach odwróciła się do Krzysztofa, spojrzała na niego i wyszła. Bardzo zabolało ja ostatnie słowo. Kiedyś faktycznie myślała, że to tylko kwestia czasu, a będzie się tak do niej zwracał. Teraz wszystko uległo zmianie. Co do wyglądu Uli, to prawda. Znacznie się zmieniła. Krótkie, ciemne włosy, postawione frywolnie do góry, smukła sylwetka spowodowana chorobą i niebotyczne obcasy. Wcześniejsza metamorfoza była wstępem, punkt kulminacyjny nastąpił teraz. Mogła oddychać spokojne, bowiem była w stanie remisji choroby. Zmieniła wiele rzeczy w swoim życiu. Wygląd, garderobę i stan cywilny: z narzeczonej na wolną. Pracowała zawzięcie od tygodnia, kiedy pewnego razu do jej gabinetu zapukała Iza.
- Hej Izuniu, wchodź – pocałowała ją na przywitanie.
- Ula, co ty jeszcze tutaj robisz? – zdziwiła się.
- Nie rozumiem…
- Za trzy godziny mamy samolot do Hiszpanii, lecimy na najnowszy pokaz – była wyraźnie podniecona.
- A, tak – Cieplak zmieszała się – ja chyba sobie odpuszczę, nie rozmawiałam z lekarzem, czy mogę wybierać się na takie eskapady.
- Dobrze, rozumiem. Jednak jeśli zmieniłabyś zdanie, pokaz jest jutro o dwudziestej w hotelu Hospes Palacio Del Bailio.
- Wykwintnie brzmi – zażartowała Ula.
- Przestań, od samej nazwy zapiera dech w piersiach. A to podobno XVI wieczny zamek z jakimiś ogrodami. Szukali czegoś wyszukanego, bo kolekcja podobno jest połączeniem człowieczeństwa i natury ludzkiej, jestestwa -teatralnym tonem naśladowała mistrza Pshemko.
- Bawcie się dobrze – przesłała jej powietrznego buziaka i wróciła do analiz finansowych.
Dokładnie w tym samym czasie, dwójka młodych ludzi, zajadała się specjałami kuchni hiszpańskiej.
- Wznieśmy toast – zaproponował Marek.
- Za co? – kokietowała Lucia.
- Za jutrzejszy pokaz, za naszą współpracę, za pożegnanie i wasz przyjazd do Polski.
- Skoro tak – stuknęli się kieliszkami – zjemy deser?
- Jasne – przywołał kelnera.
Jak się okazało jedyną drogą, żeby zamówić deser był room service, ponieważ restauracja była czynna tylko przez pięć minut.
- W takim razie dziękujemy – odrzekła kobieta.
- Hej! Chciałaś deser, zjemy u mnie. Proszę dwa razy deser „Costa Janero” do pokoju 611.
Po dziesięciu minutach pałaszowali lody i pili wino na tarasie. Doskonale czuli się w swoim towarzystwie. W pewnym momencie, kobieta poprosiła Dobrzańskiego do tańca. Ten nie oponował. Tańczyli do wolnej muzyki, po chwili Lucia pocałowała Marka. Ten spojrzał na nią wymownie, po czym za rękę poprowadził w kierunku ogromnego łóżka…
Zaczęli się namiętnie całować, pragnęła go. Mimo że szanowała jego dystans. W pośpiechu zdarła z niego koszulę i rozczochrała włosy, które i tak były już zmierzwione. On gładził ją po plecach, delikatnie rozpinając tylne zatrzaski od sukienki. W pewnym momencie opadł na nią i zaczął całować wolne miejsce między szyją a barkiem.
- Ulaaa… – wysapał między oddechami.
- Słucham? Jestem Lucia – nie przerywała go dociskać do swoich piersi.
Marek w tym momencie się opamiętał. Słowa „jestem Lucia” podziałały na niego jak zimny prysznic. Zrozumiał, że tak naprawdę kochając się z kobietą będzie myślał o innej, oddalonej od niego o setki kilometrów. Zszedł z niej, zaczął zapinać koszulę.
- Przepraszam, nie mogę…
- Nie rozumiem? – wstała szybkim ruchem. On spojrzał na nią wymownie – W sumie masz rację, przepraszam. Nie powinnam do tego dopuścić, jesteśmy tylko partnerami branżowymi.
- To nie chodzi o to, że mnie nie pociągasz, bo tak nie jest…
- Ale?
W tym momencie Dobrzański zaczął opowiadać historię swoją i Uli. Tolojas niejednokrotnie uroniła łzę na wspomnieniach mężczyzny. Nie spodziewała się, że ktoś taki jak Marek może wiedzieć co znaczy smak odrzucenia. Również to, że on ją skrzywdził, wydawało się Lucii nie do pomyślenia. W pewnym momencie wstrząsnęła chłopakiem.
- Jesteś najprawdziwszy coño!
- Kto? – zakpił.
- Jesteś cipa! Tak mówią u nas na facetów bez jaj, którzy pierdzielą bez sensu! Niby jej chcesz, a siedzisz tu od trzech miesięcy. Jesteś żałosny, ciągle gadasz, nic nie robisz – wytłumaczyła mu dobitnie. Marek nawet nie chciał niczego jej odpowiadać, bo wiedział, że kobieta ma rację.
- Pojutrze rano wracam, wszystko się wyjaśni.
- Mam nadzieję, lubię cię i chcę żeby ci się ułożyło… – zbierała się do wyjścia – Następnym razem powiedz, że nie jesteś wolny, nie pakuję się do łóżka zajętym facetom.
- Ale…
- Tak, tak. Do jutra. O jedenastej widzę cię w hotelu.
- Jasne. Pa – posłał jej uśmiech.
Nie spodziewałby się, że kiedykolwiek posunie się do tego, żeby choćby pocałować inną, a co dopiero mieć ochotę na pójście z nią do łóżka. Lucia miała rację, był kretynem. Ciągle się użalał, znaim zadziałać. Ileż można stękać i narzekać? Nie zuważył nawet, kiedy zasnął po wyczerpującym dniu. Nazajutrz od rana, wszystcy uwijali się jak w ukropie. O osiemnastej miała odbyć się próba, później sesja, a na dwudziestą wszystko musiało być gotowe. Marek delikatnie zapukał do garderoby damskiej, wiedział, że zastanie tam hiszpańską przyjaciółkę.
- Cześć, pięknie wyglądasz – cmoknął ją we włosy.
- Dziękuję. Zaraz musimy wychodzić, już siódma, jako organizatorzy, musimy witać gości – mówiła szybko.
- Jasne – odpowiedział uśmiechem – słuchaj, skoro i ja, i ty jesteśmy sami, może zechciałabyś mi towarzyszyć?
- Wiesz, że… – urwał jej w pół zdania.
- Czysto koleżeńsko! – zaśmiał się.
- W takim razie zgoda.
Dokładnie w tym samym czasie, w jednej z firm modowych w Polsce, ochroniarz robił wieczorny obchód. Niespodzianki w FD były codziennością, tutaj zaprzeczały swojej definicji. Tak więc, kiedy Władysław chodził po piątym piętrze, dostrzegł palące się światło w gabinecie ksero. Szybko się tam udał, w celu schwytania potencjalnego intruza.
- To t…ty Ula– odetchnął z ulgą.
- No jasne, a kogo się spodziewałeś? – uśmiechnęła się.
- Za d…dużo p…pracujesz… – spojrzał z powagą.
- Spokojnie Władku, daję radę. Wszyscy sobie pojechali do Hiszpanii, to ja muszę harować. A ty nie towarzyszysz Eli? – zdziwiła się.
- N…nie. Jutro za…za…zabieram Juleczka na m…męski dzie…dzień bez mamy – dumnie prawił.
- A tak, oni wracają wieczorem, to będziecie mieli czas dla siebie, rozumiem. Upewniłeś się, że to tylko ja, więc mogę wracać do pracy – pomachała na pożegnanie.
Idąc wolnym krokiem do gabinetu zastanawiała się jak teraz wygląda Marek. Pewnie włożył jeden ze swoich garniturów i prezentuje się wspaniale. Ciekawe czy nadal używa tych samych perfum w tym dziwnym flakonie… Wiele rzeczy ją ciekawiło, nie stop. Ciekawiło ją wszystko, co było związane z osobnikiem o inicjałach M.D. Teraz nie miała czasu, żeby się nad nim zastanawiać. Zajmowała się kolejnym raportem kwartalnym przed zarządem. Tym razem nie zamierzała niczego fałszować, zresztą nie musiała tego robić. Wszystko było perfekcyjnie. Dziwiło ją to, ponieważ ona sama przebywała w szpitalu, a Marek był przy niej. Ewidentnie Adam doskonale sobie radził. Kiedy na zegarze wybiła dwudziesta druga, zgasiła światła i wolnym krokiem udała się na parking. Mało kto wiedział, że Urszula Cieplak – odwieczna przeciwniczka ruchu ulicznego wreszcie zrobiła prawo jazdy. Zapisała się, będąc na spotkaniu z Kornelem, jednak choroba pokrzyżowała jej plany. Teraz jednak dumnie wsiadała do swojego Seata Ibizy, rocznik 2008. Zawsze miała jakieś oszczędności, ale nie wiedziała na co je wydać. Posiadanie prawa jazdy wiązało się z zakupem auta, który to zakup Ula właśnie poczyniła. Tak więc po kilkunastu minutach, znalazła się pod domem. Wolnym krokiem skierowała się do swojego pokoju, który teraz nieco się zmienił. Przez chwilę myślała, żeby się wyprowadzić, ale stanęło tylko na remoncie pokoju. Wyeliminowała zbędne półki i ogromną szafę. Biurko z komputerem również nie było jej potrzebne. Stolik też okazał się nieprzydatny. Obecnie pokój Urszuli Cieplak w ogóle nie przypominał dawnej kobiety. Wchodząc, na prawo pojawiło się nowoczesne, małe biurko z wysokim krzesłem. Miejsce starej szafy, zajęło ter dwuosobowe, małżeńskie łoże. Tam, gdzie kiedyś była stara półka z szufladami, znajdowała się przestronna szafa, która pomieściła z łatwością nowe zdobycze garderobiane Uli.
- Jestem! – weszła szybkim krokiem do domu.
- No wreszcie córcia. Już się martwiłem, że coś się stało. Nie lubię, gdy ty i Ala wracacie tak późno do domu.
- Oj tatko, nie marudź. Alicja odzywała się z Cordoby?
- Dzwoniła na chwilę i powiedziała, że dolecieli. Będzie jutro wieczorem, prosiła, żebyś odebrała ją z lotniska.
- Oczywiście, nie ma sprawy. W drodze z firmy podjadę po nią. A teraz wybacz, ale idę pod prysznic i kładę się spać – cmoknięciem pożegnała się z ojcem.
Dla Marka poranek był najgorszy. Wczoraj przesadził z whisky i dzisiaj strasznie bolała go głowa. Jedynym lekarstwem był drink proteinowy, który zawsze na niego działał. Po wszystkim, udał się pod prysznic i zajął pakowaniem. W międzyczasie przez pamięć przelatywały mu zdarzenia z wczoraj. Najpierw zasiadł z Lucią w pierwszym rzędzie, setki zdjęć, później sama prezentacja kolekcji i projektantów. Następnie wywiady i inne tego typu rzeczy. W hotelu był dopiero nad ranem. Cieszył się, że już wraca. Jednak nie do końca, wczoraj pokłócił się z ojcem o nikogo innego, a o Ulę.
- Słucham?!
- Urszulka wróciła do pracy – Krzysztof przeglądał gazetę o modzie.
- Jak mogłeś jej na to pozwolić? A co jeśli znowu to wszystko wróci? – był zdenerwowany.
- Jak widać ona doskonale o siebie dba. W przeciwieństwie do ciebie, nie potrafiłeś zająć się najważniejszą osobą w swoim życiu… – wyszedł zostawiając Marka samego ze swoimi przemyśleniami. Młodszy z Dobrzańskich faktycznie zrozumiał, że nie powinien tak rozmawiać z ojcem i później go przeprosił. Nie było jego winą, że Marek był idiotą, mówiąc dobitnie.
Dokładnie kilka godzin później Lucia, Julio i polska ekipa znaleźli się na lotnisku. Jak się okazało Hiszpanka musiała pojechać do Polski wcześniej, żeby opracować nowy budżet z dyrektorem finansowym z FD. Tak więc wszyscy się wylewnie pożegnali i ustalili, że spotkają się w lipcu w Warszawie. O godzinie dwudziestej dwadzieścia osiem samolot dotknął płyty lotniska. Wszyscy pracownicy ruszyli w kierunku wyjścia. Młoda kobieta, Ula, siedziała na jednej z ławek i patrzyła na zachodzące słońce przez ogromną szybę lotniska.
- Zobaczcie dziewczyny, jak się nam zapatrzyła! – śmiała się Ala do Izy i Eli.
- Może wypatruje jakiegoś przystojniaka na horyzoncie? – dumała Iza.
- Dziewczyny! – Ula wyrwała się z letargu i podbiegła do trzech przyjaciółek.
Przez kilka minut prawiły o Andaluzji, pokazie i wspaniałej kuchni. Ela nie byłaby sobą, gdyby nie wspomniała o tamtejszych mężczyznach.
- Co wy na to, żebyśmy pojechały do nas, ojciec przygotował specjalne ciasto na powrót żonki – mrugnęła do Alicji.
- Jestem za! Z tego co wiem, Olek z Leszkiem mają dzisiaj dzień z babcią.
- Moi mężczyźni też świetnie dają sobie radę – zaśmiała się Ela.
- Dziewczyny, bo wy teraz dwie Cieplaczki o niczym nie wiecie – zaśmiała się Iza.
- No wiesz… – udała obrażoną Ala.
- Za jakieś dwa tygodnie planujemy ślub z Władkiem. Tylko najbliższe osoby – powiedziała radośnie Ela.
- A już w tę sobotę chrzciny Olka. Mam nadzieję, że się zjawisz, matko chrzestna – Iza zasugerowała coś Uli.
- Ojej, to cudownie, naprawdę się cieszę! – zaczęły się ściskać.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że na oby dwu uroczystościach będzie… – powiedziała niepewnie krawcowa.
- Skądże – uśmiechnęła się.
Miały się zbierać, kiedy nagle spod ziemi, wyłonił się koło nich Marek.
- Alicja, wypisz proszę dla każdego delegację za te dni – powiedział z uśmiechem.
Dopiero po chwili zauważył, że kobieta, która stoi obok kadrowej, to jego ukochana. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę.
- Cześć – powiedziała chłodno – jestem brudna?
- Cześć – nie mógł wyjść z podziwu – nie, przepraszam. Po prostu wspaniale wyglądasz, nie moge sie napatrzeć
- Nic nie szkodzi, idziemy? – zwróciła się do dziewczyn.
- Ula, możemy zamienić słowo? – zapytał niepewnie.
Kobieta spojrzała wymownie na przyjaciółki, nie chciała zostawać z Markiem sam na sam.
- Daj kluczyki, czekamy w aucie – zadecydowała Alicja. Kiedy odeszły, Dobrzański zdumiony zapytał.
- Zrobiłaś prawo jazdy?
- Wiele rzeczy zrobiłam. Kilka nie tak. Chciałam się z tobą spotkać i powiedzieć ci to wszystko w innym czasie, ale skoro teraz rozmawiamy.
- Co masz na myśli?
- Nie powinnam była tak się odwdzięczać na twoją pomoc. Przepraszam, że przeze mnie cierpiałeś. Moje rzeczy mogłam odebrać sama. Zachowałam się jak jakaś nastolatka, jest mi za to wstyd.
- Przestań, nie masz za co przepraszać. Widocznie nie jestem tym jedynym, z którym chcesz być – spojrzał na nią pytająco.
- W każdym razie, dziękuję za wszytko. Całą kwotę, którą twój tata zapłacił za moje leczenie, zwrócę – zignorowała spojrzenie Marka w obawie przed innym obrotem spraw.
- Nie ma mowy. A tak w ogóle jak się czujesz? – szczerze chciał wiedzieć.
- Jest dobrze, jestem w stanie remisji. Nie wyleczę się nigdy, ale mam nadzieję, że choroba się zatrzymała.
- Cieszę się, naprawdę – uśmiechnął się – Ula?
- Hym? – zapytała wpatrzona w zegarek na komórce.
- Zechciałabyś zjeść jutro ze mną kolację? – rzekł bardzo niepewnie. Cieplak nie chciała się zgodzić, wiedziała czym to pachnie, jednak postanowiła posłuchać serca, nie rozumu.
- Jasne, czemu nie. O której?
- Będę po ciebie o osiemnastej – podszedł bliżej, złożył pocałunek na jej policzku, ona cała zadrżała. Ciągle w pamięci miała ich wspaniały seks, zbliżenia, pieszczoty. Brakowało jej tego. Brakowało jej Marka.
- Do jutra – uśmiechnęła się.
Marek udał się do wyjścia, Lucia już na niego czekała w napięciu.
- No i jak? – pytała zaciekawiona.
- Jest dobrze, jutro jemy razem kolację. Muszę wszystko wyjaśnić.
- I tak trzymać. Dobra, to teraz twoja kolej pokazać mi stolicę i hotel – wyszczerzyła zęby w teatralnym uśmiechu.
Po półgodzinie Tolojas i Dobrzański wchodzili do hotelu Marriott w centrum. Marek pokazał jej pokój, po czym sam udał się na Sienną. Wziął szybki prysznic i poszedł spać. Obudził go telefon.
- Do cholery, gdzie ty jesteś? Miałeś być po mnie godzinę temu! Daj mi chociaż adres firmy! – krzyczała Hiszpanka.
- No przestań, ja nie zaspałem z własnej winy, to ta różnica czasu – próbował się wymigać.
- Adres!
- Lwowska 19.
- Zabiję cię! – kobieta była bardzo kompetentna i oddana pracy, dlatego nie chciała już pierwszego dnia się spóźnić. Marka nie obchodziła specjalnie praca. Powoli zwlókł się z łóżka, przygotował i ruszył do pracy. Tak naprawdę cały dzień rozmyślał o wieczorze. Kiedy zjawił się w firmie, od razu swoje kroki skierował do bufetu, gdzie trwało święte pięć minut „klanu brzydul”. Kobiety trajkotały w najlepsze, była nawet z nimi Violetta, która za niespełna trzy miesiące miała urodzić dziecko.
- Wszystko już załatwiłam, jeszcze potwierdzę menu i bawimy się w sobotę – Iza wspominała o chrzcinach – ale Ula mnie naprawdę jest głupio, ale moja teściowa.
- Daj spokój, nieważne czy będę matką chrzestną czy nie. Ważne, że maleńki ma się świetnie – uśmiechnęła się.
- Violka, mów co u ciebie – Ela upiła z filiżanki łyk kawy.
- Naprawdę no nie uwierzycie co ja mam z tym Cebulkiem. Zwariował normalnie. Rano nie chce mu się wstawać, grzebie się jak muchy w kompocie, bo on chce być ze mną. Ubiera mnie ciepło, a końcówka maja przecież. Muszę się później rozbierać do samej zupy. Dziewczyny lecę, coś mnie tak rozbiera od środka, dziecko w sensie. Widzimy się w sobotę, to pa! – teatralnym, powietrznym buziakiem pożegnała się z dziewczynami.
- Och ta Violka – zachichotała Ania.
- Dobra, dziewczyny, ale ja uciekam. Analiza z Hiszpanii leży na moim biurku, trzymajcie się.
Nie spodziewała się, że przy windach natknie się na Marka.
- Hej – czule się do niej uśmiechnął.
- Witaj, przepraszam, ale praca czeka – wyminęła go.
- Do wieczora.
- Słucham? – zakłopotała się – A tak – odwdzięczyła się równie fantastycznym wyrazem twarzy.
Praca posuwała się bardzo szybko. Nie zauważył nawet jak na zegarze wybiła godzina szesnasta. Poszedł coś zjeść, następnie zwołał zebranie w konferencyjnej. Paulina, ojciec i Lucia stawili się na czas.
- Dziękuję wam za przybycie. To jest Lucia Tolojas, zadomowiła się w FD. Zostanie tutaj jeszcze tydzień, a następnie wróci z szefem i resztą we wrześniu. Tak wspólnie ustaliliśmy.
- Wspaniale. Przepraszam, a czym się pani w ogóle zajmuje? – Paula zadrwiła z posady Hiszpanki.
- Właściwie to niczym, podobnie jak pani – była równie uszczypliwa w stosunku do partnera rozmowy.
Marek nie mógł powstrzymać śmiechu, jednak musiał zabrać głos.
- Lucia jest koordynatorem projektu. Będzie czuwała nad PRem. Z tego, co wiem w Hiszpanii nasza kolekcja jest już dość popularna. Jak na chwilę obecną nie przynosi wielu zysków, ale może jej popularność wreszcie przyniesie profity. W Polsce za chwilę również ruszamy z innymi pomysłami, będzie się działo.
- Dobrze Marku, a co z finansami?
- Ula zrobiła analizy, wszystko ma się dobrze. Mam nadzieję, że nasz fundusz znacznie nie ucierpi, kiedy zorganizujemy bal na przyjazd gości.
- Nie, skądże – uśmiechnął się senior.
- Tak więc liczę na współpracę.
Kiedy wszyscy opuścili konferencyjną, Marek powiedział do Pauliny:
- Dlaczego ty wszędzie musisz wkładać swój nos?
- A dlaczego ty wszędzie musisz wkładać swojego kutasa! Daj mi spokój! – Marka zamurowało. Nie spodziewałby się nigdy, że Paulina zniży się do poziomu patologii i wygłosi coś takiego. Jak widać żył z kobietą, o której nie wiedział wielu rzeczy. Postanowił nie zaprzątać sobie nią głowy, wrócił do gabinetu, zabrał swoje rzeczy i udał się do wyjścia. Na dole spotkał Lucię.
- Już się nie gniewasz? – zagadnął.
- Popytałam o ciebie. Takie zachowania to normalka, więc nie mam podstaw, żeby się gniewać. Idziemy na jakieś dobre wino?
- Jestem umówiony z Ulą – rozczulił się.
- To chociaż zawieź mnie pod hotel. Ruszę w miasto sama, nudziarzu.
Po czułym pożegnaniu przed hotelem, wsiadł w auto i pojechał się przebrać. Punktualnie o osiemnastej zjawił się przed bramą z bukietem białych róż, które tak uwielbiała. Kiedy wyszła zza rogu, oniemiał.
- Witaj, znowu jestem brudna? – zaśmiała się.
- Nie, tak. Znaczy, wyglądasz jakby to powiedział Pshemko, jak bogini. Witaj – cmoknął ją i wręczył kwiaty – to dla ciebie.
- Dziękuję, są piękne, ale nie musiałeś.
- Nie musiałem, ale chciałem. Jedźmy, czekają na nas.
- Kto? – zaintrygował ją.
- Niespodzianka.
Po półgodzinie drogi znaleźli się w pamiętnym miejscu nad Wisłą. Uli zaszkliły się oczy od tego widoku. Na ich pomoście stał pięknie udekorowany stół oraz kelner z podgrzewaczem.
- A mówili kiedyś, że Dobrzański nie jest romantykiem – zachichotała.
Na jej słowa odpowiedział obejmując ją w talii i prowadząc do stołu. Po kilkunastu minutach Marek odprawił kelnera, ponieważ chciał zostać z ukochaną sam na sam.
- Pamiętasz nadal to miejsce? – wskazał wzrokiem na most, Wisłę i panoramę stolicy.
- Jasne, to tutaj…
- Wszystko zaczynałem rozumieć – spojrzał głęboko w jej oczy – dlaczego my się rozstaliśmy?
- Ja… – zauważył zmieszanie w jej oczach.
- Zachowałem się jak tchórz. Kiedy kazałaś mi odejść, odszedłem. Później wyjazd. Usychałem bez ciebie.
- Mnie też nie było łatwo.
- Boję się każdego dnia o to, że ty możesz mieć innego. A ja zostanę znowu sam jak jakiś skończony idiota, bo będę bał się o tym powiedzieć. Kocham cię, rozumiesz. Ja ciągle myślę na poważnie o naszym wspólnym domu, rodzinie, dzieciach. Patrząc na Violettę, wyobrażam sobie ciebie za kilka miesięcy. Może kiedyś zechcesz z powrotem włożyć na palec ten pierścionek i mnie poślubić – wziął jej dłoń i położył na niej maleńką obrączkę.
- Powinnam już pójść – wstała, ale on był szybszy. Zbliżył jej usta do swoich i namiętnie pocałował. Nie pozostała mu dłużna. W odpowiedzi, wyrwała się z jego objęć i uciekła…
Oddech złapała dopiero kilkaset metrów dalej, kiedy znalazła się już na Moście Łazienkowskim. Wzięła jakąś taksówkę i pojechała do domu. W głowie kłębiły się jej setki myśli. Sama nie wiedziała co ma robić, ale patrząc na maleńki pierścionek w swojej prawej dłoni poznała odpowiedź na swoje wątpliwości. Tak, chciała z nim być. Pomimo wszystko. Kochała tego człowieka. Przecież z nikim innym nie wyobrażała sobie swojej przyszłości. Nikt inny nie pasował na ojca jej dzieci. Jutro miał być dla niej sądny dzień. Dokładnie w piątek, miała mu powiedzieć, że znowu zaczną, znowu będą szczęśliwi. Kładła się do łóżka zrelaksowana, dodatkowo pozytywnie na jej samopoczucie wpłynął sms od Marka: „Dobrej nocy, śpij dobrze. Kocham Cię, wiesz Aniołku. Marek”. Jutro z pewnością będzie dobry dzień, pomyślała, po czym zasnęła. Od rana w mieszkaniu czuć było zapach kawy, ale i krzyki.
- Czyś ty zwariował, chcesz, żeby ona z nami zamieszkała? – Alicja nie wyglądała tak, jakby żartowała.
- Co w tym złego, to na dzień, może kilka.
- Tygodni!
- Co się tutaj dzieje? – do kuchni weszła zaspana Ula.
- Twój ojciec chce, żeby zamieszkała z nami Dąbrowska.
- Dlaczego? – Ula była zniesmaczona tym, co usłyszała.
- Podobno nękają ja jakimiś telefonami.
- Kto?
- Pewnie jacyś kolesie jej Bartusia – Ala była naprawdę zdenerwowana.
- Tato, to naprawdę głupi pomysł. Wy teraz stacjonujecie w pokoju Jaśka. Kiedy wróci we wrześniu, wtedy ja się wyprowadzam. Za mało tutaj miejsca na jeszcze jednego lokatora. Ona nie ma rodziny? A poza tym, ty jesteś zajęty – mrugnęła do Ali – no, nie kłóćcie się już, bo szkoda na to czasu, idę do łazienki i czekam na smacznie śniadanko.
Cieplakowie zrozumieli, że faktycznie nie warto było kłócić się o nic, a szczególnie nie o jakąś plotkarę, która cierpi na schizofrenię. Po sowitym śniadaniu, Ula z Alicją udały się do pracy. Kiedy starsza wysiadła na trzecim piętrze, młodsza odetchnęła. Bała się tej rozmowy, która miała odbyć się za chwilę. Spanikowała, postanowiła dać sobie jeszcze czas na poranną kawę i prasę.
- Coś jeszcze ci podać? – Dorota położyła na stół filiżankę i obok jakiś brukowiec. Dyrektor spojrzała z politowaniem – Adam kupował, wiesz jaki on jest.
- Spokojnie, niech będzie. Dziękuję – uśmiechem pożegnała podwładną.
Rozłożyła się wygodnie na krześle dyrektorskim i czytała o najnowszych kreacjach gwiazd, o FD i pokazie w Cordobie. Jednak najbardziej zaciekawił ją nagłówek na jednej ze stron „Każdą zmianę da się zmienić”. Normalnie pewnie przeszłaby obok tak żenującego tytułu bez mrugnięcia okiem, ale nie tym razem. Ukazał się obszerny wpis na dwie strony i zdjęcia Marka i Lucii. Z pokazu, z hotelu, z wczoraj.
„ Pamiętają państwo jeszcze o największym lowelasie stolicy? On sam nie daje o sobie zapomnieć. Marek Dobrzański z nową miłością bryluje na salonach i… w hotelach. A co z Urszulą Cieplak? Czyżby miłość, która wybuchła na pokazie FD Gusto zniknęła wraz ze zniknięciem kolekcji z butików? Przyjaciele Dobrzańskiego twierdzą, że to świeże uczucie, on sam nie chce jeszcze zapeszać. Cóż, z naszej strony życzymy panu prezesowi większej stałości w uczuciach, bo jak na razie stały jest tylko na stanowisku prezesa firmy odzieżowej. Kolejne lato, kolejny romans. Febo, Cieplak… Czy TA okaże się wreszcie TĄ?”
Ula nie mogła na to patrzeć. Zdjęcia mówiły same za siebie. Nienawidziła go. Znowu pokazał swoje prawdziwe ja. Starła z twarzy pojedynczą łzę i wybrała się na cotygodniowe, podsumowujące zebranie w konferencyjnej. On już tam czekał na zaszczytnym miejscu prezesa. Obok niego siedziała Lucia i żartowali ukradkiem. Kolejno schodzili się Sebastian, Adam, Alicja, Matylda, Paulina, Ania, Wojtek. Kiedy Marek przedstawił plan pracy na najbliższy tydzień i podsumował miniony, nie obyło się bez braw i gratulacji. Wszyscy rozeszli się w pośpiechu do swoich gabinetów, Ula również poczyniła ten sam krok. Nie minęło pół godziny, a zapukał do niej nikt inny, a Marek.
- Cześć – uśmiechnął się – pomyślałem sobie, że może uda mi się wyciągnąć ciebie na późny lunch.
- Jakoś nie jestem głodna – spojrzała wymownie na biurko.
Marek zaśmiał się na cały głos, ukazując swoje seksowne dołeczki, które doprowadziły do stanu zawilgocenia niejedną kobietę i mężczyznę.
- Z czego się śmiejesz?!
- Ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że w to wierzysz.
Nic nie powiedziała, tylko w jej spojrzeniu, dostrzegł gromy.
- Już po piętnastej, dzisiaj wyjdę wcześniej.
- Ty naprawdę mi nie wierzysz – szarpnął ją za rękę, w której trzymała torebkę, wziął gazetę i zaprowadził do konferencyjnej, gdzie przebywała Lucia z kilkorgiem innych pracowników.
- Powiedz jej, że to nieprawda – rzucił pismem na stół. Tolojas zaczęła się śmiać z tego wszystkiego.
- Ula, czy ty sądzisz, że ja z nim? W Hiszpanii do nikogo się nie zbliżał, kiedy pewnego wieczora chciałam się z nim przespać, nie wiedząc, że jest zajęty, powiedział do mnie Ula. On naprawdę świata poza tobą nie widzi.
- Kocham cię, nie rozumiesz! – chciał, żeby możliwie jak najwięcej osób go usłyszało. Czekał na jej reakcję.
- Wspaniała szopka – rzuciła i wyszła z firmy.
Jezu, ile można bawić się jak jakieś małolaty. Dlaczego nie mogą po prostu być razem. Wiele młodych osób chce być celebrytami i wzbudzać sensację. Ona w chwili obecnej oddałaby wiele, żeby ten artykuł nigdy nie ujrzał światła dziennego. Już teraz pewnie trzymałby ją w objęciach, zapewniając jak bardzo ją kocha. Rozkleiła się do reszty. Nie chciała dłużej siedzieć w firmie. Napisała do Alicji szybkiego smsa, żeby wróciła taksówką, a sama udała się na zakupy. Jutro miały odbyć się chrzciny Olka i musiała kupić coś dla maluszka, a poza tym jak każda kobieta, nie miała co na siebie włożyć. Około dwudziestej była w domu, już od progu czekał na nią ojciec:
- Gdzieś ty się podziewała? – zganił ją.
- Musiałam odreagować, telefon mi padł.
- Po co wam te telefony? – Józef się zdenerwował.
- Daj jej żyć – Alicja wynurzyła się z kuchni, wiedziała, że coś trapi Ulę.
Cieplakówna udała się prosto do łazienki, wzięła gorącą kąpiel, a następnie usiadła z macochą w kuchni przy kieliszku nalewki.
- Dlaczego wy się tak ciągle gonicie? – zagaiła.
- To nie jest takie proste. Ty z ojcem też nie mogłaś się na początku dogadać.
- Ula, nas nie porównuj. Czas zawalczyć o swoje życie.
- Mam już dosyć. Romanse i inne rzeczy, to nie dla mnie. Chyba będzie lepiej, jak wrócę tyko do PRO S.
- Od niego i tak nie uciekniesz – westchnęła Alicja – żebyś później nie żałowała albo nie czekała jak ja pięćdziesięciu lat.
- Koniec tego, idziemy spać. Jutro trzeba wcześnie wstać – zarządziła młoda.
Zabrała torebkę ze schodów, kiedy znalazła się u siebie w sypialni, podłączyła telefon. Okazało się, że ma trzy nieodebrane połączenia od ojca, dwa od Marka i trzy wiadomości w skrzynce. Pierwsza służbowa od Doroty, druga od taty, że się niepokoi, a trzecia od Dobrzańskiego. To właśnie jej treści była najbardziej ciekawa „ Ula, to jest chore. Na pewno tak nie będziemy się bawić…”. Sama nie wiedziała co ma zrobić z treścią, więc po prostu usunęła nagranie. Zasnęła dość szybko, nalewka ojca była doskonałym środkiem nasennym. Obudziła się o ósmej, rześka i wypoczęta. Na dwunastą mieli być w kościele przy Placu Trzech Krzyży, przyjęcie odbywało się w Sheratonie. Punktualnie o jedenastej trzy kobiety o dumnym nazwisku Cieplak stały na baczność przed lustrem w korytarzu, a senior rodu zapinał marynarkę. Kiedy uznali, że są gotowi do wyjścia, zamknęli dom i ruszyli świętować. Po kilkudziesięciu minutach znaleźli się w centrum. Wchodząc do kościoła, Ula zauważyła, że Marek już jest i siedzi samotnie w ostatniej ławce. Minęła go i postanowiła zająć miejsce trzy ławki przed nim. Gdy uroczystość się zaczęła, Dobrzański przesiadł się koło ukochanej. Ukradkiem spoglądał na nią, kiedy Iza trzymała małego na rękach, przytulała, całowała, poprawiała czapeczkę.
Już godzinę później najbliżsi z rodziny oraz przyjaciele siedzieli w restauracji. Rozmowy trwały na różne tematy. A to, że pogoda dopisała, że ruch na Powiślu nieziemski, że Olek w ogóle nie płakał. Pod wieczór, kiedy na stole pojawiły się desery, Marek wyciągnął Ulę na rozmowę.
- Musimy się przejść – zawyrokował.
- Jest mi dobrze – nie zwróciła na niego uwagi.
- Będzie ci jeszcze lepiej – złapał ją za rękę. W obydwóch ciałach, krew zaczęła szybciej krążyć.
- Dokąd idziemy? – zapytała, kiedy kierowali się w stronę apartamentów. Gdy otworzył pokój numer 87, wszedł i pociągnął ją za sobą.
- Nie obchodzi mnie czy ty mi wierzysz, czy nie. Ja wiem swoje. Mam ci coś do zakomunikowania. Zamierzam być z tobą cholernie szczęśliwy. Czy ci się to podoba, czy nie – patrzyli na siebie przez kilka minut. Ula zrobiła krok do przodu, po czym wskoczyła gwałtownie na Dobrzańskiego i zaczęła go namiętnie całować. Z impetem runęli na wielkie łóżko, właśnie w chwili obecnej, poprzez zespolenie ciał i dusz, ich drogi miały ponownie się skrzyżować…
- A wy gdzie zniknęliście jak jakieś abry kadabry? – dopytywała Violka.
- Rozmawialiśmy…
- Poza werbalnie…
- Raczej cieleśnie…
- Żywo gestykulując…
Ula i Marek aktorsko wymieniali spontaniczne kwestie opisujące ich seks, który odbył się niespełna pół godziny temu.
- Rozumiem… Dobrze, że jesteście ładni, mogę wam zaufać, bo wiecie brzydkie zawsze są fałszywe. W sensie ludzie brzydkie. Nie, że związki czy coś – paplała bez sensu.
- Violuś, chodź. My już pójdziemy, bo oni wiele rzeczy muszą sobie wyjaśnić… niewerbalnie i żywo gestykulując – chrząkał, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Kiedy obie pary się pożegnały, młodzi wrócili na salę, gdzie trwała zagorzała dyskusja o pani Febo i jej ostatniej kłótni z Tolojas.
- I słuchajcie, wtedy ja wchodzę i widzę jak Paulinie żyłka zaraz pęknie z tej złości – prawiła Ania – a Lucia siedzi sobie spokojnie na krześle i robi schematy usadzania gości.
- To nic, później wbiegła do mistrza i szukała w nim sojusznika – Iza spojrzała zagadkowo na siedzącego po jej prawej stronie Pshemko.
- Prawdą jest, iż potomek włoskiej ziemi szukał oparcia w mym ramieniu, jednak nie otrzymał go. To, że osoba Paulina posiada jakieś udziały, nie upoważnia ją do udzielania mnie jakiś życiowych rad – mówił popijając winem.
- Paula już niedługo u nas zabawi. Słyszałem, że planuje wyjechać do Włoch – Marek wtrącił się do rozmowy.
- A to ciekawe… – westchnęła Alicja.
Kiedy nadeszła godzina osiemnasta, wszyscy byli już bardzo zmęczeni tym siedzeniem. Beata wybawiła się z Olkiem po wsze czasy, jednak sama już padała.
- Ulka, odwieziesz nas? – zapytał Józef.
- Jasne, ja już też się zbieram. Pożegnam się z Izą.
- Czekamy na parkingu.
Cieplakówna zdążyła obejść wszystkich, aż dotarła do Dobrzańskiego.
- Uciekam, mistrzu, trzymaj się – pocałowała go.
- Trzymam, trzymam i nie puszczam – odwzajemnił pocałunek i puścił jej oczko.
Niedziela zaczęła się bardzo ładnie. Słoneczko grzało, ptaszki ćwierkały, aż chciało się żyć. Gospodyni domowa w osobie Alicji, przygotowała wykwintny obiad, po czym zarządziła wspólny, całodzienny wypad za miasto.
- Słuchajcie, jakoś niespecjalnie się czuję, zostanę w domu, dobrze? – skłamała Ula.
- Wszystko w porządku? – zaniepokoił się Józef. Jednak Alicja wiedziała co się święci. Była przekonana, że Ulka zaprosi Marka.
- Tak, tak.
- Struła się czymś. Poleży i przestanie ją boleć – skwitowała Ala.
Po półgodzinie Urszula stała w uliczce i machała na pożegnanie rodzinie. Zdążyła napisać do Marka smsa „Bądź za godzinę, weź taksówkę i mnóstwo energii”. Nie uzyskała odpowiedzi, więc zrobiła sobie relaksacyjną kąpiel, po czym założyła seksowną bieliznę, którą kupiła sobie jakiś czas temu właściwie bez powodu. Spojrzała na siebie w lustrze. Była, nieskromnie mówiąc, zadowolona z widoku. Poniekąd dziękowała chorobie za wspaniałą sylwetkę, jaką uzyskała. Przyszykowała swoje duże łóżko na przybysza. Rozsypała płatki róż, porozkładała świeczki i czekała w atłasowym szlafroku na nadejście jej mężczyzny. Potrzebowali siebie. Musieli być blisko. I nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o seks, ale o samo poczucie, że mogą na siebie liczyć, zasypiać i budzić się razem. Czujesz się bezpiecznie, kiedy w każdej chwili możesz wybrać numer tej jednej osoby i wiesz, że mimo wszystko podniesie najpierw słuchawkę, a później ciebie, na duchu. Tęskniła za czasami, kiedy on po prostu przy niej był. Kiedy nie wiedział co powiedzieć, po prostu razem milczeli, czy płakali. Śmiali się albo tańczyli. Nie chciała dłużej wypuszczać swojego szczęścia z rąk. Życie jest tak ulotne. Niedawno mogła je stracić. Odeszłaby niespełniona. A ona już wie czego chce. Już teraz WIE. Z letargu wyrwał ją dzwonek do drzwi. Poprawiła makijaż, mocniej zawiązała szlafrok i ruszyła do drzwi. Kiedy otworzyła, zaniemówił.
- Cze…e…eść – rzekł, kiedy nagle zrzuciła szlafrok na ziemię. Szybkim krokiem wszedł do domu i zaczął ją całować.
- Nie jesteś za szybki? – kokietowała.
- Jestem sierotą, bo na tak długo wypuściłem cię z rąk – przycisnął ją za pośladki do siebie.
- Aż tak? – zapytała patrząc w dół na jego erekcję.
- I jeszcze bardziej – wziął ją na ręce i zaniósł do jej sypialni – wiele się tutaj zmieniło. Nareszcie masz duże łóżko – wyszczerzył zęby.
- Może w końcu je ochrzcimy? – puściła do niego oczko.
Długo nie trzeba było mu powtarzać. Położył ją delikatnie na pościeli i zaczął całować jej usta, które były bardzo spierzchnięte. Następnie zszedł w dół, zachłannie pieścił jej szyję. Całował każdy fragment skóry, którego nie przykrywał gorset. Następnie zabrał się do odpinania tego ustrojstwa. Cały czas patrzyła mu w oczy, co jeszcze bardziej go podniecało. Kiedy uporał się z materiałem, zaczął delikatnie przygryzać jej sutek.
- Marek… – nie mogła złapać tchu.
- Ciii – kontynuował. Następnie pieścił jej piersi rękoma. Próbowała nakierować swoje biodra na jego członka, jednak Dobrzański był zbyt wytrawnym kochaniem, aby nie wiedzieć, że coś takiego nastąpi. Schodził z pocałunkami coraz niżej. Kiedy wreszcie zdarł z jej łona majtki, zabrał się do dzieła. Całował jej łechtaczkę, a ta aż się wiła. Patrząc jej w oczy, włożył w nią dwa palce.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taka gotowa. Na mnie… – oblizał to, co przed chwilą z niej wyjął.
- Nie wytrzymam – Ula nie mogła już mówić.
- Aniołku, dasz radę – nie zamierzał przerywać jej tortur. Kiedy wiedział, że ona zaraz wybuchnie zaczął delikatnie dmuchać. Po czym szybkim ruchem w nią wszedł. Ona nie wiedziała nawet, kiedy zdążył się rozebrać. Pchał równo, miarowo. Ona wreszcie złapała go za pośladki i przycisnęła do siebie. Uwielbiała ten moment, miała wtedy poczucie, że się z nim kocha, a nie, że to tylko akt, w którym on ją wykorzystuje. Kiedy Marek był już bliski końca, Ula nagle popchnęła go na plecy i zaczęła ujeżdżać. Nie spodziewał się po niej czegoś takiego. Patrzył na jej piersi, które falowały w rytm kolejnych pchnięć. Językiem oblizywała wargi, co doprowadzało go do ekstazy.
- Kurwa! – Marek wykrzyknął, kiedy Ula dostała orgazmu i zaciskając mięśnie pochwy na jego członku, dała upust jego zawartości. Opadła na niego bez tchu. Jego klatka piersiowa jeszcze długo falowała, a serce nie mogło złapać normalnego rytmu. Jednak po pięciu minutach wszystko wróciło do normy. Leżeli obok siebie. On czule gładził jej nagie plecy, wodził palcem od szyi aż po pośladki.
- Czemu nie dajesz mi spać? – powiedziała sennie.
Popatrzył na nią. Właśnie w tym czasie, czuł, że jego życie ma sens. Kiedy indziej zastanawiałby się jak tu cichaczem uciec. Patrzyła na niego z miłością. Lubił, kiedy jej oczy nabierały intensywnego, niebieskiego odcienia. Wiedział wtedy, że jest szczęśliwa. Lubił, kiedy była szczęśliwa. Ostatnio dość często swoje rozmyślania zaczynał od słów „Lubię, kiedy Ula…”. Dwa dni temu zrobił coś. Chciał jej o tym powiedzieć, ale bał się jak na to zareaguje. W końcu dopiero od wczoraj jest między nimi dobrze. Może ona się nie zgodzi. Jednak nie chciał o tym myśleć. I tak zrobi wszystko, żeby z nią być. Zrobi wszystko, żeby ona go zechciała. Teraz liczy się tylko ONA. Nawet gdyby ojciec groził mu odebraniem prezesury, gdyby stracił mieszkanie, pracę, samochód, pieniądze. Da radę, bo ma dla kogo walczyć.
- Śpij kochanie, jestem przy tobie – pocałował ją.
- Obiecujesz, że nigdzie nie pójdziesz? – wolała się upewnić.
- Nawet jeśli będziesz oddawać mi pierścionki, talerze i łyżki, nie pójdę bez ciebie, kruszyno.
- Masz coś na potwierdzenie swoich słów? – zagadała zasypiając.
Marek uznał, że to właściwy moment, aby jej powiedzieć.
- Za tydzień weźmiemy ślub, zarezerwowałem św. Annę. Zgadzasz się?
Ula momentalnie otrzeźwiała, rozbudziła się i spojrzała na Marka…
- Co zrobiłeś? – nie dowierzała.
- Ula, posłuchaj. Gonimy się już tak od roku. Znamy od ponad dwóch lat. Czy nie sądzisz, że lepiej będzie, kiedy zalegalizujemy nasz związek?
- Nie uważasz, że to wszystko dzieje się za szybko? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Kiedy dzieje się wolno, też niedobrze. Znowu wyjdą jakieś plotki czy inne machlojki. Nie możemy czekać na łut szczęścia. To od nas zależy czy będziemy szczęśliwi. Co cię powstrzymuje?
- A jeśli znowu nam się odwidzi? – zapytała niepewnie.
- Mnie nie odwidziało się nigdy… – wstał i ubrał bokserki oraz spodnie – Szkoda, że u ciebie nie było tak samo – spojrzał w jej kierunku.
- To nie tak – szybko wstała.
- A jak? Ula, ja już nie wiem czy ty chcesz ze mną być, czy nie. Zaczynam się w tym wszystkim gmatwać… – ubrał górę i wychodził z pokoju.
- Zostań, nie odchodź – poprosiła.
- Jesteś pewna, że mam zostać? – spojrzał głęboko w jej oczy.
- Jestem, ale się boję – przytuliła go.
- Nie bój się, kruszyno, masz mnie. Nikomu nie pozwolę nas rozdzielić, rozumiesz – pocałował ją czule – będę się zbierał.
- Zostań, nie bez powodu kazałam ci przyjechać taksówką. Mam szampana w lodówce i kilka truskawek też się znajdzie – mrugnęła porozumiewawczo.
- A co, jeśli familia wróci?
- Nie sądzisz, że jestem już dorosła? – uśmiechnęła się.
- Skoro tak. Ubierz się, a ja zrobię coś do jedzenia.
Kiedy wieczorem wszyscy siedzieli przy jednym stole, panowała iście rodzinna atmosfera. Wreszcie Ula postanowiła zabrać głos.
- Za tydzień w niedzielę odbędzie się nasz ślub.
Marek wybuchnął śmiechem, kiedy zobaczył miny domowników. Ala zrobiła wielkie oczy, a Józef zaniemówił.
- Jak fajnie! Łoooo, będę na ślubie, no super! – Beata podbiegła do Uli i ją uściskała, to samo zrobiła z Dobrzańskim.
- Zaskoczyliście nas. Niedawno się do siebie nie odzywaliście, a teraz takie zmiany. Jesteście pewni? – senior nie ukrywał zdumienia.
- Panie Józefie, obiecuję, że teraz wszystko będzie dobrze – potwierdził.
Cieplak faktycznie przemyślał jego słowa. Kiedy Ula była w szpitalu, siedział przy niej, nie skąpił pieniędzy na leczenie. W końcu coś się między nimi popsuło, ale tak naprawdę żadne z nich nie chciało tego wyjaśnić. Ale skoro teraz mają być małżeństwem, on musi to zaakceptować. Dla niego najważniejsze jest szczęście córki, nic poza tym. Chociaż z Markiem przezywała wzloty i upadki, to bez niego było jeszcze gorzej. On ją doskonale znał. Kiedy Dobrzański przez kwartał przebywał w Hiszpanii, Ula nie mogła znaleźć sobie miejsca. Mimo że doskonale udawała, on wiedział swoje. Chciał, żeby za niego wyszła. Jednak nie zamierzał ukrywać, że jeśli cokolwiek złego działoby się jej w tym związku, zawsze może wrócić. Kładąc się spać, młodzi nie dowierzali, że za niespełna tydzień będą w obliczu Boga stanowić jedność.
- Musimy poinformować jutro moich rodziców – powiedział, tuląc ją do siebie.
- A goście? – dopytywała.
- Szczerze mówiąc, myślałem o tym, żeby obecni byli tylko rodzice i Beti. Nasi ojcowie będą świadkami i będzie dobrze. Mam dość medialnej nagonki na nas. Co ty na to?
- W sumie masz rację. Przyjęcie zrobimy kiedy indziej – uśmiechnęła się.
- Może przeniesiesz się do mnie? – zaproponował.
- Wybacz, ale nie chciałabym robić tego przed ślubem. Obiecuję, że w niedzielę za tydzień, zamieszkamy razem.
- Mam wytrzymać tak długo bez ciebie? – udawał obrażonego.
- Mistrzu, miłość wymaga poświęceń – pocałowała go cichaczem, odwróciła się na drugi bok i rzuciła – dobranoc.
- To tyle? Nawet nie jesteś moją żoną, a już sypiamy jak małżeństwa z czterdziestoletnim stażem – chichotał.
- Przytul się i nie marudź – długo nie musiała go przekonywać. Przywarł ciałem do ukochanej. Kochał zapach jej włosów. Kokosowy szampon i czekoladowy balsam do ciała. Nie musiała stosować żadnych perfum, kochał jej naturalne powonienie. Mógłby spać tak przez całą wieczność, jednak ktoś, a raczej coś obudziło ich o siódmej.
- Wstawaj, do pracy rodacy! – szczebiotała Ula.
- Biorę wolne, jeszcze pięć minut… – przewrócił się na drugi bok.
- Jeśli za chwilę nie wstaniesz, zastosuję metodę czyścioszka – mówiła poważnie.
- Co? – wyśmiał ją i spał dalej.
Ula długo nie czekając, poszła do kuchni, napełniła miskę wodą i całą zawartość umieściła na Dobrzańskim. Ten wyparował z łóżka jak oparzony.
- Zimna! – krzyczał jak panienka.
- No jasne, na Jaśka tylko taka działała – śmiała się.
Marecki chciał się odwdzięczyć ukochanej za to, że był cały mokry.
- Chodź, kochanie, przytulę cię – zbliżał się.
- Ani kroku dalej, jesteś cały mokry – uciekła, a ten gonił ją po całym domu.
- Spójrz, Alusieńko, jak dzieci – Józef z niedowierzaniem przypatrywał się poczynaniom córki i przyszłego zięcia.
- Daj spokój, młodzi są – rzuciła.
Dotarcie do pracy zajęło im więcej czasu niż się spodziewała.
- Kochanie, uważaj, czerwone. Włącz kierunkowskaz, zakaz skrętu, objazd – Marek nie mógł usiedzieć na miejscu pasażera. Alicja siedziała z tyłu i przypatrywała się temu ze śmiechem.
- Dość! – kobieta zjechała na pobocze – Zamieniasz się miejscem z Alą. Mam cię dość! – wybuchnęła
- Nie denerwuj się, spokojnie – Dobrzański potulnie przesiadł się z tyłu i całą drogę powstrzymywał się od jakichkolwiek podpowiedzi.
Kiedy wysiedli pod siedzibą FD, Marek delikatnie objął Ulę w talii, obawiając się jej reakcji.
- Masz szczęście, że cię kocham, wiesz. Inaczej szedłbyś piechotą – wygłosiła.
- Ja to mam szczęście i w życiu, i w miłości – zaśmiał się.
- Nie wątpię. Zmykam do siebie, cześć – cmoknęła go przelotnie, kiedy znaleźli się na piątym piętrze budynku.
- Umówię nas z rodzicami na lunch – krzyknął.
Dzień mijał bardzo powoli. Poniedziałek okazał się pochmurnym dniem i wszystko wskazywało na to, że będzie nieźle lał deszcz. Cieplak już szósty raz poprawiała statystykę dla kolekcji FERRERO, która miała miejsce w Hiszpanii. Ciągle napływały rozliczenia za indywidualne projekty, finalizowano przedsięwzięcia ze Start Sportem. Było tego mnóstwo. Ula postanowiła zrobić sobie przerwę na kawę. Stwierdziła, że szkoda czasu na bufet i poszła po prostu do socjalnego. Pech chciał, że był tam również Turek.
- Cześć Adam – przywitała się grzecznie.
- Hej Ulka. Dzisiaj normalnie taki dzień jak trzynasty trzynastego, no nie? Nic się, kurteczka nie chce robić – mieszał kawę z namaszczeniem.
- Musimy to skończyć, ja też mam dość, ale cóż…
- Ale ja to ci powiem, ze takiej firmy jak nasza jedna, to trzech nie znajdziesz, kurteczka. Mojej siostrze to wisi FERRERO. Znaczy przed blokiem, billboard taki.
- To fantastycznie, naprawdę. A propos, mógłbyś przynieść mi zestawienie kosztów produkcji z Cordoby? Bo gdzieś zawieruszyłam.
- Oczywiście – uśmiechnął się.
- W takim razie ja pójdę na chwilę do Marka, porozmawiać z nim muszę. Trzymaj się.
- Jasne, jasne. Pa Ulka.
Był bardzo rozentuzjazmowany rozmowa z Cieplakówną. Nie zauważył nawet, kiedy do socjalu weszła Paula.
- Dzień dobry – rzuciła oschle.
- Dobry, dobry – mówił Turek – a nawet do widzenia.
- Słucham? – Włoszka się wzburzyła.
- Pójdę i wpłaty zaksięgoruję, bo czas nagli – plątał się, aby jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Ula natomiast prowadziła w sekretariacie konwersację na temat Maćka z Anią.
- Jak on mógł mi nie powiedzieć! Zabiję go, normalnie ukatrupię! – Cieplak cedziła przez zęby.
- Chciał ci zrobić niespodziankę – Anka się uśmiechnęła.
- W sumie działa na korzyść firmy, jak go zabiję, gdzie ja takiego pracownika znajdę – zaśmiała się.
- Nie myliłem się, słysząc twój głos – z gabinetu wychylił się Marek – wejdziesz?
- Jasne. Aniu, zgadamy się później, szef wzywa – teatralnie weszła do środka.
- O czym rozmawiałyście? Mam być zazdrosny? – przytulił się do niej od tyłu.
- Maciek jest w Krakowie i załatwił kolekcje innych firm do PRO S. Wchodzimy na ogólnopolski rynek. Już nie tylko FD, ale inne marki.
- Czyli mam być zazdrosny. Zaczną się schadzki z jakimiś prezesami i innymi takimi. Co ja zrobię? – ubolewał.
- Dasz na mszę i się upijesz, mistrzu – pocałowała go ze śmiechem, po czym usiadła na kanapie – o której umówiłeś nas z rodzicami.
- Przyjdą tutaj za godzinę, nie chcieli jeść na mieście, zamówiłem obiad do konferencyjnej.
- Okej, w takim razie idę pracować dalej. Teraz muszę zająć się moim dzieckiem.
- Słucham? – Marek nie krył zdziwienia.
- PRO S! – zaśmiała się i wyszła z gabinetu.
Od kiedy się pogodzili, nastrój w ich związku był bardziej luźny. Skupiali się raczej na pozytywach, aniżeli na negatywnych aspektach życia. Jednak w pracy Cieplak była nie do zdarcia. Od kilkunastu minut w konferencyjnej czekali jej przyszli teściowie.
- Ula zaraz powinna się pojawić. Pracuje od rana jak dzika mrówka – zaśmiał się Marek.
- Pani Violetta zdecydowanie wpływa na załogę – Helena zawtórowała synowi.
- Jak relacje między wami, synu? – Krzysztof dociekał.
- No wiesz tato, Violka, to żona mojego przyjaciela…
- Dobrze wiesz, że nie oto pytam – senior dobitniej powtórzył.
- Już jestem, przepraszam – do konferencyjnej wparowała spóźniona Cieplak. Marek patrząc na jej niepewny wyraz twarzy, od razu postanowił przejść do konkretów, aby reszta spotkania minęła w luźnej atmosferze.
- Mamo, tato, to co teraz powiem okaże się szokiem, ale w niedzielę bierzemy ślub – junior pewny siebie przysunął się bliżej narzeczonej.
Państwo Dobrzańscy przenosili wzrok kolejno z Marka na Ulę, lecz w końcu ich usta wykrzywiły się w podkówkę na znak szczęścia. Jednak w tym momencie, niepewnym głosem odezwała się dyrektor finansowa.
- Przed chwilą dostałam ważny telefon, ze ślubem pojawił się pewien problem…
- Mnie to nie bawi, Ula – Marek ewidentnie nie był zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Zadzwonił Maciek z Krakowa, muszę tam pojechać i sfinalizować umowę, w końcu nadal jestem prezesem PRO S – tłumaczyła spokojnie, acz stanowczo.
- Czyli rozumiem, że ważniejsza jest dla ciebie jakaś umowa! – krzyknął.
- Zostawimy was samych, zdzwonimy się później – zawyrokowała Helena i oboje z Krzysztofem opuścili salę.
- Kochanie, co ty znowu wymyśliłaś? – starał się trzymać nerwy na wodzy.
- Nic. Po prostu nikt nie wiedział, że zamierzasz się ze mną ożenić właśnie w niedzielę. Dlatego Maciek pojechał do Krakowa, udało mu się wynegocjować ciekawe warunki i pozostaje to tylko zalegalizować – wyraz jej twarzy pozostawał niewzruszony.
- Nie mogą ci przefaksować tej umowy? – szukał rozwiązania.
- Jak to będzie wyglądało? Pomyślą, że nie traktuję ich poważnie. Kochanie, zdążę. Wyjadę w piątek po południu i w niedzielę rano będę z powrotem.
- Przecież o trzynastej jest nasz ślub – załamał się.
- Zdążę, obiecuję – przytuliła się do niego czule.
- Masz takie szalone pomysły, no, ale dobrze. Jedziemy w piątek – pocałował ją.
- Nie, Marek. Ty nie jedziesz. Musisz zająć się ślubem. Zamówisz obiad w restauracji i uzgodnisz menu.
- Wspaniale, naprawdę… – był obrażony, ale nie chciał wszczynać kolejnej kłótni. Potraktowała go dziwnie. Przecież to ich ślub, a ona zamierzała wszystkim obarczyć jego – a co z twoją sukienką?
- Znajdę coś w Krakowie. Przecież i tak nie mógłbyś jej zobaczyć – uśmiechnęła się do niego i wyswobodziła z objęć – wracam do pracy.
- Spotkamy się wieczorem? Zapytał z nadzieją – Marek zrobił minę zbitego psa, mówiąc o sobie w trzeciej osobie.
- Będę u ciebie o dwudziestej. Odpowiedziała z radością – ich słowne utarczki były bardzo zabawne.
Ula wróciwszy do gabinetu znów wpadła w wir zajęć. Przerwał jej na chwilę Adam, który przyszedł z wykresami oraz Wojtek, który pytał o budżet na nową kampanię. Na zegarze wybiła siedemnasta. Cieplakówna nie chciała dłużej się męczyć, zważywszy na aurę za oknem. Wzięła teczkę, zjechała windą na trzecie piętro po Alę i razem ruszyły do domu. Tam wzięła gorącą kąpiel, przekąsiła coś. Przebrała się w wygodniejsze ciuchy i pojechała na Sienną. Stała pod drzwiami kilka minut, w końcu Marek otworzył jej drzwi. Widok zaparł jej dech w piersiach. Zobaczyła swojego mężczyznę w samych spodniach dresowych, które zmysłowo opadały pod brzuchem.
- Mistrzu, każdej kobiecie otwierasz drzwi w takim stroju? – zapytała z nieukrywaną fascynacją.
- Oczywiście – mrugnął – wejdź, skarbie. Napijesz się czegoś? – poszedł w kierunku kuchni.
- Pewnie masz tylko wodę, ale twoja wspaniałomyślna kobieta zrobiła ci zakupy – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Ojej, jak się odwdzięczę? – podszedł do niej, po czym objął w talii.
- Nijak, celibacik – wyswobodziła się i opadła z impetem na kanapę.
- Eee? – markowa szczęka opadła na poziom podłogi.
- Zrób coś do jedzenia i nie marudź – zarządziła i wygodniej rozsiadła się na kanapie.
- A mama powtarzała, że znajdę kobietę, która na mnie zasługuje, będzie kochać szanować, a ta mnie do garów wysyła. Biedny Maruś – prawił sam do siebie. Ula pękała ze śmiechu. Jednak zachowała powagę.
- Mówiłeś coś? – chrząknęła.
- Nie, nie. Skądże, odpoczywaj – zabrał się do gotowania.
Po jakiejś godzinie siedzieli nad talerzami i zajadali się spaghetti. Trzeba przyznać, że Dobrzański był dobrym kucharzem. Ula wyraźnie wyglądała na zmęczoną, podziękowała więc za kolację i udała się w kierunku drzwi.
- A ty dokąd się wybierasz? – mężczyzna zdziwił się, że jego narzeczona jest gotowa do wyjścia.
- Do domu, mistrzu. Padam na twarz. Jutro muszę ostatecznie rozprawić się z FERRERO, zabukować hotel i inne dyrdymały. W środę wezmę wolne, muszę pójść na jakieś zakupy i popracować w spokoju w domu.
- Zostań u mnie – poprosił, całując ją.
- Nie mogę, znaczy mogę, ale nie chcę. Oboje wiemy jak to się skończy. Do jutra, śpij spokojnie, słońce – pocałowała go na pożegnanie i wyszła.
- Napisz chociaż smsa, kiedy będziesz w domu, dobrze?
Kiwnęła twierdząco głową i zniknęła w windzie. Droga do domu zajęła jej niewiele czasu, praktycznie w ogóle nie było ruchu. Do domu weszła ciut po jedenastej. Wszyscy już spali, ona sama postanowiła wziąć szybki prysznic. Kiedy wyszła z łazienki, wsunęła się pod kołdrę i zasnęła. Nie spała zbyt dobrze, ciągle wierciła się z boku na bok, kiedy budzik zadzwonił o siódmej, miała wrażenie, że w ogóle nie spała. Wyszła z łóżka ślimaczym tempem, po czym zrobiła sobie mocną kawę. Ojciec wstał razem z nią.
- Nie śpicie? – zagadała.
- Alicja pojechała już do firmy, dostała telefon od Sebastiana, chyba coś musiało się stać.
- Rozumiem, ja jakoś źle się czuję. Ta pogoda daje się we znaki. Niby maj, a aura jakaś niespecjalna.
- Może zostań w domu? – Józef martwił się o córkę.
- Jutro biorę wolne. A, zapomniałam ci powiedzieć. W piątek jadę do Krakowa, wrócimy z Maćkiem w niedzielę.
- A co z waszym ślubem? – mężczyzna zagmatwał się w tym wszystkim.
- Będzie, będzie. Wszystko się odbędzie. Lecę się do pracy przygotować, trzymaj się – uraczyła go cmoknięciem w policzek.
Dzisiejszego dnia w FD, wszystko działo się jeszcze wolniej. Jednak jedna osoba, chciała jak najszybciej pozałatwiać swoje sprawy, aby móc wyjść do domu. Zakończyła definitywnie sprawę z FERRERO. Była z siebie dumna, wszystko idealnie posegregowane, każdy najmniejszy wykresik dopieszczony. Udała się do gabinetu Marka, gdy weszła ten rozmawiał przez telefon, ale dał jej znać, że ma usiąść.
- Dobrze, w takim razie moja asystentka odezwie się jutro do państwa. W sprawie transportu nie będzie żadnych trudności. Mam zaprzyjaźnioną firmę. Również dziękuję, do usłyszenia.
- Przeszkadzam?
- Nie, właśnie rozmawiałem z serwisem od pokazów. Muszą nam przygotować wybieg, Pshemko zaprojektował nową kolekcję strojów kąpielowych.
- Rozumiem.
- Coś się stało? – zaniepokoił się i usiadł obok niej.
- Źle się czuję i chciałabym, żebyś pojechał ze mną na badania do profesora. Mógłbyś? – podniosła delikatnie głowę.
- Co to za pytanie, zaraz jedziemy – zbliżył się do niej i przytulił ją. Wiedział, że się obawia. Miał tylko nadzieję, że nic poważnego jej nie grozi. Całą drogę w samochodzie, milczała. Wpatrywała się tylko w okno, on również nie chciał naciskać na rozmowę. Jakiś czas później, znaleźli się w Otwocku.
- Wejść z tobą? – zapytał cicho.
- Naprawdę chcesz przy tym być? – zamknęła oczy i wypuściła powietrze.
- Wszystko, co dotyczy ciebie, dotyczy również mnie – przytulił ją.
Mogli tak stać długo, jednak profesor Faluszyński poprosił ich do środka.
- Co panią do mnie sprowadza? – uśmiechnął się.
- Chciałabym się dowiedzieć, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. W piątek planuję pojechać do Krakowa i nie wiem czy mój stan zdrowia na to pozwala.
- Dobrze, w takim razie, zrobimy jak zwykle. Zaraz wracam – przeprosił i udał się na korytarz.
- Jak zwykle? – Marek był wyraźnie zaintrygowany sytuacją.
- Jestem tutaj co najmniej raz w miesiącu, więc rozumiesz…
- Pokój czeka, wyniki jak zwykle jutro – uśmiechnął się z troską.
- Dziękuję, do zobaczenia – podała mu dłoń.
Ula prowadziła go korytarzem. Tak doskonale znała tutaj każdego, młodsi się jej kłaniali, starsi uśmiechali. A jemu krwawiło serce. Nie mógł znieść tego, że ją zostawił. Nie mógł znieść tego, że choroba spotkała właśnie ją. Bo czy to normalne, że zna się szpital jak własną kieszeń, poprzez częste przebywanie w nim, w roli pacjenta? Wszedł z nią na salę i zajął miejsce na krześle przy drzwiach. Ona usiadła na łóżku i patrzyła na niego. Widziała w jego oczach smutek, szczególnie kiedy schylił głowę, a twarz schował w dłoniach.
- Mówiłam, że nie jest lekko. Możesz wracać do domu – uśmiechnęła się blado – tak naprawdę to już cię nie dotyczy.
- Wszystko, co związane z tobą, mnie dotyczy również, mówiłem ci – podniósł głowę – chodź do mnie – pokazał na kolana. Ula usiadła mu na kolanach, a on ją przytulił.
- Nie musisz tu być, wiem, że to ciężkie – dotknęła czołem o jego czoło.
- Wiem, że nie muszę tu być, ale chcę. Potrzebuję cię, jeśli kiedykolwiek zostawiłabyś mnie, moje serce rozerwałoby się na milion kawałków.
- Ja się nigdzie nie wybieram – pocałowała go.
- Musisz tutaj być, cierpieć – po jego oku spłynęła pojedyncza łza, Ula otarła ją ręką – a ja jestem facetem i zamiast cię wspierać, rozklejam się.
- Dla mnie to już normalne, zobaczysz. Kilka badań i jedziemy do domu. Jeśli chcesz płakać, proszę bardzo. Ja już chyba wyczerpałam limit łez dla tej choroby. Zaprzyjaźniłyśmy się – posłała mu kuksańca w nos.
- Przepraszam, ale zabieramy panią. Potrwa to kilka godzin, pan może tutaj poczekać, albo pojechać do domu – sanitariusz był bardzo miły, acz rzeczowy.
- Zostanę, dziękuję. Czekam na ciebie, kruszyno – pocałował ją na pożegnanie.
Minęło kilka godzin, Marek telefonicznie pozałatwiał wszystkie sprawy, aby jutrzejszy dzień mógł być wolny dla niego i dla niej. Właśnie sprawdzał jakieś wykresy na tablecie, kiedy do sali na wózku wwieziono jego narzeczoną.
- Dziękuję bardzo, panie Krawczuk – Cieplak uśmiechnęła się do lekarza, który wykonywał badania.
- Nie ma problemu. Kiedy poczuje się pani na siłach, może pani opuścić pokój. Jutro o dziewiątej widzimy się ponownie – uśmiechnął się i wyszedł z sali.
- I jak? – Marek podszedł do łóżka, na którym kobieta odzyskiwała siły.
- Dobrze, dobrze. Za pół godzinki stąd spadamy – wyszczerzyła zęby.
- Zjemy coś na mieście czy wolisz w domu? – pogładził ją po włosach.
- Zapomniałabym, napisz smsa do taty, że dzisiaj będę późno, niech nie czeka z kolacją. Tym samym zjemy coś razem.
- Wspaniale. Wiesz, słońce, nie lubię się z tobą rozstawać – pieścił opuszkami palców jej lico.
- W takim razie zostań u mnie na noc – pocałowała wewnętrzna stronę jego dłoni.
Ich spojrzenia wyrażały wszystko. Tę nieskrywaną namiętność, troskę i zrozumienie. Miłość można znaleźć, przeżyć i stracić. Wbrew wszystkiemu, człowiek otrząśnie się z tego. W końcu trzeba egzystować dalej. Jednak, kiedy te dwa ciała nie były razem, ich serca krwawiły. Mogliby żyć osobno, jednak po co? Jakkolwiek szalenie to brzmi, chcieli spędzić z sobą resztę życia, mimo wszystko.
Zasnęła w samochodzie, podczas jazdy. Kiedy zaparkowali pod numerem osiem, wziął ją na ręce. Następnie w domu, delikatnie rozebrał i położył na łóżku. Nie obudziła się, widocznie potrzebowała snu. On sam zamierzał wziąć szybki prysznic i ułożyć się obok niej. W drodze do łazienki, natknął się na Cieplaka.
- Witaj Marku, coś z Ulą? – zapytał, schodząc na dół.
- Byliśmy na badaniach, prosiła, abym z nią został. Ale jeśli to panu przeszkadza – mówił niepewnie.
- Nie, skądże. Śpijcie dobrze – rzucił i poszedł z powrotem na górę.
Dzień zaczął się dobrze dla nich dwojga, zjedli śniadanie i w szampańskich nastrojach ruszyli w kierunku Otwocka. Zupełnie nie przejmowali się wynikami badań, mimo wszystko żyli ich ślubem, który miał się odbyć za cztery dni. Weszli niespiesznie do gabinetu profesora i w napięciu oczekiwali na jego nadejście. Po chwili w drzwiach pojawił się Faluszyński z Krawczukiem.
- Mamy dla państwa wyniki – spojrzeli na siebie…
 A więc? – gwałtownie wypuściła powietrze.
- Wszystko wydaje się być normalne jak na stan remisji. Sądzę, że pani złe samopoczucie spowodowane jest po prostu pogodą. Wielu z nas tego doświadcza – uśmiechnął się porozumiewawczo do asystenta.
- Czyli mój piątkowy wyjazd do Krakowa może się odbyć? – dociekała.
- Oczywiście.
- Dziękuję doktorze, naprawdę panu dziękuję – uścisnęła mu dłoń, następnie wyszli z gabinetu – jak to dobrze.
- Mnie też kamień spadł z serca – przytulił ją do siebie i pocałował.
- Czas na… – zacierała ręce ze śmiechem.
- Zakupy? – wymamrotał Marek z bólem wypisanym na twarzy.
- Do dzieła Dobrzański – zaśmiała się i klepnęła go w tyłek.
- Czy ty aby nie przesadzasz? Ja rozumiem, że wy, kobiety, próbujecie nas wychować względem siebie. Ale czy biczowanie należy do formy resocjalizacji? – prawił.
- Tak, tak, tak. Chodźmy – wzięła go pod rękę i udali się w kierunku auta.
Wbrew pozorom Galeria Mokotów, którą uwielbiała Ula, była oblężona w dniu dzisiejszym z powodu jakiś pokazów. Więc wybrali Sadybę. Po dwóch godzinach chodzenia, Cieplak zaopatrzyła się w najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy przybyli na Sienną, kobieta zrobiła ukochanemu mały pokaz.
- O nie, tego na pewno nie zabierzesz – pokazał na wściekle czerwoną sukienkę, która podkreślała kształty Uli.
- Ponieważ? – obróciła się zalotnie wokół własnej osi.
- Będziesz działać na innych tak, jak teraz działasz na mnie. Kierunek: sypialnia, kapitanie! – wskazał ręką na pomieszczenie znajdujące się nieopodal kuchni.
- To ja miałam wychowywać ciebie! – postawiła się ze śmiechem.
- Jeśli ty tak, to ja tak! – przerzucił ją sobie przez plecy i zaniósł do sypialni. Po chwili, po czerwonej kreacji nie było śladu.
- Zaczekaj! Stój! – krzyknęła w pewnym momencie, kiedy starał się odpiąć jej stanik.
- Coś się stało? – zaniepokoił się.
- Zaczekamy z tym do ślubu – wywinęła się i uciekła do łazienki ze śmiechem.
- Jeśli natychmiast stamtąd nie wyjdziesz, to… to drzwi wyważę! Albo napiszę do trybunału w Strasburgerze – naśladował Violettę.
- Mówiłam ci coś – krzyczała zza zamkniętych drzwi.
- No, ale to jeszcze pięć wieczorów, licząc dzisiejszy… – posmutniał.
- Mistrzu, nagroda będzie tego warta, promise – wyszła w markowym szlafroku, pocałowała go i udała się do kuchni.
Do wieczora czas upłynął w bardzo przyjaznej atmosferze. Tematy rozmów były różne. Począwszy od ślubu, przez firmę aż do Krakowa.
- Stwierdziłam, że polecę samolotem, będzie szybciej.
- Jasne. To dobry pomysł. Powiedz Maćkowi, żeby cię odebrał, nie chcę, żebyś się tłukła taksówkami.
Prawdę mówiąc, Dobrzański nie był przekonany o słuszności wyjazdu Uli. Nie wiedział z kim będzie miała tam styczność. Maćka mógł przeżyć, bo byli jak rodzeństwo. Jednak co z resztą? Przed każdym facetem jej nie uchroni. Cieplak widziała na jego twarzy zdenerwowanie. Sądziła, że to przez ten wyjazd, ale przecież powinien jej ufać. Nigdy go nie zawiodła. Nigdy nie pomyślała o zdradzie. Czasem ona nie rozumiała jego zachowania. Ale może to przez to, że był jedynakiem, który inaczej postrzegał świat. Jednak zaufanie jest zaufanie, na każdym gruncie takie samo. Postanowiła, że musi się już zbierać. Jutro zamierzała wypocząć, bo czekał ją pracowity dzień i pakowanie.
- Może zostaniesz na noc? – kokietował.
- Daj spokój, mistrzu. Pojadę taksówką po moje auto, bo zapomniałam o nim z tego wszystkiego. Dzisiaj na pewno się odezwę, kiedy będę w domu. Obiecuję – pocałowała go namiętnie i wyszła.
Droga na Lwowską była szalenie krótka. O tej porze nie było mowy o korkach. Zgodnie z obietnicą, znalazłszy się w domu, wystukała smsa „Jestem, żyję, idę spać. Kocham Cię”. Odłożyła telefon, wzięła kąpiel, napiła się herbaty i wróciła do sypialni, nastawiając budzik, zauważyła jedną nieodebraną wiadomość „Nie chcę wiedzieć ile miałaś na liczniku, skoro tak szybko jesteś w domu. Uważaj na siebie, na Boga! Tęsknię i kocham. Mistrz ;)”. Po przeczytaniu tego smsa, mogła spokojnie położyć się spać. Jej sen niestety zakłóciły wrzaski. Kiedy spojrzała na zegarek było ciut po szóstej rano. Czyli jednak długo spała, ale co ją obudziło?
- Ulka, Ulka! Zobacz co robi pani Dąbrowska! – Beatka wbiegła ze śmiechem na łóżko.
- Gdzie ona jest? – odpowiedziała zaspana kobieta.
- W salonie. No chodź – śmiała się.
- Nie pozwolę się wydać na śmierć. Nie da się po dobroci, to trzeba siłą. O! – kiedy Urszula weszła do salonu, o mało co nie pękła ze śmiechu. Poczciwa sąsiadka przywiązała się sznurkiem od bielizny do kanapy. Po półgodzinnej rozmowie udało się wywnioskować, iż znowu koledzy jej syna nękają ją telefonami o pieniądze. Alicja i Józef próbowali przekonać ją do tego, żeby oddała sprawę na policję, ta jednak pozostawała nieugięta. Najstarsza latorośl Cieplaka, udała się do kuchni w celu przygotowania śniadania. Około ósmej wszyscy zasiedli do stołu, wszyscy z wyjątkiem Dąbrowskiej, która wyglądała z utęsknieniem w kierunku kuchni.
- Panią też zapraszamy na śniadanie – Józef rzucił słowne zaproszenie.
- Ja jestem uciemiężona! – dedukowała.
- Skoro tak – Alicja próbowała brzmieć poważnie.
- No, to wy się z nią męczcie, a ja uciekam do pracy – Ula pożegnała się z wszystkimi i ruszyła do Warszawy.
Pech chciał, że tuż obok FD stał Marek wraz z Sebastianem. Właśnie wtedy, kiedy parkowała.
- No, Ulka nieźle ciśnie tym autkiem – Seba był pełen podziwu dla umiejętności Cieplakówny.
- Ja jej zaraz pokażę umiejętności – Dobrzański szedł w jej kierunku – czyś ty zwariowała?
- Cześć, kochanie – pocałowała go, ale on pozostawał niewzruszony.
- Kto ci w ogóle dał prawo jazdy. Chcesz zginąć? Weszłaś w ten zakręt jak szalona – pokazywał na ulicę obok.
- Daj spokój. Tobie zostało jedno życie, mi jeszcze dwa – mrugnęła – cześć Sebastian! – cmoknęła go w policzek.
- Doprowadzisz go do zawału – śmiał się.
- Niech się uspokoi i zważy na to, jak sam lubi czuć wiatr we włosach. Od kiedy kupił sobie nowe auto, mam wrażenie, że drogowe ograniczenia dla niego nie istnieją.
Szli wolno w kierunku wind, a Marek podążał tuż za nimi.
- O czym tak plotkujecie? – dociekał w windzie.
- Oj, Dobrzański…
Od: Marek Dobrzański
Do: Urszula Cieplak
Temat: Czekam…
Moja komórka uległa zniszczeniu poprzez niezapowiedzianą wizytę Violetty. Jestem skazany na maile. Pomysł z zakupem tabletów okazał się trafiony. Jak podróż? Jesteś już w hotelu?
Kocham,
Marek
Od: Urszula Cieplak
Do: Marek Dobrzański
Temat: Re: Czekam…
Jestem tak zmęczona tym wszystkim, że nawet nie chciało mi się wymyślić tematu, sprytna ja. Miałeś rację, niepotrzebnie upierałam się na ten ranny lot. Teraz idę spać, a wieczorem wybywam w miasto na podryw!
Buźka :)
Od: Marek Dobrzański
Do: Urszula Cieplak
Temat: Spróbuj!
Ja tutaj haruję! Orzę jak możę… – och ta Viola! A Ty sobie urządzasz romanse… oj Cieplakówna! Tylko wróć!
Od: Urszula Cieplak
Do: Marek Dobrzański
Temat: :*
Ula kocha, Ula idzie spać, Ula da znać później!
Zamknął okno wiadomości i rozsiadł się wygodniej na fotelu. Od jej wylotu minęły zaledwie cztery godziny, a on już tęsknił. Już na Okęciu nie mógł się doczekać jej powrotu. Długo nie myśląc, poszedł do Sebastiana.
- Dzisiaj, piwko, meczyk, coś te sprawy? – próbował zrobić wrażenie na kumplu, bujając się w rymt hip hopu.
- Opanuj się, kto ty, Adam Turek? Poza tym, teraz to sobie przypominasz o przyjacielu, a kiedyś… – mówił.
- Daj spokój, wieczorem u mnie! Będę czekał.
- To nie jest randka! Nie musisz się depilować! – krzyknął za nim dyrektor HR.
Wieczorem panowie oddawali się rozrywkom, a Ula przygotowywała na kolację z przyjacielem i inwestorem. Kiedy była już prawie gotowa, ktoś zapukał do jej drzwi. Bynajmniej nie był to Maciek ani nikt z obsługi…
- Proszę – powiedziała pewnie.
- Dobry wieczór, Jacek Zawadzki, miło mi poznać – wziął dłoń kobiety i delikatnie ją pocałował.
- Witam, Urszula Cieplak. Mam rozumieć, że…
- O, przepraszam. Byliśmy umówienie we trójkę z panem Szymczykiem, jednak on jest już w drodze do Katowic, ponieważ kolejny inwestor otworzył drzwi dla pańskiej firmy.
- W takim razie pozostaje nam uzgodnić warunki – uśmiechnęła się do niego profesjonalnie.
- Zapraszam do hotelowej restauracji, zrobiłem rezerwację – puścił ją przodem. Kiedy jechali w windzie, Ula delikatnie przyjrzała się towarzyszowi. Trzeba przyznać, że jego wygląd zapierał dech w piersiach. Zlustrowała go od góry do dołu. Dokładnie zarysowane kości policzkowe idealnie grały z duetem blond włosów średniej długości i niebieskich oczu. Schodziła niżej wzrokiem. Idealnie dopasowana marynarka w kolorze grafitu i takie same spodnie. Jacek z pewnością był pewnym siebie mężczyzną, kiedy zauważył, że kobieta mu się przygląda, dał znak, że tam jest.
- Chciałbym wiedzieć dlaczego pani tak intensywnie na mnie spogląda – odwrócił się w jej stronę i skrzyżował ręce na piersi.
- Jestem w Krakowie pierwszy raz, można powiedzieć, że podziwiam widoki – spuściła wzrok niżej.
- Schlebia mi pani – zaśmiał się – proszę.
Cieplak odetchnęła, kiedy winda znalazła się na parterze. Weszli do restauracji, jakiś mężczyzna do nich podszedł i wręczył Zawadzkiemu aktówkę.
- Dziękuję, możesz wracać do domu – posłał mu chłodne spojrzenie.
- A więc to chyba wszystko, proszę poprawić tylko to, co uzgodnił pan z Maćkiem – pani prezes po półgodzinnej analizie kontraktu dorzuciła swoje pięć groszy.
- Oczywiście, jutro ostatecznie podpiszemy umowę podczas pokazu kolekcji. W niedzielę rano odwiedzimy magazyny z zeszłosezonowymi rzeczami.
- Pokaz? – kobieta upiła łyk wina.
- Zależy mi na tym, żeby nasze nowe kolekcje również rozprowadzane były w pańskich butikach, z tego co wspominał pan Szymczyk, otwierają państwo takowy w Warszawie niebawem.
Urszula pluła sobie w brodę, że nie porozmawiała z Maćkiem i dokładnie nie przygotowała się do rozmowy.
- Prawdę mówiąc, Maciej przez ostatni okres zajmował się firmą. Ja byłam niedysponowana, delikatnie mówiąc. Jednak skoro panowie dokonali ustaleń, ja oczywiście się pod wszystkim podpisuję – mówiła zbierając dokumenty – dziękuję bardzo i do jutra.
- Miałem nadzieję na kolację – spojrzał na nią z intensywnością w oczach.
- Lepiej będzie, jak spotkamy się jutro – unikała kontaktu wzrokowego.
- Nalegam – złączył usta w cienką kreskę, dając do zrozumienia, że jest człowiekiem bardzo apodyktycznym, nieznoszącym sprzeciwu. Nie pozostawało jej nic innego, jak zgodzić się na wspólny wieczór. O dziwo, czas płynął w miłej atmosferze.
- Pani Urszulo, proszę mi powiedzieć, czy ma pani coś przeciwko, żebyśmy przeszli na ty? – pogładził idealnie ogoloną brodę.
- Oczywiście, że nie – podniosła kieliszek z winem – Ula.
- Jacek – „tryknęli” się na znak kolejnego etapu relacji biznesowej.
Rozmawiali na różne tematy, skrzętnie unikając tematu życia prywatnego.
- Dlaczego akurat nasza firma? – w pewnym momencie Cieplak zapytała spontanicznie.
- Cóż… – chrząknął – Macie w CV Febo&Dobrzański, a to już duży sukces. To główny rywal Fox Fashion. Oglądając z Londynu poczynania na polskim rynku, doszedłem do wniosku, że nie chcę komercjalizować mojej marki, a po prostu powierzyć moje rzeczy w dobre ręce. Moja siostra zajęła się również polskim rynkiem. Specjalnie dla niej wybudowałem tutaj kilka szwalni, magazyny.
- To znaczy, że w przyszłości będę się kontaktować z siostrą?
- Nie, Ulu, tylko i wyłącznie ze mną. Sądzę, że pan Szymczyk może zająć się całą otoczką, ale to z tobą ostatecznie chcę podejmować decyzje – uśmiechnął się do niej wesoło.
- Pójdę już. Zrobiło się późno. Dobrej nocy i dziękuję za kolację – wstała od stołu. Zawadzki jako gentleman szybko odsunął jej krzesło, po czym dodał:
- Ja też nocuję w tym hotelu, odprowadzę cię – wyciągnął do niej rękę i wziął pod ramię. Tuż pod jej drzwiami, niespodziewanie pocałował ją w policzek. Uznała to za szarmanckie zachowanie, bez cienia podtekstu. Nie traktowała tej relacji inaczej, jak tylko czysty biznesowy układ. Jednak pan Zawadzki postanowił inaczej. Cieplakówna nie pozostawała obojętna na jego zaloty, jednak żyła ze świadomością, że kilkaset kilometrów dalej jest mężczyzna, który czeka na nią z utęsknieniem.
Od: Urszula Cieplak
Do: Marek Dobrzański
Temat: Wiem, jesteś zły…
Jednak nie mogłam się odezwać, ponieważ telefon mi padł. Byłam na biznesowej kolacji z inwestorem. Sprawy mają się dobrze. Martwię się, że nie dasz sobie rady z naszym ślubem…
Kliknęła „wyślij” i poszła pod prysznic, kiedy wróciła zauważyła w skrzynce jedną nieodebraną wiadomość od narzeczonego.
Od: Marek Dobrzański
Do: Urszula Cieplak
Temat: Jezu…
Ula! Ja tutaj wariuję. Ani Ty, ani Maciek nie odbieracie. A propos NASZEGO ślubu, martwi mnie kilka spraw. Pierwszą jest fakt, że mam wrażenie, iż w ogóle cię nie interesuje. Gdybym nie pamiętał o obrączkach, zapewne odbyłoby się bez nich. A podobno kobiety lubią wybierać te krążki. Nie chcę jednak rozmawiać o tym w mailu. Po drugie, obiad zamówiony, z księdzem wszystko umówione. O trzynastej zaczyna się msza, mam nadzieję, że chociaż to cię zainteresuje. Kocham cię i ci to wybaczam. Idź spać, ja też mogę zasnąć, wiedząc, że jesteś bezpieczna. KOCHAM CIĘ! Marek
Od: Urszula Cieplak
Do: Marek Dobrzański
Temat: xoxoxo
Porozmawiamy o tym później. Ja też Cię kocham, Mareczku! Śnij o mnie :*
Następnego dnia rano, Ulę obudził telefon. Okazało się, że to Maciek.
- Brawo, wczoraj się nie zjawiasz i jeszcze masz czelność budzić mnie z rana – udawała nadąsaną.
- Przecież to ty umówiłaś mnie na to spotkanie – ani Cieplak, ani Szymczyk nie wiedzieli o co chodzi.
- Ja? – musiała wstać z łóżka i przetrzeć ręką oczy, żeby choć trochę otrzeźwieć.
- Przekazałaś mi informację przez asystenta Zawadzkiego – tłumaczył.
- Nie, chyba zwariowałeś…
- Wyjaśnij to, muszę kończyć, bo podpisuję umowę. Kolejne kreacje do naszego butiku, siostra. Trzymaj kciuki, dam znać później!
Urszula odłożyła telefon i nie wiedziała co ma o tym wszystkim sądzić. Nie wydawała nikomu żadnych dyspozycji, raczej takowe przydałyby się jej, ponieważ zupełnie wypadła z rytmu PRO S. Poszła pod prysznic, zimna woda działała na nią kojąco. Wino nie jest dla niej, tak, teraz już była tego pewna. Kiedy zmyła z siebie ślady nocy, usłyszała pukanie do drzwi.
- Tak? – wychyliła się w szlafroku.
- Przesyłka dla pani – boy hotelowy obdarzył Ulę ciepłym spojrzeniem i podał pudełko.
- Dziękuję bardzo – podała mu dwudziestozłotowy banknot za fatygę. Odłożyła pudełko na stolik i oddała się porannym czynnościom. Umyła zęby, wyszczotkowała włosy, ubrała się elegancko. Kiedy zakładała kolczyki, jej wzrok przykuło pudełko, którego nie otwarła. Ciekawość wzięła górę. Zajrzawszy do środka, zobaczyła białą różę i karteczkę „Zapraszam na śniadanie. 10, na dole. J.”. Odłożyła na miejsce i spojrzała na zegarek. Było grubo po jedenastej, nie chciała zawracać mu głowy, chociaż szczera rozmowa przydałaby się, aby wyjaśnić zaistniałą sytuację. Wzięła torebkę, aktówkę i parasol w razie deszczu i już miała wychodzić z pokoju, kiedy rozdzwonił się hotelowy telefon.
- Słucham? – odpowiedziała obojętnie.
- Każesz mi długo na siebie czekać, Ulu – w słuchawce usłyszała uwodzicielski głos pewnego blondyna.
- Nie rozumiem? – chrząknęła.
- Dołączysz do mnie? – nalegał i nie zamierzał odpuścić.
- Przepraszam, ale jestem zajęta. Zgodnie z umową zjawię się o siedemnastej na lotnisku, na pokazie – była niewzruszona.
- Pozwolisz, że będę tam na ciebie czekał kwadrans przed, ponieważ chciałbym porozmawiać.
W odpowiedzi usłyszał westchnięcie, co uznał za aprobatę propozycji. Jednak po drugiej stronie słuchawki aż wrzało. Nie pozostawało nic innego, jak tylko ją odłożyć. Teraz nic nie stało na przeszkodzie, żeby wyjść. Jak na złość, znów rozdzwonił się telefon. „Tego już za wiele” – pomyślała i z impetem podniosła słuchawkę.
- Nie, nie dołączę do ciebie, smacznego! Przesyłkę odeślę! – wybuchnęła.
- Spokojnie, Ula. To tylko ja – usłyszała w słuchawce ciepły głos narzeczonego. Serce zabiło jej mocniej, nieważne gdzie by przebywała, zawsze za nim tęskniła.
- Witaj, kochanie. Przepraszam to nie do ciebie. Mam pewien problem, ale postaram się go rozwiązać.
- Dzwonię w sprawie ślubu – powiedział dosadnie.
- Wiem, przepraszam, zawaliłam. Powinnam zająć się czymś w związku z tym, ale nie dałam rady. Naprawdę przepraszam cię za to.
- Musiałem przełożyć go na jedenastą – westchnął.
- Coś się stało?
- Tato źle się poczuł, o piętnastej rodzice wylatują do Szwajcarii.
- Tak mi przykro, kochanie – usiadła z wrażenia na ogromnym, hotelowym łóżku.
- Czy w związku z tym, będziesz dzisiaj wieczorem?
Już chciała powiedzieć, że nie da rady, bo pokaz, bo kontrakt, musi dać z siebie wszystko. Jednak z drugiej strony miała dość podchodów Zawadzkiego i dzisiaj ostatecznie ich relacja miała się zakończyć.
- Oczywiście kochanie, będę w nocy. Kocham cię – mówiła szczerze.
- Proszę, daj mi znać, kiedy wylądujesz, przyjadę po ciebie, kochanie.
- Okej, a teraz wybacz, ale muszę kończyć, ponieważ idę na miasto. Korzystając z okazji załatwię wszystkie sprawy urzędowe odnośnie naszych magazynów na Kazimierzu.
- Nie zatrzymuję cię, uważaj na siebie. Kocham cię.
Kiedy się rozłączyli, chwilę patrzyła w okno i rozmyślała. Miał rację, była fatalną narzeczoną. Może nie powiedział jej tego wprost, ale umiała czytać między wierszami. Wiedziała, że powinna pomóc w przygotowaniach, ale całkowicie o tym zapomniała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie ma nawet sukienki na własny ślub. Zamierzała to zmienić. Po chwili otrzeźwiała i udała się do urzędu. Załatwianie spraw nie zajęło jej dużo czasu. Szybkim krokiem udała się do gustownego salonu sukien ślubnych. Po dwóch godzinach przymierzania, wreszcie wybrała jedną dla siebie. Krótką, w kolorze brzoskwiniowym. Bardzo klasyczną. U góry idealnie dopasowana i rozszerzana przy biodrach. Sięgała jej przed kolana. Do sukienki dobrała pasujące szpilki i biżuterię. Udała się również do fryzjera i kosmetyczki. Kiedy znalazła się w hotelu, znalazła czas, żeby się spakować. Zamierzała zabrać ze sobą walizkę i prosto z pokazu wylecieć. Los chciał, że pokaz odbywał się w jednym z lotniskowych hangarów, więc wszystko było po jej myśli. Przed wejściem zjawiła się punktualnie o szesnastej czterdzieści. Pięć minut przed spotkaniem z Jackiem i godzinę dwadzieścia przed pokazem.
- Pan Zawadzki już na panią czeka, zabiorę walizkę – znikąd pojawił się ten sam mężczyzna co wczoraj.
- Witaj, Urszulo! – zwrócił się do niej, kiedy znaleźli się w ekskluzywnym pomieszczeniu przypominającym salę konferencyjną.
- Dzień dobry – powiedziała oschle.
- Możesz odejść – zwrócił się do mężczyzny – napijesz się czegoś? – powiedział mile do niej.
- Dlaczego to zrobiłeś? – powiedziała z wyrzutem.
- Zaproponowałem drinka z grzeczności – powiedział ze śmiechem, zamykając karafkę z whisky.
- Wiesz, że nie o tym mówię. Po co jakieś gierki ze mną i Maćkiem?
- Inaczej nie umówiłabyś się ze mną sam na sam. A ja bardzo lubię, kiedy dostaję tego, czego chcę.
- Tak? W takim razie, rozczaruję cię. Zrywam nasz kontrakt, jest nieważny. Zresztą nie został nawet podpisany. Za chwilę wylatuje wcześniejszy samolot, jeszcze zdążę. Trzymaj się, prezesie.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, szaleję za tobą – powiedział do niej z namiętnością w oczach, następnie złapał ją mocno w talii i wpił się w jej usta…
Przytrzymywał ją jeszcze przez chwilę przy sobie. Resztą sił wyrwała mu się z objęć i z impetem uderzyła w twarz.
- Ani mi się waż! – oddychała mocno, odsuwając się o kilka kroków.
- Nie rozumiem dlaczego jesteś taka niedostępna, ale zgadzam się na twoją grę. Wszystko przez ciebie, nie mogę o tobie nie myśleć… A kontrakt podpiszemy zaraz po pokazie, jutro udajemy się do magazynów… – chciał kontynuować, jednak Cieplak wtrąciła się.
- Wracam za chwilę do domu, sytuacja rodzinna mnie do tego zmusza – ciskała gromami.
Podszedł do niej bliżej, złapał w talii i pokazał na ogromnie okno:
- Uleńko, to jest twój samolot do stolicy. Następny o dwudziestej drugiej. Jednak mogę go odwołać, uwierz mi, że mogę wszystko. Jeśli nie możesz zostać do jutra, proszę, abyś towarzyszyła mi dzisiaj – odsunął się na bezpieczną odległość.
- Daję ci czas tylko do dwudziestej. Przychodzimy tutaj, podpisujemy kontrakt i znikasz.
- Wedle życzenia. Zapraszam – podał jej ramię i obdarzył uśmiechem.
Kiedy podążała tuż obok niego, zdała sobie sprawę z tego, że to jeden z niewielu mężczyzn, jakich znała z takim tupetem. Faktem jest, iż mógł nie wiedzieć o jej związku. Mieszkał w Wielkiej Brytanii, a Maciej z pewnością nie informował o sytuacji cywilnej szefowej. Kiedy siedzieli na wyznaczonych miejscach i pokaz miał się za chwilę odbyć, kobieta zebrała się na odwagę.
- Przepraszam za ten cios – zaczęła niepewnie.
- Muszę przyznać, że masz nieposkromiony temperament. Nie gniewam się, nie mógłbym. Jednak jako zadośćuczynienie musisz podpisać kontrakt. W grę wchodzi tylko wasza firma.
- Skoro tak bardzo tego chcesz – westchnęła – ale od ciebie też czegoś oczekuję.
Spojrzał na nią. Jego oczy pociemniały. W ogóle nie zwracał uwagi na paparazzi, którzy krążyli wokół nich, ani na prowadzących. Bowiem pokaz się już zaczął.
- Jestem w związku i chcę, żebyś przeprosił za to, że pocałowałeś mnie wbrew mojej woli. Takie moje prywatne odpuszczenie grzechów – mówiła z powagą.
- Nie mogę przeprosić za moje uczucia względem ciebie. Wspomniałaś o mężczyźnie, to coś poważnego? – ewidentnie jego spojrzenie uległo zmianie. Z twarzy zniknął uśmiech i zagościł niepokój.
- To relacja na całe życie – stanowczość od niej biła.
- Twój mężczyzna jest niebywałym szczęściarzem. Niech się jednak ma na baczności, ponieważ jeśli cię skrzywdzi, będzie miał ze mną do czynienia.
Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Oboje nie zwrócili uwagi na to, że prowadzący po raz drugi wzywali Jacka na scenę, z transu wyrwał ich dopiero asystent Zawadzkiego.
- Nie możesz mnie traktować jak swojej własności!
- Pan Jacek proszony po raz kolejny o wygłoszenie kilku słów – konferansjer był zaskoczony postawą prezesa.
- Dokończymy tę rozmowę, Ulu – zapiął marynarkę i wszedł na podest.
Kiedy rozległy się oklaski, kobieta odetchnęła z ulgą. Niepokoiło ją zachowanie jej wspólnika. Nie miała ogromnego doświadczenia z mężczyznami, właściwie żadnego. Z jednej strony pochlebiało jej zachowanie Jacka, lecz z drugiej widziała oczyma wyobraźni minę Marka, który dowiaduje się o całej sytuacji. Nie spostrzegła nawet, kiedy prezes zajął obok niej miejsce i zaczęła się prezentacja kolekcji. Cieplakównę urzekły wszystkie kreacje. Była dumna, że wybrano właśnie jej firmę. Rozglądając się po sali, napotkała oczy Zawadzkiego, które intensywnie ją lustrowały. Złapał ją za rękę i wprowadził na wybieg. Od przerażonego konferansjera wziął mikrofon i zaczął mówić.
- Drodzy państwo, przed bankietem, chciałbym zająć jeszcze chwilkę. Przedstawiam państwu Urszulę Cieplak. To właśnie w jej warszawskim butiku będzie można nabyć moją kolekcję. Jestem niezmiernie szczęśliwy z powodu współpracy. Mam nadzieję, że państwu również udogodnienie w postaci atelier w Warszawie, sprawi radość. Tymczasem zapraszam na bankiet – złapał ją za rękę i sprowadził na dół. Podczas after party, oddalił się od niej, jednak ciągle miał ją na oku. Trochę ją to krępowało, ponieważ miała poczucie, że to zadanie należy tylko i wyłącznie do Marka, a tymczasem obcy mężczyzna przywłaszcza sobie do niej prawo. Gdy na zegarze wybiła godzina dwudziesta, Ula wolnym krokiem podeszła do Zawadzkiego, który konwersował po angielsku z innymi wytwornie ubranymi mężczyznami.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale już dwudziesta, obiecałeś coś – spojrzała wzrokiem, nieznoszącym sprzeciwu.
- Pozwól, że cię przedstawię. To moi współpracownicy i inwestorzy z Anglii – wskazał na towarzyszy – a to najwspanialsza kobieta na całej tej polskiej ziemi – wszyscy zachichotali, tylko Ula nie wiedziała jak się zachować. Uznała, że najbezpieczniej będzie, jeśli po prostu przytaknięciem podziękuje za komplement. Nie chciała robić scen przy tych wszystkich ludziach.
- A teraz wybacza panowie, jednak czeka nas poważna rozmowa.
- Będę się streszczać, zależy mi na czasie. Gdzie masz tę umowę? – mówiła z pośpiechem, kiedy znaleźli się w pomieszczeniu, które zajmowali przed pokazem.
- Proszę – podał jej pismo i szczerze się uśmiechnął.
- Proszę – oddała je, już podpisane.
- Nawet nie przeczytasz? Naniosłem kilka zmian – uniósł wysoko brwi.
- Już czytałam – odłożyła pióro.
- Ula, Ula, Ula… Nie rozumiem tej niechęci. Przecież jestem twoim sojusznikiem, nie wrogiem – podszedł bliżej i skrzyżował ręce na piersiach.
- Sądzę, że posuwasz się za daleko – zbeształa go.
- Uleńko, nie umiem w inny sposób mówić o uczuciach. Nie ma dla mnie emocji pośrednich. Lubię tylko czyste relacje. Jasno powiedziałem, co do ciebie czuję.
- Raczej pokazałeś – dała do zrozumienia, że pocałunek okazał się niewypałem ze strony mężczyzny.
- Gesty są dla mnie ważniejsze niż słowa. Mógłbym zapewniać cię latami, że cię kocham, że szaleję za tobą, a w najgorszej chwili opuścić. Czyż nie byłoby to bez sensu? – odgarnął za ucho samotnie opadający kosmyk jej włosów. Schyliła głowę, ponieważ przypomniała sobie moment, w którym Marek ją zostawił. Próbowała go usprawiedliwiać, jednak w tej obecnej sytuacji Zawadzki miał rację. Coraz bardziej podobało się jej jego podejście do życia.
- Coś się stało? – podniósł jej brodę tak, żeby na niego spojrzała.
- Nie, muszę już iść. Do widzenia! – wzięła walizkę, którą wcześniej spakowała i ruszyła w stronę głównej hali lotniska.
- Do zobaczenia, niebawem! – uśmiechnął się szeroko i pozwolił jej odejść.
Samolot z Krakowa, wylądował na Okęciu dwadzieścia po jedenastej z powodu nielicznych zakłóceń. Marek był już w drodze. Kobieta czekając na niego, usiadła na jednym z krzeseł i długo rozmyślała czy powiedzieć mu o tym wszystkim, co zaszło podczas jej podróży. Ostatecznie, widząc go biegnącego z uśmiechem na ustach w jej stronę, postanowiła, że oszczędzi mu tego. I tak nie zamierzała więcej spotkać Zawadzkiego. Chciała skupić się na jutrzejszym ślubie i szczęściu.
- Kochanie! – podbiegł do niej, wziął na ręce i okręcił kilka razy – Jak ja za tobą tęskniłem – zatracili się w pocałunku.
- Jedźmy już, jestem potwornie zmęczona – oderwała się od niego.
- Pięknie wyglądasz – spojrzał na nią z namiętnością w oczach. Nie zauważyła nawet, że ma na sobie sukienkę wieczorową.
- Mógłbyś mnie odwieźć do domu? Nie chcę wyglądać na własnym ślubie jak potwór – odwzajemniła uśmiech.
- Nie będziesz spać w domu…
- Marek, mówiłam ci coś na ten temat – westchnęła ciężko.
- Mamy pokoje w Mariotcie.
- W takim razie jedźmy, naprawdę potrzebuję snu – unikała kontaktu wzrokowego.
Czekał z rodzicami, przyszłą teściową i szwagierką w kościele. Umówili się, że ona dojedzie z ojcem. Wedle porzekadła, nie chciała, żeby oglądał ją przed ślubem. W tej właśnie chwili zdał sobie sprawę, że ona może po prostu nie przyjść. Bardzo pospieszył się z tym ślubem, w ogóle nie pytając ją o zdanie. Coraz bardziej się bał, jednak odetchnął, kiedy w drzwiach kościoła zobaczył Ulę z ojcem. Szła wolnym krokiem w rytm Ave Maria. Msza przebiegała książkowo, w końcu ksiądz pozwolił sobie na wygłoszenie kilku słów kazania.
- Ulu, Marku. Bardzo cieszę się, że postanowiliście w obliczu Boga przypieczętować swoją miłość. Muszę przyznać, że podczas swojej wieloletniej posługi duszpasterskiej, nie spotkałem się z tak skromnym ślubem. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ przychodzicie tutaj z waszą miłością. Nie oczekujecie tłumów, fotografów i całej tej otoczki, podczas której zapomina się o rzeczy najważniejszej. Moi drodzy, właśnie dzisiaj otrzymacie pewien bonus do swojej miłości, relacji. Kiedy przyjdą gorsze chwile, zawsze będziecie mogli poprosić Boga o wsparcie, a on wam go udzieli. Waszym zadaniem jest miłować siebie wzajemnie. Właściwie nie istnieje coś takiego jak miłość, jest to po prostu określenie na wzajemne zaufanie, troskę, opiekę. Zobaczcie, jakimi jesteście szczęściarzami, że pośród tylu dusz na całym ogromnym świecie, znaleźliście siebie. Mówi się, że gdy rodzi się człowiek, to na ziemię spada dusza i rozdziela się na dwie części. Jedna połówka trafia do kobiety, a druga do mężczyzny, zadaniem każdego człowieka jest odnaleźć tę drugą połówkę duszy, drugą połówkę siebie. Gratuluję wam. Mam nadzieję, że kiedy spotkamy się tutaj za dwadzieścia pięć lat, podczas waszej rocznicy ślubu. Zgodnie przyznacie, że w dzień ślubu to wy się jeszcze nie miłowaliście, lecz kochaliście. Będziecie docierać się przez lata, przeżywać dobre chwile i te złe, wzloty, upadki. Pojawią się dzieci, nieprzespane noce. Wtedy okażecie się dla siebie podporą. Z każdym dniem będziecie się sakralizować, sakralizować waszą miłość i wtedy uznacie, że warto było. Warto było wiele poświęcić dla tej naszej miłości, bo ona, prawdziwa, w myśl Biblii, nigdy nie ustaje.
- Ja Marek…
- Ja Urszula…
- Biorę ciebie Urszulo za żonę…
- Biorę ciebie Marku za męża…
- I ślubuję ci miłość…
- Wierność…
- I uczciwość małżeńską…
- Oraz, że cię nie opuszczę…
- Aż do śmierci…
- Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący…
- W Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci…
Marek czując, że pod stułą, ręka Uli drży, delikatnie pieścił ją palcami.
- Żono, przyjmij tę obrączkę…
- Jako znak mojej miłości i wierności…
- W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen.
Siedząc w restauracji, odetchnęli z ulgą. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie ich związkowi. Mieli błogosławieństwo od Najwyższego. Szybko pożegnali się z rodzicami po obiedzie i ruszyli nad Wisłę, tam wrzucili dwa grosze na szczęście. Potem udali się do hotelu, żeby spędzić swoją noc poślubną.
- Tak bardzo cię pragnę – mówił między pocałunkami. Położył ją delikatnie na łóżku i wzajemnie czule się pieścili, w końcu wszedł w nią powoli. Chciał, żeby ich małżeński pierwszy raz był niespieszny. Po kilkunastu minutach oboje osiągnęli szczyt. Marek leżał na boku, pieszcząc jej lico.
- Kocham cię, wiesz – pocałował ją w ramię.
- Ja ciebie również, jesteś moim największym szczęściem – pocałowała go czule – pozwolisz, że pójdę pod prysznic, a później otrzymasz niespodziankę – mrugnęła i zniknęła w czeluściach łazienki hotelowej.
Marek leżał przez chwilę na łóżku, wpatrując się w swoją obrączkę. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Zapewne jego rozmyślania trwałyby dłużej, lecz wyrwał go dźwięk telefonu Uli, postanowił odebrać.
- Ulu, mam nadzieję, że dotarłaś. Nie mogę przestać o tobie myśleć, cały czas czuję smak twoich ust…
- Tak, żona dotarła. Właśnie bierze prysznic. Czy oprócz tych rewelacji przekazać coś jeszcze? – mówił z sarkazmem.
- Myślę, że to wystarczy. Będę się z nią kontaktował później. Do widzenia – mówił z ewidentną wyższością w głosie.
- Żegnam! – rzucił słuchawkę.
- Co się stało, dlaczego krzyczysz? – wyszła z łazienki i wycierała się ręcznikiem. Dobrzański spojrzał na nią ze smutkiem w oczach i usiadł na łóżku, zatapiając twarz w dłoniach.
- Hej, kochanie. Co jest? – szybko do niego podeszła i zaczęła gładzić po plecach.
- Dzwonił twój kochanek. Kazał przekazać, że cały czas czuje smak twoich ust. Aż boję zapytać się w jakim miejscu – spojrzał na nią z żalem, jego serce właśnie rozrywało się na tysiąc kawałków.
- To nie tak…
- A jak?! – wstał gwałtownie, strącił wszystko z komody, aż Ula się wystraszyła – Bardzo ciekawi mnie ta historia! – wrzeszczał.
- Nie krzycz na mnie – mówiła ze łzami w oczach.
- Powiesz mi czy nie? – ukucnął przy niej.
- Pocałował mnie wczoraj przed pokazem. Jest bardzo natarczywy, dałam mu do zrozumienia, że jestem zajęta… – mówiła spiesznie.
- Jak widać mało dobitnie! – z całej siły uderzył w łóżko, wstał i wszedł do łazienki, uprzednio trzaskając drzwiami. Cieplak podczas kąpieli swojego męża, zdążyła się ubrać i spakować. Był wczesny ranek, około ósmej. Postanowiła rozmówić się z nim ostatecznie i dać do zrozumienia, że kocha tylko jego. Wyszedł po kilkunastu minutach, ubrany.
- Kocham tylko ciebie – zbliżyła się do niego. Chciała położyć rękę na jego torsie, jednak ten cofnął się.
- To dlaczego mi nie powiedziałaś? – patrzył na nią, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi – Pamiętasz jak się czułaś, kiedy cię oszukiwałem? Potem przysięgliśmy sobie, że szczerość przede wszystkim. Zadaję jedno pytanie: dlaczego?
- Naprawdę chciałbyś dowiedzieć się o czymś takim? Gdyby było to dla mnie ważne, nie wyszłabym za ciebie. Ten pocałunek nic dla mnie nie znaczył. Nie mogę odpowiadać za popierdzieloną psychikę mojego współpracownika – tłumaczyła dobitnie.
- Przespałaś się z nim? – zapytał, patrząc w jej oczy. Jej reakcja go zaskoczyła. Wymierzyła mu siarczysty policzek, jednak szybko się zreflektowała.
- Tak samo zareagowałam na jego pocałunek. Nie, nie przespałam się z nim. Kocham cię, nie chcę cię stracić! – płakała i próbowała się do niego przytulić, on się odsunął, wziął marynarkę i rzekł:
- Nie masz już chyba czego tracić – wyszedł z impetem z pokoju. Osunęła się na podłogę. Zaczęła głośno szlochać, nie wiedziała ile czasu tam spędziła. Ocknęła się około południa. Pokój wypełniała wszechogarniająca cisza. Poszła do łazienki, odświeżyła się, a następnie postanowiła wrócić na Sienną, żeby jeszcze raz z nim porozmawiać. Zeszła na dół do recepcji, akurat trafiła na młodą dziewczynę, która tryskała energią.
- Chciałam uregulować rachunek za pokoje 507 i 612 – mówiła lakonicznie.
- Wszystko zapłacone – rzekła po wcześniejszym sprawdzeniu.
- Cóż, w takim razie do widzenia – uśmiechnęła się blado.
- Niech się pani nie martwi, na pewno wszystko się ułoży. Widziałam dzisiaj państwa, kiedy wróciliście z wesela, moje gratulacje. Ma pani szczęście, ten pan naprawdę panią kocha, widziałam z jaką miłością na panią patrzył – trajkotała.
Ula w odpowiedzi obdarzyła ją westchnięciem i drgnieniem warg, co miało przypominać uśmiech. Złapała taksówkę i pojechała na Sienną. Wyjęła z torebki klucze, które otrzymała w ciągu tygodnia. Powolnym krokiem weszła do środka.
- Marek? – powiedziała głośno. Odpowiedziała jej cisza. Postanowiła na niego poczekać. Jednak kiedy po kilku godzinach nie zjawiał się, poważnie się zaniepokoiła. Jedynym sensownym wyjściem był telefon do Sebastiana. Na jej nieszczęście miał wyłączony telefon. „Viola” – pomyślała i szybko wybrała numer przyjaciółki.
- Violetta Olszańska, słucham? – kobieta nie byłaby sobą bez właściwego wstępu.
- Hej Violka, tutaj Ula. Mam do ciebie pytanie, nie ma u was przypadkiem Marka? – liczyła na odpowiedź, która potwierdzałaby jej tezę.
- Nie, kochanieńka. Jesteśmy u mamusi, w Pomiechówku. Bo wiesz…
- Dziękuję, muszę kończyć. Pa, kochana – Ula musiała przerwać, bo wiedziała, że zaraz Olszańska rozpocznie swoje wywody na różne tematy. Po chwili rozmyślań zdała sobie sprawę, że najwłaściwszym będzie wykonać telefon do samego zainteresowanego. Wykonała trzy połączenia, za każdym razem odrzucał. Jednak spróbowała po raz ostatni:
- Tak?! – był chłodny.
- Gdzie jesteś? – bała się jego tonu.
- W domu u rodziców, skoro wyjechali, jest wolny – mówił jak do obcej osoby.
- Wrócisz na noc? – miała cichą nadzieję, na jego „tak”.
- Nie sądzę, coś jeszcze?
- Ela wysłała mi smsa z przypomnieniem, że jutro wieczorem mają ślub w urzędzie na Bielanach, pytała czy przyjdziemy. Wybierzesz się ze mną?
- Dam ci znać. Muszę kończyć, cześć – odłożył słuchawkę, nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Bardzo ją to zabolało. Gdyby wiedziała, że Zawadzki okaże się aż tak bardzo nieobliczalny, na pewno powiedziałaby Markowi o tym. Jej telefon rozdzwonił się w najlepsze.
- Witaj Ulu – w słuchawce usłyszała znajomy głos.
- Czego chcesz?! – krzyczała.
- Nie mówiłaś, że masz małżonka – zaśmiał się.
- Wczoraj wzięłam ślub, a dzięki tobie, pewnie niebawem będę mieć rozwód. Odczep się ode mnie! Błagam… – płakała do słuchawki.
- Dobrze, porozmawiamy za miesiąc, podczas konferencji w Londynie – chrząknął.
- Słucham? – nie dowierzała.
- Konferencje zawarte są w umowie, moja droga. Do zobaczenia! – powiedział pewnym siebie głosem.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego próbujesz zniszczyć mi życie? Co ty sobie ubzdurałeś? – mówiła prawie niesłyszalnie.
- Nie chcę zniszczyć ci życia, chcę cię nauczyć jak się żyje. A poza tym, jak zawsze walczę o swoje. Tymczasem, będę czekał. Kocham cię, pa! – odłożył słuchawkę. Ula totalnie się rozkleiła. Tkwiła w jakimś chorym urojeniu pewnego bogatego człowieka, który sądził, że dzięki swojemu bogactwu, może mieć wszystko, czego zapragnie. Przypomniała sobie jego gadkę o tym, że nie istnieją dla niego emocje pośrednie, o tym, że wyraża uczucia gestami. Analizując to coraz bardziej dogłębnie zdała sobie sprawę, że Jacek zrobi wszystko, żeby zniszczyć jej życie z Markiem. A ona nie chciała wiele, chciała po prostu być szczęśliwa ze swoim nowo poślubionym mężem. Poszła do ich sypialni i położyła się w ubraniach na łóżku. Obudził ją trzask zamykanych drzwi. Jednak była zbyt wykończona, żeby podnieść się z łóżka. Nagle oślepiło ją światło, które zapalił Dobrzański. Kiedy zobaczył, że ona tam leży, wziął koc i poduszkę i przeniósł się do salonu. Po kilkunastu minutach zebrała resztki sił i ruszyła za nim.
- Porozmawiaj ze mną – powiedziała cicho, siadając na krześle, opodal kanapy. Marek siedział na sofie i sączył drinka.
- Nie mam ci nic do powiedzenia – patrzył w ciemny płyn znajdujący się w szklance.
- Skoro tego chcesz – wstała, poszła do kuchni, wyjęła z lodówki wodę i nalała sobie do szklanki – w takim razie, co teraz będzie? – odwróciła się.
- Nie wiem, szczerze powiedziawszy miałem inny scenariusz co do naszego życia po ślubie. Jeśli chodzi o rozwód, to raczej żaden sąd nie da nam go dzień po ślubie… – mówił zdecydowanie.
- Rozwód? – jęknęła, odwróciła się przodem do lodówki, po czym zobaczyła ciemność przed oczami i osunęła się na ziemię. Jego reakcja była natychmiastowa. Podbiegł do niej szybko, wziął na ręce i zaniósł do sypialni.
- Ula, Ula. Obudź się, kochanie. Otwórz oczy – słyszała jego ciepły głos, pełny troski, a szczególnie chciała zapamiętać jedno słowo na literę „k”.
- Ja naprawdę przepraszam, nie chcę rozwodu, nie zostawiaj mnie, nie dam sobie rady sama, błagam cię – szlochała w jego ramię.
- Ciii, porozmawiamy później, a teraz się prześpij – przykrył ją.
- Zostań tutaj ze mną – przytuliła się mocno do niego i nie pozwoliła odejść.
Kiedy wstała następnego dnia rano, poczuła zapach kawy, dobiegający z kuchni. Jednak najpierw poszła pod prysznic i zmyła z siebie ślady wczorajszego dnia. Spojrzała w lustro. Podpuchnięte oczy, blada cera, nie wyglądała korzystnie. W tej chwili nie miało to dla niej znaczenia, ponieważ szybkim krokiem udała się do kuchni. Zobaczyła Marka, który siedział przy stole i pił kawę.
- Cześć – weszła i nalała sobie do filiżanki płynu, który z pewnością pomógłby się jej wzmocnić.
- Nie powinnaś pić teraz kawy, zrobiłem dla ciebie koktajl – podszedł do lodówki i wyjął kubek.
- Dziękuję, nie musiałeś – posłała mu blady uśmiech – wybaczysz mi kiedyś?
- Nie chodzi o pocałunek, to jestem w stanie znieść. Boli mnie to, że nie powiedziałaś mi o tym. Dlaczego ty mi nie ufasz? – zbliżył się do niej i wtulił w jej włosy – Kiedy odebrałem ten telefon, myślałem, że umrę. Wiesz co pomyślałem? Pomyślałem, że spędziłaś z nim noc. A ja nie jestem w stanie się tobą dzielić. Jesteś moim wszystkim. Jesteś spełnieniem moich marzeń i wszystkim, czego pragnę. Przepraszam, że tak żywo zareagowałem, ale naprawdę mnie to dotknęło. Oczywiście, że cię nie zostawię, za bardzo cię kocham, ale obiecaj, że nie spotkasz się już z nim. Nie zniósłbym zdrady. Przepraszam cię, ale nie potrafię inaczej. Kocham cię, szalenie – płakał w jej włosy, które pachniały fiołkami.
- To ja przepraszam, nigdy więcej – pocałował ją czule, tak bardzo pragnął jej bliskości. Trwaliby tak długo, gdyby nie głośne dobijanie się do drzwi mieszkania
- Marek, to może być Jacek, on jest nieobliczalny, uważaj – powiedziała do Dobrzańskiego, który szedł z bojowym nastawieniem powitać gościa…
- O Dio! Jak mogłeś! Ty zdrajco, a ty kolejna, o bogowie! – Pshemko wparował z impetem do mieszkania Dobrzańskich, wymachiwał gazetą i wskazywał raz na Marka, a raz na Ulę.
- O co chodzi? – przestraszyła się nie na żarty.
- Dzisiaj rano, idąc bulwarem nad Wisłą, dostrzegłem kobietę, swoją drogą strasznie i okropnie odzianą w niemodne ciuchy, która czytała owy periodyk. Patrzę, a tam na głównej stronie, zdjęcia z waszego ślubu… – wykrzykiwał.
- Nie organizowaliśmy wesela – Próbowała go udobruchać, lecz to nic nie dało, a jeszcze bardziej rozjuszyło.
- Mnie nie chodzi o część dla ciała, mnie chodzi o część duchową! Dlaczego Urszula nie wybrała mojej kolekcji, mojej sukni ślubnej! Moja muza mnie zniszczyła – opadł bezwiednie na fotel.
- Pshemko, daj spokój. Zaprojektujesz Uli inną suknię – nie mógł ukryć śmiechu.
- Kreację! Moje dzieła to kreacje! A poza tym, milcz. Garnitur też nie był spod mojej ręki, lecz od jakiejś pary wymoczków z Włoch. Lubisz synonimy D&G? To się z nimi zapoznaj, ja z firmy odchodzę! – wstał i skierował się do drzwi.
- Mistrzu, nie możesz! Przecież za chwilę pokaz strojów kąpielowych. Błagam cię, przebacz nam. To nasza wina. Nie powinniśmy byli tego robić, ale cóż. Tak wyszło i nic na to nie poradzimy. Mam dla ciebie lepszą propozycję – spojrzała na Marka, a następnie odprowadziła projektanta do drzwi. Po wylewnym pożegnaniu, było widać, że sytuacja była co najmniej opanowana.
- I? – wstrzymał na chwilę powietrze.
- Ma się to coś w sobie – mrugnęła porozumiewawczo i udała się do kuchni w celu wypicia wcześniej sporządzonego koktajlu.
- Co mu powiedziałaś? – podszedł bliżej niej, a następnie objął w talii.
- Obiecałam, że specjalnie dla mnie zaprojektuje kolekcję ciążową… – westchnęła ciężko – Musiałam mu to obiecać, chociaż była to obietnica bez pokrycia – ewidentnie posmutniała.
- Hej, daj spokój. Nie mów tak – odwrócił ją przodem do siebie i przytulił – będziemy mieć dzieci.
- To nie jest takie proste. Podczas jednej z rutynowych wizyt u Faluszyńskiego, poprosiłam o konsultację ginekologiczną. Są naprawdę małe szanse na to, że naturalnie zajdę w ciążę. Jeśli w ogóle zajdę. Związałeś się z potworem. Najpierw Zawadzki, teraz to… – zaniosła się płaczem.
- Jeśli będziesz tyle płakać, to z pewnością zamienisz się w potwora – próbował żartować – jeśli Bóg stwierdzi, że dzieci nie są dla nas, zniosę to. Nie będę katował cię jakimiś sztucznymi metodami. Mam ciebie, a to i tak o wiele za dużo jak dla takiego przeciętniaka. Rozchmurz się i myśl pozytywnie. Właśnie postanowiłem, że dzisiaj robimy sobie wolne. Wypoczęci pojedziemy na ślub Eli i Władka.
- Chodźmy do łóżka – powiedziała bez ogródek. Po niecałej godzinie zasnęli. Powodem tego znużenia był nie tylko seks, ale i wydarzenia ostatnich dni. Po kilku godzinach pierwsza obudziła się Ula. Postanowiła wreszcie zabrać się za porządki. W pierwszej kolejności padło na pranie. Kiedy segregowała rzeczy, natknęła się na nieszczęsny kontrakt. Dopiero teraz przeczytała go w całości. Zaniepokoiły ją poważnie trzy paragrafy:
Par. 11
Pomiędzy stronami umowy, tj. firma Pfeier District, reprezentowanym wyłącznie przez samego prezesa Adama Zawadzkiego a firmą PRO S, reprezentowaną wyłącznie przez prezes Urszulę Cieplak, dochodzić będzie do comiesięcznych spotkań, które będą miały na celu szczegółowe dokonywanie analiz rynku oraz omawiana korzyści bądź ich braku, płynących ze współpracy. Miejsca, czas oraz inne pochodne, ustalają pomiędzy sobą strony umowy.
Par. 16
Przez czas obowiązywania umowy, tzn. 12.06.2010-12.06.2012 strony nie mają prawa zerwać kontraktu z przyczyn nieokreślonych oraz niepodpartych wystarczającymi dowodami na brak niezgodności związanej ze współpracą. Wszelkie odstępstwa grożą grzywną w wysokości 250 000 funtów lub odpowiednika tej kwoty przeliczonego na złotówki zgodnie z kursem waluty, w dniu zerwania umowy.
Par. 23
Prezes strony Pfeier District, zobowiązuje się przeprowadzić szkolenie branżowe dla prezesa spółki matki, tj. PRO S. Imienne zaproszenie zostanie złożone na ręce pani prezes nie później niż miesiąc przed planowanym szkoleniem. Wszelkie koszty finansowe pokrywa strona pierwsza. W związku z tajnymi informacjami oraz sekretami związanymi z branżą, chodzi tylko o szkolenie prezesów. Nie ma to wpływu na kontrakt, a będzie traktowane jako gratyfikacja.
Czytając pismo żałowała, że nie skończyła prawa. Pluła sobie w brodę, że nie przeczytała tego wcześniej. Teraz miała na karku niechciane spotkania z Zawadzkim. Z nim, z pewnością poradziłaby sobie, ale co z Markiem. Bała się jego reakcji. Od niedawna był kłębkiem nerwów, a jeśli mu to pokaże z pewnością nie będzie lepiej.
- Marek, muszę ci coś dać do przeczytania – szturchnęła go lekko, kiedy spał.
- Teraz? – powiedział zaspany.
- I tak zaraz musimy zacząć przygotowywać się do ślubu. Przeczytaj to, a ja idę pod prysznic – cmoknęła go i poszła w wyznaczonym celu do łazienki. Kiedy po niespełna godzinie wyszła przygotowana do uroczystości, usłyszała podniesiony głos z kuchni, jej mąż rozmawiał przez telefon.
- Tak, sprawdź jeszcze tę firmę, to znaczy jej podłoże budżetowe. Tak… Pfeier District. Co masz?… Londyn?!… Nieważne… Jakieś windykacje, należności… Nic?… No i?… Dobrze, trudno. Jutro do ciebie wpadnę i omówimy to dokładnie… Podpisała… Panieńskie, a co?… Dobrze. Dziękuję i Uli też przekażę, cześć… – odłożył komórkę i spojrzał w jej kierunku.
- Bardzo źle? – usiadła mu na kolanach.
- Kto by pomyślał, że moja mądra żona, która nawet listę zakupów czyta sześć razy, wplącze się w coś takiego… – pocałował ją.
- Postaram się coś z tym zrobić – wykrztusiła.
- Nie, kochana. Ty zrobiłaś już stanowczo za dużo. Resztę pozostaw mnie. Dzisiaj wybieramy się na ślub, jutro pokaz strojów kąpielowych. A pojutrze zaprosisz pana Zawadzkiego do FD, porozmawiamy z nim – mówił jak najęty.
- Nie mogę go tam zapraszać, jesteśmy niezrzeszonymi firmami – posmutniała.
- Poczekaj – wrócił po chwili – proszę.
Podał jej weksle, ta uśmiechnęła się blado, kiedy otworzyła teczkę.
- Powtórka z rozrywki? –żartowała.
- Nie, teraz moja firma, należy również do ciebie. Ojciec zrzekł się swoich dziesięciu procent i przekazał je nam. Tak więc mamy teraz razem trzydzieści pięć. Ja z kolei piętnaście podarowałem tobie. Znów mamy cztery osoby w zarządzie. To jest teraz również twoja firma, więc zaprosisz grzecznie tego frustrata do konferencyjnej. Piątek, 14. Tylko tyle mu przekaż, proszę – podał jej telefon.
- Tak, kochanie? – Ula wzdrygnęła się na te słowa, a Marek zacisnął usta w wąską kreskę. Tryb głośnomówiący w telefonie Uli, na pewno nie wspomagał rozmowy.
- Musimy porozmawiać, przyjdź w piątek o drugiej do siedziby FD – mówiła chłodno.
- Dla ciebie zawsze, czekam i całuję. Do zobaczenia! – odłożył słuchawkę.
- Zabiję gnoja! – poszedł szybkim krokiem pod prysznic.
Bielany o tej porze roku zachwycały swoim pięknem. W całej dzielnicy tętniło życie, a szczególnie na jednej z ulic. Młoda para wyszła właśnie z urzędu, trzymając się za ręce. Zostali sowicie nagrodzeni brawami, salwami śmiechu, życzeniami, gratulacjami. Kolejna para, którą połączyło pewne imperium modowe. Po ceremonii, goście udali się na skromne przyjęcie nieopodal. Impreza trwałaby do rana, gdyby nie fakt, że dnia następnego miał się odbyć pokaz najnowszej kolekcji firmy.
- Dziękuję, dziękuję. Z pewnością córy egipskie pomogły mi w swej łasce dokończyć to arcydzieło godne samego Michała Anioła. Zaskoczę niejednokrotnie. Tymczasem zachęcam do kupowania, warto. Naprawdę, chodzić w czymś takim to rozkosz i zazdrość w oczach podziwiających. Dziękuję bardzo – Pshemko przemawiał ze sceny. Pokaz oczywiście okazał się sukcesem, gdyż wszystko odbyło się we współpracy z Lucią, która opanowała wszystko do perfekcji. Odkryła w sobie talent do reżyserowania pokazów i działała prężnie. Na bankiecie również wszystko było na tip top. Wspaniałe jedzenie, najlepszy alkohol. Jednym słowem: perfekcja. W dużej mierze była to zasługa wielu ludzi, jednak z pewnością miała w tym również swój udział Violka, bo się po prostu nie pojawiła i nie miał nikt czego zepsuć. Minął trudny tydzień i wreszcie nastał piątek. Dla jednych ostatni dzień pracy, dzień relaksu. Jednak dla innych, ostateczne starcie z wrogiem. Do tego tak właśnie podchodził Marek. Od kilkunastu minut chodził po gabinecie i czekał na telefon z recepcji, że pojawił się Zawadzki. Ula siedziała na kanapie i przyglądała się całemu zajściu. Nagle do gabinetu weszła Ania.
- Ten pan już jest, czeka w konferencyjnej. Chce rozmawiać wyłącznie z Ulą…
Marek na te słowa zareagował jak rozwścieczone zwierzę. Wypadł z pomieszczenia i udał się na spotkanie z natrętnym adoratorem swojej żony…
- Witam, z tej strony Marek Dobrzański, mąż Uli – podał mu rękę. Pomimo całego zajścia nie stracił klasy.
- Chyba się nie zrozumieliśmy. Czekam na panią Cieplak – rzucił mu lodowate spojrzenie.
- Może się pan nie doczekać. Pani Cieplak już nie ma. Moja żona nazywa się Dobrzańska. I z tego, co wiem, nie ma ochoty na żadną konwersację z panem.
- Będzie musiała jednak przełamać swoją niechęć, gdyż obowiązuje nas umowa… – zaśmiał się.
- Dobrze się składa, że pan o tym wspomniał. W chwili obecnej ten kontrakt nie ma mocy prawnej, gdyż zawarte są w nim błędne informacje. Wszelkie zmiany cywilne firm bądź prezesów są jednoznaczne z powstaniem nowych kopii. Tak więc teraz obie strony muszą podpisać nowe zobowiązania. Ze swojej strony naniesiemy tylko dwa: dane prezesa i zmiany paragrafów.
- Do tego potrzebny jest prawnik – rozejrzał się po sali – nie widzę tutaj nikogo.
- Doskonale się składa, że pan o tym mówi – wykonał telefon – czyta mi pan w myślach.
- Witam panów. Jerzy Popiel, notariusz.
- Proszę usiąść, zaraz zaczynamy negocjacje – Marek wskazał na krzesło obok siebie.
- Do jakichkolwiek zmian, potrzebny jest też prezes PRO S – syczał Zawadzki.
- Miło mi – Dobrzański w triumfalnym geście, kiwnął głową – proszę bardzo. Mężczyzna podał mu do ręki pełnomocnictwo, które wczoraj sporządziła dla niego Ula. W związku z tym, że nie podpisywali intercyzy przedślubnej, wszelkie formalności ich ominęły i wolną ręką mogła mianować Marka prezesem, a dla siebie pozostawić stanowisko jego zastępcy.
- Pierwsza zmiana już za nami. Czas na kolejne – chrząknął z wyższością prezes FD.
Po niespełna godzinnych obradach, Dobrzański postawił na swoim. Zawadzki cały się gotował. Stracił jakikolwiek kontakt z Ulą. Jednak Marek wiedział, że on nie jest z tych, którzy się poddają. Kiedy prawnik wyszedł, zamienił słówko ze wspólnikiem.
- Ciesz się, że masz te umowę – syczał – od mojej żony wara, rozumiesz? Czy może przełożyć na angielski lub niewerbalny? – zadrwił.
- Myślisz, że wygrałeś, bo masz jakiś nowy świstek? Pamiętaj, że ja tak łatwo nie odpuszczę. Prędzej czy później będziesz podpisywał dokumenty rozwodowe. Co ty możesz jej dać? Człowieku, ty ją zostawiłeś w chorobie, wtedy, kiedy cię najbardziej potrzebowała. Myślisz, że nie wiem? Jesteś żałosny. Kilka tysięcy złotych i te pięlegniareczki wyśpiewały mi wszystko.
- Wyjdź stąd, póki jeszcze możesz zrobić to o własnych siłach!
- Pa, ucałuj żonę – wyszedł z pogardą i skierował się do windy. Marek z impetem uderzył w ścianę, nabawiając się przy tym ogromnego bólu ręki. Nie było w chwili obecnej osoby, której nienawidziłby bardziej. Kiedy emocje mu trochę opadły, pomyślał, że niedawno potraktował w podobny sposób Kornela. Ciągle musi walczyć o to, żeby jego Ula miała raz na zawsze spokój od jakiś stręczycieli. Uspokoiwszy się na dobre, wyszedł z konferencyjnej i poszedł do jej gabinetu. Rozmawiała akurat przez telefon.
- Oczywiście, będziemy przygotowani… Sądzę, że wystarczy, ostatnio wykazała się ogromnym wyczuciem stylu… Rozumiem… Trzy osoby… Nie ma najmniejszego problemu… Połowa sierpnia? Brzmi fantastycznie… Oczywiście, zarezerwuję… Proszę się nie fatygować, ja osobiście tego dopilnuję… Również dziękuję i liczę na owocną współpracę… Do usłyszenia – mówiła perfekcyjnym angielskim.
- Z kim rozmawiałaś? – usiadł na krześle niedaleko biurka.
- Z naszymi hiszpańskimi współpracownikami. Pojutrze przyjedzie projektant z asystentem i dyrektorem PR. Razem będziemy przygotowywać kolejny pokaz, wymienny. Na wrzesień wszystko ma być gotowe, więc lepiej zacząć teraz. Tym bardziej, że na początku sierpnia jest pokaz kolekcji jesienno-zimowej. Mnóstwo pracy, a czasu mało. Potrzebuję większego budżetu, a jest jeszcze Paulina i jej bankiet. Nie wiem w co ręce włożyć. Myślałam, że jestem na bieżąco – mówiła jak najęta, Marek ignorował to paplanie, podszedł do niej, ujął w dłonie jej twarz i delikatnie pocałował.
- Pozbyłem się problemu, a tym zajmiemy się wspólnie – kontynuował. Z pewnością wszystko trwałoby znacznie dłużej, gdyby nie fakt, że usłyszeli pukanie do drzwi.
- Proszę! – rzuciła Ula, poprawiając bluzkę.
- Potrzebuję wolny tydzień, Viola jest w drodze do szpitala – Sebastian wyglądał jak trup.
- Co się stało?! – dopytywała Ula.
- Dzwoniła teściowa i mówiła, że podczas zakupów zemdlała i dostała krwotoku. Ja muszę do niej jechać – mówił jak w amoku, całkowicie zamroczony.
- Nie ma mowy, zawiozę cię – Ula również była zdenerwowana, lecz szybko wzięła kluczyki i była gotowa do wyjścia.
- Zabiłabyś was oboje w tych nerwach. Ty zostań tutaj, ja z nim pojadę. Chodź – wziął Sebastiana i udali się do szpitala – w którym leży?
- Była na zakupach w tej galerii na Mokotowie, więc na pewno na Madalińskiego – nie mógł wydusić słowa.
- Spokojnie, stary. Nie zemdlej mi tutaj. Wszystko będzie dobrze. Poleży z dzień, dwa i wróci do domu – przyjaciel okazał się dobrą duszą podczas jazdy, która dłużyła się w nieskończoność.
Gdy dotarli na izbę przyjęć, Olszański zauważył mamę Violi, która siedziała zapłakana na korytarzu.
- Co z nią? – przykucnął koło niej, lecz nie uzyskał odpowiedzi – Mamo, co z Violą?
- Jest na sali operacyjnej, coś musiało się stać. Wszędzie było pełno krwi – płakała.
Olszański na te słowa, momentalnie wstał, oparł się o ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Marek nie chciał podchodzić, widział, że oboje cierpią. Jednak w takiej chwili jego kumpel musiał wykazać się trzeźwym myśleniem.
- Dowiedz się, co się stało. Na górze, powinni coś wiedzieć. Chodź na ginekologię – zasugerował. Oboje udali się dwa piętra wyżej, aby chwilę później rozmawiać z lekarzem dyżurującym.
- Poczekam tam – wskazał na korytarz Dobrzański.
- Nie, zostań. Do mnie może nic nie dotrzeć i lepiej, żeby ktoś później mi to streścił.
- Witam panów, Robert Czaja – przedstawił się lekarz – rozumiem, że panowie z rodziny.
- Jestem mężem Violi – przełknął ślinę.
- Pacjentka jest w 29.tygodniu ciąży. Niestety szyjka macicy skróciła się za bardzo. Jest na długości poniżej 25 mm i musimy założyć szew. Nie muszę wspominać, że pacjentka zostaje z nami do rozwiązania. Nie sądzę, żeby w domu uważała na siebie w dostateczny sposób, bo przecież zawsze będzie miała coś do zrobienia, jak to kobieta. Proszę się nie martwić – widział jak Sebastian się stresuje – niedługo będzie pan ojcem, można zacząć przygotowywać się na takie stresy. Kolki przy tym to Mount Everest – zażartował.
- Czyli wszystko będzie dobrze? – wolał się upewnić.
- Oczywiście, proszę mi wierzyć.
- Moja teściowa mówiła, że Violetta ma operację…
- Przepraszam, że to mówię, ale pańska teściowa ma chyba skłonności do przesady. Pana żona obecnie przebywa w zabiegowym, wszystko jest w porządku. Za chwilę będzie miała USG, jeśli pan chce, może się do niej wybrać.
- Mógłbym?
- Zapraszam za piętnaście minut do sali obok. Tymczasem – podał im ręce i wyszedł.
Mężczyzna ewidentnie odetchnął. Miał nadzieję, że ich dziecko nie będzie tak przesadne w emocjach jak jego żona i jej matka. O mało co nie dostałby zawału. Wiadomo, żadnych rzeczy w ciąży nie można bagatelizować, ale jak się okazuje, nie należy też przesadzać. Dopiero do niego doszło, że za niespełna trzy miesiące będzie ojcem.
- Jezu… – usiadł z impetem na krześle.
- Seba, ty zbieraj tyłek w troki i idź do żony – poklepał go po ramieniu.
Po cichu wszedł do sali. Jego żona leżała na kozetce, a lekarz robił USG.
- Dzień dobry, panu. Proszę siadać koło żony – lekarz był bardzo rzeczowy.
- Hej kochanie – pocałował ją czule i wziął za rękę.
- Proszę spojrzeć, rączki, nóżki, a teraz bicie serduszka – oboje uśmiechali się do siebie – chcą państwo poznać płeć?
Sebastian w głębi duszy chciał wiedzieć czy będzie miał syna czy córkę, ale Viola jasno się wyraziła, że nie ma mowy. Po wydarzeniach dnia dzisiejszego doszedł do banalnego wniosku – najważniejsze, żeby było zdrowe.
- Tak – powiedziała cicho Violka. On spojrzał na nią z miłością. W chwili obecnej bardzo się cieszył, że może przy niej być. Cała jego przeszłość była niczym w porównaniu z tym. Mógłby już wcześniej porzucić swoje dawne życie, żeby tylko móc być z nią na zawsze.
- Będą mieli państwo syna, gratulacje.
W chwili obecnej pocałował ją namiętnie, a ona nie mogła powstrzymać łez. Trwali tak bardzo długo. W końcu kobietę przewieziono na salę, a on powiadomił kumpla o dobrej nowinie.
- Wróciłem! – krzyknął.
- Jestem w kuchni!
- Witaj, skarbie. Znowu pierogi? – pocałował ją czule.
- W ogóle nie powiedziałeś mi co z Violką! – krzyknęła na niego.
- Wszystko okej, możesz skończyć lepić – uśmiechnął się. Wolał nie drążyć wątku. Tematy dotyczące posiadania dzieci były dla niej szczególnie drażliwe.
- Marek?
- Tak, kochanie – zaczął całować ją po szyi i schodził niżej w kierunku jej piersi.
- Chodźmy do łóżka – zarzuciła mu ręce na szyję.
- A co z pierogami? – droczył się.
Po niespełna godzinie leżeli wtuleni w siebie. Potem Ula poszła pod prysznic, żeby się odświeżyć. Wieczorem mieli wybrać się do kina i na kolację, co kobieta uznała za zbędne przy takiej ilości pierogów. Kobieta była zdziwiona, że zamiast w kierunku Złotych Tarasów, udali się w kierunku Konstancina.
- Mam coś dla ciebie…
 Konstancin? – zapytała z niedowierzaniem.
- Musimy odebrać panią Zosię od rodziny i zawieźć do rodziców. A później pojedziemy w jedno miejsce.
- Aleś ty tajemniczy – posłała mu ironiczny uśmiech.
Kiedy gospodyni domowa była już w domu. Dobrzański skierował się na ulicę Biedronki.
- Po co tu jedziemy? Najpierw obiecujesz atrakcje, a teraz się migasz – udawała oburzoną, lecz zamilkła, ponieważ podjechali pod jedną z posesji. Marek pilotem otworzył bramę i wjechali na podwórko. Widok zapierał dech w piersiach. Znajdowali się na podjeździe, wokół którego po prawej i po lewej stronie rozciągał się trawnik, a na środku stał dom.
- Chcesz tu zamieszkać? – zapytał z czułością w głosie, kiedy wysiedli i wpatrywali się w zachodzące słońce.
- A co, zamierzasz kupić? – zadrwiła.
- Proszę – poszedł do auta, po czym wrócił i podał jej akt własności oraz klucze. Kobieta długo wpatrywała się w dokument, po czym dodała:
- Naprawdę? – ze łzami w oczach.
- Nie płacz, kruszyno. Naprawdę – objął ją czule i pocałował.
- Stać nas?
- Wziąłem niewielki kredyt. Nasi rodzice się dołożyli. Damy radę. Idziemy do środka?
Przez godzinę zwiedzali. Ula nie mogła się napatrzeć. Tuż przy wejściu, rozciągał się ogromny salon, z którego było wyjście na taras. Na wprost drzwi, wspaniałe dębowe schody. Po lewej kuchnia, obok jadalnia. Na końcu korytarza łazienka. W salonie znajdował się kominek na zimne wieczory, a obok wejście do gabinetu. Marek wiedział, że Ula uwielbia pichcić, więc obok kuchni została wydzielona niewielka spiżarnia, aby wszystko było pod ręką. Pierwsze piętro również zapierało dech w piersiach. U góry znajdowały się trzy pokoje, w tym jeden z garderobą i oddzielną łazienką oraz wspólna, na korytarzu. W całym budynku dominowały kolory pastelowe, takie, jakie lubiła Ula. Sypialnia jednak zachwycała najbardziej, gdyż była w kolorze morskim, który idealnie komponował się z jej oczami. Właśnie tak wymyślił to sobie Marek. Kiedy weszła do sypialni, natychmiast udała się na balkon, była tym wszystkim tak zdumiona, że nie mogła wykrztusić słowa.
- Kiedy ty to? – mówiła łamiącym się głosem.
- Dawno. Miałem pewność, że w te rejony miasta nie zaglądasz, więc mogłem działać – przytulił ja mocno – podoba ci się w ogóle?
- Oczywiście, dziękuję. Kocham cię, wiesz? – uśmiechnęła się czule.
- Pani Dobrzańska, cóż za wyznanie – rechotał – kiedy zamierza pani zająć się przeprowadzką?
- Kiedy pan proponuje, panie Dobrzański? – głaskała go czule po twarzy.
- A więc dostaje pani tydzień wolnego i wraz z ekipą od przeprowadzek męczy się pani z tym wszystkim. Ja natomiast w pocie czoła, zarabiam na dom – zaśmiał się ze swojej teatralnej gadki.
- Okej – wyrwała się z jego objęć i ruszyła na dół.
- Hej! To wszystko? – był ewidentnie rozczarowany całą sytuacją.
- Mam zamiar tutaj szybko zamieszkać! – krzyczała, będąc prawie na schodach.
- Co to, to nie! Słyszałaś o tym, że trzeba ochrzcić sypialnię przed wstawieniem mebli – wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do pomieszczenia.
- No właśnie, przecież trzeba zakupy jakieś zrobić. Meble kupić, jedyne co możemy wziąć z Siennej, to łóżko – westchnęła.
- Kuchnia będzie zamontowana jutro, sam wybierałem z pomocą Lucii. Łazienki są gotowe, resztę zaopatrujesz ty. Dostajesz kartę i ruszasz na podbój sklepów! A teraz skończ już z tym, czas na chrzciny – zaczął delikatnie gładzić ją po twarzy, całować. W wolnym tempie oboje osiągnęli zenit.
- Proszę uważać, delikatnie z tą kanapą. Przecież nie postawię takiej sofy w moim domu – Dobrzańska nie ukrywała zdenerwowania, kiedy ekipa z jednego ze sklepów meblowych, wyjątkowo nieczule obchodziła się z jej zakupami.
- Pani się nie martwi, szanowna pani. Gdzie to ustawić? – pan Józek ewidentnie znał się na swoim fachu, jednak brakowało mu czułości.
- Józek, widzisz, że tam gdzie kominek, to salon! – pan Mietek wydawał się bardziej rozgarnięty.
- Uważajcie panowie, w kuchni trwa instalacja wyposażenia, nie chciałabym, żeby cokolwiek się zabrudziło – była wykończona.
Po całym dniu mozolnej pracy, cały dół gotów był do zamieszkania. Kuchnia, salon i jadalnia urządzone bardzo nowocześnie. Nie chciała bawić się z ogromną ilością dodatków, które nieustannie trzeba odkurzać. Na jutro zostawiła sobie urządzanie gabinetu, on jako jedyny pozostał do zrobienia na parterze. Na górę dała sobie czas, wystarczyło jej, że mają łóżko, łazienkę i garderobę. Zresztą mogą uporać się później. Nie chciała dłużej tkwić w tym dusznym bloku na Siennej, kiedy tutaj miała swój azyl. Już planowała zakupy w jednym ze stołecznych centrów ogrodniczych, aby dopieścić ogród. Wyjeżdżając z posesji, zamknęła bramę pilotem i nie zdążyła wsiąść do auta, a już rozdzwoniła się jej komórka.
- Halo? – odebrała po trzecim sygnale, ponieważ jak każda kobieta, nawet uporządkowana, miała ogromny bałagan w torebce.
- Czy ty wiesz, która jest godzina?! – Marek nie był zadowolony.
- Dwudziesta, a co? – wsiadała powoli do auta.
- Chcesz po nocach się tułać! Wychodziliśmy razem rano, myślałem już, że coś się stało. Nie mogę się do ciebie dobić! Nie ruszaj się, zaraz po ciebie będę! – mówił jednym tchem.
- Uspokój się. Teraz jadę do Izy, będę około północy. Trzymaj się, kochanie.
- Nie próbuj się rozłączać. Zawiozę cię, auto zostawisz! – był wzburzony.
- USPOKÓJ SIĘ! Pa!
Miała wrażenie, że w ich związku, to on cierpi na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Ostatnio gorączkował się wszystkim. Bardzo ją to dziwiło. W firmie wszystko szło okej, z wyjątkiem humorów Pauliny, ale do tego każdy się przyzwyczaił. Tak więc Ula udała się na Pragę, żeby spotkać się z Izą. Okazało się, że zbliża się pierwsza rocznica ślubu Ali i Józefa, tak więc trzeba coś przygotować. Krawcowa wraz z Elą, Anią i duchowo Violą przygotowały warszawskie mieszkanie Ali, które czekało na przyjazd Jaśka, aby tam zorganizować przyjęcie. Ula miała zwabić ich na miejsce. Do soboty zostały dwa dni, tak więc Dobrzańska miała chwilę czasu, żeby jakoś to ułożyć. Po długiej rozmowie kobiety się pożegnały. Przekręcając klucz w drzwiach, dyrektor finansowa czuła, że w powietrzu wisi kłótnia.
- Miałaś być o północy – powitał ją z lodowym spojrzeniem.
- Jest po wpół pierwszej. Nic wielkiego, daj żyć. Idę pod prysznic. Jutro przywożą meble do gabinetu. W przyszłym tygodniu zajmę się sypialnią. Pojutrze idziemy na Żoliborz na rocznicę ślubu moich rodziców. Muszę pojechać do Rysiowa i jakoś ich tam zwabić. Tak więc nie praw mi teraz morałów, tylko zostaw w spokoju, bo idę się kąpać i spać – spojrzała na niego wzrokiem, nieznoszącym sprzeciwu.
Po godzinie, leżała już w łóżku. Prawie zasypiała. Marek właśnie zgasił wszystkie światła, wśliznął się do łóżka i przytulił się do niej.
- Przepraszam. Dobranoc kochanie – pocałował ją w skroń i oboje zasnęli w swoich objęciach.
- Szukam Voletty Olszańskiej – Ula uśmiechnęła się miło do jednej z pielęgniarek.
- Schodami w górę, pierwszy pokój na lewo – odwzajemniła uśmiech i oddaliła się do swoich obowiązków. Dobrzańska szła wolnym krokiem do przyjaciółki. W końcu się zgubiła, jednak po chwili usłyszała znajomy trajkot:
- No i co tak na mnie patrzy jak ciele w namalowane wrotki? Widzi pani, że mnie boli, proszę się stąd wyjść, wydalić w sensie. Czekam na kogoś. Następnym razem proszę delikatniej, kłuje pani tą igłą jak wielbłąd Echo Igielne! – mówiła z charakterystycznym dla niej urokiem i brakiem ładu oraz składu.
- Hej kochana, mogę? – weszła niepewnie.
- Oczywiście! Uleńko ty moja najdroższa! Mam dość tego wszystkiego normalnie. Jednak muszę to znieść, ponieważ zdrowie mojego Bonifacego jest najważniejsze – gładziła się czule po brzuchu.
- Boni.. kogo? – Ula zrobiła ogromne oczy, niczym moneta pięciozłotowa.
- Bonifacy. Wiesz, ja czytałam w takim poradniku „Wróża” , że to teraz bardzo modne imię. Dzieci z czymś takim są skazane na sukces!
- Chyba na wieczne wyśmianie. Kochana, chciałabyś mieć na imię Hermelegilda czy inna taka, bo to jest modne? – próbowała ją uświadomić.
- W sumie Ulianko, masz rację. Bonifacy to przecież takie jedno sezonowe imię. Muszę wybrać coś innego, prawda?
- Prawda, prawda – zaśmiała się radośnie.
Od dawna brakowało jej trajkotu Violki. Nie mogła się z nią nagadać. Opowiedziała jej o domu i przeprowadzce i sytuacji w firmie. Tamta natomiast pochwaliła się synem. Kiedy wybiła godzina piętnasta, udała się na Biedronki, żeby przypilnować przeprowadzki. Dzisiejsza ekipa była bardziej profesjonalna. Poruszali się ze swobodą, jakby na pamięć. Nie wnikała, może wszystkie domy w pobliżu budowane są w ten sposób. Dzisiejszego dnia, w domu była wcześniej. Nie chciała znów rozjuszyć Marka. Wieczór spędzili wspólnie. Zjedli kolację, obejrzeli film i takie inne, takie tam. W sobotni poranek Dobrzańska zjawiła się w Rysiowie i oznajmiła, że za chwilę będzie taksówka. Muszą pojechać do Wilanowa, bo chyba pękła rura.
- Ale po co ja mam tam jechać? – Ala była zniesmaczona – Wolałabym pojechać tam później zobaczyć jak się urządziliście.
- Daj spokój, ciociu. Chodźcie. Taksówka przyjechała – Beatka wtajemniczona w całą intrygę, doskonale odgrywała swoją rolę.
Po chwili namawiania, wyszli przed dom.
- Przepraszam, ale zamawiałam jedną taksówkę – Ula rzekła do kierowcy, który zaparkował za pojazdem, do którego wsiedli jej bliscy.
- Przysłał mnie po panią pan Marek Dobrzański, to niespodzianka.
- Skoro tak, proszę chwilkę poczekać – podeszła do Ali.
- Kochana, mężulek zrobił mi niespodziankę, zaraz do was dojadę.
Wsiadła do miłego kierowcy, przez chwilę trzymali się za rodziną, jednak później zboczyli z trasy.
- Dokąd jedziemy? – powiedziała zaciekawiona.
- Na lotnisko – odparł sucho.
- Niespodzianka! – wszyscy zaproszeni goście, wspólnie krzyknęli, kiedy Cieplakowie przekroczyli próg mieszkania.
- Pamiętaliście? – Ala nie mogła ukryć łez wzruszenia.
Cała rodzina złożyła im życzenia, na końcu podszedł zięć i również powiedział swoją formułkę.
- Tato, a gdzie jest Ula?
- Jechała taksówką za nami. Powiedziała, że nie jedzie z nami, bo zrobiłeś jej niespodziankę.
- Co?! – zwrócił się do przyjaciela stojącego obok – Sebastian, on nie żartował w tych listach z pogróżkami. Chyba ją porwał…
- Gdzie mój mąż? – Ula nie widziała w pobliżu Marka, kiedy przybyli do sekcji VIP warszawskiego Okęcia.
- Plany uległy zmianie, kochanie. On zostaje tutaj, my lecimy do Londynu. Nie będzie nam do niczego potrzebny… – zbliżył się do niej.
- Wolne żarty, cześć! – skierowała się do wyjścia, jednak jeden z ludzi Zawadzkiego, wacikiem nasączonym środkiem usypiającym, zatkał jej usta. W rezultacie czego, natychmiast zasnęła. Prywatny samolot, został wyposażony w wiele kabin. Jedna z nich, która należała do właściciela stała się kabiną Uli.
- Przepraszam pana, ale warunki pogodowe nie pozwalają na to, żeby mogli państwo wystartować.
- Zróbcie coś! – krzyczał wściekły Adam.
- Niestety. Pomimo tego, że jest czerwiec, pogoda jest mglista. Późnym wieczorem ma być burza. Radzę więc zarezerwować sobie hotel w Warszawie i przeczekać. Nasza obsługa może to zrobić – kontroler mówił spokojnym, opanowanym głosem.
- Obejdzie się! Żegnam! – wykrzykiwał – Krystian! – rzucił do podwładnego.
- Tak, słucham?
- Jak najszybciej zorganizuj jakieś mieszkanie. Oczywiście najlepiej gdzieś nad morzem. Zdala od ludzi, ale blisko od plaży. Zmienimy sobie plan wycieczki.
- Tak jest – miał odejść, ale jego szef dodał.
- Masz te strzykawki? – dociekał.
- Oczywiście, towar z najwyższej półki.
- Wiesz, że miała białaczkę – paradoksalnie troszczył się o kobietę.
- Jasne. Ale te dawki będą ja trzymać w stanie transu, nic więcej.
- Dobrze. Podstaw samochód, ja będę prowadził. Ty z ludźmi jedź za nami. Późnym wieczorem będziemy na miejscu – Zawadzki miał idealnie ułożony plan.
- Jak to nie może przyjąć pan wezwania!
- Nie minęły 24 godziny od czasu zaginięcia – służbista nie pozostawał ugięty.
- To było porwanie! Czy wy naprawdę nie możecie choć raz spełnić swoich kompetencji?! – Marek wrzeszczał do słuchawki.
- Proszę się nie unosić. Jutro niech się pan do nas zgłosi i wtedy przyjmiemy zgłoszenie i zacznie się śledztwo.
- Żegnam! – wyszedł z komisariatu z impetem.
- I co? – Sebastian czekał przy samochodzie.
- Wyobraź sobie, że mam sobie poczekać do jutra. Na pewno tak tego nie zostawię. Muszę zadzwonić do mamy. Ona ma tego znajomego detektywa. Trzeba zająć się tym na własną rękę, bo z polskim prawem, to ja ją zobaczę za pięć lat albo przyślą mi ją w worku!
- Ej, ej! Hamuj się! Dzwoń do mamy i nie wymyślaj czarnych scenariuszy. A może ona faktycznie gdzieś pojechała? – Olszański szukał jakiegoś racjonalnego wyjścia.
- I nie odebrałaby dwudziestu połączeń, a po entym wyłączyłaby telefon?
- Dzwoń do mamy.
- Synku, ale jeśli trzeba, wrócę wcześniej, naprawdę – Helena była zatroskana.
- Nie, mamo. Wypoczywajcie. Obojgu się wam to należy. Zobaczymy się we wrześniu na pokazie. Bardzo dziękuję ci za ten namiar – był naprawdę wdzięczny.
- Kiedy nasze kłopoty się skończą? – zapytała retorycznie. Odpowiedział jej westchnięciem.
- Pa, mamo. Nie mów nic tacie. Niech się nie martwi. Będę cię informować.
Po telefonie Dobrzańskiego, detektyw Polański zjawił się natychmiast na Siennej. Marek naświetlił sytuację, mężczyzna od razu zabrał się do pracy. Wykonał kilka telefonów. Jemu samemu, kazał nie ruszać się z domu. Kiedy na zegarze wybiła północ, w salonie siedzieli już Alicja z Józefem, Sebastian i Marek. Beata pojechała na wakacje do Eli i Władka, gdyż i tak był środek czerwca, a nauka w szkole praktycznie dobiegła końca. Nagle rozdzwonił się telefon. Dobrzański jak oparzony rzucił się do komórki.
- Ktoś się odzywał? – Robert Polański upewniał się czy wiadomo coś więcej.
- To pan – westchnął Marek – nie, nie ma od niej żadnych wiadomości.
- Namierzyłem tę taksówkę. Upewnię się jednak. Jutro rano, proszę udać się do posesji na Wilanowie. Sprawdzić czy nie ma żadnego włamania i tym podobne. Jeśli niczego niepokojącego pan nie zauważy, proszę wrócić do mieszkania. Będę u pana koło południa – mówił rzeczowo.
- Dobrze, czekam. Do widzenia – odłożył słuchawkę. Miał na sobie wzrok teściów i kumpla – trzeba czekać.
- Marek, ja będę już leciał. Jutro rano muszę być u Violi. Jestem tam codziennie. Jak nie przyjdę, pomyśli, ze coś się stało. Po południu wpadnę. W pracy oczywiście wszystko załatwię.
- Wielkie dzięki. Słuchaj, Ula wspominała, że Hiszpanie przyjeżdżają za kilka dni, więc niech Dorota zabukuje im lot, hotel i te inne rzeczy. Niech się też zajmie Pshemko i tak dalej. Lucia jej pomoże.
- Nie martw się – poklepał go po plecach.
- Łatwo mówić. Mów w firmie, że Ula w jakimś SPA czy gdzieś tam, nieważne – pożegnali się.
- My też będziemy się zbierać. Jutro rano będziemy tutaj, daj nam tylko klucze.
- Zostańcie na noc. Ona w każdej chwili może wrócić. Ja pojadę ją poszukać. I tak nie zasnę – powiedział przejęty.
- Jesteś pewien? – Ala była zatroskana o zięcia – Wracaj szybko, bo i o ciebie będziemy się martwić.
- Jasne – uśmiechnął się blado, wziął marynarkę i wyszedł z mieszkania. Odwiedził wszystkie miejsca w Warszawie, w których mogłaby być. O tej porze i tak za wiele nie widział, ale musiał coś ze sobą zrobić. Miał poczucie, że walczy. W pewnym momencie poczuł się bardzo senny, wolał nie ryzykować i wrócić do domu. Powolnym krokiem wszedł do sypialni, wziął prysznic. Położył się na łóżku i zaczął płakać. Powracał wspomnieniami do rana. Jeszcze wtedy wesoło razem rozmawiali i doskonale czuli się w swoim towarzystwie. Przed wyjazdem do Rysiowa, namiętnie go pocałowała. Gdyby wiedział, że to był ich ostatni pocałunek…
- Kochanie, obudź się. Śniadanie – Adam powoli podszedł do śpiącej kobiety, pocałował ją namiętnie.
- Gdzie jesteśmy? – spojrzała w okno. W oddali słychać było mewy, a fale biły o brzeg.
- Morze. Słyszysz? Chodź ze mną – wziął ją za rękę i zaprowadził na taras.
- Pięknie tutaj – mówiła półsłówkami, odurzona narkotykami, które otrzymała poprzedniej nocy.
- Zostaniemy chwilę, później przeniesiemy się do naszego domu w Londynie – znów ją pocałował i czule przytulił – musisz jeść, chodźmy do stołu.
Minęło sześć dni. Sześć długich dni. W firmie wszyscy sądzili, że Ula oddaje się zabiegom pielęgnacyjnym, wypoczywa, podczas gdy oni harują za dwóch. Jednak sytuacja w rzeczywistości miała się inaczej. Mieszkanie Dobrzańskich stało się jedną wielką „twierdzą czuwania”. Marek ciągle nie tracił wiary w to, że ona wróci. Bliskim powoli tej wiary zaczynało brakować. W końcu Robert poprosił go na męską rozmowę.
- Marek, a co jeśli ona po prostu od ciebie uciekła? Ostatnio zajmowałem się taką sprawą. Kobieta upozorowała własne porwanie, żeby uciec od męża. Z biegiem czasu ich małżeństwo uległo delegalizacji i stała się wolna. Zmieniła tożsamość i zaczęła nowe życie.
- Sądzi pan, że moja żona mogłaby zrobić to samo? Osoba, która niespełna miesiąc temu przyrzekała mi miłość i wierność?! Właśnie urządzała nasz dom i nic nie wskazywało na to, że ma mnie dość! – nie mógł uwierzyć, że detektyw może dojść do tak absurdalnych wniosków.
Każdego wieczora siedzieli wspólnie w salonie i czekali na jakiekolwiek wieści. Z policji czy to od Polańskiego. Niestety na marne. Jednak codzienne, wieczorno-poranne nasiadówki stały się rutyną. Inaczej układało się u Urszuli. Odurzona narkotykami żyła jak w amoku. Jednak pewnego dnia rytuał uległ zmianie. Każdego ranka, przychodził do niej Adam i podawał zastrzyk. Teraz nie przyszedł, gdyż musiał wyjechać na jeden dzień. Żaden z ludzi Zawadzkiego nie mógł się do niej zbliżać, stąd też zabieg został przerwany. Zostawił jej tylko list na stoliku „ Skarbie, będę jutro w południe. Kocham Cię. PS Kiedy śpisz, jesteś taką Moją Kruszyną”. Po przeczytaniu, udała się na taras. Była tam kilka godzin, zrobiła się strasznie senna, więc poszła spać. Obudziła się, gdy na zegarze wybiła piąta nad ranem, spała osiemnaście godzin. Wydawało się jej to niezbyt normalne. Poczuła ogromny ból głowy i wstała z łóżka. Narkotyki przestały działać. Podeszła do ławy, na której leżało śniadanie. Zjadła z apetytem, nie miała niczego w ustach od dawna. Zobaczyła kartkę z listem. Dopiero wtedy dotarło do niej, że Zawadzki ją uprowadził, przetrzymywał, a jej mąż czeka na nią w domu. Doskonale pamiętała, że Marek mówił do niej „kruszyno”. Poszła do łazienki. Wszystkie jej ubrania wisiały na suszarce, torebka leżała obok. Nadal bardzo bolała ją głowa, ale była to reakcja organizmu na brak narkotyku we krwi. W torebce niczego nie było. Zaczęła przebierać się w swoje ciuchy. Cały czas była ubrana w koszulę swojego oprawcy. Kiedy ją zdjęła, zobaczyła mnóstwo siniaków na brzuchu. Nie miała majtek. Zdała sobie sprawę, chociaż chciała to wyprzeć z pamięci, że być może uprawiali seks. Chociaż może był to gwałt. Nie pamiętała. Nie mogła przypomnieć sobie niczego z tego tygodnia. Czytając jeszcze raz ten list zrozumiała, że musi jak najszybciej stąd uciec. Miała kilka godzin, żeby obmyślić plan.
- Kochanie, jestem już! – podszedł do Uli, która leżała ubrana w swoje ciuchy na łóżku – Dlaczego się przebrałaś? – był zaniepokojony.
- To nie ja. Krystian tu był – udawała, że ciągle jest w amoku, żeby uśpić czujność Adama.
- Poczekaj, skarbie, dobrze? – pocałował ją czule i udał się do wyjścia. W oddali słychać było jego krzyk, że pracownik jest zwolniony – Jesteśmy sami… -wszedł z impetem do pokoju, lecz nigdzie jej nie zastał. Nagle poczuł ogromny ból w okolicach skroni. Dobrzańska wykorzystała moment i uderzyła go z całej siły lampą w tył głowy. Zabrała mu z marynarki kluczyki, wsiadła do auta i ruszyła szybko przed siebie.
- Mamo, co ty tutaj robisz? – prezes FD zdziwił się bardzo, widząc swą rodzicielkę w drzwiach swojego mieszkania.
- Musiałam przyjechać, chociaż na dwa dni. Jutro wracam do ojca. Niczego nie podejrzewa.
- Wejdź – pocałował ją.
- Jesteś sam? – rozejrzała się po mieszkaniu i widziała idealny porządek.
- Nie, codziennie jest tutaj Ala, ojciec Uli i Seba. Teraz pojechali do siebie, żeby odpocząć tym ciągłym czuwaniem. Wieczorem tutaj będą. Sebastian zajmuje się Hiszpanami, przyjechali niedawno. Sama widzisz, wszystko jakoś idzie. Kawy?
- Poproszę. Synku, a co z policją?
- Czekam na jakiegoś tam inspektora, ma tutaj być za chwilę. Zrobił wywiad środowiskowy – podał jej napój i usiadł opodal.
- Tłumaczę wam, że zakończyli śledztwo z powodu braku dowodów! – Marek po raz setny powtórzył rodzinie przebieg rozmowy z policjantem.
- Co teraz będzie? – Alicja była wykończona – Przecież ona ma białaczkę. Jeśli warunki…
- Nie możemy nawet tak myśleć. Ona wróci, w końcu! – Józefowi krajało się serce na samą myśl o krzywdzie jego córki.
Po chwili usłyszeli dzwonek do drzwi. Marek powoli poczłapał się do drzwi. Czekali na Polańskiego, który zrobił obdukcję lotniska, gdyż tam zawiodło go jego śledztwo. Wielkie było jego zdumienie, gdy w drzwiach zobaczył totalnie wyczerpaną i przemoczoną żonę.
- Ula…
- Nareszcie… – westchnęła. Natychmiast podszedł do niej i ją przytulił. Trzymał ją mocno w ramionach, gdy nagle poczuł jak mdleje.
- Kruszyno… – jego reakcja była natychmiastowa. Niosąc ją do sypialni, minął wszystkich, którzy byli w salonie.
- Córciu – Józef podszedł do zięcia.
- Tato, minutę. Zaniosę ją do sypialni, dojdzie do siebie. Prosiłbym, żebyście jechali do domów. Jutro się do was odezwiemy. Najważniejsze, że ona jest już w domu. Dzięki Bogu.
- Dobrze, ale błagam cię. Daj znać co i jak – błagał.
- Jasne.
Nazajutrz, wcześnie rano się obudziła. Dobrzański siedział na krześle naprzeciwko łóżka i wpatrywał się w nią.
- Co on ci zrobił? – ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się – Wiesz, jak się martwiłem – wszedł na łóżko i mocno ją przytulił.
- Co się stało? – zapytała zdziwiona. Podał jej lusterko. Miała posiniaczoną twarz i ręce. Nie mówiąc o dolnych partiach ciała. W odpowiedzi na to, zaczęła płakać.
- Cii, kochanie, nie płacz. Rozmawiałem z detektywem. Musimy stąd wyjechać. Co najmniej na miesiąc. Ten kretyn może zacząć cię szukać. Najpierw musimy iść na policję. Muszą zrobić ci obdukcję.
- Nie, błagam cię. Najpierw wyjedźmy, chcę o tym zapomnieć. Muszę – nagle zaczęła szybciej oddychać – strasznie boli mnie głowa.
- Skarbie, wezwę chociaż naszego lekarza. On zrobi ci badania i opisze wszystko. Dobrze? To wszystko odbędzie się w sposób poufny, nikt się nie dowie.
- Dobrze – posiedzieli razem jeszcze kilkanaście minut, potem zasnęła. Marek wykonał kilka telefonów. Najpierw zadzwonił do matki i teściów, żeby ich uspokoić. W następnej kolejności do ich prywatnego lekarza rodzinnego. Naświetlił mu całą sytuację i umówili się na wieczór. Kolejnym na liście był Polański. Nie zakończył jeszcze śledztwa, ba, nawet teraz musiał się bardziej postarać, żeby zebrać wystarczającą ilość dowodów na winę Zawadzkiego.
- Pana żona zasnęła, możemy chwilę porozmawiać? – zwrócił się do Dobrzańskiego, wychodząc z ich sypialni.
- Oczywiście, doktorze, zapraszam do kuchni.
- Wykonałem dokładne badania. Opisałem wszystko w raporcie, wykonałem zdjęcia. Pacjentka ma mnóstwo siniaków na ciele, sińce na twarzy. Ponadto zastrzyki wykonywane w sposób bardzo nieprofesjonalny mogły doprowadzić do zatoru.
- Fizycznie wszystko jest dobrze? – Marek dociekał.
- Ogólnie tak, jednak pani Ula nie chciała poddać się badaniu ginekologicznemu. Nie chcę pana martwić, ale narkotyki podaje się w celu wszczęcia inicjacji seksualnej. Niekoniecznie za obopólna zgodą, jeśli pan wie, co mam na myśli…
- Zabiję gnoja! – z całej siły uderzył w stół.
- To nie musi być prawda, jednak radziłbym zrobić szczegółowe badania przed wyjazdem. Tymczasem, pójdę już. Powodzenia i do widzenia – uścisnął mu rękę i wyszedł.
- Zabrać ze sobą strój kąpielowy? – krzyknęła do niego z sypialni. Wydawać by się mogło, że po tygodniu od całego zajścia. Rozmowy z psychologiem pomogły jej się odciąć, jednak nadal nie dojrzała do tego, żeby zgłosić się do ginekologa. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że mogła uprawiać z nim seks. Natomiast o Zawadzkim słuch zaginął, Robert stwierdził, że pewnie wyniósł się do Londynu, aby uniknąć wymierzenia kary. Marek nie zamierzał odpuścić, ale chciał poczekać, aż Ula sama będzie chciała cokolwiek zrobić. Policja oficjalnie ciągle poszukiwała winnego, jednak współpraca z panią Dobrzańską nie układała się najlepiej. Nie chciała nic mówić, chciała żyć dalej. Na nic zdały się prośby czy błagania. Raz postraszono ją nawet, że może porwać ją jeszcze raz, jednak skończyło się na płaczu. W chwili obecnej pakowała ich ciuchy. Przez najbliższy miesiąc z hakiem mieli mieszkać w Grecji. Była to najlepsza opcja. Z dala od Polski, Anglii i Adama. Dokładnie padło na Rodos. Przyjemny klimat, bliskość Morza Egejskiego oraz spokój. Kilka dni temu pokazał jej dom. Wspaniale usytuowany, niedaleko morza, na wzniesieniu. Dla ich dobra, nikt oprócz policji, nie będzie znał adresu.
- Weź, przecież zamierzamy wypoczywać – wszedł do sypialni z kieliszkami wina w dłoniach.
- Co jest? – spojrzała na niego, gdyż czuła, że coś go trapi.
- Martwię się, rozumiesz. Chciałbym mieć pewność, że ten… Ula, jeśli on cię skrzywdził… Te narkotyki… Zbadaj się, będę spokojniejszy, błagam.
- Co ci to da? I tak nie będzie nic wiadomo. Dwa dni temu mieliśmy miesięcznicę naszego ślubu, uprawialiśmy seks, to logiczne, że nic to badanie nie wskaże – wytłumaczyła, wracając do pakowania – naprawdę wszystko jest ze mną w porządku. Jestem silna, dałam radę, bo mam ciebie. Teraz wyjedziemy, wrócimy w połowie sierpnia, może Violka zdąży urodzić? – uśmiechnęła się.
- Skoro tak – westchnął i wyszedł.
Usiadła mocno na łóżku. Długo myślała „Nie, przecież nie mógł z nią spać. Kiedy co rano się budziła, on wchodził. Łóżko było zasłane, niby jak mieliby uprawiać seks… Chociaż z jednej strony, te siniaki…”
- Uważajcie na siebie, pamiętajcie, że macie być chociaż raz w tygodniu na Skype! – Alicja instruowała Dobrzańskich.
- Oczywiście, telefony ma policja, mamy numer zastępczy, jednak ma on zostać poufny. Będziemy się kontaktować mailowo – Marek uspokajał.
- Będziemy za wami tęsknić, gołąbeczki – Seba ironizował.
- Uważaj na swoje maleństwa – Ula przytuliła wszystkich i udali się na odprawę.
- Dobrze mi tutaj – podeszła do niego, kiedy ten siedział na tarasie ich domu – cudowne fale, ciemność…
- Ciemność jest przyjaciółką intymności… – wstał, podszedł do niej i objął w talii.
- Kochanie, wiesz co dzisiaj jest? – kokietowała.
- Hyym, drugi dzień sierpnia? – udawał, że nie wie o co chodzi.
- W sumie masz rację, nic ważnego – teatralnie usiadła na leżaku, wypiła kieliszek wina i momentalnie pobiegła do łazienki.
- Co ci jest, kruszyno? – włożył jej za ucho kosmyki włosów, które opadały na twarz.
- Mam chyba nawrót choroby – powiedziała ze smutkiem – od kilku dni mam takie same symptomy, jak wtedy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej?! – krzyknął.
- Było nam tak cudownie tutaj. Odcięliśmy się od wszystkiego i wszystkich – wtuliła twarz w jego pierś – i tak prędzej czy później by to nastąpiło…
- Przestań… Wracamy za dwa tygodnie i natychmiast idziemy do Faluszyńskiego. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz! Regularnie się badasz. Profesor na pewno by coś wykrył wcześniej.
- Może masz rację – westchnęła.
Tej nocy kochali się namiętnie, acz powoli. Celebrowali każdą wspólną chwilę. Od kiedy tutaj byli, ich problemy jakby nie istniały. W firmie praca szła idealnie. Mieli wrażenie, że w ogóle nie musieli tam wracać. Ojciec miał się dobrze. Szwajcaria, starzy znajomi i atmosfera wyraźnie mu służyła. Seniorzy postanowili zostać tam przynajmniej do świąt. Mimo że tęsknili za dziećmi, chcieli mieć pewność, że Krzysztof będzie w pełni zdrowy.
Następnego dnia, wcześnie rano, Marka obudził telefon. Jego żona jeszcze smacznie spała, gdy ten niechętnie odebrał słuchawkę.
- Tak? – powiedział lekko nieprzytomny, ziewając.
- Naciesz się nią, bo niebawem wróci do mnie. Czuję, że za mną tęskni. No muszę ci przyznać, Dobrzański, że twoja żona w łóżku jest rewelacyjna, nawet po dragach. Do usłyszenia. Aha, ucałuj ją! – wybuchnął śmiechem i rozłączył się.
- Nie rozumiem, skąd on miał pana nowy numer? -
- Inspektorze, nie mam pojęcia, wiem jednak, że jest nieobliczalny. Chyba znów planuje jej coś zrobić. Może lepiej będzie, jak wrócimy do kraju, zawsze bezpieczniej… – szukał logicznego rozwiązania.
- Pozwoli pan, że nasi informatycy przejmą nagranie tej rozmowy. Być może przebiegły pan prezes nie wiedział, że naraża samego siebie, wykonując do pana telefon. Nieważne, proszę czekać na mój ruch. Niech państwo zostaną jeszcze w Grecji. Być może przyjedziecie prosto na rozprawę. Teraz musimy działać my, do usłyszenia!
- Do widzenia – westchnął ciężko i udał się pod prysznic. Musiał się zmierzyć z informacją, jaką przekazał mu oprawca jego żony. Nie mógł tego znieść. Gdyby teraz tutaj był, z pewnością byłby martwy. Dobrzański nie wiedział jeszcze jak, ale z pewnością się zemści. Nie pozwoli, żeby jego żona żyła w ciągłej obawie, że być może jej koszmar się powtórzy. Przez cały tydzień rozmowy z psychologiem zrobiły wiele, ale nie chciał, żeby korzystała z tej pomocy ponownie. Teraz bał się również o jej zdrowie. Jeśli białaczka wróciła, nie jest dobrze. Jeśli się okaże, że przyczyną tego, były podawane narkotyki, Marek go znajdzie i ukatrupi.
- Kochanie, muszę ci coś powiedzieć – odezwał się do niej, kiedy ta czytała poranną gazetę i sączyła kawę.
- Słucham? – odłożyła wszystko i patrzyła na niego z ciekawością.
- Dzwonił Zawadzki, chwalił się, że… – nie mogło mu to przejść przez gardło – uprawialiście seks…
Ula po raz kolejny, jak na komendę, zaliczyła szybką przebieżkę do łazienki. Była wycieńczona, mało tego, ciągle bolała ją głowa. Nie mogła jeść, blada cera, jej włosy i paznokcie znacznie gorzej się miały i były słabsze.
- Słabo mi, Marek. Uratuj mnie, błagam… – powiedziała i zemdlała wprost w jego ramiona.
Jak zwykle wiedział co robić w takich sytuacjach, niejednokrotnie przechodzili coś takiego. Ułożył ją wygodnie na łóżku. Po kilkunastu minutach odzyskała przytomność.
- Kruszyno, gdzie masz leki? – spytał ją, kiedy ta się ocknęła.
- W tej czarnej kosmetyczce – pokazała na komodę.
- Tam jest tylko aspiryna i inne leki bez recepty.
- W takim razie, musiały mi się skończyć. Muszę iść do lekarza Marek, ja nie chcę umrzeć. Ja nie chcę, żebyś mnie zostawił – zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać. Uspokajał ją długo, tłumacząc, że wszystko będzie dobrze.
- Kochanie, zadzwonię do profesora, dobrze? Zgadzasz się? – ujął jej twarz w dłonie.
- Zamierzasz go tutaj ściągnąć?
Samolot wylądował punktualnie o osiemnastej na Okęciu. Oboje byli bardzo zmęczeni, jednak musieli postępować według wskazówek lekarza prowadzącego Dobrzańskiej. Po szybkim, telefonicznym zdaniu relacji przez Marka, polecił, aby dwa dni później, znaleźli się w Otwocku. Nie byli z tego zadowoleni, ale nie mieli innego wyjścia. Na miejscu nikt na nich nie czekał. Nie informowali ani znajomych, ani rodziny, że wracają. Najpierw musieli uporać się z badaniami Uli, a dopiero później umawiać na spotkania.
- Kochanie, chcę jechać do naszego domu. Może to moje ostatnie noce tam, przed zamieszkaniem w szpitalu po raz kolejny… – ledwo trzymała się na nogach, podpierając o jego silne ramię.
- Kruszyno, prosiłem… Na Biedronki 87 – powiedział chłodno do taksówkarza.
- Wreszcie w domu – odłożyła torebkę na blat kuchenny, następnie udała się do salonu i wyjrzała przez drzwi od tarasu na zewnątrz.
- Chodźmy do łóżka, jutro rano musimy być w klinice. Chcę, żebyś wypoczęła – pocałował ją w czubek głowy.
- Pani Urszulo, bardzo dobrze, że przyleciała pani tak szybko z Grecji. Zaraz zrobię pani szereg badań. Miejmy nadzieję, że to nic takiego i że wszystko będzie dobrze. Plusem dla pani jest to, że comiesięczne kontrole niczego nie wskazywały, tak więc może być to zwykłe osłabienie. Dla pani wygody, zarezerwowałem izolatkę. Wyjdzie pani nie prędzej niż wieczorem – Faluszyński wygłosił mowę i wyszedł z sali, zostawiając ich z innym lekarzem. Po serii badań, leżała wykończona na szpitalnym łóżku. On czule masował ją po dłoni, nagle do sali wszedł profesor.
- I? – patrzyła na niego pustym wzrokiem.
- W związku z licznymi obrażeniami na brzuchu, czy nasza pani ginekolog, może wykonać pani USG dopochwowe? – zależało mu na tym – Nalegam.
- Kochanie, zgódź się. Teraz nie masz wyboru – zmarszczył czoło w błagalnym geście.
- Dobrze – westchnęła.
- Drodzy państwo, mam już pewną diagnozę – ordynator oddziału hematologii był opanowany – wszystkie symptomy wskazywały na to, że to osłabienie organizmu, jednak po dokładnych badaniach doszliśmy z kolegami do innych wniosków.
- Proszę kontynuować – prawie łkała.
- Nie wiem jakim cudem, ale jest pani w ciąży, gratuluję. Doktor Wojarska stwierdziła, że to okolice piątego tygodnia – uśmiechnął się do nich – zostawię państwa samych, widzę, że to ogromny szok – wyszedł.
Marek patrzył na nią z niedowierzaniem, wreszcie odzyskał mowę.
- Kruszyno, udało się. Widzisz, a nie wierzyłaś. Bóg ma nas w swojej opiece, Ulka… – paplał.
- Marek – próbowała cicho mu przerwać.
- I będziemy mogli urządzić pokoik dla dzidziusia. Będę tatą, Jezu… – wstał i z radością przemaszerował po pokoju.
- Marek – przerwała mu głośniej i się rozpłakała.
- Nie płacz, słońce – był wesoły.
- Przecież to może być jego dziecko! – wykrzyknęła…
Opublikowano 2 czerwca 2013autor: Natalia
Jechała samotnie na rozprawę. Wiele zdarzyło się od czasu, gdy okazało się, że jest w ciąży. Tkwiła właśnie w korku, gdy przypomniała sobie rozmowę w ich domu, zaraz po przyjściu z kliniki, gdzie dowiedziała się o dziecku.
- Chcesz odejść? – zapytała go, kiedy ten rozpalał w kominku, wieczory mimo sierpnia nie były gorące, a deszcz sprawiał, że wszyscy byli senni.
- Słucham? – odwrócił się szybko do niej – Co ty mówisz?
- Możesz nie chcieć wychowywać tego dziecka, jeśli okaże się, że to on jest jego ojcem.
- Jakoś się ułoży. Zrobimy badania na ojcostwo, jeżeli okaże się, że to dziecko jest Zawadzkiego, to…
- To co? – powiedziała niespiesznie.
- Myślałem, że…
- Nawet jeśli okaże się, że mam z nim dziecko, nigdy go nie usunę, rozumiesz! Nie sądziłam, że możesz posunąć się do tak absurdalnych wniosków! – wykrzyknęła i pobiegła na górę, do ich sypialni.
Dnia następnego również sytuacja między nimi była napięta.
- Idziesz dzisiaj do pracy? – zapytała go, kiedy pił poranną kawę.
- Nie, zajmę się ogrodem. Muszę skosić trawę i tym podobne rzeczy. Trochę nas tutaj nie było.
- Nie martw się, nie zamierzam spotykać się z Adamem. Możesz spokojnie iść do pracy i nie martwić się.
- Nawet do głowy by mi nie przyszło, że zamierzasz się z nim spotkać, ale może powinienem o tym pomyśleć, skoro ciągle o nim wspominasz – był zdruzgotany.
- Opanuj się. Najpierw aborcja, a teraz zdrada? Zostań scenarzystą oper mydlanych! – krzyknęła na niego, wzięła torebkę i z piskiem opon ruszyła na Pragę. Skierowała się do Izy, opowiedziała jej wszystko. Ku jej zdumieniu, popierała Marka
- Będziecie mieli jeszcze dzieci. Zrób na spokojnie badania. Przecież usunięcie ciąży nie oznacza niepłodności.
- Jak możesz tak mówić! Jak możesz w ogóle myśleć o aborcji, Ty! Kiedy sami staraliście się latami o Olka!
- Posłuchaj, kiedy będziesz patrzeć na to dziecko, będziesz widzieć jego. A co jeśli on postanowi ci je odebrać? Jest nieobliczalny.
- I uważasz, że w obawie przed tym, mam je usunąć? Wiesz co, miałam cię za przyjaciółkę, a ty chyba postradałaś zmysły. Nie mam ochoty dłużej ciągnąć tej rozmowy.
Nie wierzyła własnym uszom. Wszyscy byli przeciwko niej. Jak mogli tak postępować? Rozumiała, że mógł nie podobać im się fakt, że będzie to owoc gwałtu, ale na Boga, to dziecko! Wróciła do domu i poszła pod prysznic. Kiedy zjawiła się na dole, żeby przygotować sobie kolację, podszedł do niej mąż.
- Dzwoniła Joanna Wojarska – odłożył książkę, którą czytał.
- Kto? – wychyliła się znad otwartych drzwi lodówki.
- Ta ginekolog z Otwocka. Pytała czy chcesz, żeby to ona prowadziła twoją ciążę. Zresztą zadzwoń do niej sama jutro rano. Powiedziała, że ma gabinet gdzieś na Ursynowie, więc nie będziesz musiała dojeżdżać poza Warszawę – miał wychodzić z kuchni, ale żona go zatrzymała.
- Dlaczego mi nie wierzysz, że z nim nie spałam?
Znieruchomiał i cofnął się.
- To nie tak, że ja nie ufam tobie. Ja nie ufam jemu. Ten człowiek nie ma żadnych granic. Jest żałosny. Skrzywdził cię, być może gwałcił, a ty nie chciałaś się nawet zbadać. To tak, jakbyś była w to zamieszana. Wymierzyłaś mi niejednokrotnie policzek – patrzył na nią ze łzami w oczach.
- Ty zrobiłeś to samo, sugerując mi usunięcie ciąży. Marek – podeszła do niego i spojrzała w oczy – jestem pewna, że to dziecko jest twoje. Daj nam cieszyć się tym.
- Nie wiesz jak to jest żyć ze świadomością, że możesz za chwilę stracić najbliższą osobę, że za chwilę może stać się własnością kogoś innego.
- Doskonale wiem, skarbie. Przeżywałam to każdego dnia przed twoim ślubem. Czekałam tylko kiedy to nastąpi…
- Nie porównuj tego z Zawadzkim – usta złączył w cienką linię, na znak tego, że jest bardzo zły.
- Zrozum, że nie tylko ty cierpisz. Jeśli tego nie rozumiesz, trudno. Pójdę spać do gościnnego – dziękowała Bogu, że Lucia dokończyła urządzać ich dom podczas nieobecności właścicieli.
- Zjedz coś, musisz jeść – upomniał ją.
Spojrzała na niego ze smutkiem, wzięła jabłko z miski i udała się na piętro. Następnego dnia zjawiła się punktualnie w południe, w prywatnym gabinecie doktor Wojarskiej na warszawskim Ursynowie.
- Pani Urszulo, jest pani w szóstym tygodniu ciąży. Poród przypada na 29. marca. Maleństwo ma się dobrze, ale musi pani więcej jeść. Jest pani strasznie osłabiona. Dokładne badania potwierdzą moją tezę, ale wiele wskazuje na to, że cierpi pani na anemię ciążową. Chyba nie chcemy, żeby maleństwu coś się stało. Dam pani broszury z zaleceniami. Widzimy się za miesiąc.
- Dziękuję, czy to wszystko? – uśmiechnęła się blado.
- Tak. Pani Ulu – zwróciła się do niej, gdy ta już wychodziła – proszę na siebie uważać. Niech pani pamięta, że nie jest pani sama.
- Oczywiście – podziękowała skinieniem i wyszła.
Wezwanie na pierwszą rozprawę pojawiło się pół miesiąca później. List odebrał Marek, przyniósł go listonosz, kiedy siedzieli przy obiedzie.
- Chyba nie zamierzasz pójść? – zganił ją.
- Dlaczego nie? – zapytała przeżuwając kęs steku.
- Jesteś w ciąży, nie możesz narażać się na spotkanie z tym popaprańcem.
- Muszę tam pójść i spojrzeć mu w oczy, zanim zgnije w więzieniu. Niech zapłaci za moje krzywdy.
- Nie ma mowy, nie puszczę cię tam.
- Dobrze, więc zgoda – popiła sokiem.
- Trzymam za słowo – cmoknął ją i wrócili do jedzenia.
Kiedy wieczorem ona pielęgnowała zioła w kuchni, a on pracował w gabinecie, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Otworzę – krzyknął do niej – Ula, do ciebie.
- Cześć – w progu kuchni pojawiła się Iza z Olkiem na rękach.
- Przychodzisz z małym, żeby wyjść stąd żywa? – spojrzała z ukrywaną radością.
- Dokładnie – odpowiedziała.
- Zabiorę go, a wy porozmawiajcie. Chodź, szkrabie – zwrócił się do maluszka.
- Chcesz coś do picia? – Dobrzańska wstawiała wodę.
- Chcę cię przeprosić… W ogóle nie wiem co mi do głowy strzeliło. Masz rację. Jesteśmy matkami, musimy się solidaryzować.
Ula patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, następnie podeszła do niej i się przytuliła.
- Ja wierzę, że to dziecko należy do mnie i Marka. Jednak jeśli jest inaczej, trudno. Najwyżej mój mąż mnie zostawi. Zrozum, że ja już nigdy nie będę sama. To dziecko to cud, rozumiesz, Iza? Cud… – popłakała się.
- Nie mów mi nic o cudach, mój jest właśnie z twoim mężem – uśmiechnęła się.
- No, dość tych płaczów. Co pijesz?
Rozmawiały bardzo długo. Wreszcie dołączył do nich Marek.
- Zasnął. Jaki on kochany – przysiadł się koło żony i ujął jej dłoń.
- Będziemy się zbierać, późno już – Iza wstała.
- Zostańcie na noc. Nie będziesz się teraz tułać – przyjaciółka zaproponowała nocleg.
- Może masz rację. Leszek i tak na nocce. Naprawdę nie macie nic przeciwko? – dociekała.
- To wy sobie rozmawiajcie, ja przygotuję łóżko i posiedzę przy Olku.
Podziękowała mu uśmiechem. Faktycznie rozmawiały do późna. Dopiero po pierwszej poszły spać. Kiedy Ula wchodziła do łóżka, niechcący obudziła męża.
- Która godzina? – powiedział zaspany.
- Śpij, kochanie. Już po pierwszej – pocałowała go.
- A może wykorzystamy to, że oboje jesteśmy rozbudzeni? – kokietował. Powoli zaczął ją całować. O drugiej już smacznie spali.
- Izka, pilnuj jej. Ma się nigdzie nie ruszać, ja po rozprawie zaraz będę! – mówił do nich, kiedy stały na podjeździe i się z nim żegnały.
- Jasne, nie martw się!
Na jej szczęście Iza musiała wrócić wcześniej do domu, bo przyjechała teściowa. Ona długo nie myśląc wsiadła w samochód i ruszyła. I właśnie teraz światło zmieniło się na zielone. Zaparkowała na parkingu przy gmachu sądu. Szła tam z duszą na ramieniu. W końcu znalazła numer sali i weszła. Do rozpoczęcia pozostało dziesięć minut. Zajęła miejsce koło Marka.
- Obiecałaś…
- Proszę – ścisnęła mocno jego dłoń. Chwilę później na sali pojawił się Zawadzki. Jak zwykle nienagannie ubrany. Jego pełnomocnik był aż zanadto pewny siebie. Nagle na sale wszedł sędzia.
Po całej formułce, jaką wygłosił, przyszła kolej na prokuratora.
- Oskarżam Adama Zawadzkiego o to, że dnia 20.czerwca 2010 roku uprowadził poszkodowaną Urszulę Dobrzańską. Przez sześć dni przetrzymywał ją w odosobnieniu oraz podawał dożylnie narkotyki. Wskutek czego poszkodowana pozostawała w stanie transu. Ponadto należy wspomnieć, że pani Dobrzańska cierpi na białaczkę, co z pewnością miało znaczenie w okresie podawania trucizny do organizmu. Liczne ślady na ciele wskazują na stosunki płciowe, jednak nie zostało to potwierdzone przez lekarza biegłego. W związku z tym, proszę Wysoki Sąd o wymierzenie dla oskarżonego kary osiemnastu lat pozbawienia wolności.
Zawadzki patrzył spokojnym wzrokiem na Ulę. Ta pozostawała nieugięta. Cały czas patrzyła na prokuratora, a później na sędziego. W końcu te ostatni zabrał głos.
- Dlaczego ślady obcowania płciowego nie zostały potwierdzone przez biegłego? – siwy mężczyzna zapytał z niedowierzaniem.
- Ponieważ pokrzywdzona nie wyraziła na to zgody z przyczyn osobistych – prokurator odpowiedział jak na komendę.
- Czy nie wydaje się to Wysokiemu Sądowi dziwne? – zaczął obrońca Zawadzkiego – Jeśli pani Dobrzańska faktycznie zostałaby zgwałcona, z pewnością chciałaby jak najszybciej dokonać oględzin w celu potwierdzenia winy mojego klienta. Jednak ta pozostała nieugięta. Mało tego – podał sędziemu dokument – pani Urszula jest w ciąży. Gdyby rzeczywiście był to owoc gwałtu, z pewnością usunęłaby ciążę, gdyż ma do tego pewne prawo. Tymczasem z braku podstaw, zamierza tę ciążę donosić.
- Skąd pan to ma?! – Ula wykrzyknęła.
- Proszę o spokój – sędzia Kolski uderzył młotkiem w celu utrzymania spokoju.
- Mogę? – Zawadzki zapytał czy może udzielić odpowiedzi. Starszy mężczyzna skinieniem głowy, dał mu możliwość – Jestem ojcem dziecka, to normalne, że wiem o ciąży mojej… – odchrząknął – kochanki.
- Utrzymuje pan, że mieliście romans?
- Rzekłbym, że łączyło nas głębokie uczucie. Od kiedy staliśmy się partnerami biznesowymi, coś zaczęło kiełkować. Jeśli chodzi o wydarzenia z 20.czerwca. Ula, znaczy pani Dobrzańska, upozorowała wszystko, żeby spędzić ten czas ze mną. Jednak wszystko wymknęło się spod kontroli . Czy sądzi pan, że kobieta, którą by gwałcono, nie usunęłaby tego dziecka i nie podała oprawcy na policję? To nonsens, że Ula tak się zachowuje. Pod przykrywką miłości do męża, udali się razem do Grecji, żeby ten niczego nie podejrzewał. Jednak podczas jego nieobecności, spotykamy się i planujemy wspólną przyszłość. Muszę walczyć o moje dziecko, które będzie nosiło nazwisko tego człowieka, ponieważ polskie prawo tak nakazuje. Tak więc Wysoki Sądzie proszę o odrobinę logicznego myślenia. To, że moja kobieta nie znalazła innego sposobu na odejście od męża, nie oznacza, że ja mam się bawić w sądy. Jestem poważnym biznesmenem i naprawdę ważniejsze rzeczy do roboty – wydawać by się mogło, że Adam w ogóle nie potrzebuje obrońcy.
Spojrzał na Ulę z czułością w oczach. Ta spuściła wzrok, nie wytrzymała. Marek jak oparzony wyszedł z sali, a jego żona straciła przytomność i z impetem runęła na ziemię…
 Proszę wstać, sąd idzie.
- Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Oskarżonego Adama Zawadzkiego…
Dobrzański stał naprzeciwko niego jako oskarżyciel posiłkowy i czekał na wyrok. Jego wróg patrzył na niego z uśmiechem na ustach. Marka nie interesował wyrok. Minął ponad miesiąc od poprzedniej rozprawy, która tak wiele zmieniła. Przypomniał sobie słowa Zawadzkiego, jego monolog, po którym wyszedł z sali. Jego żona źle się poczuła i została przewieziona do szpitala. Pojechał za nią, mimo że był emocjonalnym wrakiem człowieka, towarzyszył jej. Przypuszczenia doktor Wojarskiej ziściły się. Dobrzańska cierpiała na anemię ciążową. Musiała bardzo na siebie uważać. Jej organizm był bardzo wyniszczony po białaczce, a ponadto miał w sobie „intruza”. Obiecała, że teraz zacznie dbać o siebie. Po godzinie od przewiezienia na salę chorych, wszedł do niej Marek.
- Jak się czujesz? – wszedł po cichu na salę.
- Lepiej – odpowiedziała bez wyrazu.
- A co z dzieckiem? – wskazał na jej niewidoczny brzuch ciążowy.
- Ma w sobie ogromną wolę życia – po policzku spłynęła jej pojedyncza łza – wierzysz mu?
Nic jej nie odpowiedział, tylko spojrzał ze smutkiem.
- Wierzysz mu – sama sobie odpowiedziała – wiedz jednak, że nigdy nic mnie z nim nie łączyło.
- Nie. Wierzę tobie. Jeśli ty mówisz, że nie mieliście romansu, tak jest. Tobie ślubowałem miłość, wierność i uczciwość. To tobie ufam w pełni. Ale czasem niektóre rzeczy mnie przerastają. Nie mam pojęcia skąd znał nasz numer, nie mam pojęcia skąd wie o ciąży. Chcę was chronić, ale nie wiem jak. Bezradność to najgorsze uczucie – podszedł do niej i mocno się przytulił.
- Damy sobie radę. Dopóki będziemy się wspierać, wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. Nie możesz się ode mnie odwrócić, obiecaj mi. Kochanie, obiecaj mi – złączyli się czołami, a następnie pocałunkiem przypieczętowali swoją umowę. Po tygodniu wyszła ze szpitala, zapewniła, że będzie o siebie dbać. Jej mąż obiecał, że zaopiekuje się nimi należycie i nie pozwoli nic robić. Ich sielanka nie trwała długo. Dwa dni po wypisaniu ze szpitala, do domu przyszedł list polecony z sądu. Ten nakazał, żeby Dobrzańska poddała się badaniom na ojcostwo oraz udała do biegłego w celu dokonania analizy siniaków na ciele, po raz kolejny. O ile na drugą czynność mogła się zgodzić, tak z powodu pierwszej była zrozpaczona.
- Marek, słyszałeś, że to nie jest bezpieczne szczególnie w naszym przypadku – płakała mu w rękaw. Myśleli o takich badaniach wcześniej, jednak doktor Wojarska wyjaśniła im, że w ich sytuacji lepiej będzie poczekać do rozwiązania. Dobrzański z bólem serca na to przystał. Pogodził się z myślą, że jego żona i tak powije to dziecko. Lecz teraz sytuacja miała się inaczej. Z pewnością prawnicy Zawadzkiego wystąpili o to, aby ustalić ojcostwo. Widocznie oprawca był pewien swoich racji. Musiał z nią spać. W przeciwnym razie, nikt normalny nie występowałby o badania.
- Niestety panie Marku, musicie państwo je zrobić. Sąd odrzucił naszą apelację. To niezbędne do rozprawy – prawnik młodego małżeństwa nie miał dla nich dobrych wiadomości.
- Oddadzą mi moje dziecko, kiedy je stracę przez ich widzimisię?! – krzyknęła na Bogu Ducha winnego człowieka.
- Spokojnie, damy sobie radę – mąż przytulił ją mocno i zaprowadził do ich sypialni. Faszerował ją lekami, które przepisała jej Wojarska. Było tego mnóstwo. Na podtrzymanie ciąży, na uspokojenie, nasenne.
- Panie Marku, jestem bezradny, naprawdę. Robię, co mogę, ale jak widać, to na nic – współczuł młodemu małżeństwu.
- Trudno, musimy wykonać te badania. Gdzie mamy się stawić?
Przez cały tydzień żyli w napięciu. Starał się wmuszać w nią jedzenie, ona nie chciała o tym słyszeć.
- Nie mam ochoty na obiad – mówiła, kiedy ten przywiózł dla niej obiad od ojca.
- Kochanie, musisz jeść. Nie dość, że nasze dziecko jest wykończone po badaniach, to jeszcze mamusia funduje mu brak pożywienia – zganił ją.
- Nasze dziecko… – spojrzała na niego ze łzami w oczach – Pierwszy raz powiedziałeś o nim nasze dziecko.
Marek z trudem przełknął ślinę. Oswoił się z myślą, że Ula jest w ciąży. Z miłości do niej, mógłby zaakceptować dziecko, które nosi pod sercem, nawet, gdyby okazało się, że jest ono nie jego.
- To, co zjesz coś? – podał talerz.
Patrzył na nią z miłością i troską, kiedy ta wmuszała w siebie kolejne porcje. Na chwilę musiał ją opuścić, ponieważ z salonu jego komórka dała sygnał o nadejściu MMSa. Nadawcą był Sebastian. Przysłał zdjęcie.
„Poznajcie Wiktora Olszańskiego. Urodzony 3 września – ciut po terminie. Waga 4150g, 56cm. Mamusia i dzidziuś mają się dobrze”
Marek spojrzał na zdjęcie małego szkraba, który smacznie spał. Natychmiast poszedł do Uli, żeby podzielić się z nią tą miłą wiadomością.
- Spójrz, kruszyno – podał jej telefon – nowy człowiek na świecie.
- Jaki on cudowny – rozczuliła się – jak ma na imię?
- Wiktor.
- Dzięki Bogu. Violka chciała go nazwać Bonifacy – zrobiła duże oczy i wróciła do jedzenia.
- Dobrze, że ty nie masz takich głupich pomysłów – zaśmiał się.
Teraz stał naprzeciw Zawadzkiego i nie mógł uwierzyć w słowa sędziego:
- Sąd uznaje za niewinnego. Proszę usiąść – Marek patrzył beznamiętnie. Cały czas był w szoku, ponieważ chwilę wcześniej miało miejsce zeznanie biegłej pani doktor:
- Z badań wynika, że pan Zawadzki nie jest ojcem dziecka pani Dobrzańskiej. Co do siniaków. Niestety są one tak niewidoczne, że jesteśmy bezradni.
- Dziękuję bardzo, jest pani wolna.
Marek odetchnął z ulgą. Teraz miał stuprocentową pewność, że będą mieli z Ulą dziecko. Ich dzidziuś. Ciało z ich ciał, krew z ich krwi. Tylko o to mu chodziło. Jego gehenna, nie, ich gehenna dobiegła końca. Kiedy wróci do domu, przekaże jej dobrą wiadomość. Za niespełna pół roku zostaną rodzicami. Jednak wyrok sądu znowu zbił go z tropu. Jak sąd mógł uniewinnić takiego oprycha. Z letargu wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie, ale na korytarzu jest pan, który chce zeznawać. Powiedział, że ma bardzo ważne informacje i mogą one zmienić tok postępowania.
- Wyrok już zapadł – powiedział obrońca Zawadzkiego.
Jednak sąd po naradzie, postanowił wysłuchać ochotnika. Kiedy na sali pojawił się świadek, momentalnie zrzedła mina Adamowi. Zobaczył bowiem Krystiana, który idzie w kierunku barierki, aby złożyć zeznania.
- Posiada pan przy sobie jakiś dokument tożsamości? – siwy mężczyzna zwrócił się do byłego pracownika pozwanego.
- Proszę – podał.
- Był pan kiedyś karany za składanie fałszywych zeznań?
- Za to nie, ale otrzymałem wyrok w zawieszeniu za handel narkotykami.
- Cóż – sędzia chrząknął – wie pan co grozi za składanie fałszywych zeznań – tamten przytaknął – więc proszę powiedzieć co ciekawego może pan wnieść do sprawy.
- Ja pracowałem z Adamem od dawna. Zatrudnił mnie jakieś sześć lat temu jako swojego osobistego ochroniarza. Z czasem stałem się jego specem od wszystkiego. On zawsze był nieobliczalny. Swojego majątku nie dorobił się przez ciężką pracę, a przez kreatywną księgowość. Niedawno wkroczył na polski rynek i koniecznie zabiegał o współpracę z taką jedną firmą z Warszawy. PRO S się chyba nazywała. W każdym razie właścicielką była Urszula Cieplak. Pamiętam, ze chciał się z nią spotkać sam na sam. Ale nie mógł, bo wszystkim zajmował się jakiś jej kolega, Szymańczyk czy jakoś tak. I wtedy musiałem szybko zorganizować mu spotkanie z jakimś innym inwestorem w Katowicach, tylko po to, żeby zawadzki mógł się z nią spotkać sam na sam. Potem ona wróciła do domu. Generalnie on cały czas o niej mówił. Kazał mi się dowiadywać. Wiele rzeczy o niej wiedział. Kazał ją śledzić. No i w czerwcu wpadł na pomysł, żeby ją wywieźć do Londynu, a stamtąd do Tajlandii. Wszystko było idealnie przygotowane, ale samolot nie dostał pozwolenia na start, bo pogoda była nieciekawa. I wtedy pojechaliśmy na morze. Znalazłem taki dom na odludziu w Jastarni. Wcześniej musiałem jednak zrobić coś innego.
- Co takiego? – dopytywał sędzia.
- Musiałem skołować dla niego narkotyki. Nie pamiętam dokładnie jakie to były, ale wiem, że koniecznie powiedział, żebym uważał, bo ona jest na coś chora. No i odebrałem całą przesyłkę. Oby dwa rodzaje i pojechaliśmy.
- Jak to oby dwa rodzaje? – prokurator wykazał się refleksem.
- Przecież on też od lat wciąga amfetaminę – Zawadzki spojrzał na niego wzrokiem, który mówił ” już nie żyjesz ”.
- Proszę mówić dalej – ponaglał go sędzia.
- Powiedział, że mam się do niej nie zbliżać. On sam będzie robił zastrzyki.
- Proszę nam powiedzieć, panie Bojar, czy wie pan coś o domniemanym gwałcie na pokrzywdzonej.
- Gwałcie? – zaśmiał się.
- Czy to pana bawi? – prokuratorowi nie było do śmiechu.
- Żeby gwałcić, panie prokuratorze, to nie można być impotentem.
- Coś pan sugeruje? – sędzia był zaciekawiony nowymi dowodami w sprawie.
- Ja niczego nie sugeruję, ja to wiem. Żona od niego odeszła, bo chciała mieć dzieci, a jemu po prostu nie…
- Wystarczy, dziękuję – sędzia przerwał wypowiedź Bojara, w celu uniknięcia salw śmiechu na sali rozpraw – wie pan coś więcej?
- Wiem tylko, że czasem robił jej zastrzyki w żyłę, ale dodatkowo robił takie z wody w brzuch, albo poniżej, ale nie wiem po co. Później mnie zwolnił, to nie wiem co się stało. Ona mu zwiała, to znowu przyszedł w łaski. Wiele wiedział o tych Dobrzańskich, bo zastraszył jednego detektywa Polańskiego jakiegoś i on wszystko mu mówił na ich temat. Więcej już nie wiem.
- Panie Bojar, dlaczego mówi to pan dopiero teraz? – prokurator chciał się upewnić.
- Zawadzki to psychol. Szantażował, mnie, że jeśli odwrócę się od niego, zabije mi matkę. Wczoraj zmarła, więc teraz nic nie tracę. On jest psycholem. Trzeba go zamknąć do domu wariatów, postradał zmysły. Wymyślił sobie, że to on musi z nią być i takie rzeczy.
- Jesteś martwy – wycedził przez zęby Adam.
- Sąd po ponownym rozpatrzeniu sprawy, uznaje Adama Zawadzkiego za winnego dokonania zarzucanego mu czynu oraz za składanie fałszywych zeznań i skazuje go na karę osiemnastu lat pozbawienia wolności.
- Kochanie, jestem już! – Marek wszedł z impetem do domu – Ula! Gdzie jesteś?
- Tutaj! – krzyknęła do niego z tarasu.
- Jest już końcówka września, jest zimno – okrył ja swoją marynarką.
- Powiedz mi, jaki jest wyrok – spojrzała na niego zniecierpliwiona.
- Ten człowiek – położył swoją dłoń na jej brzuchu – to nasz człowiek – uśmiechnął się do niej czule i pocałował.
- A co z nim? – mówiła przez łzy – Czy on mnie? – słowo na ‚g’ nie mogło jej przejść przez gardło.
- Nie, on Cię nie dotykał. Nie uwierzysz, ale taki chłop jak dzwon jest impotentem, narkotyki do reszty wyniszczyły jego organizm. To koniec naszej gehenny, kochanie. Koniec – przytulił ją czule.
- Wreszcie możemy zacząć żyć – rozpłakała się na dobre i zastygli tak razem przez kilka minut…
- Jaki on słodki – kobieta pochyliła się nad łóżkiem pewnego malucha, który komunikował się z nią za pomocą otwierania i zamykania oczu.
- To prawda, słodki jak pączuszki, ale takie z marmoladką, bo te z ajerkoniakiem to takie mdłe – mama brzdąca tłumaczyła zawzięcie.
- Zasnął…
- Chodźmy do salonu. Wezmę tylko niańkę i możemy iść – Violetta Olszańska dokładnie 3. września stała się bardzo odpowiedzialną kobietą. Właśnie wtedy, gdyż na świecie pojawił się jej pierworodny syn. Co prawda nie stroniła od modnych ciuchów, lubiła je. Jednak nie były one priorytetem. Również Sebastian, który właśnie zajmował się przygotowaniem kolacji, zmienił się na dobre. W domu był zawsze po piątej, chyba że robił zakupy na mieście. Zupełnie nie interesowały go inne rozrywki, gdyż miał w domu – i to dwie. Wbrew pozorom on bardzo mile wspomina nieprzespane noce. Z reguły maleńki Wiktor budzi oboje rodziców. Jedno z nich go przebiera, drugie karmi. Kiedy mały zasypia, jego rodzice oddają się rozrywce. Późną nocą, a może raczej wczesnym rankiem, wszyscy zasypiają. Oczywiście Violetta nie byłaby sobą bez jakiegoś dziwactwa, więc wymyśliła, że mały musi być kąpany codziennie o godzinie dziewiętnastej siedemnaście, gdyż wtedy księżyc ma swoją najlepszą fazę. Olszański szukał potwierdzenia tej informacji, jednak bez skutku. Dla Urszuli D. było to w pewien sposób dobre widzimisię, ponieważ mogła popatrzeć, a nawet raz wykąpać Wiktorka. Podobnie było dzisiejszego wieczora. Olszańscy zaprosili przyjaciół na osiemnastą. Po zjedzonym posiłku, Marek oddalił się z Sebą w celu wykąpania syna tego drugiego. Teraz warta uległa zmianie i kobiety go uśpiły. Kiedy szkrab był już w objęciach Morfeusza, w salonie trwała zagorzała dyskusja.
- Ale jak to pokaz chcecie zrobić za tydzień, ja to wszystko muszę sprawdzić, uporządkować. Nie było mnie dawno – Ula jako dyrektor finansowa mimo wszystko wolała mieć wszystko pod kontrolą. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Teraz tylko prezesostwo i zaproszeni goście z Hiszpanii, czekali na zaproszenie na pokaz.
- Bardzo dobry pomysł, Seba. Pomogę ci, to nie jest takie trudne – Marek ze szklanką whisky gestykulował ociężale.
- A my?! – Viola wstała z impetem nie tylko w celu przyniesienia deseru, lecz również dla podkreślenia powagi sytuacji.
- Przecież będziecie obecne na pokazie. Musimy wreszcie go zrobić. Miał być we wrześniu, a już nas zastał dziewiąty dzień października – Olszański ze spokojem tłumaczył.
- Ja jednak wolę to sprawdzić. W poniedziałek wpadnę do firmy i wszystko ogarnę – zadecydowała.
- Niestety nie ma dla ciebie miejsca w tej firmie, kochanie – objął ją czule.
- Słucham? – zachłysnęła się herbatą, którą miała w dłoniach.
- Nie mogę narażać mojej córki na stresy. Musi być silna i zdrowa, a ty chcesz ją ciągać po firmie już teraz – pocałował ją w skroń.
- To będzie syn. Mam intuicję. A poza tym to ja zadecyduję co mogę, a czego nie! – odbąknęła się i ruszyła do Violi, pomóc w kuchni. Reszta wieczoru minęła w pozytywnej atmosferze, jednak Ula była na Marka, delikatnie mówiąc, obrażona.
- Dziękujemy za świetny wieczór – powiedział Dobrzański zbierając się do wyjścia.
- To my dziękujemy. Nasz syn kończy dzisiaj miesiąc, okazja do świętowania cudowna – Violka paplała.
- Właśnie, dzięki za ten gadżet, ale nie musieliście od razu tracić tysiaka – Seba zażartował. Państwo Dobrzańscy nie szczędzili pieniędzy na swojego chrześniaka. Jeszcze przed chrztem kupili mu grający chodzik, najlepszej jakości, Marek sam dyskutował ze sprzedawczynią przez pół godzinie o bezpieczeństwie i rozwoju malucha w takim ustrojstwie.
- Przestańcie, nasz pierwszy syn – Marek mrugnął – uciekamy, taksówka czeka – cmoknął Violę i podał rękę Sebastianowi.
- Mam nadzieję, że dla siebie też zamówiłeś – wygłosiła i również pożegnała się z gospodarzami – następnym razem u nas!
- Teraz będzie tak do końca – Seba szepnął na ucho do kumpla. Na jego twarzy pojawił się grymas. Miał nadzieję, że Ula ochłonie. Co prawda pozwoliła mu pojechać ze sobą taksówką, ale już od progu stała się niedostępna.
- Kochanie – zbliżył się do niej, kiedy ta zmywała makijaż w łazience. Zaszedł ją od tyłu, objął w talii i czule zaczął całować po szyi.
- Jestem zmęczona – zupełnie nie reagowała na sytuację w spodniach męża.
- Jesteś obrażona, możesz powiedzieć mi dlaczego?
- Co miało znaczyć to twoje przemówienie u Seby i Violi? – odwróciła się w jego stronę.
- Chcę dbać o was. Wystarczająco dużo nacierpieliście. Chcę, żebyś dbała o naszą córkę – pogładził jej policzek, ona odsunęła jego rękę.
- Wyobraź sobie, że dbam o naszego syna! Ba, nawet wszędzie go ze sobą noszę! A do pracy i tak wrócę. Nie zamierzam siedzieć tutaj, jak w złotej klatce. Dobrej nocy, mężu… – odeszła teatralnie do sypialni.
- Boże, daj mi siłę. Jeszcze tylko pół roku, no trochę ponad – westchnął do siebie, przebrał się w piżamę i zasnął. W nocy obudziły go dziwne dźwięki, które dochodziły z łazienki. Skierował tam swoje kroki. Zastał żonę, która cierpiała katusze nad muszlą klozetową. Cała zawartość kolacji została spłukana. Nie sądził, że jej mdłości będą się nasilać aż tak bardzo. Długo nie myśląc poszedł do kuchni, zaparzył jej ziółka i wrócił na górę. Zastał ją podczas mycia zębów. Wychodząc z łazienki wzięła od niego kubek i wypiła łyk.
- Dziękuję – wypiła kilka łyków i położyła się na łóżku.
- Jak się czujesz? Te twoje wymioty z każdym tygodniem się nasilają – zaniepokoił się.
- To normalne. Tak reaguje mój organizm na ciało obce. Nie martw się, kochanie – uśmiechnęła się blado. Marek nie myśląc długo, zagasił wszystkie światła, wszedł do łóżka i zasnęli na „łyżeczki”.
- Siostra, jak Ty dobrze wyglądasz! – Jasiek uściskał siostrę, która czekała na niego w poczekalni warszawskiego Okęcia.
- No jak się masz, mały! Gdzie Kinga?! – zaciekawiła się.
- To długa historia…
Ula postanowiła, że zanim podwiezie brata do Rysiowa, zamieni z nim słówko u siebie w domu.
- Toście się urządzili – zachwycał się domem, kiedy siedzieli w jadalni i popijali herbatę.
- Tak. Mów wreszcie co u ciebie, czemu dopiero teraz przyjechałeś i w dodatku sam. Za chwilę środek listopada. Z tego co wiem, rok akademicki rozpoczął się jakieś półtora miesiąca temu…
- To nie jest takie proste, my już nie wrócimy na stałe do Polski. Przez ostatni rok pracowaliśmy z Kingą u takiego państwa. Ja zajmowałem się jakimiś tam pracami przy domu i w hotelu, bo przecież są bogaci jak co drugi mieszkaniec Samedanu. Kinia pracowała jako pomoc domowa we wszystkim. Odłożyliśmy trochę pieniędzy i postanowiliśmy, że zostajemy w Szwajcarii. Wynajęliśmy domek, maleńki, jednak wystarczy. Dostaliśmy kontrakt na trzy lata, więc tyle na pewno tam posiedzimy. A poza tym mam dla was niespodziankę. Jednak nie wiem czy mogę ci mówić o takich rzeczach w twoim stanie – spojrzał na lekko zaokrąglony brzuszek siostry.
- Mów! – zagroziła.
- Wzięliśmy ślub.
- O jeju… – dla Dobrzańskiej ta informacja nie była w żadnym stopniu zła, jednak obawiała się reakcji ojca, który z pewnością nie będzie zachwycony, że nie uczestniczył w tak ważnym wydarzeniu.
- Dzięki za entuzjazm – zaśmiał się.
- Ja się bardzo cieszę, ale co z ojcem… Chodź, niechże cię przytulę! – wpadła w jego ramiona i aż popłakała się z radości. W takiej pozie zastał ich Marek.
- No, no. Wystarczy, że człowiek wychodzi do pracy, a tutaj takie sceny…
- Cześć szwagier – przywitał się młody Cieplak, kiedy siostra się od niego odkleiła.
- No witam! Jezu, jak ja dawno cię nie widziałem! – poklepali się po plecach, po przyjacielsku.
Dobrzańska nakreśliła całą sytuację mężowi, ten zadecydował, że wspólnie pojadą do Rysiowa odwieźć Jana i porozmawiają z ojcem. Jednak Ula postanowiła zostać w domu, gdyż znowu czuła się nie najlepiej. Kiedy późnym wieczorem jej mąż wrócił do domu, znów zastał ją w nie najlepszym stanie.
- Kochanie, mogę ci jakoś pomóc? – podszedł do niej, kiedy ta stała w łazience, oparta o umywalkę i pogładził czule po plecach.
- Muszę to przeżyć – wtuliła się w jego tors.
- Ciekawe dlaczego teraz tak nagle się to nasiliło. Przez pierwsze trzy miesiące nie było aż tak intensywnie.
- Pojutrze mam wizytę u dr Wojarskiej, więc zapytam dokładnie co i jak – uśmiechnęła się.
- A właśnie, jak się ma moja córka? – pogładził czule jej brzuszek.
- Nasz syn ma się świetnie. Trochę wieczorami daje popalić, a tak. Cud dziecko.
- Kruszyno, mogę pójść pojutrze z tobą do lekarza? – zapytał przy okazji poprawiając opadające na jej twarz pasma włosów.
- Pod jednym warunkiem – wygłosiła – jutro będę mogła pójść do firmy i osobiście zakończyć deal z Hiszpanami.
- Ale…
- Na rozliczanie pokazu przez Adama się zgodziłam, ale to muszę sama dopilnować! Noooooo! – prosiła jak dziecko.
- Dobrze, ale musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać. Na siebie i moją córkę – pocałował ją i wziął na ręce, po czym zaniósł na łóżko i zaczął powoli rozbierać.
- Jak reakcja na ślub Jaśka? – pytała między pocałunkami.
- Zdecydowanie gorzej znieśli to niż wiadomość o twojej ciąży. Chyba już okej, bo jak wyjeżdżałem, popijali nalewkę – powoli znalazł się w swojej żonie.
- To już ostatni segregator – Dorota odłożyła go do pojemnika z napisem ‚Santana Cordoba Espana’.
- Super, wielkie dzięki za pomoc. Jesteś wolna, ja skończę tylko te wyliczenia i też uciekam – dyrektor finansowa uśmiechem podziękowała za pomoc.
- Może ja poczekam na ciebie? – mówiła niepewnie.
- Skończ, bo się rozmyślę – pogroziła żartobliwie palcem. Kiedy Dorota opuściła stanowisko pracy, w firmie zrobiło się bardzo cicho. Została tylko ona, Wojtek i Daniel, któremu kserowanie zajmowało dużo czasu. Marek gonił po mieście. Cały dzień miał spotkania. Tak więc Ula mogła spokojnie pracować. Kiedy naprawdę wszystko miała gotowe, chciała podnieść pudło z segregatorami w wstawić do szafy w rogu pokoju. Już schyliła się, żeby podnieść, kiedy usłyszała.
- Hola, hola, kochanie – podszedł do niej bardzo szybko i wstawił pojemnik w wyznaczone miejsce – Dorota miała ci pomóc. Nie możesz dźwigać takich ciężarów – pocałował ja delikatnie.
- Odesłałam ją do domu. Skończyłyśmy, a to chciałam na koniec wstawić do szafy, żeby nie zalegało na środku gabinetu – tłumaczyła się.
- Zrozum, że nie możesz już taszczyć takich rzeczy, skarbie. Nie zapominaj, że nasza córka ma już cztery i pół miesiąca, uważaj na nią i na ciebie – puścił jej ‚prztyczka’ w nos.
- Cały czas mam na uwadze dobro naszego syna, kochanie – przekomarzania na temat płci dziecka Dobrzańskich nie miały końca, jednak żadne z nich nie chciało się zgodzić, żeby doktor Wojarska podała płeć dziecka.
- Idziemy coś zjeść? – zaproponował.
- Nie jestem głodna, żyję na wodzie. Nie chcę znowu spędzić nocy w łazience, z głową w sedesie – Ula była ewidentnie wyczerpana całą sytuacją.
- No dobrze, ale nie podoba mi się to – westchnął i ruszyli do wyjścia.
- Widzą państwo, tutaj jest główka, tutaj rączka, druga, a to serduszko – lekarka wyjaśniała wszystko.
- Cudownie – Marek ściskał dłoń żony. Kiedy usłyszał bicie serca ich potomka, wzruszył się. Nigdy nie sądził, że coś takiego może go doprowadzić do łez.
- Dobrze, dam państwu płytę z nagraniem i zdjęcie. Proszę się ubrać, czekam przy biurku.
Marek troszczył się o swoją żonę. Pomógł jej wytrzeć cały żel z brzucha, na koniec złożył na nim pocałunek. Opuścił jej sukienkę i pomógł ubrać bieliznę. Ula tłumaczyła, że doskonale da sobie radę sama, jednak ten pozostawał nieugięty. Po kilku minutach zajęli miejsca naprzeciwko pani doktor.
- Wszystko wydaje się być dobrze z państwa dzieckiem…
- To dobrze, cieszę się – Ula odetchnęła.
- Jednak chciałabym położyć panią w szpitalu…
- Mówiła pani, że wszystko w porządku – zaniepokoił się tatuś maluszka.
- Z dzieckiem i owszem. Jednak mam pewne obawy co do pani stanu zdrowia. Jest pani wyczerpana i jest to widoczne w badaniach. Nie dojada pani, za mało śpi…
- Da się coś z tym zrobić? – Dobrzański nie dawał dojść do głosu żonie.
- Jak wspominałam, położę panią na kilka dni w szpitalu, wykonam dokładne badania. Podam glukozę i inne witaminy. Przy okazji ustalę przyczynę tych nasilających się mdłości i wymiotów.
- Kiedy mam się zgłosić? – zapytała spokojnie.
- Dam państwu jeszcze dwa tygodnie. Przygotuję miejsce na ginekologii w Otwocku i przy okazji zbadamy panią pod kątem onkologicznym.
- Czyli pierwszego grudnia mam być na miejscu?
- Sądzę, że tak będzie najlepiej. Kilka dni i wróci pani do domu, proszę się nie martwić – uśmiechnęła się. Po wręczeniu recept, młodzi wyszli na zewnątrz. Ula wiedziała, że Marek zaniepokoił się tą informacją, którą przed chwilą usłyszeli.
- Hej, kochanie – przytuliła się do niego – co jest?
- Boję się o was – oparł czoło o jej czoło.
- Przecież to rutynowe! Nie martw się o każdy szczegół.
- Muszę. Muszę dbać o moją żonę i córkę – pocałował ją i otworzył drzwi od strony pasażera.
- To będzie syn – wycedziła żartobliwie przez zęby.
Znaleźli się w domu po godzinie, po drodze kupili coś na kolację. Po wszystkim siedzieli w salonie, wtuleni w siebie. On sączył czerwone wino, a ona sok pomarańczowy. Wspominali miniony czas, jednak najbardziej jedną z okazji. Dokładnie czternastego października Marek obchodził swoje trzydzieste trzecie urodziny. Zrobiła mu ogromną niespodziankę. Na cały dzień wyszła z domu, uzasadniając to jako porządki w Rysiowie. Jednak wieczorem, kiedy kazała po siebie przyjechać, doznał szoku. Najbliżsi przyjaciele i znajomi urządzili mu przyjęcie niespodziankę. Bawili się do późnej nocy, śmiechu było co niemiara. Teraz wspominając owe wydarzenie wzbudziło ogromny sentyment.
- Kruszyno, a co z imieniem dla naszej córki? – zagadał, bawiąc się jej włosami.
- No przecież to chłopczyk! – zaśmiała się – Nie zapominaj, że mam instynkt macierzyński.
- Ja i tak wiem swoje – pocałował ją w czółko.
- A ty masz jakieś imię na oku? – zapytała.
- Dla naszej córki i owszem.
- Jakie? – momentalnie podniosła głowę z jego kolan.
- Nela. Znaczy Kornelia. Moja ciocia ukochana ciocia była Nela, jak się okazało jej prawdziwe imię to Kornelia, dlatego chciałbym, żeby nasza córka nosiła takie imię – uśmiechnął się.
- Pięknie, skarbie – pocałowała go – następnym razem, kiedy będziemy mieli córkę, na pewno ją tak nazwiemy.
- A ty masz jakiś typ? – odpowiedział w rewanżu.
- Kuba. Nasz syn będzie miał na imię Jakub – pocałowała go czule. On między pocałunkami powiedział:
- Następnym… razem… kiedy… będzie… syn… – całowała go zachłannie.
- Zamknij się – zaczęła go rozbierać. Kochali się namiętnie przy kominku.
Po wszystkim leżała naga na kanapie, a on obok niej. Smyrał palcem jej piersi i brzuch.
- Jesteś taka piękna w ciąży, twoje ciało się zmienia, jest wrażliwe – od nowa zaczął to, co przed chwilą skończyli.
- Dobrze, mamo. Jak najbardziej… Odbiorę was rano… Nie ma najmniejszego problemu… Kupiliście?… Z pewnością, ale pewnie już po porodzie… Dobrze, skonsultuję to z lekarzem, a przede wszystkim z żoną… Oczywiście, to samo dla taty… Ja ciebie też. Pa – wrócił z powrotem do łóżka.
- Kto dzwonił? – zapytała Ula, budząc się.
- Mama, śpij. Jeszcze wcześnie – przykrył ją szczelniej kołdrą.
- Przecież już południe! – krzyknęła i wyprysnęła z łóżka jak oparzona.
- Hamuj, kochanie. Powoli! – on również to zrobił, nie mógł znieść widoku ciężarnej żony, która miotała się w takim szaleńczym pędzie – Jesteś w piątym miesiącu ciąży!
- Nie moja wina, że zaspaliśmy. Przecież muszę zabrać się do pracy. Jutro wieczorem mamy gości, a ja muszę wysprzątać cały dom, ugotować coś, upiec.
- Pomogę ci – ziewnął.
- Już to widzę, dam sobie radę sama. Kochanie, nie oszukujmy się, ale żaden z ciebie kucharz.
- Nie mogę pozwolić, żebyś się tak męczyła. Jutro jedziemy do szpitala, więc nie możesz być wykończona.
- Pani Ulu, przyjdę po panią za godzinkę. Proszę się rozebrać, rozpakować i zrelaksować – doktor Wojarska była niezwykle miła.
- Oczywiście, dziękuję – skinieniem głowy podziękowała.
Przez chwilę żałowała, że nie obudziła Marka, żeby ją przywiózł. Jednak nie chciała tego robić. Wczoraj przesadzili odrobinę z Sebastianem, z alkoholem i dzisiaj odsypiali. Było jeszcze wcześnie, bo dopiero ósma rano, kiedy wychodziła. Zostawiła mu kartkę ‚ Pojechałam taksówką. Nie martw się, dojedziesz do mnie, kiedy się wyśpisz. Kochamy Cię ‚. Rozpakowała rzeczy, odświeżyła się i poszła na badania. Bardzo ją wymęczyli. Sztab specjalistów nad tym czuwał. Zbyt dosłownie wzięli słowa Marka ‚Wszystko ma być perfekcyjnie, rozumie pani. Proszę każde badanie wykonać dwa razy, dla stuprocentowej pewności. Zapłacę każde pieniądze’. Kiedy po czterech godzinach wróciła do sali, widziała nietęgą minę męża, który siedział na krześle z kubkiem kawy w ręku.
- No wreszcie – podszedł do niej i przytulił ją. Wziął na ręce i położył na łóżku.
- Przepraszam, ale to ja powinnam pomóc pana żonie się położyć – zmieszana siostra oddziałowa nie wiedziała jak się zachować w obliczu sytuacji.
- Spokojnie. Proszę tylko podłączyć wszystkie kabelki i zostawić nas samych – mówił spokojnie, acz tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Przy wykonywaniu zadania, pielęgniarka obserwowała Dobrzańskiego, który bacznie się jej przyglądał, jednak milczał. Patrzył na żonę z powagą.
- Panie Marku, proszę nie denerwować żony, dobrze. Ona musi odpoczywać – powiedziała cicho w obawie przed jego reakcją i wyszła.
- No, słucham. Zaczynaj – Ula poprawiła się wygodnie na łóżku.
- Chcesz coś do picia, a może masz ochotę na penne z Baccaro. Przywiozłem dla nas.
- Jasne, byłoby super coś zjeść – powiedziała uradowana.
- Nigdy więcej tego nie rób. Rozumiesz… – powiedział do niej, wyrzucając puste pojemniki po obiedzie – obudziłem się około południa, włączyłem telewizor, a tam mówili o jakimś wypadku. Powiedzieli, że jedna kobieta jest w piątym miesiącu ciąży. Mało tego, jechała do Otwocka. Myślałem, że umrę. Dzwoniłem chyba piętnaście razy, tylko poczta. Dopiero później zadzwoniłem tutaj i odetchnąłem, kiedy mi powiedzieli, że jesteś na badaniach. Ogarnąłem się ze spokojem, wskoczyłem do knajpki po jakiś obiad no i czekałem. Co z moją córą? – usiadł obok łóżka na krześle, które było wyjątkowo niewygodne.
- Nasz syn chyba śpi. W ogóle to dziecko chyba ciągle śpi. Ma to po tatuśku – powiedziała ziewając.
- Śpij, ja tutaj posiedzę – również odpowiedział sennie.
- Wskakuj do mnie – uśmiechnęła się zawadiacko.
Dobrzański długo nie myśląc, rozebrał się do samych slipków i położył na łóżku obok żony. Spali tak do wieczora. W końcu do sali weszła ta sama kobieta, która zajmowała się Ulą.
- Proszę go nie budzić, mnie jest bardzo wygodnie – wytłumaczyła pielęgniarce, która miała zdziwioną minę, widząc precedens.
- Co ja z wami mam – westchnęła, a na koniec, wychodząc uśmiechnęła się.
- Ale jak to ma tutaj zostać do końca tygodnia?! Mam wrażenie, że robi pani ze mnie kretyna. Może pani powiedzieć mi prawdę. Moja żona leży w sali, nie słyszy nas – mówił zaniepokojony.
- Mam pewne podejrzenia…
- Pani ciągle ma jakieś podejrzenia, a żadnych faktów! Odnoszę wrażenie, że nie ma pani pojęcia, co pani robi. Informuje panią, że z dniem jutrzejszym zmieniam lekarza prowadzącego ciążę mojej żony.
- Proszę pana…
- Dość! – wyszedł z impetem i skierował swoje kroki do Faluszyńskiego. Ten przeprosił go za Wojarską. To prawda, była ona odrobinę niekompetentna ostatnimi czasy, a wszystko przez egzamin specjalizacyjny. Dobrzański postanowił nie komentować zajścia. Już następnego dnia ściągną swojego kolegę, który przebywał za granicą. Doktor Szymon Wanat od miesiąca urządzał się w Warszawie. Znajomi przypadkowo spotkali się niedawno w… kościele.
- Marek, mogę cię prosić na słówko? – powiedział Wanat do kolegi, po skończonym badaniu żony – Chodźmy do mojego tymczasowego gabinetu.
- Jasne. Kochanie, dasz radę się ubrać? – zwrócił się do żony.
- Oczywiście. Idźcie sobie porozmawiać – uśmiechnęła się, bo myślała, że idą poplotkować o starych czasach.
- Słuchaj, z badań tej lekarki wynika, że wszystko jest okej, ale muszę coś sprawdzić dokładniej. Niepokoi mnie fakt, że wasze dziecko jest za mało ruchliwe. Mam nadzieję, że nie nastąpiło wewnątrzmaciczne obumarcie płodu.
- Słucham?! – zrobił ogromne oczy.
- To, że te dolegliwości Uli się nasilają nie oznacza, że się przemęczała. Może zdarzyć się tak, że wasze dziecko jest już martwe od jakiegoś czasu, a organizm chce się oczyścić. Jednak są to zbyt pochopne wnioski, żebym mógł rzucać tymi diagnozami na prawo i lewo. Przepraszam za bezpośredniość, ale sam tego chciałeś.
- Jasne, oczywiście. Wreszcie wszystko układa się w jedną całość – usiadł na krześle i zamarł.
- Słuchaj, moja teza może być niesłuszna. Jest opcja, że organizm po białaczce będzie przystosowywał się dłużej do dziecka. A te mdłości to może być wynik jej braku jedzenia, snu, ogrom pracy. Nie dbałeś o nią zbytnio – pogroził mu.
- Stary, ja mogę mówić jak do ściany. Ja swoje, ona swoje. Słuchaj, jak długo tutaj zostanie?
- Na pewno do Wigilii. Wykonamy dokładne badania i wypuścimy ją do domu.
- Lepiej, żebyś wypuścił ich do domu…
- Załatwione, catering będzie na szesnastą. Moi rodzice dojadą taksówką. Alicja zajmie się wszystkim. Ty już nie robisz nic, zgoda?
- Tak, przecież obiecałam
- Mam nadzieję, że będziesz się tego trzymać. Szymon powiedział, że musisz bardziej na siebie uważać, to ciąga wysokiego ryzyka. Masz leżeć, a nie spacerować od kontraktu do pokazu.
- Wiem, wytłumaczył mi wszystko. Miejmy nadzieję, że z czasem nasz maluszek będzie się ruszał.
- Jeśli będziesz dalej się tak zaniedbywała, to raczej się już nie poruszy – wrócił do pakowania jej rzeczy. Ona rozpłakała się po jego słowach.
- Przepraszam, przepraszam. Nie powinienem tego mówić – chciał ją przytulić.
- Nie dotykaj mnie – odsunęła się – mówisz, jakbym chciała zabić nasze dziecko. Nie, otóż nie. Nigdy nie chciałam go zabić w odróżnieniu od ciebie.
Wspomniała o tym, że kiedyś napomknął jej o aborcji. Teraz to ona zadała mu cios ostateczny. Spakował do końca jej rzeczy, wziął walizkę i na odchodne rzucił:
- Będę w samochodzie, idź po wypis. Szymon ma dla ciebie jakieś informacje.
- Marek…
- Pospiesz się, bo są straszne korki.
- Pierogi, barszcz i rybę masz w lodówce. Wszystko inne poszło – Alicja późnym wieczorem pokazywała Uli, gdzie i co pochowała.
- Zabierzcie ze sobą, ja tego nie chcę. I tak nie mogę tego jeść, a i Marek się przejadł dzisiaj przy kolacji – tłumaczyła.
- No dobrze, skoro tak mówisz. Zamrożę trochę i dam młodym do Szwajcarii. Jutro wylatują przecież.
- Ciekawe dlaczego spędzili większą część Wigilii u Matysiaków? – dociekała.
- Muszą przekazać radosną nowinę o ślubie – odpowiedziała szybko.
- Dziękuję za pomoc. Tobie, mamo również – zwróciła się do Heleny, która przed chwilą weszła do kuchni.
- Taksówka przyjechała, możemy jechać – uśmiechnęła się do Alicji – córeczko, macie jakiś problem z Markiem?
- Nie, dlaczego? – zapytała popijając zieloną herbatę.
- Dzisiaj odniosłam wrażenie, że się unikacie. Myślałam, że jakiś problem z moim wnukiem, ale jak się okazuje wszystko jest w porządku. Więc w czym sęk?
- Proszę się nie martwić, naprawdę. Wszystko jest dobrze, po prostu jesteśmy zmęczeni, ja szczególnie. Dzisiaj wyszłam z tego szpitala i mam serdecznie dość, padam na twarz – Dobrzańska wymigała się od szczegółowego zdania sprawy teściowej o relacji z mężem.
- Już uciekamy, będziesz mogła odpocząć…
Wszyscy żegnali się w progu, jeszcze chwilę rozmawiając. Ula przeprosiła i poszła się położyć. Wcześniej wzięła kąpiel. Marek do sypialni dotarł po półgodzinie. Odprowadził gości, zamienił słówko i włożył do zmywarki szklanki po trunkach, które sączyli i wziął prysznic. Popatrzył chwilę jak śpi. Tak bardzo cieszył się, że ma ją blisko siebie. Mimo wielu niesnasek, byli jednością. A już za trzy miesiące mieli zostać rodzicami. Tak bardzo cieszył się z faktu, że będzie ojcem. Faktem jest, iż myśleli z Pauliną o dzieciach, ale ostatecznie zrezygnowali. Właśnie przypomniał sobie ich rozmowę.
Był późny wieczór, właśnie wrócili z firmowego bankietu. Tam przeprowadziła zbiórkę pieniędzy na rzecz sierot. Tak bardzo wczuła się w sytuację, że kiedy wrócili do domu, zaczęła:
- Marco – podeszła do niego, kiedy ten wyszedł z łazienki – tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy postarać się o dziecko – mruczała mu do ucha.
- Jesteś tego pewna? – odparł zdziwiony.
- Oczywiście, to wspaniały czas na bambino! – pocałowała go.
- Jestem za. Musimy powiedzieć ojcu, że na jakieś trzy lata odejdziesz z firmy – oddał pocałunek.
- Słucham? – znowu pojawiła się chłodna Włoszka, żądna sukcesu.
- Kochanie, dziecko potrzebuje matki. To nie jest tak, że ty je sobie urodzisz, a potem wychowa je obca kobieta – złączył brwi na znak uświadomienia jej, że nie żartuje.
- Nic się nie stanie, jeśli nasze dziecko będzie miało nianię.
- Temat uważam za zamknięty. Kiedy do tego dojrzejesz, daj znać. Dobranoc – pocałował ją i położył się, od razu smacznie zasypiając.
Teraz sytuacja miała się odwrotnie. To on obserwował kobietę swojego życia, która pod sercem nosiła ich największe szczęście. Nigdy nie wspomniała słowem o żadnej niani czy innych wymysłach. Zawsze podkreślała, że mały bobas musi być z matką. Mimo że teraz sytuacja między nimi była napięta, on czuł się naprawdę kochany. Kiedy jeszcze nie trafiła do szpitala, czekała na niego w domu z obiadem. Od progu witała go uśmiechem. Ich dom spełniał wszystkie warunki, które musi spełniać gniazdo rodzinne. Teraz będzie jeszcze lepiej. A za rok ich dziecko już będzie się czołgać na czworaka. Nie mógł się doczekać, kiedy weźmie je na ręce. Przytrafił się im ogromny cud. Kiedyś zajście w ciążę graniczyło z niemożliwym, a oni nie przykładali wagi do tego, żeby na łeb na szyję doprowadzić do powiększenia rodziny. Jak widać działania spontaniczne dały wiele. Pomyślał, że oni w ogóle się nie zabezpieczali. Od czasu wyjazdu do SPA ani razu nie miał na sobie prezerwatywy, również ona nie stosowała żadnej antykoncepcji. To było nieodpowiedzialne, ale jak widać w obecnej sytuacji, pomocne. Z pewnością na początku nie narzekaliby na to, że są sami. Sądząc jednak po charakterze żony, z czasem brak dziecka mógłby być powodem do późnych powrotów do domu, zdrad czy innych rzeczy. W chwili obecnej Marek nigdy nie zdradziłby żony. Od czasu Uli, wyznawał tezę ”Jeśli się kogoś naprawdę kocha, wierność nie jest żadnym wyczynem”. Postanowił dłużej nie gapić się na śpiącą żonę i położył się delikatnie obok niej. Następnego dnia obudził się dość wcześnie, jak widać i tak za późno, gdyż jego żona opuściła ich łoże. Zszedł powoli na dół i zobaczył ją w salonie, oglądała telewizję i jadła kanapki.
- Cześć – oparł się o framugę.
- Hej, śniadanie w kuchni – spojrzała na niego przelotnie, potem wróciła do oglądania telewizji.
Poszedł po swoją porcję, uzupełnił dzbanek do herbaty i udał się obok żony. Z zapałem oglądali jakiś program o tańcu.
- Co chcesz na obiad? – zapytała wyłączając telewizor.
- Może zjemy coś na mieście?
- Nie, nie chcę wychodzić z domu. I tak wieczorem idziemy na tę imprezę do Sebastiana i Violi. Swoją drogą, nieźle się wykosztowali. Chrzciny i pierwsza rocznica ślubu w jednym.
- Fakt, z tego co wiem, ma być około siedemdziesięciu osób, muzyka. Potańczymy – zaśmiał się.
- Jestem tego pewna. Ja to się będę toczyć – zarechotała.
- Chodźmy się położyć, co? – Marek zaproponował czule.
Pomógł jej wstać, a potem udali się schodami na górę. Mieli wchodzić do sypialni, kiedy Dobrzańska powiedziała:
- Trzeba zrobić dla niego pokój – pogłaskała się czule po brzuchu, który nie należał już do najmniejszych.
- Zajmę się tym niedługo – przytulił ją.
- Tylko błagam cię, żadnych różowych ani niebieskich kolorów. Ma być jasno, najlepiej jakieś ciepłe odcienie żółtego – pokazywała.
- Oczywiście, skarbie. Chodźmy się przespać, jest jeszcze wcześnie – wziął ją za rękę weszli do ich pokoju.
Zasnęli wtuleni w siebie, przedtem oddając się innym przyjemnościom. Marek z ogromną delikatnością się z nią obnosił. Uważał na każdy ruch, nie chciał zrobić jej krzywdy. Jednak to ona sama prosiła o więcej. W końcu padli zmęczeni na kołdrę. Po kilku godzinach obudził go płacz Uli, szybko otrzeźwiał.
- Co się stało?! – ujął jej twarz w dłonie.
- Poruszyło się. Marek, poczułam nasze dziecko – mówiła przez łzy.
- Kochanie – pocałował ją – mogę? – wskazał na jej brzuszek.
Nie odpowiedziała nic, tylko skinęła głową. Kiedy sam przyłożył rękę, nie mógł opanować zdumienia. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Położył ją delikatnie, sam zajął miejsce obok żony, cały czas trzymając rękę tam, gdzie wcześniej. Tak bardzo dziękował Bogu, że ich ma, tak bardzo cieszył się z istotki, która wreszcie dała znak, że żyje.
- Wszystkiego najlepszego! Jeszcze z pięćdziesięciu takich rocznic! – Marek z żoną w sposób znany tylko przez siebie, składał życzenia przyjaciołom. Musieli przekrzykiwać muzykę, gdyż DJ zamówiony specjalnie na tę okazję, był wyjątkowo umuzykalniony…
- Aż pięćdziesięciu? – Sebastian się zaśmiał, na co jego żona odpowiedziała grymasem.
- A tobie, maluszku zdrówka i szczęścia – Ula pochyliła się nad wózkiem chrześniaka.
Zabawa trwała do białego rana. Mimo że Dobrzańska nie tańczyła często, świetnie się bawiła. Rozmawiała z przyjaciółmi, kosztowała wyśmienite jedzenie. W pewnym momencie spostrzegła, że Marek stał się królem parkietu. Razem z Violettą nie mogły powstrzymać śmiechu, ponieważ Sebastian razem z kumplem postanowili zatańczyć scenę z Dirty Dancing. Fakt faktem, mieli od zawsze głupie pomysły, ale teraz przeszli samych siebie. Dla Marka skończyło się to gorzej, gdyż to on miał fruwać nad ziemią. Runęli z impetem na ziemię.
- Marek!
- Sebastian!
Kobiety zerwały się na równe nogi i podbiegły do mężów.
- I tak pani mąż miał ogromne szczęście – lekarz dyżurujący zwrócił się do Olszańskiej – pan Dobrzański ma połamane żebra, a pan tylko zwichniętą rękę – tym razem mówił do Sebastiana.
- Dobrze mu tak, jaki stary, taki głupi! – prychnęła Viola i wyszła z pokoju.
- Na pewno wszystko w porządku. Dobrze się czujesz? – Ula zaparkowała w garażu na warszawskim Wilanowie.
- Jasne. Zachciało mi się skakać, to mam. Miejmy nadzieję, że za miesiąc będzie już okej – uśmiechnął się blado.
- Musisz wyzdrowieć, potrzebujemy cię – pocałowała go przelotnie i pomogła wysiąść. Po kilkunastu minutach znaleźli się w domu. Pomogła mu się wykąpać, przebrać w piżamę i położyć spać. Był bardzo obolały. Ula z sarkazmem niejednokrotnie wspominała o ich wyczynie. Ten nie miał siły na polemikę, odurzony środkami przeciwbólowymi, zasnął. Następnego dnia obudziła go śniadaniem podanym wprost do łóżka:
- Bardzo ci dziękuję, skarbie. Jednak to ja powinienem podawać tobie takie rarytasy do łóżka – pocałował ją czule.
- Wreszcie nie obchodzisz się ze mną jak z jajkiem, kochanie. A poza tym mam do ciebie pewną prośbę.
- Yhm? – zaciekawił się, pałaszując tosta z dżemem.
- Mogłabym wyskoczyć wieczorem do Ani? Umówiłyśmy się tam z dziewczynami. Violka musi zdać sprawozdanie z imprezy. Co ty na to?
- Nie podoba mi się ten pomysł – nie udawał, że wolał, aby jego żona siedziała bezpieczna w domu, nie narażając się na wypadki związane z pogodą czy nieuwagą innych kierowców.
- Ale do ciebie wpadnie Sebastian i Maciek. Nie będziesz sam, spokojnie. Mogę? – spojrzała na niego wzrokiem, który momentalnie go rozczulał.
- Będziesz uważała na moją córkę? – pogładził ją po policzku.
- Cały czas uważam na naszego syna. Nie wiem czy wiesz, ale nawet codziennie go przy sobie noszę – pozwoliła sobie na ironię.
- Tak? – zamruczał i zaczął czule ją całować. Z pewnością oboje mieli ochotę na więcej, ale żebra Marka się odezwały.
- Chyba nici z igraszek do lata – zachichotała.
- Ale macie skarbów w tej spiżarni. Patrzcie, co znalazłem. Jakieś marynowane grzybki, ogóreczki. W sam raz do naszego trunku – spojrzał na kilkanaście piw, które ułożył na stoliku.
- Jasne, Seba. Nie krępuj się. Zobacz jeszcze co w lodówce – żartował Marek.
- Ja to mam dość tych świąt. Jestem na plusie z cztery kilogramy – Maciek podziękował za wszelkiego rodzaju rarytasy.
- Daj spokój. Ja to jem, póki można. Viola ostatnio zapomina gotować, bo Wiktor je jakieś tam papki i ona się nim zajmuje.
- Na szczęście moja żona to wspaniała kucharka – mrugnął.
- Już niedługo, poczekamy do marca i zobaczymy – zaczęli się śmiać.
- No, ale w końcu kiedy ten ślub? Ja tutaj zdążę zajść w siódmą ciążę, a ty będziesz ciemną panną – Viola dedukowała.
- Starą panną – Iza wtrąciła.
- Dajcie dziewczynie spokój. Nie wiem czy wiecie kto wykręcił nam większy numer – Ela spojrzała na Dobrzańską.
- Dziewczyny, cisza. Dajcie dojść zainteresowanej do słowa – Alicja wykazała się racjonalnym myśleniem.
- Nie planujemy jeszcze ślubu. Ale coś czuję, że niedługo powie mamie, że się do mnie wprowadza. Chcemy się przekonać jak się nam żyje, a ewentualnie później działać dalej – zaśmiały się.
- Wiecie, że szalenie wam kibicuję. Poczekajcie jednak ze ślubem, chcę kupić sukienkę, a nie worek – dziewczyny pękały ze śmiechu.
- Słuchajcie, zasiedziałam się. Jutro praca czeka – Cieplak zerwała się z miejsca – zanim dojadę do Rysiowa, to będzie trzecia rano.
- Jej, to która godzina?! – Ula się zaniepokoiła.
- Po drugiej. Muszę jechać, Olek pewnie będzie chciał w nocy mleko. Pa! – pożegnała się z wszystkimi. Następne w kolejności dom Ani opuściły Violka i Ula, które minęły się z Maćkiem.
- Jak tam wasz wieczór? – Dobrzańska spytała.
- Pojedźcie, a same zobaczycie jak minął… – powiedział zaspany i wszedł do mieszkania.
Ula poważnie zaniepokoiła się o swój dom. Jednak kiedy weszła, nie było tak źle. Panowie leżeli obok siebie na kanapie wśród pustych słoików po jej zaprawach i puszkach po piwie. Kobiety nieźle uśmiały się z mężów i trochę ogarnęły bałagan. Violetta skontaktowała się z mamą, że jutro rano odbierze syna, gdyż dzisiaj będą nocować u przyjaciół. Po godzinie rozmowy, nad ranem rozeszły się do pokojów i zasnęły.
- Pięknie tutaj, tak samo jak wtedy – mocniej przytuliła się do męża. Oboje stali właśnie na tarasie pamiętnego SPA. Właśnie tutaj, we dwójkę, przywitają Nowy Rok. Ostatni Sylwester we dwójkę. Ostatnio ciągle przeżywają ostatnie razy. Ostatnie święta, urodziny, imieniny. W następne będą już we trójkę. Szczęśliwa rodzina.
- Nie rozumiesz, że nie chcę! Po jasną cholerę przynosisz mi to tutaj?! Gdybym tylko wiedziała, że jesteś tak niekompetentny, z pewnością nie poprosiłabym cię o to! – Marek rozmawiał z Dorotą, gdy z gabinetu doszły go krzyki żony. Ostatnio była w nie najlepszym humorze. Do porodu zostały tylko dwa tygodnie, a ona stała się… agresywna. Właśnie przy okazji tej kłótni, przypomniał sobie inną, toczącą się w ich domu jakiś miesiąc temu.
Pracował w swoim gabinecie, a ona właśnie robiła ostatnie porządki w pokoju ich dziecka. Nagle usłyszał krzyk:
- Marek!!! – zerwał się na równe nogi i pobiegł na górę, pokonując po cztery stopnie naraz.
- Co się stało? – zaniepokojony zapytał.
- Przecież te ubrania są nieładne. Naprawdę sądzisz, że nasze dziecko może chodzić ubrane w coś takiego? – powaliła go tym tekstem absolutnie. Ostatnio miał wrażenie, że zamieniła się na mózgi z Violettą. Jednak po szybkim telefonie do Wanata dowiedział się, że burze hormonalne, szczególnie w ostatnich tygodniach, to normalne.
- Po pierwsze te ubrania są piękne, sami je wybieraliśmy, a po drugie nasze dziecko nie będzie w nich chodzić, bo nie będzie potrafiło – próbował żartem wybrnąć z sytuacji, gdyż ostatnio ciągle zaskakiwała go swoimi pomysłami.
- W ogóle nie jesteś empatyczny! Idź sobie na dół pracuj, idź, idź. Kubuś dowie się jakiego ma ojca, już niedługo, zobaczysz! – Dobrzański westchnął i poszedł wolnym krokiem na dół. Trochę go to męczyło. Lekarz powiedział mu, że lepiej dać jej spokój. Wszelkie stresy mogą wywołać wczesny poród. Wrócił do pracy, jednak po dwudziestu minutach to ona do niego przyszła.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam. Mam już tego dość. Za dwa tygodnie uwolnię się od tych zmian nastrojów. Przepraszam – pocałowała go ukradkiem.
- Chodź do mnie – wskazał na swoje kolana. Kiedy ta usiadła, zagrał, że jest bardzo ciężka – wytrzymam wszystko, bo cię kocham, rozumiesz? Niedługo już wróci do mnie moja stara Uleńka – zaczął ją namiętnie całować. Ona między pocałunkami mówiła:
- Stara?
- Yhm – i tym oto sposobem znaleźli się na kanapie, by namiętnie się pogodzić.
- Kto jest w środku? – zapytał się sekretarki żony.
- Turek. Ostatnio Ula nie może na niego patrzeć. Kiedy go widzi momentalnie wybucha – po tych słowach z gabinetu dyrektor finansowej wyłonił się blady jak ściana, księgowy.
- Dzień dobry i do widzenia – rzucił i poszedł chwiejnym krokiem do siebie.
- Porozmawiam z nią – udał się do gabinetu żony, żeby delikatnie wyperswadować jej pracę na chwilę przed porodem – kochanie…
- Słucham? – powiedziała chłodno.
- Muszę coś z tobą skonsultować – zaczął.
- Kontynuuj…
- Jest w firmie jedna osoba, która skutecznie burzy pracę całego zespołu, co mam z nią zrobić?
- Zwolnić! – odparła głośno.
- W takim razie – chrząknął – kruszyno, jesteś zwolniona… – spojrzała na niego wzrokiem, który mówił „toś mnie podszedł”.
- Wracam do domu, skoro nie chcecie mojej nieocenionej pomocy, żegnam państwa.
- Słońce… – próbował objąć ją w talii i pocałować, jednak ta skutecznie mu to uniemożliwiła.
- Nie słońcuj mi tu teraz. Wracam do domu… – z podniesioną głową wychodziła z gabinetu. Marek oparty o jej biurko nie mógł opanować śmiechu.
- Taksówka. Żaden samochód – podkreślił ostatnie dwa słowa. Żona nie odwracając się nawet, wycedziła:
- Wiem…
Termin porodu nieuchronnie się zbliżał. Ula zgodziła się na pozostanie w domu. Odpoczywała, zajmowała się drobnymi pracami. Marek wracał punkt osiemnasta i razem spędzali czas. Wszystko było w najlepszym porządku. Dobrzański zaproponował nawet, że może zrezygnować z pracy. Jednak żona oponowała. Nie pozwoliła popaść mężowi w paranoję z powodu porodu. Tak też każdego dnia wychodził do pracy i siedział jak na szpilkach, co chwilę zerkając na telefon. Pewnego dnia do gabinetu wparował Sebastian:
- Stary, Ulka rodzi! Nie można się do ciebie dodzwonić! – Marek wypadł jak oparzony, będąc w sekretariacie usłyszał śmiech kumpla.
- Bardzo śmieszne, naprawdę. Boki zrywać – cofnął się ze stoickim spokojem.
- Ty może weź sobie wolne, zaraz dostaniesz zawału i nic z ciebie nie zostanie.
- Nie mogę, dzisiaj podpisujemy kontrakt. Specjalnie przylatują z Włoch, żeby to dopiąć. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym być w domu.
- A jak się Ula czuje?
- Wszystko okej. Dzisiaj, kiedy wychodziłem jeszcze spała, więc pewnie przed chwilą wstała. Dzisiaj trzeba to podpisać, a od jutra biorę sobie urlop tacierzyński – usta wyszczerzył w uśmiechu.
Pani Dobrzańska brała właśnie gorącą kąpiel. Ostatnio kiedy sama bywała w domu, kursowała pomiędzy łóżkiem a wanną, gdyż tam było jej najwygodniej. Obiad przygotowywała na dwa dni, tak więc nie musiała obawiać się, że jej mąż umrze z głodu. Tego dnia nic nie wskazywało na to, że wydarzy się coś dziwnego. Kiedy wyszła z wanny, przebrała się w wygodne ciuchy i ścierała kurze w salonie. Nagle dopadł ją ogromny ból w dolnej części brzucha.
- Kochanie, spokojnie. Masz jeszcze prawie tydzień – uczucie na chwilę zniknęło, jednak powtarzało się wielokrotnie. Postanowiła zadzwonić do Marka, żeby przyjechał po nią i w razie czego był na miejscu. Jednak za każdym razem słyszała „Tu Marek Dobrzański, zostaw wiadomość”. Wtedy jeszcze nie panikowała. Wiedziała przecież ile mają pracy w firmie. Sytuacja zrobiła się groźna, kiedy odeszły jej wody. Dłużej czekać nie mogła, tym bardziej, że lada moment mogła zacząć się akcja porodowa. Zadzwoniła do Wanata, aby razem udali się do Otwocka. Przyjechał po nią po kilkunastu minutach i po półgodzinie byli na miejscu. Kobietę przewieziono na badania. A Szymon próbował skontaktować się z Dobrzańskim. W końcu zadzwonił do firmy i przekazał co trzeba. Sam poszedł przygotować się do porodu.
- Dziękuję panom bardzo, mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układać się pomyślnie. Tymczasem zapraszam na obiad do restauracji Ogród Smaków.
- Marek – Ania zapukała do konferencyjnej.
- Przepraszam panów na chwilę – wyszedł z asystentką na korytarz – tak?
- Dzwonił Szymon Wanat. Ula jest w Otwocku, zaczęła rodzić.
- Odwołaj wszystkie moje spotkania na najbliższe dwa dni, wszystkich kieruj do Sebastiana. Przeproś Włochów, niech sama Paulina z nimi pójdzie – mówił i jednocześnie pakował aktówkę.
- Powodzenia! – pokazała gestem, że trzyma za nich kciuki.
- Nie dziękuję! – uśmiechnął się i pognał w kierunku Otwocka…
- Urszula Dobrzańska! – krzyknął do podstarzałej recepcjonistki, która była zajęta układaniem pasjansa.
- Pan się uspokoi i poczeka tam na krześle – wskazała na poczekalnię. Marek faktycznie wyglądał, jakby gdzieś po drodze zgubił płuco. Jazda z firmy zajęła mu pół godziny, a bieg z parkingu jakieś dziesięć sekund. Przerwanie treningów z Sebastianem okazało się złym pomysłem.
- Ale co z nią? – dopytywał, oddychając ciężko.
- No i masz – powiedziała do siebie o  nieudanej zagrywce – nie wiem, Duchem Świętym nie jestem przecież. Pan poczeka – burknęła i wróciła do pracy.
- Dziękuję za pomoc – odparł z sarkazmem. Usiadł na wskazanym przez kobietę krześle, by po kilku minutach zerwać się na równe nogi.
- Szymon! Gdzie moja żona?! – wybuchnął na widok kolegi.
- Spokojnie, idź do sali numer osiem. Zaraz będę – uśmiechnął się i odszedł. Dobrzański z kolei pobiegł w wyznaczonym kierunku. Obiecał żonie, że będzie przy porodzie, więc nie chciał zawieść. Kiedy wparował do sali, zaniemówił na widok leżącej żony.
- Kochanie, a gdzie twoja ciąża? – z wielkimi oczami wyartykułował te słowa, dostrzegając brak ciążowego brzucha.
- Tam – wskazała na pielęgniarkę, która właśnie przyniosła do pokoju małe zawiniątko.
- Proszę, przedstawiam córkę – uśmiechnęła się i podała dziecko. Ze wzruszeniem spojrzał na swoją latorośl. Mimo że miała niespełna dzień, zawładnęła jego sercem. Patrzył na malutkie oczka, nosek, rączki i nie mógł uwierzyć, żę po tylu miesiącach oczekiwania i niepewności wreszcie jest na świecie.
- Przyjdę po nią za godzinkę – rzuciła siostra i wyszła. Marek stał nadal jak sparaliżowany. Nie chciał zrobić jej krzywdy, tak bardzo się o nią bał. Jednak w końcu wyrwał się z letargu i podszedł do żony.
- Dziękuję ci za nią. Dziękuję ci za wszystko. Kocham cię – ze łzami w oczach namiętnie ją pocałował.
- Ja i Kornelka cieszymy się z takiego obrotu spraw – mrugnęła do niego zmęczona.
- Kornelka? – zapytał zdumiony.
- W końcu od samego początku wiedziałeś, że to będzie córa – jeszcze raz spojrzała na dziecko, a następnie na męża.
Po wyjściu ze szpitala zaczęła się prawdziwa męka dla obojga małżonków. Nie tylko dlatego, że każdego dnia przez miesiąc mieli gości, nie chodziło również o przygotowania do chrztu i o jego przebieg, ale o dolegliwości, jakie trapiły najmłodszą Dobrzańską. Od niedawna męczyły ją kolki. Dawało się to we znaki obojgu rodzicom. Dla Uli była to prawdziwa katorga, gdyż nie spała po nocach, a i w dzień zajmowała się Nelą. Marek całe dnie spędzał w pracy, a kiedy przychodził starał się choć przez chwilę odciążyć żonę. Jednak on też potrzebował snu. Po miesiącu takiej walki, oboje mieli już wszystkiego dosyć. Mimo że często pomagali im rodzice i przyjaciele, tak naprawdę byli z tym sami. Żadne zupki, masaże, specjalne przyrządy do uśmierzenia bólu, które z zapałem reklamowano w internecie, również nie działały. Męka skończyła się dopiero wtedy, gdy maleństwo skończyło trzy miesiące. Swoją drogą jej rodzice zapomnieli już jak to jest mieć w domu ciszę i spokój.
- Śpi – westchnął, kiedy wszedł do salonu, aby położyć się wygodnie na kanapie obok żony.
- W takim razie idę zrobić pranie. Jak widać północ najlepszym czasem na pracę – zmęczona odpowiedziała.
- Zostań, mamy inne rzeczy do roboty – powiedział i niespiesznie zaczął ją całować.
- Marek, nie mam ochoty… – szybkim ruchem wstała z kanapy.
- Ula, my już od trzech miesięcy nie uprawialiśmy seksu – również wstał i podszedł bliżej.
- Jeśli byłbyś tak jak ja zmęczony pracą w domu i zajmowaniem się dzieckiem, nie sądzę, żebyś miał chęć na cokolwiek – fuknęła.
- Kochanie, my mamy po trzydzieści lat, a nie osiemdziesiąt. Jeśli chcesz, mogę zostać w domu przez najbliższy miesiąc i pomagać ci – próbował ją udobruchać, lecz nagle z góry odezwała się ich córka.
- Daruj sobie – pobiegła szybkim krokiem do Neli.
- Seba miał rację – nalał sobie whisky – skubany ewidentnie miał rację…
Resztę wieczoru spędzili w chłodnej atmosferze. Marek nie miał ani siły, ani ochoty na kolejne kłótnie z żoną, więc najzwyczajniej w świecie poszedł się położyć. Około północy, obudziła go żona.
- Może odbierzesz ten cholerny telefon, bo dzwoni już piętnasty raz.
- Słucham? – powiedział zaspany.
- Marek…
- No słucham cię, Paula – przetarł oczy.
- Krzysztof… Właśnie dzwoniła Helena ze Szwajcarii, twój ojciec zmarł godzinę temu. Jestem w drodze na lotnisko.
- Zaraz do ciebie dołączę – rozłączył się i całe powietrze z niego uszło. Dopiero teraz dotarły do niego słowa, że jego ojca już nie będzie. Poczuł się dziwnie. Niby przez całe życie nie byli ze sobą blisko, jednak teraz poczuł, że stracił coś bezpowrotnie i nie tylko on. Jego córka już nigdy więcej nie spotka się z dziadkiem Krzysiem. W chwili obecnej nie mógł pozwolić sobie na płacz czy inne słabostki. Szybkim krokiem wstał, udał się do garderoby, spakował i wyszedł. Na dole dogoniła go żona.
- Nie mów, że się wyprowadzasz – spojrzała z ironią.
- Jadę do mamy, mój tato zmarł – popatrzył beznamiętnie na kobietę i wsiadł do auta. Tak bardzo potrzebował ją w chwili obecnej, a ona po prostu stała. Nie wykazała żadnej inicjatywy, a przecież sama przechodziła śmierć mamy i to jako nastolatka. Nie powiedział jej za wiele. Ani kiedy wraca, ni żadnych szczegółów pogrzebu. Zupełnie nic.
- Synku – Helena podeszła do Marka, który stanął w drzwiach szpitalnego korytarza i po prostu się rozpłakała, wtulając w jego ramiona.
- Cii, mamo. Jemu już jest lepiej – pocałował rodzicielkę w czoło. Nie chciał wypytywać o szczegóły. To byłoby bardzo nie na miejscu.
Pogrzeb odbył się po trzech dniach. Dobrzańska postanowiła, że jej mąż spocznie w Szwajcarii, bo właściwie od kilkunastu miesięcy przebywali tam nieustannie. Ona sama w chwili obecnej chciała tam mieszkać. Dom w Polsce został sprzedany, a cały dochód przekazany na fundację Heleny. Wszyscy przyjaciele domu, zarówno ze strony polskiej jak i szwajcarskiej zjawili się tłumnie na pogrzebie i wspierali rodzinę. Jednak najbardziej zawiodła Marka żona i jej postępowanie. Ich rozmowa w przeddzień ostatniej drogi jego ojca nie należała do udanych.
- O której wylądujecie jutro? – zapytał smutno.
- Ósma rano. Będę sama, nie chcę ciągnąć Kornelii taki kawał drogi. Za chwilę zawiozę ją do Rysiowa.
- Chciałbym, żeby moja córka była jutro z nami – próbował nakłonić żonę do zmiany decyzji.
- Marku, postanowiłam już. Ona jest za mała na takie eskapady. Do zobaczenia jutro.
- Pa – westchnął ciężko. Może nie chodziło mu tylko i wyłącznie o to, żeby mała pojawiła się, żeby pożegnać dziadka. Chciał, żeby jego córka odciągnęła jego matkę od ciągłego smutku. Małe dzieci bardzo dobrze działają na ludzi. Są swoistym pocieszeniem. Jednak nie chciał po raz kolejny kłócić się z żoną. Miał dosyć wszystkiego.
- Mamo, ale jesteś pewna, że chcesz tutaj zostać? Możesz zamieszkać z nami. Nasz dom jest ogromny – Ula próbowała namówić teściową do powrotu do ojczyzny.
- Dziękuję ci, Uleńko, ale wolę zostać tutaj. Zadomowiłam się. Poza tym będę mogła codziennie odwiedzać Krzysztofa – na dźwięk tego imienia znowu posmutniała. Marek w mgnieniu oka, rozładował atmosferę.
– Mamo, musisz nas odwiedzić, wiesz jak Nela już urosła. No i wreszcie mamy spokój w domu, jak za starych, dobrych czasów – mrugnął do matki i uściskał ją na pożegnanie.
- Uważajcie na siebie! – krzyknęła, kiedy z piskiem opon ruszyli ku lotnisku.
- Jak ja się za tobą stęskniłem, moja królewno – Marek wziął córkę od teściowej i mocno przytulił – wracamy do domku? Tak? Jesteś już zmęczona, prawda? No oczywiście, przecież oczka same ci się kleją – mówił między pocałunkami.
- Ubiorę ją i możemy jechać – powiedział do Uli, która zajęła się wstawianiem wody na herbatę.
- Nie możemy zostać chwilę? – odparła zdziwiona.
- Jestem zmęczony, a ona i tak zaśnie w samochodzie. Przyjedziesz do Alicji jutro i porozmawiacie.
- Nie mogę teraz, skoro już tutaj jestem?! – powiedziała głośniej, aż mała Kornelia się rozpłakała.
- Dobrze, więc rób co chcesz, my wracamy – odparł, po czym udał się do sypialni teściów i ubrał w czapeczkę oraz kaftanik córkę. Mimo lata, wolał nie ryzykować przeziębieniem czy inną chorobą. Zabrał ze sobą torbę małej i ruszył do wyjścia.
- Do widzenia! – powiedział do domowników, którzy siedzieli w kuchni przy stole i debatowali o minionych wydarzeniach.
- Marku, zostań chwilę, pojedziecie razem – Alicja wzięła go na słówko i próbowała doprowadzić do consensusu.
- Niech robi co chce, ja naprawdę mam ochotę iść spać. Trzymaj się – cmoknął ją w policzek i razem z córką opuścił dom z numerem ósmym.
Wróciła do domu około pierwszej nad ranem. Od razu swe kroki skierowała do pokoju ich dziecka, jednak zdziwiła się, że nie ma tam maleńkiej. Dopiero, gdy weszła do sypialni, sprawa się rozwiązała. Kornelia spała wtulona w ramiona ojca. Dobrzańską bardzo rozczulił ten obrazek. Wzięła córkę delikatnie na ręce i zaniosła do jej pokoju. Sama położyła się spać. Nad ranem obudził ją płacz jej córki, jednak po chwili ucichł. Jak się okazało tatuś szybko zainterweniował.
- Kochanie, cichutko. Śpij, wszystko będzie dobrze. Pamiętaj, że cokolwiek wydarzy się między mną a mamą, ty będziesz zawsze najważniejsza…
Dobrzańska po tych słowach znieruchomiała.
- Dobrze, kiedy będę wracał, to na pewno kupię – Dobrzański odłożył telefon, aby móc powrócić do innej czynności. Na kanapie czekała na niego Lucia. Podszedł do niej i zaczął namiętnie całować, tak samo, zanim przerwał im telefon.
- Twoja żona dzwoniła? – pytała między pocałunkami.
- Muszę kupić coś małej, jakąś zupkę czy coś – nie przestawał. Mało tego, posunął się o krok dalej, zaczął ją rozbierać. Sam pogubił się w tym wszystkim od sześciu miesięcy prowadził podwójne życie. Nie wiedział kiedy nabrało to takiego tempa. Nie zacząłby tego romansu, gdyby nie zachowanie Uli. Brakowało mu jej. Pod każdym względem. Kiedyś byli przyjaciółmi, mogli porozmawiać o wszystkim. Od kiedy na świat przyszło ich dziecko, to ono stało się centrum wszystkiego. Faktem jest, iż dziecko zawsze staje się wszystkim, jednak Marek nie był do tego przyzwyczajony. On jako jedynak, nie musiał dzielić się ani zabawkami, ani jedzeniem, ani rodzicami z nikim innym. A tutaj sytuacja miała się inaczej. Musiał wreszcie zrozumieć, że jego żona skupia prawie całą swoją uwagę na dziecku. Był ojcem, ale też mężczyzną. Miał swoje potrzeby. Chociażby seks. Wcześniej uprawiali go regularnie, czasem spontanicznie. A od narodzin córki, czyli od dziewięciu miesięcy, kochali się może z trzy razy.
Doskonale pamiętał dzień, kiedy siedział wieczorem w firmie, w swoim gabinecie, oczywiście po kłótni z żoną, tak zastała go hiszpańska koleżanka.
- Hej, a ty jeszcze pracujesz? – weszła do gabinetu. Trzeba przyznać, że wyglądała zjawiskowo. Sukienka, która idealnie podkreślała jej talię, buty na wysokim obcasie, czerwona szminka na ustach i aktówka w dłoni.
- Musiałem gdzieś uciec z domu – westchnął.
- A co się stało? Od kilku tygodni chodzisz jak zdjęty z krzyża – usiadła na kanapie, on dosiadł się do niej.
- Problemy rodzinne.
- To znaczy? – spojrzała na niego z zaciekawieniem. Jednak on odwrócił wzrok. Kobieta szybko się zreflektowała i rzekła – Masz rację, to nie moja sprawa, przepraszam.
- Kochaj się ze mną – spojrzał na nią tym swoim markowym wzrokiem, błagalnym, a jednocześnie nieznoszącym sprzeciwu.
- Słucham? – zrobiła wielkie oczy. Podniecał ją, już od początku ich znajomości bardzo się jej podobał, jednak nie liczyła na nic więcej, odkąd dowiedziała się, że jest szaleńczo zakochany w Urszuli.
- Nie proszę cię o rękę. Jeśli pytasz, czy cię kocham, to nie. Po prostu chcę się z tobą przespać.
Po tych słowach, rzuciła się na niego. On nie pozostawał jej dłużny. Rozpiął jej sukienkę, a ją samą rzucił na kanapę. Kochali się namiętnie, intensywnie, acz krótko.
- Dzięki – tyle wyrzucił z siebie po wszystkim. Ubrał się szybko, ona również nie poruszała tego tematu. Tak pojechał do domu, do żony i córki. Półroczna dziewczynka spała w wózku, w salonie, podczas gdy jej mama przygotowywała kolację. Na dźwięk otwieranych drzwi, podeszła do męża.
- Marek, chciałam cię przeprosić. Nie powinnam była krzyczeć. To nie twoja wina – przytuliła się do niego i rozpłakała. On patrzył w przestrzeń. Jednak również objął ją ramieniem i cmoknął w czoło.
- Wszystko będzie dobrze, nic się nie stało. Nie płacz. Pójdę pod prysznic i zaraz wracam – odsunął ją od siebie, po czym szybkim krokiem, pokonując po dwa schody naraz rzucił się do łazienki. Wparował pod prysznic. Chciał zmyć z siebie ślady zdrady, jednak nie było to łatwe. Myślał, że kiedy zaspokoi potrzebę fizjologiczną, wszystko będzie dobrze, jednak tak się nie stało. Z ogromnymi wyrzutami sumienia, zszedł na dół. Najpierw wszedł do salonu, podszedł do córki i czule pogłaskał po główce. Potem wrócił do kuchni.
- Kolacja podana – żona postawiła na stole sałatkę oraz kurczaka.
- Nie musiałaś. Tyle pracy – powiedział z uśmiechem na twarzy, obserwując apetycznie wyglądający posiłek.
- Chciałam. Jestem ci to winna. Ostatnio ciągle się kłócimy, głównie przeze mnie. Nie chcę tak dalej. Mam nadzieję, że mi wybaczysz i wszystko będzie jak dawniej – podeszła do niego i zaczęła całować – może pójdziemy na górę? – zaproponowała.
- Kochanie, jestem strasznie głodny i zmęczony. Muszę skosztować tego, co dla mnie przygotowałaś. Ale na pewno w niedalekiej przyszłości skorzystam z twojej propozycji…
A teraz trzy miesiące później, znów dopuścił się zdrady. Właściwie nie liczył już, ile razy przespał się z Lucią. Jednak ona w tym momencie, zabrała głos.
- Mam tego dosyć – oderwała się od niego.
- Czego?
- Od kilku miesięcy sypiamy razem. A ty masz żonę i córkę. Zawsze kiedy pokłócisz się z Ulą, biegniesz do mnie. Jak długo tak jeszcze zamierzasz?
- Przecież umawialiśmy się, że my do siebie nic…
- Dlatego, że ja COŚ, muszę to zakończyć. Wracaj do rodziny. Zresztą, na pewno raz dwa to odchorujesz. Ja muszę wrócić do Hiszpanii. Wielokrotnie przez cały ten czas próbowałam zasugerować ci, że czas się zdecydować z kim chcesz być. Jednak ja byłam ci potrzebna tylko do seksu. To samo może dać ci żona. Opamiętaj się, póki nie będzie za późno.
- Słuchaj, umawialiśmy się, że czasem dla przyjemności się ze sobą prześpimy, a ty… – nie zdążył dokończyć, gdyż kobieta mu przerwała.
- A ja chcę czegoś więcej, dlatego muszę uciec.
- Wiesz, że kocham żonę… – powiedział do niej ostro, lecz ta zaśmiała mu się w twarz.
- Ty nawet nie wiesz co to jest miłość. Chciałeś pobawić się w ojca i męża, znowu wracasz do starych nawyków. Szukaj innej głupiej – wyszła z impetem.
Zostawiła go samego z myślami. Długo zastanawiał się co zrobić. Może Lucia faktycznie miała rację. Tak naprawdę pomylił miłość z czymś innym. Przecież gdyby naprawdę kochał żonę, nie zrobiłby czegoś takiego. Był pewien, że darzy bezgraniczną miłością córkę, ale czy żonę… Po raz kolejny wrócił do domu, jak gdyby nigdy nic. Po raz kolejny wkładał maskę kochającego i wiernego Marka D.
- Jesteś? – krzyknęła z góry.
- Jestem, jestem. Proszę, zakupy – podał jej siatkę i wziął dziecko.
- Super, w takim razie ja uciekam do dziewczyn. Zajmiesz się małą? – uśmiechnęła się najpiękniej jak umiała. Marek nie wiedział co zaplanowała jego żona. Pewnie dokładnie ze szczegółami mu o wszystkim opowiedziała, ale on nie miał ostatnio czasu jej słuchać.
- Tak, tak. Możesz iść – pocałowała go czule na pożegnanie i pomachała do córki.
Mijały dni, które zamieniały się w tygodnie, a te w miesiące. Marek całkowicie zapomniał o Hiszpance. Ułatwił mu to fakt, iż zwolniła się z filii w Cordobie i wyjechała do Meksyku, do rodziny. Teraz całą swoja uwagę skupiał na żonie i córce. Dwa dni temu świętowali roczek Neli. Z tej okazji wybrali się na kilka dni nad morze. Odpoczęli, zrelaksowali się. Ich seks należał również do udanych. Ula niczego nie podejrzewała, że jeszcze kilka miesięcy temu była zdradzana. Marek stracił grunt pod nogami, kiedy oboje reprezentowali firmę na targach w Mediolanie. Tam zastali Lucię.
- Hej, kochana! Jakże dawno cię nie widziałam! Co u ciebie – podeszła do niej Dobrzańska i zaczęła tę miłą rozmowę.
- Witaj, Uleńko. To prawda. Szef okazał się na tyle miły, że przydzielił mnie do filii w Meridzie, z dala stąd. Musiałam zmienić klimat, otoczenie, a poza tym tęskniłam za rodziną. Jednak moje czasy w Polsce również miło wspominam. W sumie byłam z wami prawie dwa lata – śmiała się.
- Dokładnie, musimy się spotkać. Co ty na to, żeby jutro wieczorem umówić się przed Katedrą Narodzin Św. Marii i później wybrać na miły wieczór?
- Jestem za, ale nie wiem czy Marek ma ochotę – spojrzała wymownie na Dobrzańskiego, który przez całą rozmowę milczał, jedyne na co się zdobył to kiwnięcie głową na znak aprobaty.
- Świetnie, w takim razie porozmawiajcie sobie, a ja muszę tylko coś sprawdzić – powiedziała Ula i zniknęła w przestworzach łazienki.
- Co knujesz? – mężczyzna szybko podszedł do Lucii i odciągnął ją na bok.
- Masz czas do jutra, do kolacji. Inaczej o wszystkim poinformuję ją osobiście – rozkazała.
- Czy ty się dobrze czujesz? Chcesz mi rozbić rodzinę? – powiedział dobitnie.
- Zrobiliśmy to już dawno, oboje. A teraz ona się o tym dowie i obie znikniemy z twojego życia. Chyba, że będzie na tyle głupia, żeby ci przebaczyć. Takim jak ty się nie przebacza. Raz ci zaufała i co? – ucichła, gdy zobaczyła idącą w ich kierunku Ulę.
- Kochani, ja już będę szła do hotelu, rozmawiajcie sobie. Ja się strasznie czuję. To do jutra, pa – koleżankę cmoknęła w policzek. Chciała pożegnać się z mężem, jednak on rzekł.
- Ja też już idę, dobranoc Lucia.
- Ależ ten dzień był męczący. Mam tylko nadzieję, że przez tego Versaliego firma znów rozbłyśnie w Mediolanie. Ale nieważne, nie rozmawiajmy już o pracy. Muszę ci o czymś powiedzieć – podeszła do Marka, który stał przy oknie z widokiem na śpiące miasto i podziwiał.
- Ja też mam ci coś do powiedzenia – odwrócił się.
- W takim razie zacznij, ciągle ja trajkoczę. Twoja kolej – uśmiechnęła się na wieść o tym, co ma do przekazania mężowi. Od kilku tygodni źle się czuła. Myślała, że po raz kolejny nawiedza ją choroba. Jednak, kiedy dokładnie się przebadała, okazało się, że po raz kolejny zaszła w ciążę. Omal nie posiadała się ze szczęścia. Profesor Faluszyński nie mógł się nadziwić. Ileż to razy Ula oszukała los. Najpierw z chorobą, później ciążą, a teraz jeszcze to. Tak bardzo chciała przekazać Markowi, że po raz kolejny dostąpią cudu rodzicielstwa. Ale teraz postanowiła się wstrzymać. Chciała dać czas mężowi, żeby to on się wypowiedział. Może chciał po prostu pogadać, a może miał coś ważnego.
- Usiądź – powiedział – to, co ci powiem, być może coś zmieni.
- Nie strasz mnie – zrobiła duże oczy. Mężczyzna przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Bał się tego, że za chwile całe jego życie runie. Sam był sobie winien. Nie powinien poddawać się chwili. Powinien trwać przy żonie, tak jak jej przysięgał. Zbliżył się do niej, pogładził po dłoni, a później powoli zaczął mówić.
- Miałem romans. Kiedy Kornelia skończyła trzy miesiące, wszystko się zaczęło. Trwało to kilka miesięcy. Nie wiem czy nie ciągnąłbym tego dalej, ale ona to zakończyła. Nie kochałem, ani nie kocham jej. Po prostu brakowało mi bliskości, czułości i zainteresowania moją osobą – mówił powoli i patrzył jak po jej policzkach powoli, mimowolnie płyną łzy.
- Z kim? – powiedziała cicho zaciskając oczy.
- Znasz ją i to może być… – chciał wytłumaczyć.
- Z kim?! – krzyknęła na niego.
- Z Lucią – po tych słowach żona uderzyła go w twarz. Takiej reakcji się spodziewał, jednak wiedział, że najgorsze dopiero nastąpi. Dopiero teraz tak naprawdę pojmie co znaczy miłość. Teraz, kiedy ją straci…
Wydarzenia po przylocie do Polski działy się bardzo szybko. Ula ze stoickim spokojem wróciła do domu i zabrała się do pakowania swoich rzeczy.
- Poczekaj – wszedł po cichu do garderoby – poczekaj – powtórzył. Kobieta myślała, że będzie bardziej okazywał to, że żałuje swojego postępowania, on tymczasem jak gdyby nigdy nic się z tym obnosił.
- Co?! – krzyknęła, kiedy wyrwał jej ciuchy z dłoni.
- Ja się wyprowadzę, ty zostań tutaj z małą – westchnął, po czym podszedł do swojej strony szafy. Pakowanie wszystkich niezbędnych rzeczy i przyborów zajęło mu piętnaście minut.
- Mogę widywać się z Nelą? – zapytał tuż przy wyjściu.
- Kiedy uporam się ze wszystkim, owszem – mówiła poważnie.
- Ula, ja cię… – przysunął się do niej, by po chwili pożałować swojego posunięcia.
- Ty już mnie nic. Ja się zastanawiam czy ty kiedykolwiek coś. Ale wiesz co, nie ma tego złego, jestem ci szalenie wdzięczna za córkę. Naprawdę – spojrzała na niego z troską – no, to już możesz iść. Biegnij do nowego życia.
- Po co te cyrki? – zapytał z przejęciem w głosie.
- Cyrki?! Ty śmiesz mówić do mnie, że odstawiam cyrki, po tym wszystkim co mi zrobiłeś? Być może nie byłam idealną żoną, ale czy to powód, żeby mnie zdradzać?
- Nie powinienem, wiedz.. – nie dokończył.
- Nie powinieneś. Cześć – zostawiła go przed drzwiami, po czym udała się na górę. Wzięła szybki prysznic, przebrała się i już miała wychodzić z domu, jednak musiała pobiec do toalety i zwróciła dzisiejsze posiłki.
- Pojawiasz się w złym momencie – powiedziała do swojego płaskiego jeszcze brzucha, po czym umyła zęby i udała się do Rysiowa po córkę. Z grubsza opowiedziała Alicji co się stało. Ta chciała jej jakoś pomóc, jednak Ula zrezygnowała z tej pomocy. Powiedziała o ciąży i prosiła, żeby zostawić to dla siebie. Po powrocie do domu, mała Nelka zabrała się jak zwykle za bałaganienie. Nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że ktoś zapukał do drzwi.
- Cześć – nie spodziewała się takiego gościa.
- Hej. Nie sądziłaś, że kiedykolwiek się zjawię – Piotr uśmiechnął się do niej miło.
- Wejdź – powiedziała z uśmiechem i zaprosiła go do środka – poznaj moją córkę Kornelię – przedstawiła mu dziewczynkę, która podeszła do mamy i poprosiła o wzięcie na ręce.
- Nie wiedziałem, że macie dziecko. Cześć mała – uśmiechnął się do niej, ale ta się rozpłakała.
- Poczekaj w salonie, a ja pójdę ją uśpić. To zajmie mi chwilę. Czuj się jak u siebie.
- No i dlatego wróciłem… – kończył właśnie opowieść o swoim życiu w Bostonie i drugą kawę – Ależ się zasiedziałem. Będę zmykał. Już późno. Marek wróci do domu i będzie zły, że u was przesiaduję – zaśmiał się, lecz Uli nie było do śmiechu.
- Może nie powinnam tak się uzewnętrzniać, ale rozstaliśmy się – uśmiechnęła się blado.
- Przepraszam, nie wiedziałem – ugryzł się w język.
- Jasne. Spokojnie. Przepraszam – nagle poczuła, że zaraz zwymiotuje i dlatego biegiem udała się do łazienki.
- Wszystko dobrze? – powiedział żywo, kiedy wróciła.
- Tak – odparła i usiadł na kanapie.
- Chciałbym cię zbadać. A jeśli to nawrót twojej choroby? Wybacz, że wiem, ale twój tata mi powiedział… – podrapał się p brwi.
- Nie, to nie to. To coś znacznie lepszego – uśmiechnęła się, a on zrobił zdziwioną minę – jestem w ciąży.
- Przyznam, że to niezręczna sytuacja – nie wiedział jak się zachować w obecnej chwili. Ona po sekundzie też zdała sobie sprawę, że nie powinna wtajemniczać go w coś takiego.
- Proszę, żebyś nikomu nie mówił, szczególnie Markowi.
- Możesz być spokojna, nie pałam do niego sympatią. Pójdę już. Dasz się zaprosić na jakiś obiad, na przykład jutro? – spytał z nieukrywanym strachem w głosie, w obawie przed odmową.
- Jasne. O szesnastej we Flow przy Nowym Świecie? – ukazała rząd idealnie białych zębów.
- Czekam, pa – pocałował ją w policzek i wyszedł.
Dni mijały nieubłaganie szybko. Znów nastał maj. Marek w miarę regularnie odwiedzał córkę. Starał się być przynajmniej dwa razy w tygodniu oraz zabierał ją do swojej wynajętej kawalerki w co drugi weekend. Jednak kiedy tego dnia przyjechał do domu, zebrał się w sobie i rzekł do żony, kiedy wszedł do domu.
- Cześć – rzucił, kiedy ta siedziała na stołku barowym w ich kuchni.
- Hej, zaraz budzę małą. Poczekaj – powolnym krokiem wchodziła po schodach, jednak ten ją zatrzymał.
- Poczekaj, chcę z tobą porozmawiać. Usiądźmy – wskazał na sofę w salonie.
- Dobrze – usiadła na wskazanym przez męża miejscu, uważając, żeby obszerna bluzka nie odkryła zaokrąglonego brzuszka.
- Co teraz będzie?
- Nie rozumiem – upiła łyk soku, trzymanego w dłoniach.
- Z nami, z wszystkim. Ula, chcę, żebyś wiedziała, że ja cię kocham. Wiem, że to, co zrobiłem, to straszne. Ale spróbuj mi wybaczyć, może uda nam się jeszcze być razem.
- Marku, ja już dawno ci wybaczyłam, ale nie zapomniałam. Pamiętaj, że dobre rzeczy pamięta się długo, ale złe jeszcze dłużej. Wybaczyłam ci już dawno ze względu na naszą córkę. Nie twierdzę, że cię nie kocham, bo tak nie jest. Kocham cię nadal i to mój błąd, ale nie możemy razem być. Paradoksalnie utwierdziła mnie w tym twoja kochanka, podczas naszej rozmowy.
Myślami wróciła do Mediolanu. Zaraz po tym, jak mąż opowiedział jej o zdradzie, poszła do Lucii.
- Dlaczego? – podeszła do niej z pokojowymi zamiarami.
- Przepraszam cię. Byłam tak strasznie głupia. Wiesz, że myślałam, że on mnie pokocha. Być taką kretynką. Kiedy się pokłóciliście przylatywał do mnie, a później jak gdyby nigdy nic wracał do ciebie. Zrozumiałam w końcu, że ta moja miłość jest gówno warta. On sam chyba nie wie czego chce. Nie warto z nim być. Marek jest z grona osób, które ciągle ranią. Przepraszam cię jeszcze raz. Możesz mnie uderzyć, możesz zrobić co chcesz. Przyjmę wszystko.
Ula nic nie odpowiedziała, tylko wyszła z pokoju. Jednak w ostatnim momencie rzuciła przy drzwiach:
- Brzydzę się wami – było to zdanie wypowiedziane przez łzy.
- Co ci powiedziała? – dociekał.
- Że nie warto z tobą być, bo kaleczysz. Może coś w tym jest. Z jednej strony się starasz, ale z drugiej nagle ci się to nudzi. Potrzebuję stabilizacji dla mojej córki, więc z naszego powrotu nici. Pewnie chciałbyś związać się z kimś innym, więc nie będę utrudniała rozwodu.
- Rozumiem, że już nie ma dla mnie żadnej szansy? – posmutniał.
- Marek, a na co ty liczysz? Pozwolę ci znów być ze mną, a ty po raz kolejny w chwili kryzysu pójdziesz sobie do innej? Czy uważasz, że w taki sposób funkcjonują małżeństwa?
- Daj mi ostatnią szansę. Udowodnię ci, że to było nieporozumienie – próbował przekonać Dobrzańską do swoich racji – chcesz, żeby Nela wychowywała się bez rodziców?
- Z tego co wiem ma i ojca, i matkę, więc nie wiem w czym problem. Zakończmy tę żałosną rozmowę.
Minęło kilka dni, kiedy prezes pracował w swoim gabinecie. Usłyszał pukanie do drzwi.
- Marku, przyszedł do ciebie prawnik – powiedziała Ania spokojnym głosem.
- Zaproś go do konferencyjnej, zaraz tam będę – pospiesznie zamknął laptopa i udał się na spotkanie z pełnomocnikiem – dzień dobry! – powiedział głośniej, wchodząc do pomieszczenia.
- Witam panie Marku – podał mu dłoń.
- Coś znowu nie tak z firmą? Znów ktoś nas sądzi? – uśmiechnął się i rozłożył na krześle.
- Tym razem chodzi o pana – zamilkł na chwilę, gdyż Ania przyniosła kawy.
- Nie rozumiem? – upił łyk swojej.
- Pełnomocnik pańskiej żony przysłał bezpośrednio do mnie dokumenty rozwodowe – po tych słowach Dobrzańskiego opuścił dobry nastrój.
- Rozumiem, a więc co w związku z tym? – chciał być w pełni poinformowany o kolejnych krokach Uli.
- Pańska żona wnosi o rozwód bez orzekania o winie, z tego co napisała zależy jej na czasie z powodu wyjazdu. Co do kontaktów z dzieckiem, nie zamierza utrudniać, jednak nie wiem czy będzie pan często odwiedzał córkę – kontynuował sącząc ciemny napój.
- Dokąd ona chce wyjechać?!
- Do Szwajcarii, do brata – powiedział opanowany.
- Dziękuję za informacje, odezwę się do pana w najbliższym czasie – chciał wstać i się pożegnać, jednak prawnik mu przerwał.
- Za dwa tygodnie rozprawa, musimy ustalić szczegóły – tłumaczył.
- Dom zostawiam żonie, jej część udziałów w firmie również, ale dziecka nie oddam bez kiwnięcia palcem.
- A propos dziecka mam pewne informacje, które wymagają potwierdzenia, jednak będę się z panem kontaktował. Do widzenia – pożegnali się uściskiem dłoni. Marek starał się trzymać nerwy na wodzy, jednak nie mógł się opanować. Wykręcił numer do żony i kiedy ta za trzecim razem nie podniosła słuchawki, osobiście postanowił się do niej wybrać.
- Do Szwajcarii? Czy sądzisz, że pozwolę ci ją zabrać tak daleko od siebie?! – mówił głośno, kiedy Ula przebierała w salonie ich córkę. Ta nie zdawała sobie z niczego sprawy, więc gaworzyła po swojemu.
- Taataa – mówiła niewyraźnie, wkładając paluszki do buzi.
- Przecież tam jest twoja mama, będzie regularnie ją odwiedzać. Jest tam Jasiek z Kingą. Poza tym to niedaleko – postawiła córkę na ziemi, a sama zabrała się za składanie ciuszków, które z niej zdjęła. Mała szybkim krokiem, jak na swój roczny chód, podeszła do ojca i poprosiła o wzięcie na ręce. Ten uczynił to, na co nalegała córka i usiadł z nią wygodnie w fotelu.
- Zdajesz sobie sprawę, ze nie będę mógł jej często odwiedzać, z racji odległości i zajęć – mówił, a Kornelia upodobała sobie zegarek na jego lewym nadgarstku.
- Ja już postanowiłam, nie chce tutaj zostać. Dom należy do ciebie, niedługo się z niego wyprowadzimy. Mam nadzieję, że nie będziesz utrudniał rozwodu i na jednej rozprawie wszystko się zakończy.
- Jeśli pogrywasz ze mną w ten sposób, zgoda. W takim razie nie łudź się, że oddam ci ją od tak. Sąd zadecyduje co dalej. Tymczasem pójdę ją spakować, gdyż zabieram ją do siebie na kilka dni – rzucił oschle i udał się z córką na górę. Uli zrobiło się słabo, na domiar tego złapał ją skurcz. Wiedziała jednak, że musi jeszcze przez dwa tygodnie ukrywać swoją ciążę, żeby móc spokojnie wyjechać. Stała obok schodów, przytrzymując się barierki, zgięta w pół. Taki widok zastał Marek.
- Co ci jest? – postawił córkę i podszedł do żony, patrząc na nią z czułością. Ula wiedziała, że nie może pozwolić sobie na kontakt fizyczny z mężem, gdyż nie trudno wyczuć nie największy jeszcze ciążowy brzuch.
- Wszystko dobrze – mimo bólu się wyprostowała – ostatnio bolą mnie plecy, przez prace w ogrodzie. Kiedy ją przywieziesz?
- Dam ci znać – zabrał małą, którą najpierw soczyście ucałowała matka.
- Maamaa paapaa – pokiwała niezdarnie swą maleńką rączką do Dobrzańskiej.
- Moja klientka niczego nie oczekuje od męża. Prawo do udziałów w jego firmie przekazuje na jego ręce. Dom oddaje panu Dobrzańskiemu… – kiedy pełnomocnik Uli wygłaszał te słowa, Marek nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Siedzieli teraz w sądzie, naprzeciw siebie jak dwoje obcych ludzi. Tymczasem tak wiele ich łączyło. Patrzył na nią wzrokiem pełnym miłości. Teraz nie byłby taki głupi i nie zdradziłby jej. Poczekałby jeszcze z miesiąc, aż sytuacja znowu wróciłaby do normy. Lecz było już za późno. Nie pomogły prośby, groźby ani nic w tym rodzaju. Za chwilę mieli stać się obcymi osobami – moja klientka również gotowa jest zrzec się nazwiska męża. Co do wyjazdu mojej klientki z córką. Pani Urszula podjęła taką decyzję. Nie mniej jednak ojciec może odwiedzać córkę, kiedy ma na to ochotę, oczywiście po wcześniejszym uprzedzeniu – nie zdążył dokończyć, gdyż do sali wszedł młody człowiek. Prawnik Dobrzańskiego od razu poderwał się z miejsca i rzekł:
- Wysoki Sądzie, to mój aplikant. Ma dla mnie ważne informacje, które mogą wiele wnieść do sprawy. Czy mogę prosić o pięciominutową przerwę?
- Zgoda, proszę udać się na korytarz i za chwilę wrócić.
Marek zauważył zakłopotanie na twarzy żony i jej prawnika. Sam również nie wiedział o co chodzi, lecz sytuacja wyjaśniła się, gdy adwokat Rylski wszedł na salę.
- Wysoki Sądzie, pani Dobrzańska zataiła przed moim klientem jeden fakt – wszyscy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem – jest w szóstym miesiącu ciąży.
 Po dokładnym przeanalizowaniu sprawy, Sąd wyznacza termin drugiej rozprawy na 13 lipca. Tym samym prosząc o wykonanie badań genetycznych w celu ustalenia ojcostwa – Ula na dźwięk tych słów pobladła. Wiedziała, że nie są one dobre dla dziecka. Skoro sytuacja i tak się wydała, wolała od razu przyznać się do tego, kto jest ojcem jej dziecka.
- Wysoki Sądzie – powiedziała – badania nie są konieczne. Ojcem mojego dziecka jest mój… – zawahała się przez chwilę – mąż…
- W takim razie dnia 13 lipca spotykamy się na finalnym zakończeniu sprawy – obie strony wychodziły z sali. Gdy Dobrzańska pożegnała się ze swoim prawnikiem, zaraz przy niej pojawił się Marek.
- Zamierzałaś w ogóle mi powiedzieć – mówił poddenerwowany – będziemy mieli kolejne dziecko, a ty chciałaś mi je odebrać.
- Zamierzałam ci powiedzieć, ale dzięki Bogu ty powiedziałeś mi pierwszy o swojej niespodziance. Dziecko i tak niczego między nami nie zmieni. To koniec, pogódź się z tym – powiedziała dobitnie i zamierzała odejść, ale on złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Po czym zaczął ją namiętnie całować. Przez chwilę się opierała, ale potrzeba jego bliskości zwyciężyła. Kiedy się od niego oderwała, spojrzał na nią, złapał za brzuszek i powiedział.
- Chłopczyk czy dziewczynka? – popatrzył w te intensywnie niebieskie oczy. W chwili obecnej miały wypisane w sobie różnorakie uczucia.
- Chłopczyk – uśmiechnął się, ukazując dołeczki. Ula wiedziała, że nie może dłużej przy nim zostać, bo później będzie tego żałowała. Miłość do niego nadal była ogromna, ale strach przed kolejną zdradą, większy. Wyrwała się z jego objęć i popędziła do auta. Z piskiem opon odjechała spod gmachu sądu. Próbował ją dogonić, ale widział tylko białą plamę znikającą za zakrętem. Po chwili usłyszał pisk opon i ogromny huk. Pobiegł tam szybko i to, co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Ktoś jadący TIRem wyjechał Uli spod porządkowanej, a ta straciła panowanie nad kierownicą i dachowała. Zebrało się mnóstwo ludzi. Był krzyk i płacz. Ktoś zadzwonił po karetkę. Marek nie zważając na nic, pobiegł w kierunku białego, terenowego BMW żony i powoli ją stamtąd wyciągnął. Miała rozciętą głowę, była zalana krwią. Również jej biała sukienka została poplamiona i to nie tylko przy dekolcie, a i w niedalekiej odległości łona. Wyczuwał u niej puls, to go uspokoiło. Jednak nie mógł znieść widoku żony, która była prawie nieprzytomna.
- Kochanie, kochanie. Obudź się, błagam cię. Musisz się obudzić. Musisz!
- To jest druga ofiara, tak? – ratownicy podbiegli do kobiety i zajęli się nią.
- Proszę uważać, ona jest w ciąży – mówił Marek, mokry od łez.
- Zabieramy ją do szpitala Czerniakowskiego. Proszę się tam szybko pojawić, ale radziłbym pojechać taksówką – mówił młodszy z ratowników. Starszy był bardziej doświadczony:
- Nic panu nie jest? Jechał pan z żoną?
- Nie, prowadziła sama.
- Może chce pan zastrzyk na uspokojenie? – złapał go za ramię.
- Nie, dziękuję. Zaraz dojadę do szpitala, tylko zamówię taksówkę.
- Marek, uspokój się. Z dzieckiem wszystko w porządku. Jest stabilne – Wanat przyjechał jak najszybciej mógł.
- Badałeś ją? – dociekał.
- Nie mogę wkraczać w kompetencje tutejszych lekarzy. Zobaczę ją jutro.
Dobrzański trochę się uspokoił, jednak ciągle nie otrzymywał informacji o żonie. Pojechał do domu, aby zwolnić nianię, gdyż rodzina Uli była właśnie u Jaśka. Nie wiedział co zrobić, więc wziął córkę ze sobą do szpitala. Wiedział, że było to skrajnie nieodpowiedzialne, ale wolał mieć ją przy sobie. Kiedy wybiła północ, mała zasnęła mu na rękach.
- Panie Marku, może mi ją pan oddać. Położę ją u nas w dyżurce – pielęgniarka nie chciała pozwolić, żeby dziecko spało na rękach ojca, który sam potrzebował odpoczynku.
- Dziękuję pani bardzo. Gdyby płakała, proszę od razu dać mi znać, dobrze?
- Oczywiście – uśmiechnęła się. Dobrzański oddał jej córkę, ale wcześniej cmoknął w czółko. Po kilkunastu minutach podszedł do niego doktor.
- Panie Dobrzański, możemy porozmawiać? – ten kiwnięciem głowy wyraził aprobatę – Proszę do mojego gabinetu – po dwóch minutach znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu.
- Mam dla pana złe wieści. Nastąpił krwotok wewnętrzny. Narządy wewnętrzne są bardzo poturbowane. Nerka lewa przestaje pracować.
- Ale wszystko jest dobrze?
- Panie Marku, wiem, że to może być szok, ale proszę przygotować się na najgorsze. Dziecko, jeśli w ogóle żyje, jest w ciężkim stanie. Pana żona odzyskuje przytomność na kilka chwil, po czym znów ją traci. Cały czas uzupełniamy braki krwi, jednak dodatkową komplikacją jest białaczka. Nie chcę być Bogiem, ale jeśli pani Urszula przeżyje dzisiejszą noc, to będzie cud – powiedział ze smutkiem. Współczuł mężczyźnie. Miał trzydzieści lat, a musiał żegnać się z żoną, która umierała.
- Co z nią teraz? – powiedział łamiącym się głosem.
- Teraz śpi, jest osłabiona.
- Pójdę do niej z córką. Być może będzie to ich ostatnie spotkanie. Muszę jej wiele wyjaśnić.
- Dobrze – lekarz wiedział, że dla pacjentki najlepszy byłby sen, jednak nie mógł odmówić Dobrzańskiemu. Ten długo nie myśląc poszedł do pielęgniarskiej dyżurki i obudził Kornelię, która się popłakała.
- Cichutko, kochanie. Pójdziemy do mamusi, dobrze. Zobaczymy się z mamusią, porozmawiamy z nią – mówił tłumiąc szloch.
- Maaamaaa – mówiła cichutko Nela.
- Tak, kruszyno. Mama – ucałował ją, wziął na ręce i poszli do pokoju Uli. W pomieszczeniu panował półmrok, jednak twarz Uli była oświetlona lampką nad łóżkiem.
- Maamaa – powiedziała maleńka głośno. Dobrzańska pomimo braku sił otworzyła oczy.
- Córeczko – po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Marek patrzył na to z przejęciem. Nie mógł już dłużej zapanować nad łzami – Marek, ona musi wiedzieć, że ją kocham. Rozumiesz? – mówiła z trudem, powoli. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej godziny są policzone. Jedynym wybawieniem dla niej w chwili obecnej okazała się morfina, którą aplikowano jej co dwie godziny w celu uśmierzenia bólu.
- Maamaa – Nela wyciągała rączki do mamy, jednak tamta nie miała siły, żeby ją zabrać. Młoda Dobrzańska zareagowała płaczem, gdyż pierwszy raz w swoim życiu doświadczyła odrzucenia przez rodzicielkę. Właśnie w tej chwili, jak na zawołanie, do pokoju weszła ta sama pielęgniarka, która kładła ją spać.
- Zabiorę ją, a państwo będą mogli porozmawiać. Chodź, słoneczko. Zobacz co mam – pokazała na zegarek i tym samym udobruchała Kornelię.
- Ula, kochanie – popłakał się prosto w jej dłoń, którą trzymał przy ustach – tak bardzo cię przepraszam, jak zwykle wszystko spieprzyłem. Kocham cię, rozumiesz. Kocham cię.
- Wiem. Ja też cię kocham. Mimo wszystko. Musisz zaopiekować się małą. Dziękuję ci za wszystko, wybaczam. Kocham cię – po tych słowach zasnęła. On trwał przy jej łóżku. Około trzeciej nad ranem usłyszał, że oddycha z coraz większą trudnością, aż w końcu wydała z siebie ostatnie tchnienie. Potem aparat wskazał cienką linię, która biegła poziomo oraz charakterystyczne pikanie. Popłakał się jak małe dziecko. Pocałował ją namiętnie w usta, chcąc już na zawsze czuć smak jej ust. Później poszedł po siostrę, lekarza. Sam zabrał córkę, przytulił do siebie i płakał. To już koniec. Nie potrzebowali sędziego, żeby ich rozdzielił. Zrobił to los. Przez nieszczęśliwy wypadek stracił i żonę, i syna. Najchętniej zabiłby się, lecz na kolanach miał namiastkę swojej żony. Płakał, potrzebował oczyszczenia.
*** SIEDEMNAŚCIE LAT PÓŹNIEJ ***
- Przepraszam, ale zanosiłam dokumenty na uczelnię – pocałowała ojca, który siedział na ławce nad grobem żony.
- Spokojnie, dopiero przyszedłem – uśmiechnął się do niej czule.
- To już siedemnaście lat, jak nie żyje – spojrzała na grób matki.
- Wydaję się, że pojechała gdzieś na wakacje i zaraz wróci – posmutniał.
- Nawet nie wiem jak to jest mieć matkę – przytulił córkę.
- Była wspaniała. Dbała o ciebie, o mnie. A ja zrobiłem jej ogromną przykrość, ale znasz tę historię…
- Wybaczyła ci. Ja też. Przez te wszystkie lata byłeś wspaniałym ojcem – wtuliła się mocniej w jego ramię – jak sądzisz, byłaby ze mnie dumna?
- Hej, maleńka, ona jest z ciebie dumna. Zdałaś na studia. Na naszą uczelnię. SGH, bój się! – zażartował.
Siedzieli tak jeszcze przed godzinę, a później wrócili do ich domu na Wilanowie. Pomimo wielu zakrętów, niespodzianek dawali radę, bo mieli siebie oraz kogoś, kto zawsze będzie ich Aniołem Stróżem.

K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ja wiem, że Ty chcesz X

- Wszystko gotowe, proszę przyłożyć sobie wacik i zgiąć rękę, krew powinna przestać zaraz lecieć – pielęgniarka nakleiła plaster w okolicy ...